Rose RS201E
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
Kiedy na rynku pojawia się zupełnie nowy producent sprzętu stereo i niemal od razu robi się o nim głośno, staję się podejrzliwy. Często zupełnie niesłusznie, ale jednak jakiś wewnętrzny zgred każe mi sięgnąć głębiej do wrodzonych, całkiem zasobnych pokładów nieufności. Nie reaguję już na newsy o rewolucyjnych produktach i rozwiązaniach technicznych, bo w tej branży postęp kroczy powoli. Nawet naprawdę dobrym pomysłom trzeba dać kilka lat, aby zadomowiły się w systemach audiofilów. Nie dotyczy to jednak kilku rodzajów urządzeń - tych, które w całym łańcuchu odtwarzania dźwięku znajdują się najbliżej komputerów, smartfonów, routerów i szeroko pojętej infrastruktury sieciowej. Pięć lat różnicy między kolumnami lub wzmacniaczami to nic. Między streamerami lub wszechstronnymi systemami all-in-one - przepaść. Być może dlatego nowi gracze mają tu tak wiele do powiedzenia. Jeżeli tylko dysponują odpowiednio zaawansowaną technologią, mają pomysł na sprzęt, a do tego wiedzą, czego oczekują odbiorcy, mają szansę pogonić kota uznanym producentom, z których spora część nie nadąża za szybko zmieniającym się światem. Podczas gdy starzy wyjadacze zastanawiają się, czy wprowadzenie pierwszego w historii firmy odtwarzacza strumieniowego jest dobrym pomysłem, na arenie cyfrowej walki pojawiają się energiczni, postępowi i bardzo mocni zawodnicy. Obecnie najbardziej obiecującą gwiazdą tego turnieju jest Rose.
O samej marce trudno jest dowiedzieć się czegoś konkretnego. Jeżeli mielibyście ochotę przeprowadzić własne śledztwo, na pewno możecie darować sobie przeglądanie firmowej strony internetowej, bo choć wygląda bardzo elegancko, a same urządzenia prezentują się jeszcze lepiej, to teksty widoczne na stronie głównej są tak chaotyczne, że nawet w języku angielskim nie mają sensu. Czegoś tam człowiek się domyśli, ale czy na pewno o to chodziło autorowi? Żeby nie być gołosłownym, użyłem najlepszego znanego mi tłumacza internetowego i otrzymałem coś, przy czym marketingowy bełkot z newsów o głośnikach bezprzewodowych to Miłosz, Szymborska i Tokarczuk w jednym. "Rose to marka multimedialnych odtwarzaczy hi-fi, które przypominają różę. Rose reprezentuje tożsamość audio z ekranem. Użytkownicy mogą intuicyjnie i wygodnie obsługiwać ekran. Możesz doświadczyć głębokiego wrażenia dźwięku wysokiej rozdzielczości wraz z wideo. Rose koncentruje się na stylu życia miłośnika muzyki. Przed nagłą zmianą, narzędzie do wczoraj jest bez znaczenia. Właśnie teraz, i dla przyszłego doceniania muzyki pomyślałem o optymalnym rozwiązaniu dźwiękowym. Podróżuj do bardziej czarującej muzyki niż jakakolwiek inna podróż na świecie. Zmniejsz obciążenie czasu i pieniędzy i ciesz się muzyką wysokiej jakości. Zapewnienie technologii, aby móc tego doświadczyć. To jest pierwszy krok."
Cudowne, prawda? Nagle zatęskniłem za standardowymi tekstami o kolumnach, których konstruktorzy nie mogli znaleźć na rynku nic, co by ich zadowoliło i wzmacniaczach zmontowanych na kuchennym stole (zdaje się, że ta opowieść zużyła się już w latach dziewięćdziesiątych). Szerzej zakrojone śledztwo doprowadziło mnie do informacji, że Rose to marka należąca do południowokoreańskiego przedsiębiorstwa Citech, które zajmuje się wsparciem technologicznym i oprogramowaniem dla wielu segmentów przemysłu. I to właściwie tyle. Wystarczy jednak zerknąć na zdjęcia i opisy sprzętu wytwarzanego w Seulu, aby przekonać się, że drzemie w nich spory potencjał. W aktualnym katalogu Rose znajdziemy streamery RS150 i RS250, głośniki sieciowe RS350 i RS301, transport CD RSA780 oraz bohatera naszego testu - system all-in-one RS201E, który wygląda jak RS250 z dołożoną końcówką mocy. Dane techniczne sugerują, że będziemy mieli tu do czynienia z pięknie wykonanym, funkcjonalnym i zaawansowanym technicznie urządzeniem. Marka, choć wystartowała niedawno, ma już na koncie kilka bardzo ważnych wyróżnień, w tym kilka nagród za wzornictwo. W sieci jej produkty dosłownie zalewają audiofilskie fora i grupy dyskusyjne. Wszędzie tylko Rose, Rose, Rose... Czy naprawdę coś w tym jest?
