Jak zrobić z siebie wariata
- Kategoria: Poradniki
- Tomasz Karasiński
Były już poradniki o tym jak wybierać słuchawki, jak podłączyć komputer do systemu audio i jak wybrać przetwornik cyfrowo-analogowy. Postanowiliśmy więc zrobić coś lżejszego, w miejszym stopniu naładowanego specjalistyczną wiedzą. Tym razem nie będzie więc o wyborze czy ustawianiu czegokolwiek. Bardziej o tym, jakich produktów i zachowań się wystrzegać, aby audiofilskie hobby nie przerodziło się w chorobę psychiczną. O ile podczas spotkań ze znajomymi możemy już otwarcie mówić o tym, że interesujemy się sprzętem grającym i mamy w domu srebrne kable, o tyle opowieści o magicznych cegłach czy suszarkach do zdejmowania ładunków elektrostatycznych z płyt mogą zagęścić atmosferę. No chyba, że ktoś chce zrezygnować ze znajomych i całkowicie poświęcić się wciągającej, audiofilskiej pasji. Tytuł niniejszego poradnika może wydać się prowokujący i cóż - tak jest w istocie.
Postanowiliśmy wyszukać w sieci najbardziej zakręcone akcesoria dla audiofilów, a następnie stanąć z boku i przyjrzeć się temu zjawisku oczami normalnych ludzi. Wniosek jest jeden - nie jest dobrze. Niektóre z tych rzeczy mogą działać, inne zapewne działają tylko w wyobraźni ich twórców albo też osobników, którzy wydali na takie gadżety ciężkie pieniądze. Postaramy się jednak uciec od odpowiedzi na pytanie, czy produkty te mają wpływ na brzmienie. Nie testujemy ich, więc nie możemy osądzać z góry. Popatrzymy jednak na to, do jakich rzeczy potrafią posunąć się producenci audiofilskich akcesoriów i sami audiofile - podczas szperania w sieci znaleźliśmy wpisy osobników dla których jakieś magiczne pałeczki czy inne gąbeczki mają wręcz kluczowy wpływ na dźwięk. Potraktujcie więc niniejszy poradnik jako zbiór najciekawszych znalezisk, taki luźny temat na pogodny weekend. A zatem jak zrobić z siebie wariata?
Rytuał jest najważniejszy
Nie wiemy dlaczego niektórzy wierzą w to, że u prawdziwego audiofila sprzęt nie może tak po prostu stać sobie na stoliku. Pomijając już ewentualne zmiany w brzmieniu, dostalibyśmy pierdolca gdyby przy każdej zmianie wzmacniacza czy odtwarzacza trzeba było zdejmować z niego szereg akcesoriów, a następnie rozmontowywać jakieś platformy, kolce, sprężynki i inne duperele. Takich gadżetów jest mnóstwo, więc do tej skromnej kolekcji wybraliśmy tylko kilka. Kanadyjska firma Totem Acoustics robi bardzo fajne kolumny. W katalogu oprócz nich nich znaleźć kable, maskownice i akcesoria antywibracyjne o nazwie Beak. Są to metalowe pociski o specyficznym kształcie, które stawiamy na kolumnach, co ma ograniczyć wpływ pasożytniczych wibracji. Konstruktorzy twierdzą, że owe rezonanse wpływają na to, co wydobywa się z głośników, szczególnie psując symetrię fal emitowanych przez głośnik wysokotonowy. Hmm... Pociski Beak mają w jakiś sposób pochłaniać te negatywne wibracje. Podstawowa opcja zakłada ustawienie jednego Beaka na każdej z kolumn, ale można się w tym temacie rozwinąć - dodać kolejny pocisk po przekątnej albo w ogóle kupić cały worek Beaków i ułożyć z nich jakiś wzorek na każdej z kolumn. Para pocisków kosztuje jakieś 150 dolarów, więc jeszcze żaden hardcore.