Wygląd i funkcjonalność
Koreański system wygląda naprawdę seksownie, a to za sprawą przyjaznych gabarytów, obudowy wykonanej w dużej mierze z jednego kawałka aluminium (tworzącego jednocześnie pokrywę i ramkę wokół przedniego panelu) oraz faktu, że firma postawiła na bezkompromisową nowoczesność, zastępując niemal wszystkie przyciski i pokrętła wielkim, rozciągniętym na cały front ekranem dotykowym. Oprócz niego zobaczymy tu tylko firmowe logo, włącznik, potencjometr w formie pionowego suwaka i 3,5-mm gniazdo słuchawkowe. Cieszę się, że regulacja głośności jest fizyczna, ale muszę powiedzieć, że przesuwanie tego srebrnego grzybka w górę i w dół jest mniej intuicyjne niż kręcenie zwyczajną gałką. Wydaje się jednak, że przeciętny użytkownik RS201E nie będzie korzystał z potencjometru zbyt często. Łatwiej będzie sięgnąć po smartfon i odpalić ulubioną aplikację. W razie czego istnieje jeszcze jedna opcja - do zestawu dołączony jest mały, ale ładny pilot. Może się on przydać nie tylko do regulacji głośności, gdyż opisywany model to nie tylko streamer z wbudowanym wzmacniaczem, ale urządzenie, które może aspirować do miana centrum domowej rozrywki. Dość powiedzieć, że za pomocą kabla HDMI można do niego podłączyć telewizor i odtwarzać w ten sposób filmy z dysku lub treści wideo z aplikacji serwisów strumieniowych, takich jak YouTube czy Netflix. Grubo, prawda?
PORADNIK: Jak wybrać kolumny
Instalacja koreańskiego systemu przebiegła szybko i bezproblemowo. Jedynym elementem fabrycznego wyposażenia, który musimy wziąć pod uwagę, jest spory zasilacz przypominający te od starszych laptopów. Jeżeli chcecie, aby zestaw hi-fi wtopił się w wystrój pokoju odsłuchowego, tę czarną puszkę trzeba będzie sprytnie ukryć. Z tyłu obok gniazda zasilacza umieszczono wejście i wyjście optyczne, analogowe wejście liniowe i wyjście z przedwzmacniacza (oba w postaci pary gniazd RCA), wyjście HDMI, gniazdo USB-C (OTG), dwa złącza USB typu A (do podłączenia zewnętrznej pamięci lub dysku), slot na karty microSD i gniazdo LAN, a nad całą tą sekcją cyfrową - pojedyncze, ale bardzo cywilizowane terminale głośnikowe. Producent na szczęście nie zdecydował się na jakieś dziwne zaciski sprężynowe lub gniazda akceptujące tylko wtyki bananowe, dzięki czemu wybór konfekcji należy do użytkownika. Należy tylko pamiętać, aby kable nie były przesadnie ciężkie, bowiem RS201E waży 2,3 kg. Producent twierdzi, że wbudowany wzmacniacz dysponuje mocą 50 W na kanał, więc z wyborem zestawów głośnikowych też nie będzie trzeba się specjalnie ograniczać. Mimo braku przykręcanej do specjalnego gniazda antenki, urządzenie można podłączyć do sieci zarówno przewodowo, jak i przez Wi-Fi, co w audiofilskich streamerach i systemach all-in-one wcale nie jest takie oczywiste. Część producentów zostawia tylko gniazdo LAN, tłumacząc to dbałością o jakość dźwięku. Owszem, kabel pewnie zawsze będzie lepszą opcją, ale nie każdy lubi bawić się w prowadzenie przewodów od samego routera. W razie czego do dyspozycji jest też Bluetooth 4.0. Czy to już wszystko? Otóż nie. W podstawie opisywanego modelu zamontowano bowiem plastikową klapkę, pod którą znajdziemy miejsce na montaż dysku, idealną na niewielkiego SSD-ka. Można więc przekształcić RS201E w pełnoprawny serwer będący nie tylko odtwarzaczem, ale też magazynem dla naszej cyfrowej biblioteki muzycznej i filmowej.