Bardziej zabawnie wyglądają absorbery Entreq Vibbeater. To skórzane worki w kształcie myszy (nawet z wąsami i eleganckim szaliczkiem z czerwonego sznurka) wypełnione ciężką substancją, która ma pochłaniać drgania. Oczywiście tylko te złe i niedobre. Z punktu widzenia fizyki ma to pewnie większy sens, niż stawianie na kolumnach małych, metalowych pocisków. Ale tak czy inaczej, wygląda dość śmiesznie. Myszy występują w różnych odmianach. Model Vibbeater Maxi kosztuje na przykład 450 zł. Ponieważ w systemie stereo mamy dwie kolumny, musimy na taką przyjemność wydać 900 zł. Zastanawiamy się, czy takiego samego efektu nie można osiągnąć stawiając na każdej z kolumn kilogramową paczkę mąki. Albo słynne już zsiadłe mleko;-)
Właściciele odtwarzaczy płyt kompaktowych ładowanych od góry mają dodatkowe pole do popisu. Mogą ustawić swoje źródło na platformie antywibracyjnej i wypoziomowanym stoliku, na odtwarzaczu także położyć kilka akcesoriów tłumiących szkodliwe wibracje, ale także wsadzić coś ciekawego do samego napędu lub na płytę. Normalny krążek dociskowy to plastikowy lub metalowy dekielek z magnesami, ale czy to gwarantuje stabilność obracającej się płyty? Oczywiście, że nie. Dlatego inżynierowie Electrocompanieta wprowadzili gadżet o nazwie Spider - dysk przypominający spłaszczoną samochodową felgę o cienkich ramionach. Docisk ma oczywiście stabilizować płyty i dbać o to, aby nasza zaawansowana maszyna nie wpadała w wibracje. Cena - 1000 zł. Ale co to za problem dla właściciela odtwarzacza za kilkanaście tysięcy. Oby tylko nie przyszło mu do głowy wsadzać do napędu krążka wyjętego z dziewiczego, zafoliowanego pudełka. Taka płyta może mieć nagromadzone ładunki elektrostatyczne, może też mieć ostre krawędzie, które odbijają światło lasera i zmniejszają tym samym precyzję odczytu. Każdemu krążkowi można więc zafundować kurację pielęgnującą z użyciem zestawu Auric Illuminator składającego się z płynu czyszczącego, flamastra do malowania krawędzi i antystatycznych ściereczek. Podobno komuś chciało się nawet zmierzyć efekty i po użyciu płynu odnotował więcej błędów odczytu, niż przed całym tym polerowaniem. Ale jaka zabawa!
Tesla przewraca się w grobie
Kiedy producentom akcesoriów skończą się pomysły na doczepianie rozmaitych gadżetów do samego sprzętu, mogą skorzystać z dodatkowych możliwości. Przecież kiepski dźwięk nie zawsze musi być winą urządzeń wchodzących w skład systemu stereo. Ich nieszczęśliwy właściciel również nie mógł zrobić nic złego, a jego umiejętności z zakresu konfiguracji sprzętu nie mają tu nic do rzeczy. Problemem może być otoczenie sprzętu - suche powietrze, brak dobrych jonów, zakłócenia elektromagnetyczne lub burze na słońcu. Z pierwszym czynnikiem nie dyskutujemy - wpływ wilgotności powietrza na brzmienie jest ogólnie znany nie tylko audiofilom, ale też muzykom. Poza tym za śmieszne pieniądze można kupić nawilżacz w jednym z większych sklepów z elektroniką. To małe pole do popisu dla ekspertów od audiofilskich wynalazków. Z zakłóceniami elektromagnetycznymi też można sobie jakoś poradzić. Wystarczy wywalić z pokoju odsłuchowego wszystko, co działa na prąd i nie jest częścią systemu audio. Telewizor - won. Komputer - no way. Ładowarka do telefonu - out. Można nawet wyekspediować lampki i upitolić żyrandol - po ciemku słucha się przecież lepiej, bo mózg koncentruje się wyłącznie na bodźcach akustycznych. Ale co zrobić na przykład z rezonansem Schumanna?
Są to fale elektromagnetyczne o skrajnie niskiej częstotliwości (około 7,83 Hz) występujące naturalnie w ziemskim środowisku. Tworzą się one ponieważ jonosfera tworzy z powierzchnią Ziemi układ dwóch przewodzących sfer. Źródeł energii tego rezonansu upatruje się w wyładowaniach atmosferycznych i aktywności Słońca. Samemu trudno byłoby to cholerstwo zwalczyć, ale rozwiązanie wymyśliła firma Acoustic Revive. RR-77 to małe urządzenie, które podłączone do prądu ma generować odwrotne drgania, tym samym eliminując rezonans Schumanna z naszego otoczenia. Generator ma działać mniej więcej tak, jak słuchawki z systemem aktywnej redukcji szumów. Ciekawe tylko skąd to małe pudełeczko wie, czy pracuje w fazie z rezonansem Schumanna czy nie. Ale to drobnostka - ważne, że możemy zwalczyć coś, czego nie widzimy ani nie czujemy, a i nasz sprzęt prawdopodobnie ma to zjawisko w głębokim poważaniu. RR-77 kosztuje jakieś 600 dolarów. Trochę drogo jak na pudełko zawierające układ elektroniczny, który mógłby wykonać prawdopodobnie każdy uczeń technikum. Po sieci krążą zdjęcia wnętrza tego urządzenia - oprócz niewielkiej płytki drukowanej uwagę zwraca Gwiazda Dawida wymalowana na wewnętrznej stronie obudowy. Ciekawe czy ten magiczny gadżet ma tak fabrycznie, czy może ktoś sobie zrobił jaja.