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, jeśli nie będę opisywał kolejno wszystkich formatów, z jakimi radzi sobie bohater naszego testu. Te informacje są akurat łatwo dostępne na stronach producenta, dystrybutora i każdego sklepu internetowego, w którym można kupić sprzęt marki Rose. Wystarczy powiedzieć, że odpalimy tu nawet pliki DSD256 i streaming MQA, a więc "mistrzowskie" nagrania z TIDAL-a. O wiele ważniejsze z perspektywy użytkownika jest to, jak na co dzień współpracuje się z urządzeniem, którego przednią ściankę niemal w całości zajmuje dotykowy wyświetlacz o przekątnej 8,8 cala. Początkowo miałem co do tego pomysłu spore wątpliwości, ale muszę przyznać, że w praktyce sprawdza się to świetnie. Rose pracuje pod kontrolą systemu Android 7.0 (Nougat), oczywiście odpowiednio zmodyfikowanego przez koreańską firmę, a co za tym idzie - w pakiecie otrzymujemy tu szereg aplikacji, które w normalnym streamerze byłyby niedostępne albo o które klienci musieliby miesiącami prosić na facebookowej grupie użytkowników sprzętu tej marki. TIDAL, Spotify, YouTube, Netflix? Nie ma problemu. To tylko wierzchołek góry lodowej. Dzieki dużemu ekranowi niezwykle łatwo grzebie się także w ustawieniach samego urządzenia. Po wejściu w odpowiednie menu naszym oczom ukaże się na przykład czytelny rysunek tylnego panelu, na którym widać każde wejście i wyjście, włącznie z gniazdami głośnikowymi. Wystarczy dotknąć wybranego gniazda, aby je aktywować lub dezaktywować. Niepotrzebne nam złącza analogowe? Nie korzystamy z wyjścia optycznego? Nie ma sprawy. Cyk i wyłączone. Najbardziej ucieszyło mnie jednak to, że RS201E jest kompatybilny z Roonem. Nie jest to zresztą jedyne urządzenie marki Rose, które otrzymało pełny certyfikat Roon Ready (mają go także streamery RS150 i RS250). To dla mnie nie tylko istotne ułatwienie, ale też dowód na to, że manufaktura z Seulu traktuje sprawę poważnie i dysponuje konkretnym zapleczem technicznym. Gdyby jednak Roon kogoś nie interesował, alternatywą będzie darmowa aplikacja Rose'a, która może pełnić dwie najważniejsze funkcje - odtwarzacza i pilota. Działa naprawdę nieźle i, co niezwykle ważne, bez problemu można za jej pomocą dostać się do zasobów popularnych serwisów strumieniowych.
Duży wyświetlacz sprawia, że RS201E dostosowuje się do wybranej w danym momencie funkcji. Widok ekranu głównego z kafelkami aplikacji jest jak na moje oko zbyt smartfonowy, ale już podczas odtwarzania wygląda to bombowo - oprócz okładki odtwarzacz generuje ciemniejsze tło, na którym wyraźnie widać pasek odtwarzania i wszystkie potrzebne ikonki. Myślę, że nawet w trakcie dwutygodniowego testu nie udałoby mi się dokopać do wszystkich funkcji Rose'a, wykorzystać wszystkich gniazd i ściągnąć wszystkich dostępnych aplikacji, ale to bez znaczenia. Wystarczy powiedzieć, że jest to zupełnie inny poziom zabawy ze sprzętem. Na pewno nie każdemu będzie pasował tak nowoczesny charakter urządzenia (miłośnicy streamerów niektórych marek wręcz apelują, błagają o to, aby w ich kolejnych generacjach producentowi nie przyszło do głowy montować z przodu choćby małego wyświetlacza), ale to trochę jak z przesiadką z kilkuletniego samochodu, który z "zabawek" miał tylko mały, monochromatyczny komputer pokładowy, do nowiutkiego, dopiero co wypuszczonego na rynek modelu z trzema ogromnymi ekranami, z którymi można zrobić praktycznie wszystko. Pierwsze dni, a nawet tygodnie mogą być trudne, ale potem zaczynamy rozumieć, że wynika z tego wiele korzyści, takich jak chociażby możliwość wyświetlania mapy systemu nawigacyjnego obok zegarów, tuż za kierownicą. Z tą różnicą, że kiedy korzystamy z RS201E nie wjedziemy na chodnik ani nie przegapimy zielonego światła.