Z zakłóceniami elektromagnetycznymi można poradzić sobie na kilka sposobów. Oczywiście zamykanie stolika ze sprzętem grającym w klatce Faradaya może być trochę niepraktyczne. O wiele lepiej jest zainwestować w audiofiskie pudełeczko, które ochroni naszą cenną aparaturę przed wszelkiego rodzaju śmieciami - także tymi, które produkuje ona sama. Jeden z takich gadżetów to Shakti Electromagnetic Stabilizer. Firma nie zajmuje się tylko rynkiem audio - produkuje także nakładki na samochodowe świece zapłonowe. Po ich zastosowaniu mamy osiągać takie przyspieszenia, jakich nie doświadczył nawet Felix Baumgartner. A co z uroczą cegłą przeznaczoną do stawiania na sprzęcie audio? Otóż w jej wnętrzu znajdują się trzy obwody zaporowe (mikrofalowy, częstotliwości radiowych oraz pola elektrycznego) pochłaniające zakłócenia elektromagnetyczne w szerokim zakresie pasma. Czy to coś daje? Pewnie tak, ale kwotę rzędu 300 dolarów chyba lepiej już wydać na kable.
Istnieją jednak jeszcze dwa zagrożenia niewidoczne gołym okiem - efekt magnetyzacji sprzętu audio i ładunki elektrostatyczne gromadzące się na różnych przedmiotach. Producenci audiofilskich gadżetów poradzili sobie z nim dość szybko wypuszczając chociażby płyty z sygnałami demagnetyzującymi. Najbardziej znanym wydawnictwem tego typu jest Densen DeMagic - krążek, po którego odtworzeniu wszelkie pozostałości magnetyczne zostaną usunięte z naszego systemu audio. Podczas całej operacji lepiej opuścić pomieszczenie odsłuchowe, chyba że chcemy jednocześnie zdemagnetyzować sobie mózg. No dobrze, ale jak usunąć ładunki elektrostatyczne z samych płyt? Tutaj z pomocą przychodzi nam firma Furutech i jej "wiatraczek" o nazwie DeStat II. Urządzenie to służy do usuwania ładunków elektrostatycznych ze wszelkich powierzchni i przedmiotów. Idealnie nadaje się do stosowania przed odtwarzaniem płyt gramofonowych i kompaktowych. Można również za jego pomocą usuwać ładunki z przewodów i samego sprzętu audio. Wszystko to za jedyne 2160 zł. Ciekawe tylko kto zarządził, że ładunki elektrostatyczne wpływają niekorzystnie na dźwięk. A może to właśnie naelektryzowane płyty grają lepiej? Może zamiast płyt demagnetyzujących trzeba by było wprowadzić magnetyzujące? Oj, chyba jest tu jeszcze sporo możliwości do odkrycia.
Popraw akustykę kijem i brązową miską
Akustyka pomieszczenia odsłuchowego to poważna sprawa. Kupujemy mieszkanie w jednym z bloczków na nowo wybudowanym osiedlu, za pieniądze z kredytu robimy taką kuchnię i łazienkę żeby wszyscy znajomi narobili w gacie na widok naszych afrykańskich granitów i włoskich zlewów, pani architekt wybiera nam meble i dodatki, a na koniec każe powiesić kolumny na suficie i schować wzmacniacz do szafki. Płacimy jej żeby sobie poszła, ściągamy głośniki z sufitu i co? Nie gra. Co zrobić, skoro kolumny też kupione na kredyt? Okładanie ścian panelami akustycznymi nie wchodzi w grę, bo zrujnowałoby artystyczną wizję, za którą zapłaciliśmy. Miły pan z salonu audio doradza jakieś pułapki basowe, rozpraszacze, dyfuzory, zasłony i dywany. Panie, a nie dałoby się prościej? Owszem! Z pomocą po raz kolejny przychodzi nam firma Shakti Innovations. Hallograph to ustrój optymalizujący akustykę pomieszczenia. Składa się z nóżki na której umieszczono trzy faliste pręty. W pokoju najlepiej umieścić dwa takie wynalazki. No dobrze, a co to da? Ojej, prościej byłoby już powiedzieć, czego nie da. Według producenta ustroje potrafią wydobyć maksimum możliwości z każdego sprzętu audio, poprawiają akustykę pomieszczenia, dodają brzmieniu detali, a nawet dostosowują się do charakteru systemu audio i pokoju, w którym słuchamy muzyki. O tych uroczych stojakach w samych superlatywach wypowiadają się ludzie z branży audio - czasami można je zobaczyć w pokojach recenzentów, którym żadne hi-endowe cudo nie straszne. Aż chciałoby się przeprowadzić ślepy test i sprawdzić, czy odróżniliby Hallography od wieszaków na ubrania z Ikei.