Myślę, że nawet w trakcie dwutygodniowego testu nie udałoby mi się dokopać do wszystkich funkcji Rose'a, wykorzystać wszystkich gniazd i ściągnąć wszystkich dostępnych aplikacji, ale to bez znaczenia. Wystarczy powiedzieć, że jest to zupełnie inny poziom zabawy ze sprzętem. Trochę jak z przesiadką z kilkuletniego samochodu, który z "zabawek" miał tylko mały, monochromatyczny komputer pokładowy, do nowiutkiego, dopiero co wypuszczonego na rynek modelu z trzema ogromnymi ekranami, z którymi można zrobić praktycznie wszystko.Jeśli mam być szczery, widzę tu tylko dwa potencjalne minusy. Po pierwsze, skoro opisywany model jest tak wszechstronnym streamerem i waży zaledwie 2,3 kg, skąd bierze się jego moc? Czy wbudowany wzmacniacz okaże się wystarczająco dobry jakościowo, aby nie zmarnować potencjału streamera? Szczególnie zaskakujący pod tym względem jest fakt, że RS201E kosztuje 8995 zł, a "bliźniaczy" odtwarzacz RS250 - 9900 zł. Po drugie, długowieczność sprzętu tej marki to, przynajmniej w tym momencie, jeden wielki znak zapytania. Wszystko wskazuje na to, że Rose dba o swoich klientów (w trakcie testu urządzenie aż dwa razy się aktualizowało), ale nie dziwię się też audiofilom, którzy omijają takie klocki z daleka, bo zbyt mocno kojarzą im się ze smartfonami, tabletami i wieszającymi się "centralkami" systemów automatyki domowej. Dla wielu z nas w tym mocno zinformatyzowanym świecie sprzęt stereo stanowi pewną odskocznię - ostoję normalności, w której wzmacniacz ma tylko mechaniczny włącznik i duży, analogowy potencjometr, a muzykę odpala się poprzez położenie płyty na talerzu i opuszczenie na nią ramienia. Rose to sprzęt z innej planety. Nie można wykluczyć, że pewnego dnia, kiedy rano zorientujcie się, że smartfon nie odpalił budzika, po pracy z biura na dwudziestym pierwszym piętrze zejdziecie na parking schodami, bo zawiesi się panel sterowania w windzie, ekran samochodu zresetuje się trzy razy w trakcie jazdy, nie otworzy się automatyczna brama garażowa, a w domu będzie dziwnie chłodno, bo sterownik od pieca nie uruchomi się po awarii prądu, zechcecie przynajmniej w spokoju posłuchać muzyki, a RS201E postanowi przyłączyć się do swoich inteligentnych koleżków i zrobi coś tak głupiego, że zapragniecie uciec do lasu, zbudować szałas i do końca życia wpierniczać jagody i usmażone na ognisku owady. Ale na razie trzeba być dobrej myśli. Przyjmijmy, że nic takiego się nie stanie i posłuchajmy, co nasz koreański jednopudełkowiec pokaże w odsłuchu.
Brzmienie
Praktyczną fazę testu zacząłem od sprawdzenia możliwości opisywanego kombajnu w dziedzinie dynamiki, wykorzystując do tego monitory Equilibrium Nano, które są odrobinę trudniejsze do napędzenia niż znacznie większe Audiovectory QR5. Maleńkie membrany w kompaktowych obudowach wydają się niegroźne, ale ceramiczne woofery mają specyficzne wymagania. Jeśli nie potraktuje się ich prądem, przestają grać, przechodząc w tryb leniwego plumkania. RS201E zachęcił je do tańca naprawdę skutecznie. Nie miałem wrażenia, że wzmacniaczowi brakuje mocy. Oczywiście wciąż, szczególnie w skali makro, nie był to dźwięk tak nasycony, tak żwawy i pulsujący jak z Unisonem Triode 25 lub Heglem H20, ale nie mogłem narzekać na niedobór watów. Zresztą nie sądzę, aby ktokolwiek wpadł na pomysł podłączenia koreańskiego systemu do kolumn, z którymi sobie nie poradzi. Słysząc to, co Rose wyprawia z miniaturowymi monitorami, rozwiałem swoją pierwszą wątpliwość.