Jeżeli wysokie stojaki nie pasują komuś do wystroju wnętrza, powinien zajrzeć do katalogu niemieckiej firmy High End Novum. Znajdziemy tam akcesoria wyglądające jak metalowe misy, dzwony czy inne czary ognia. Należy je ustawić na stoliku ze sprzętem lub gdzieś w jego pobliżu. Ustroje wykonane są z brązu i występują w kilku odmianach. PMR LP One kosztuje 645 dolarów, PMR Initium to wydatek rzędu 1390 dolarów, a model PMR Premium mkII kosztuje już 2390 dolarów. Oczywiście i w tym przypadku producent chwali się recenzją, w której napisano, że ustroje działają i każdy audiofil powinien je wypróbować. Wolelibyśmy chyba wypróbować wszystkie gatunki taniego wina, niż wydać ciężką kasę na coś takiego. Kac pewnie też byłby mniejszy. No chyba, że po stwierdzeniu braku efektu producent zwraca klientom pieniądze.
Vibratron i tybetańskie kulki
Co ma zrobić audiofil, któremu małżonka nie pozwoli ustawić stojaków w najbardziej reprezentacyjnym miejscu nowego mieszkania kupionego na kredyt? W końcu panele Hallography to całkiem spore ustrojstwa, zajmujące prawie tyle samo miejsca, co kolumny elektrostatyczne. Otóż zamiast nich można zastosować kulki Synergistic Research Acoustic Art. Amerykańska firma w naszym kraju znana jest głównie z produkcji okablowania, ale w jej ofercie znajdziemy też zestaw rezonatorów, pochłaniaczy czy jak je tam nazywać. Inspiracją do ich powstania były podobno misy buddyjskich mnichów, ale jaki to ma związek z akustyką - nie wiemy. Generalnie szef firmy odbył ciekawą podróż, która tak natchnęła go do dalszej pracy, że postanowił zaoferować audiofilom zestaw magicznych akcesoriów poprawiających dosłownie wszystko. Kuleczki są małe, mają dość skomplikowaną konstrukcję, podobno ich działanie ma nawet oparcie w zasadach mechaniki.
Cały zestaw możemy skonfigurować z kilku elementów. Satellites to maleńkie miseczki na drewnianych podstawkach, które możemy powiesić na ścianach. Bass Station to bardzo podobna miseczka na drewnianej podstawce w kształcie ściętej litery "u". Jest jeszcze Vibratron - gadżet przypominający zamknięty grill, tyle że znacznie mniejszy. Ma on poprawiać wrażenia przestrzenne i wzmacniać działanie modelu Bass Station. Ustroje mają wzajemnie oddziaływać na siebie w celu poprawy akustyki pomieszczenia i ogólnych wrażeń odsłuchowych. Żeby było jasne - nie mówimy o jakichś wielkich klamotach, ale miseczkach wielkości połowy skorupki kurzego jajka. Cena? Usiądźcie. Najprostszy zestaw kosztuje 1100 dolarów, taki bardziej wypasiony to już 1495 dolarów. Wersja wypasiona kosztuje ponad 3000 dolarów. I co z tego, że takie pieniądze można przeznaczyć na kompletną adaptację akustyczną pokoju, z tymi wszystkimi panelami i pułapkami basowymi... Kto by sobie tym zawracał głowę, jeśli można kupić miniaturowe kuleczki, które też wszystko poprawiają?
Niestety nie tylko Ted Danney wpadł na ten pomysł. Niemal identyczne rezonatory oferuje firma Acoustic System - wyglądają bardzo podobnie i mają zbliżone rozmiary. W sieci można znaleźć testy, których autorzy gorąco polecają te akcesoria przyrzekając, że ich działanie potwierdziły nawet ślepe testy. Skuteczność niemal stuprocentowa. Czy to pranie mózgu czy żerowanie na ludzkim lenistwie? No cóż, znamy przynajmniej kilku ludzi, którzy woleliby zapłacić kilka tysięcy złotych niż przestawiać meble w pokoju. Nawet gdybyśmy usłyszeli działanie tych kuleczek, chyba wstydzilibyśmy się pisać o tym w tak egzaltowany sposób.