Druga - dotycząca jakości brzmienia - wyparowała mi z głowy kilkanaście minut później, kiedy po wysłuchaniu czwartego lub piątego utworu z "obowiązkowej" playlisty wiedziałem już, że tej młodziutkiej firmie udało się stworzyć urządzenie, które nie tylko wygląda i działa tak, jak powinno, ale też zadowoli zdecydowaną większość użytkowników podczas odsłuchu. Może nie ma w tym dźwięku nic odkrywczego. Może nie ma tu elementów, których nie znajdziemy w żadnym innym sprzęcie. Może nie jest to jeszcze doświadczenie na tyle ekscytujące, abyśmy chcieli szybciej wracać do domu po pracy i już od progu odpalać muzykę za pomocą ulubionej aplikacji. Mam jednak wrażenie, że jest tak tylko i wyłącznie dlatego, że Koreańczycy jasno opowiedzieli się po stronie neutralności, normalności i zdrowej równowagi. Na pewno mogli zaszaleć, zaryzykować, postawić na bezkompromisową przejrzystość lub udawane lampowe ciepło, ale wybrali bezpieczną drogę, która dla wielu użytkowników będzie gwarancją sukcesu z dowolnymi kolumnami i dowolną muzyką. RS201E nie traktuje muzyki jak kolorowanki, którą można upiększyć za pomocą takich kredek, jakie akurat mamy pod ręką. Stara się raczej odwzorować rzeczywistość na tyle dokładnie, na ile może to zrobić system all-in-one w tej cenie. Czyli jeszcze nie genialnie, jeszcze nie hi-endowo, ale już tak dobrze, że nawet wymagający melomani nie powinni mieć powodów do narzekania.
Mając na uwadze to, że mamy do czynienia z urządzeniem ładnym, praktycznym, funkcjonalnym, skrajnie nowoczesnym i wycenionym jeszcze na tyle racjonalnie, że wielu klientów spokojnie będzie w stanie to zaakceptować (gdybyśmy chcieli przeznaczyć te pieniądze na zestaw złożony ze streamera i wzmacniacza stereo, wyszłoby niecałe cztery i pół tysiąca złotych za klocek), zacząłem się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest przepis na rynkowy hit. Wydaje mi się jednak, że trzeba tu wprowadzić pewne rozgraniczenie. RS201E faktycznie ma zadatki na bestseller, ale czy jest to sprzęt skierowany do doświadczonych audiofilów? Nie wiem. Coś mi podpowiada, że ich zainteresują raczej streamery tej marki, takie jak chociażby przywołany już wcześniej RS250. Wszystkomający kombajn spodoba się klientom, którzy przymierzają się do zakupu swojego pierwszego poważnego systemu hi-fi albo szukają sposobu na zmniejszenie sterty gratów zalegającej na komodzie pod telewizorem.
Ani trochę nie dziwi mnie to, że Rose walczy o kawałek tego smakowitego tortu. Sęk w tym, że w tym segmencie panuje ostatnio duży ruch, w związku z czym koreański all-in-one będzie musiał zmierzyć się z takimi rywalami, jak Primare I15 Prisma, Waversa Systems WSlim LITE, Cambridge Audio Evo 75, Naim Uniti Atom, Hegel H95 czy NAD C 700. Nie twierdzę, że ta misja nie może się udać. Może, ale prawie każde tego typu urządzenie ma kilka plusów, a minusy są prawie zawsze takie same - wynikają z miniaturyzacji układu, ciągłej pogoni za lepszymi parametrami i formatami, a także z konieczności dostosowania się do wymagań przeciętnego klienta. Nie żadnego audiofila, nie wąsatego pana, który od razu po zakupie zacznie pytać o srebrne kable, ale człowieka, który chce napędzić kolumny czymś małym, sprytnym i nowoczesnym, a niekoniecznie grającym tak czy tak. Niektórzy sprzedawcy mówią, że temat charakteru brzmienia pojawia się w rozmowach z klientami coraz rzadziej, po przekroczeniu pewnego (wysokiego) progu cenowego. Wtedy faktycznie na liście priorytetów może znaleźć się dźwięk ciepły, przejrzysty, dynamiczny, słodko-kwaśny albo fuksjowo-akwamarynowy. Jeśli ktoś nie uważa się za audiofila, chce, aby dźwięk był po prostu dobry. Prawdopodobnie dlatego Koreańczycy postawili na równowagę i neutralność.
Minusy? Tak naprawdę ciężko mi się tutaj do czegokolwiek przyczepić, może poza tym, że prawie nie mam o czym pisać. Jeżeli zapytacie, jak RS201E wypada w takiej czy innej kategorii, jak radzi sobie w dziedzinie dynamiki, przejrzystości czy stereofonii, jaka jest jego średnica albo jak oceniłbym jego barwę, będę mógł tylko powtórzyć oklepaną formułkę - w tym przedziale cenowym testowane urządzenie prezentuje wysoki lub bardzo wysoki poziom. Czyli co, nuda? Cóż, trochę tak, ale jest to zła wiadomość tylko i wyłącznie dla mnie oraz niewielkiej grupy słuchaczy, którzy kochają eksperymenty i lubią elektronikę, która nawet po wielu sesjach odsłuchowych potrafi ich czymś zaskoczyć (niekoniecznie w sposób pozytywny). Dla całej reszty będzie to być sygnał, aby wpisać Rose'a na listę potencjalnych kandydatów do odsłuchu, bo nikt normalny nie zmienia sprzętu co kilka dni, tak jak ja robię to w trakcie swojej pracy. Zdecydowana większość melomanów poszukuje urządzeń charakteryzujących się lepszym współczynnikiem długotrwałej satysfakcji - takich, które poradzą sobie z dowolną muzyką i będą cieszyć nas nawet po kilku latach. Nie potrafię ocenić, jak próbę czasu zniesie zaawansowany technicznie kombajn z frontem składającym się w 95% z ekranu dotykowego i pracujący w zasadzie jak duży tablet z doczepionym z tyłu wzmacniaczem, ale jego brzmienie jest na tyle uniwersalne, że tę rubryczkę uważam za "odhaczoną".
Moje jedyne wątpliwości dotyczą basu, a raczej tego, jak będą go postrzegać mniej doświadczeni klienci, przyzwyczajeni do buczących subwooferów, słuchawek bezprzewodowych i systemów car audio. Niskie tony w wykonaniu RS201E są rytmiczne, dobrze kontrolowane i całkiem mocne, ale z atomowym uderzeniem i pompowaniem subsonicznych pomruków mają niewiele wspólnego. W wielu sytuacjach może to być prawdziwe błogosławieństwo. Osłabienie najniższych składowych nie jest bowiem na tyle duże, aby czegoś nam w muzyce brakowało. Usłyszymy wszystko, co mamy usłyszeć - po prostu nie będzie to aż tak dosadne. RS201E idzie w stronę kulturalnego grania, które w pierwszym kontakcie aż tak nie imponuje, ale za to na dłuższą metę w ogóle nie męczy. Ucieszą się z tego melomani, którzy mają problem z opanowaniem akustyki pokoju odsłuchowego albo wybrali ciut za duże kolumny. Niby można leczyć takie dolegliwości kablami albo korektorem, ale nic nie daje takiej satysfakcji, jak wyleczenie ich poprzez umiejętny dobór elektroniki. Człowiek nie dość, że osiągnął cel, to jeszcze może uważać się za eksperta, a nie oszusta. Taka poprawa samooceny jest warta nawet więcej niż audiofilski sprzęt.