Kablom też coś się od życia należy
Każdy audiofil wie, że gołe druty to wiocha i taniocha. Aby pozbyć się zakłóceń, można chociażby przyozdobić nasze kable rdzeniami ferrytowymi. W normalnych sklepach kosztują one jakieś grosze lub co najwyżej złotówki, ale audiofilskie ferryty FCS-8 to inna historia - tu za komplet zapłacimy 250 zł. Jeśli ferryty to za mało, zawsze można owinąć kable specjalnymi opaskami Entreq AC Wraps. Zasadniczo zostały one zaprojektowane to tłumienia zakłóceń, którymi sieją kable zasilające, ale podobno można je zakładać także na interkonekty i kable głośnikowe. W zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie aby owinąć nimi także kable USB, LAN i SATA. Im więcej, tym lepiej - dla producenta i sprzedawcy. Założymy się, że opaski najlepiej działają w komplecie z myszami Vibbeater. Najgorszym koszmarem audiofila nie są jednak zakłócenia pochodzące od kabli, ale drgania przenoszące się na nie z podłoża. Dlatego kable należy umieścić na specjalnych podkładkach. Na rynku dostępne są nóżki drewniane, metalowe, piankowe, ceramiczne i jakie kto sobie życzy. Na wymienienie ich wszystkich nie starczyłoby miejsca nawet na naszym wypasionym serwerze, więc wstawiamy jeden przykład - podkładki Shunyata Research Dark Field. Zbudowane z dwóch kawałków pianki oddzielonych od siebie czymś tam jeszcze, akcesoria te mają nie tylko oddzielać druty od drgań, ale także wyrównywać różnicę potencjałów między kablami a podłożem. Komplet 12 podkładek kosztuje 295 dolarów. W porównaniu z niektórymi akcesoriami tego typu to i tak niewiele.
Audiofilskie okablowanie do komputera
Srebrne kable głośnikowe, interkonekty, wypasione przewody zasilające - to wszystko już było i nikogo nie dziwi. Teraz aby wzbudzić zainteresowanie audiofilów trzeba pójść o krok dalej, na przykład proponując im specjalne kable LAN albo SATA. Tak - już za 1190 zł można kupić metrowy kabel etnernetowy, którym osobnik o złotych uszach może połączyć router ze streamerem. Od problemu kiepskiej transmisji sygnału po raz kolejny ratuje nas firma Acoustic Revive. Kabel o symbolu LAN-1.0 PA wykonany jest z czystej miedzi Single Core PCOCC-A z ekranem w postaci miedzianej folii. Wtyczki wykonano z miedzianych elementów pokrytych złotem i plastikową powłoką zdejmującą z nich elektryczność statyczną. Kabel podobno działa rewelacyjnie i wprowadza nie mniej dobrego, niż audiofilski interkonekt analogowy. Tylko czy jeden metr wystarczy? Może umieszczenie routera tak blisko sprzętu audio także jest niezdrowe? No cóż... Przewód tego samego typu oferuje firma, która zasłynęła programem do odtwarzania plików audio o nazwie JPLAY. Ale przecież software to jedno, a hardware - drugie. Oprócz kabla LAN w ofercie znajdziemy bardziej hardcore'owy przewód SATA, którym możemy połączyć dysk w komputerze z płytą główną. Kabel JCAT kosztuje 349 euro. Za takie pieniądze można kupić niezły dysk SSD i bardzo fajną płytę główną, ale co tam - przecież tak banalne elementy nie nadrobią strat sygnału na kablu;-)
Puste gniazdko to nieszczęśliwe gniazdko
Macie za dużo wolnych gniazdek w swojej audiofilskiej listwie? A może nie możecie spać z powodu lodówki sąsiada, która zakłóca odsłuch wprowadzając do sieci same brudy? Rozwiązaniem może być jeden z odszumiaczy przypominających zasilacze wtyczkowe lub końcówki audiofilskich kabli sieciowych. W dużym skrócie takie cudo należy włączyć do gniazdka gdzieś w mieszkaniu - podobno nie trzeba nawet korzystać z wolnego gniazdka przy samym sprzęcie - a znajdujące się w środku filtry wyłapią nam wszystkie brudy i po prostu je zniszczą. Amerykańska firma PS Audio robi na przykład bardzo zacne kondycjonery z regeneracją prądu, a jednym z najtańszych urządzeń w jej ofercie jest filtr Noise Harvester - kosztuje tylko 100 dolarów. To pikuś w porównaniu z Nordostem QVIBE Qv2, który kosztuje 1399 zł. Ale w końcu to kosmiczna technologia. Jeśli ktoś szuka tańszego odpowiednika, może wybrać komplet filtrów AudioPrism Quietline - tu dostajemy aż cztery wtyczki za 125 dolarów. Można więc powsadzać je w każde wolne gniazdko w domu.