Zdecydowana większość melomanów poszukuje urządzeń charakteryzujących się lepszym współczynnikiem długotrwałej satysfakcji - takich, które poradzą sobie z dowolną muzyką i będą cieszyć nas nawet po kilku latach. Nie potrafię ocenić, jak próbę czasu zniesie zaawansowany technicznie kombajn z frontem składającym się w 95% z ekranu dotykowego i pracujący w zasadzie jak duży tablet z doczepionym z tyłu wzmacniaczem, ale jego brzmienie jest na tyle uniwersalne, że tę rubryczkę uważam za "odhaczoną".No, ale... Jeżeli chcielibyście wykorzystać potencjał drzemiący w testowanym modelu, polecam połączyć go z zewnętrznym wzmacniaczem zintegrowanym lub końcówką mocy, wykorzystując do tego wyjście z przedwzmacniacza. W ten sposób powstaje jedna z moich ulubionych "nieoczywistych" konfiguracji. Już odsłuch w towarzystwie lampowego Unisona Triode 25 dał mi do zrozumienia, że od samego początku powinienem był traktować RS201E jako urządzenie, w którym gniazda głośnikowe są tylko dodatkiem - takim samym jak wyjście słuchawkowe czy kieszeń na dysk SSD. Można z tego dobrodziejstwa skorzystać, co jest o tyle dobre, że nie musimy od razu inwestować w dwa klocki. Należy jednak mieć już w głowie jakikolwiek plan na rozbudowę zestawu, na przykład o końcówkę mocy. Nie musi to być hi-endowa fabryka watów, taka jak Hegel H20, ale warto byłoby wypróbować coś takiego, jak Atoll AM200, NuPrime ST-10 czy Quad Artera Stereo. Gwarantuję, że nie będzie to strata czasu. Po takim odsłuchu można dojsć do wniosku, że RS201E jest jednym z tych urządzeń, których pełen potencjał odkryjemy dopiero po podłączeniu zewnętrznego wzmacniacza. Nie mogę jednak na tej podstawie podnieść jego oceny, bo jest to system all-in-one i w takiej formie powinien być opisywany. Inaczej mógłbym do każdego streamera podłączyć dzielony wzmacniacz za sto tysięcy złotych i zapewniać wszystkich, że grało bosko. Poprzestanę więc na tym, co napisałem powyżej, ale z małym bonusem dla tych, dla których zakup koreańskiego kombajnu nie będzie oznaczał końca zabawy ze sprzętem audio na najbliższe dziesięć lat. Rose solo gra równo, naturalnie i bezpiecznie. Z dobrym wzmacniaczem można jednak wydobyć z niego znacznie, znacznie więcej.
Budowa i parametry
Rose RS201E to stereofoniczny system all-in-one albo, jak określa go sam producent, sieciowy odtwarzacz multimedialny z wbudowanym wzmacniaczem. Firma podaje, że jego moc to 100 W, co należy raczej rozumieć jako 50 W na kanał. W praktyce ten kompaktowy kombajn radzi sobie z wysterowaniem kolumn głośnikowych naprawdę dobrze, ale uzyskanie szczegółowych informacji na temat parametrów końcówki mocy i jej konstrukcji nie jest łatwym zadaniem. Widać, że ta sekcja urządzenia nie była dla konstruktorów najważniejsza. Poza mocą w tabeli danych technicznych znajdziemy tylko jedną wzmiankę dotyczącą wzmacniacza - jest to przedział impedancji obciążenia, z jakim RS201E sobie poradzi (4-16 Ω). Znacznie więcej miejsca poświęcono funkcjom urządzenia oraz odtwarzanym przez nie formatom audio i wideo. Muzykę możemy czerpać oczywiście z sieci, ale także z pamięci podłączonej do gniazda USB, kart microSD, dysku SSD (kieszeń na dyski 2,5" w podstawie obudowy jest "fabrycznie" pusta - można wypełnić ją we własnym zakresie), a także z komputera lub dysku NAS. Urządzenie radzi sobie z formatami WAV, FLAC, AIFF, WMA, MP3, OGG, APE, DFF, DSF, AAC, CDA, AMR, APE, EC3, E-EC3, MID, MPL, MP2, MPC, MPGA i M4A, przy czym maksymalna jakość sygnału PCM to 32 bit/384 kHz, a DSD do 11,2 MHz (DSD256) mają być odtwarzane natywnie. Co ciekawe, Rose RS201E może też stać się naszym domowym odtwarzaczem wideo. Po połączeniu go z telewizorem za pomocą kabla HDMI użytkownik może oglądać filmy i seriale na dużym ekranie. Możliwości są tutaj właściwie takie same jak w przypadku treści audio, a system obsługuje nawet treści 4K. Jak to wszystko prezentuje się od środka? Rozkręcenie urządzenia nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Udało mi się częściowo zdemontować tylny panel i boczki, które na pierwszy rzut oka przypominają radiatory, ale tak naprawdę zostały wykonane z tworzywa sztucznego i nie pełnią żadnej funkcji poza zamknięciem przestrzeni między podstawą a pokrywą. Byłem przekonany, że w obudowie mierzącej zaledwie 278 x 202 x 76 mm zobaczę elektronikę upakowaną tak gęsto, jak to tylko możliwe, prawdopodobnie piętrowo. W rzeczywistości jednak cały układ zmontowano na jednej dużej płytce z zaledwie kilkoma maleńkimi modułami pomocniczymi, obsługującymi na przykład ekran dotykowy. Być może jest to konsekwencja wyrzucenia zasilacza na zewnątrz - do osobnej, plastikowej puszki. Ponieważ przednia ścianka i pokrywa to jeden element wykonany z aluminium, a niczego więcej nie chciałem już odkręcać, aby nie zniszczyć sprzętu, dokładne oględziny wnętrza musiałbym przeprowadzić chyba metodą laparoskopową. Za pomocą obiektywu do makrofotografii udało mi się podejrzeć parę elementów, ale wciąż nie mam pojęcia, gdzie tu jest coś, co audiofil-tradycjonalista mógłby nazwać wzmacniaczem. Domyślam się, że końcówkę mocy ukryto pod jednym z dwóch radiatorów o mało imponujących rozmiarach. Obstawiam, że jest to jakiś "gotowiec" pracujący w klasie D, bo koreańska firma specjalizuje się w produkcji streamerów, a nie piecyków. Co ciekawe, w tabeli danych technicznych na stronie producenta, w opisie poszczególnych gniazd, znajdziemy informację, że analogowe wyjście z przedwzmacniacza służy do podłączenia wzmacniacza lampowego lub innego zewnętrznego "wzmacniacza referencyjnego". Wydaje się więc, że Koreańczycy sami przyznają, że końcówka mocy w opisywanym modelu jest trochę na doczepkę, a jej ominięcie powinno być traktowane jako pierwszy, najlepszy i najbardziej oczywisty upgrade systemu.