Co się nie śniło nawet filozofom
Wielu zjawisk występujących w przyrodzie jeszcze dobrze nie znamy. Zawsze warto zostawić jakiś zapas na to, że być może dziś działanie niektórych wynalazków nie zostało wytłumaczone, ale kiedyś będzie. Producenci audiofilskich akcesoriów starają się dorabiać do nich filozofię albo nawet opisywać naukowe podstawy ich działania. Rozwalają nas jednak producenci akcesoriów, którzy sami przyznają, że nie mają pojęcia, jak one działają. Przykładem mogą być oczyszczacze kwantowe firmy Bybee Technologies. Mają postać niewielkich tulejek zawieszonych na przewodzie, a zainstalować je można wewnątrz kolumn - między gniazdami a zwrotnicą lub w pobliżu samych głośników. Pojedynczy oczyszczacz może kosztować na przykład 150 dolarów. Co dokładnie robi - nie wiadomo. Nie mniej ciekawy jest kondycjoner LessLoss, który pochłania zakłócenia nawet bez potrzeby kontaktu z jakimikolwiek kablami. Po prostu chłonie wszystko, co złe. W stanach kosztuje 1400 dolarów. Swego czasu burzę na audiofilskich forach wywołał też płyn przeznaczony do smarowania tranzystorów i innych elementów elektronicznych wewnątrz urządzeń. Podobno zabieg miał czynić brzmienie bardziej lampowym. Jak działał i czy w ogóle - trudno powiedzieć. Wiadomo natomiast, że wraz z pojawieniem się każdego takiego wynalazku coraz trudniej będzie zaskoczyć audiofilów czymś nowym i niezbadanym.
Podsumowanie
Przygotowując ten poradnik przebrnęliśmy przez całe kilometry uzasadnień teoretycznych i opisów cudownych właściwości brzmieniowych wymienionych akcesoriów. Po takich doświadczeniach wręcz trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby kupić audiofilski sprzęt, postawić go w salonie, połączyć stosownymi kablami i ot tak po prostu zacząć słuchać. Amatorom gadżetów odbywającym przed każdym odsłuchem jakiś skomplikowany rytuał może się to wydać absurdalne. Dla nas nieco absurdalny jest sam fakt, że niektóre z wymienionych akcesoriów w ogóle istnieją. Ale ostatecznie każdy może mieć jakieś odchyły. Teraz, po dokładnym zbadaniu tematu przynajmniej wiemy już jak powinien wyglądać profesjonalny odsłuch. Najpierw wyjmujemy płytę z pudełka, czyścimy płynem Auric Illuminator, malujemy jej krawędź flamastrem, suszymy Furutechem DeStat II i wkładamy do odtwarzacza dociskając ją krążkiem Electrocompaniet Spider. Na kolumnach stawiamy myszy Entreq Vibbeater Maxi i pociski Totem Beak, a na wzmacniaczu cegłę Shakti Electromagnetic Stabilizer. W pokoju ustawiamy ustroje Shakti Hallograph, High End Novum PMR Premium mkII i Synergistic Research Acoustic Art, generator rezonansu Shumanna Acoustic Revive RR-77 oraz kondycjoner LessLoss BlackBody. W kolumnach montujemy oczyszczacze kwantowe Bybee Technologies, a wszystkie gniazdka w ścianach przyozdabiamy filtrami PS Audio Noise Harvester, Nordost QVIBE Qv2 i AudioPrism Quietline. Na koniec owijamy kable opaskami Entreq AC Wraps, zapinamy na nich pierścienie ferrytowe Acoustic Revive FCS-8 i kładziemy na podkładkach Shunyata Research Dark Field. Gotowe - teraz wreszcie można w spokoju wysłuchać ukochanego samplera.
-
zaorane
Być może uda się pogodzić frakcję słyszących i sceptyków, ale w sposób, który może zostać odebrany jako nieco nieelegancki albo brutalny. Po prostu, żeby usłyszeć pewne zmiany trzeba mieć sprzęt (i pomieszczenie) odpowiedniej klasy a to niestety oznacza koszty. Nie każdy z różnych powodów ma dostęp do takiego sprzętu, co oczywiście należy zrozumieć i uszanować. I rzeczywiście na tanim odtwarzaczu plików (np. wbudowanym w tani wzmacniacz/amplituner) każdy LAN zagra mniej więcej tak samo. To samo kable zasilające itd. Po prostu ograniczenia jakościowe toru audio zrobią swoje. Podpinanie kabla zasilającego za 8-10 tys. zł do wzmacniacza za 2500-3400 zł to nonsens. Nawet jeśli będzie słychać różnicę to niedostatki jakościowe wzmacniacza nie wydobędą wszystkiego z kabla a prędzej to kabel obnaży niedostatki amplifikacji. I wtedy działa już prosty mechanizm: "skoro u mnie nie słychać, no to bez jaj, to po prostu nie słychać". Nie przypadkiem recenzenci mają (a w każdym razie powinni mieć - z tym też jest różnie!) zestaw audio na tyle wysokiej klasy, żeby móc ocenić nie tylko CZY słychać, ale JAK duża jest zmiana i GDZIE plasuje jakościowo dany produkt na tle innych. To wymaga kilku rzeczy: wytrenowanego słuchu (a więc nie tylko ślepego testu, ale pewności siebie, że słyszy się trwałą, powtarzalną zmianę), znajomości wielu urządzeń/konfiguracji i odpowiednio wysokiej klasy sprzętu audio. To ostatnie niestety kosztuje coraz więcej. Mam więcej niż przeczucie, że większość zwolenników frakcji sceptyków triumfujących w tym felietonie rekrutuje się spośród właścicieli zestawów niepozwalających na usłyszenie pewnych różnic. To bezpieczna przystań: u mnie nie słychać to inni nie będą mi wciskać, że u nich słychać, cholerni burżuje. W końcu czy na Saharze czy na Pustyni Błędowskiej, piasek jest taki mniej więcej sam. Sam piasek być może tak, ale jego wpływ na uwarunkowania geograficzne terenu i jego charakterystykę już niekoniecznie. Ktoś tam pisał nawet dosadnie a z satysfakcją o oddawaniu moczu na audiofilski ołtarz high-endu. Hmm, głupia sprawa, ale w świetle postępu w wiedzy o audio wyszło jednak na to, że główny strumień poszedł na chyba bardziej na sikających niż ów ołtarzyk. I to po dekadzie jednak już czuć. Dosłownie.