Werdykt
Z tego testu dowiedziałem się trzech ważnych rzeczy. Pierwsza jest taka, że marka Rose to coś więcej niż jednosezonowa wydmuszka. Okej, informacje na jej oficjalnej stronie internetowej miejscami brzmią tak, jakby zostały przetłumaczone z koreańskiego na chiński, następnie na polski, a z polskiego na angielski, ale produkty wyglądają świetnie, są eleganckie, niezwykle nowoczesne i funkcjonalne. Firma nie ma właściwie żadnej historii, żadnego bagażu, który musiałaby dźwigać, przepraszając swoich fanów za każdym razem, gdy wypuści na rynek coś postępowego. Druga refleksja dotyczy samego RS201E. To po prostu bardzo dobry system all-in-one, który nie zawiedzie ani melomanów, ani wymagających audiofilów. W tym miejscu pozwolę sobie jednak postawić niewidzialną gwiazdkę. O ile bowiem naturalne, dobrze zrównoważone i uniwersalne brzmienie powinno zadowolić każdego, kto szuka wszechstronnego partnera dla swoich kolumn i raczej nie wybiega w przyszłość, o tyle z perspektywy miłośnika grzebania przy sprzęcie zakup RS201E będzie zaledwie początkiem przygody. Jej drugim etapem będzie rezygnacja z wbudowanego wzmacniacza i zastąpienie go wysokiej klasy integrą lub końcówką mocy. Będzie to moment, w którym zabawa zacznie się na nowo. I wreszcie trzeci wniosek - bardzo chciałbym sprawdzić, na co stać sprzęt tej marki w wydaniu hi-endowym, najlepiej testując model RS150. To może być prawdziwy hit, ale nie przekonam się, póki nie spróbuję. Wcześniej bym się tego nie spodziewał, ale kiedy RS201E trafił do pudełka, idea zrecenzowania flagowego streamera koreańskiej firmy zaczęła mnie dziwnie kręcić.
Dane techniczne
Wejścia analogowe: 1 x RCA
Wyjścia analogowe: 1 x RCA (pre-out)
Wejścia cyfrowe: 1 x optyczne, 3 x USB, microSD
Wyjścia cyfrowe: 1 x optyczne, 1 x HDMI
Wyjście słuchawkowe: 3,5 mm
Łączność: LAN, Wi-Fi, Bluetooth 4.0
Moc wyjściowa: 2 x 50 W
System operacyjny: Android 7.0 (Nougat)
Maksymalna jakość sygnału: PCM 32 bit/384 kHz, DSD 11,2 MHz
Zasilanie: DC 24 V, 5,0 A (zasilacz zewnętrzny w zestawie)
Wymiary (W/S/G): 7,6/27,8/20,2 cm
Masa: 2,3 kg
Cena: 8995 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Sennheiser HD 600, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Tellurium Q Ultra Blue, Albedo Geo, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
MC
Brak opcji kontrolera UPNP (DLNA) - poważna wada, bardzo niedopracowane zarządzanie bibliotekami (aktualizacje, zmiany), ale reszta w porządku.
0 Lubię
Komentarze (1)