2 Lubię -
Garfield
@odwagi! - Może dlatego, że mam wykształcenie zarówno w dziedzinie elektroniki, jak i informatyki, oraz parę dekad doświadczenia zawodowego z sieciami komputerowymi? Dane z pliku z muzyką są dzielone na paczki, kapsułkowane w pakiety z nagłówkami i sumą kontrolną, pakiety są dzielone na ramki i dopiero wtedy przesyłane przez sieć. W przypadku protokołu TCP w razie błędu pakiet jest przesyłany ponownie. To nie jest po prostu strumień bitów. One nie są interpretowane w locie, tylko rozpakowywane w pamięci urządzenia docelowego i dopiero przetwarzane dalej. To co ma tam zmienić kabel? Jedyne, co może zrobić, to zebrać zakłócenia z otoczenia, ale nie będą one miały wpływu na zawartość danych, tylko ewentualnie na podłączone urządzenie, jeżeli jest ono na takie zakłócenia nieodporne. Znany jest eksperyment, w którym badani różnie oceniali smak tego samego wina, w zależności od tego, jaką informację na temat jego ceny im podano. W przypadku oceny jakości dźwięku działają te same mechanizmy psychologiczne. Ja wiem, że każdy lubi myśleć o sobie, że jest odporny na sugestie, ale rzeczywistość jest inna.
3 Lubię -
Garfield
@zaorane - Do mnie jako inżyniera przemawia podejście Jamesa Tannera - prezesa Brystona (nie zaprzeczysz chyba, że Bryston to renomowany producent wysokiej klasy sprzętu zarówno domowego, jak i profesjonalnego). Na pytanie o poradę w wyborze kabla zasilającego odpowiedział, że kabel ma mieć przekrój adekwatny do poboru mocy wzmacniacza, oraz że jego długość w porównaniu z całą resztą przewodów w instalacji elektrycznej czyni go nieznaczącym. To wszystko.
2 Lubię -
Jacek
Stary tekst i wiele od tego momentu się wydarzyło. Pan Wojtek Pacuła zaczął rozróżniać brzmienie twardych dysków. Ba! On nawet słyszy czy dany plik został zgrany z pendrive'a czy z karty pamięci. Niektórzy słyszą różnicę w streamingu poprzez LTE, DSL'a czy światłowód. Jest nawet taki gość, co rozróżnia brzmienie plików zgranych z użyciem bufora napędu i z jego pominięciem (oczywiście w obu przypadkach płyty zostały zgrane akuratnie a pliki posiadają te same sumy kontrolne). Jeśli ktoś twierdzi, że słyszy różne gadżety, takie jak podstawki pod kable to ja nie mogę sobie wyobrazić jak reagują tacy ludzie na zmiany brzmienia spowodowane zmianą kolumn, wzmacniacza nie mówiąc już o brzmieniu instrumentów na żywo, na przykład poszczególnych muzyków w orkiestrze symfonicznej. Chyba potrafią określić kto siedzi na jakim krześle (twarde czy wyściełane) i z jakiego drewna są deski na scenie, ile warstw lakieru naniesiono. To musi chyba wręcz boleć... Naprawdę nie mogę tego pojąć! A jestem zawodowym muzykiem...
3 Lubię -
leszcz
Nie dziwi mnie że niektórzy audiofile słyszą więcej niż producenci nagrań, w końcu mają te kable z podstawkami i inne cuda których w studiu nie znajdziesz. LAN to nic bo największy audiofil i naczelny pewnego portalu słyszy różnice w odtwarzaniu pliku z dysku HDD vs. SSD. Macie jeszcze wiele do usłyszenia i kupienia, ktoś te wszystkie absurdalnie drogie sprzęty musi kupować.
5 Lubię -
na dobranoc
Jesteś inżynierem, który mierzy. Mierzysz od dekad. Świetnie. Zacznij teraz słuchać. Boisz się słuchania? Dlaczego? To dopiero jest psychologia. Nie masz sprzętu, który pozwoli usłyszeć różnice? A może wybierając sprzęt audio po prostu kierowałeś się parametrami? Skoro wzmacniacz X ma mniejsze zniekształcenia i wyższy odstęp od szumu niż Y to znaczy, że musi grać lepiej. Na pewno? Przecież parametry są obiektywne i tylko tym się kierujesz a skoro tak to wzmacniacz Technicsa sprzed kilkunastu lat był najlepszy, bo zniekształcenia THD na poziomie 0.0005% to był kosmos i niebywałe osiągnięcie. W pomiarach tak, bo słuchać się tego nie dało na trzeźwo. Cała wypowiedź dotyczy pomiarów. Idąc do restauracji oceniasz danie po smaku czy tylko po analizie chemicznej składników? Pomidorowa to pomidorowa i zawsze smakuje tak samo. A może nawet nie ma co robić analizy, bo cyfra to cyfra a zupa to zupa. Skosztujesz? Muzyk z kolei śmieje się z dysków. W najlepszych serwerach plików (np. japońska Fidata) pracują ciche dyski SSD a nie klasyczne wirujące. Nie generują wibracji ani szumów o wysokich częstotliwościach, które przedostają się dalej. Wy komputerowcy znacie przecież powiedzenie "garbage in - garbage out". A sam dysk to dopiero mała część tej opowieści. Porównajcie sobie ten sam utwór grany ze zwykłego dysku komputerowego i wyspecjalizowanego serwera plików typu Fidata, Lumin, Aurender i kilka innych. Wnioski mogą być zaskakujące. A niby cyfra to cyfra. Nie ma prawa grać inaczej. A jednak. Bo serwer polików audio zaprojektowano tylko do muzyki a nie innych celów. W Audio-Video zmierzono kiedyś (uwaga: ZMIERZONO), czy transporty plików audio na wyjściu rzeczywiście wypuszczają sygnał bit-perfect. Okazało się, że nie do końca. Odsłuch potwierdził, że KAŻDY z tych transportów wypuszczał nieco inny sygnał, który otrzymywał DAC a potem wzmacniacz i głośniki. Grało inaczej. A dlaczego utwory ze streamingu grają inaczej niż z lokalnego dysku? Ba, czasem wersja z Tidala gra inaczej niż z Spotify a ta inaczej niż z Qubuza? To nie ma prawa się zdarzyć. Cyfra to cyfra. Sumy kontrolne, paczki., Wszystko się zgadza i przeszło przez LAN. I to nie nawiedzeni audiofile tylko inżynierowie w białych kitlach i laboratoriach odkryli, że jednak coś tam jest do poprawienia, bo faktycznie nie grało jak należy. To specjaliści odkryli jitter i inne zjawiska zaintrygowani skargami słuchaczy, że w pomiarach jest super a gra tak sobie. My słuchający nie zamykamy się na pomiary, wy mierzący odrzucacie słuchanie. Różnica znacząca. Tu nie ma symetrii. Psychologia nie ma tu nic do rzeczy. Tanner wie co robi, urządzenia Brystona mają odłączane kable i nikt nie gra na tym, co ma w pudełku. Ba, w ich systemach referencyjnych do testów urządzeń są różne kable. I nie tylko o grubość chodzi. Panowie, bez obrazy, ale świat (i to ten inżynierski a nie audiofilski) Wam trochę... odjechał. I akurat to odjechanie można ZMIERZYĆ. Wreszcie się zgadzamy. Qui habet aures audiendi, audiat.
1 Lubię -
Garfield
@na dobranoc - Ależ słucham od dekad. Muzyki, a nie kabli. Ściśle biorąc, słyszę i przyjmuję do wiadomości różnice wprowadzane przez kable analogowe, jak również cyfrowe S/PDIF. Różnice w brzmieniu między różnymi serwisami streamingowymi także są wyjaśnialne, ponieważ różne serwisy streamingowe mają różne wytyczne odnośnie masteringu.
0 Lubię -
Kokos
@Garfield - Nie trać czasu. Naganiacza, który skubie "audiofili", nie przekonasz do niczego. Chodzi tylko o sprzedaż.
3 Lubię -
-
a.s.
@na dobranoc - Dyski SSD są oczywiście ciche a wirujące HDD mniej, ale napędy gramofonów są jeszcze głośniejsze, a audiofilom to nie przeszkadza. Najbardziej gorliwy audiofil rozróżni cyfry płynące z SSD i HDD.
1 Lubię
Komentarze (19)