Sade - Zmysłowa królowa elegancji
- Kategoria: Dyskografie
- Ludwik Jasiński
Wyobraźcie sobie, że siedzicie w przyciemnionym klubie jazzowym w latach czterdziestych XX wieku. Mężczyźni noszą eleganckie, dopasowane garnitury, we włosach mają brylantynę, a w dłoniach dzierżą cygara lub papierosy. Kobiety ubrane są w wytworne suknie, ich fryzury i makijaże powalają, a niektóre z nich palą papierosy w lufkach. Dym unosi się olbrzymią chmurą nad okrągłymi stolikami, a barmani kręcą się wokół błyszczących, kolorowych trunków, polewając je przybyłym. Na scenie, na której stoi prężnie srebrny, elegancki mikrofon, powoli pojawiają się muzycy. Perkusista Paul Cook zasiada za skromnym zestawem perkusyjnym i poprawia stołek, Andrew Hale rozgrzewa palce, muskając cichutko klawisze fortepianu, Paul Denman wypróbowuje struny kontrabasu, a Stuart Matthewman na zmianę stroi gitarę i poprawia ustnik saksofonu. Reflektor rzuca snop światła na mikrofon, a na scenę wychodzi ona... Elegancka, kobieca, szykowna i zmysłowa. Sade Adu chwyta za statyw i nagle rozmowy cichną, kilka osób odchrząkuje, zespół zaczyna grać rasowy smooth jazz. Wszyscy na widowni są całkowicie oczarowani przepiękną barwą głosu i hipnotyzującą prezencją artystki. I teraz zaskoczenie - to wszystko tak naprawdę dzieje się 40 lat później, w latach osiemdziesiątych, kiedy na świecie królowały syntezatory, elektroniczna perkusja, marynarki z komicznie przerośniętymi poduszkami wszytymi w ramiona, plerezy i trwałe o dziwnych kształtach, a na scenie wili się w konwulsjach starzy rockmani, próbujący odnaleźć się w nowej rzeczywistości i przywdziewając obcisłe skóry z ćwiekami, drąc się w niebogłosy.
Nie do pomyślenia? A jednak, za sprawą nowych nurtów w muzyce, takich jak new romantic, new wave czy w końcu tak zwany sophisti-pop, czyli "wyszukany pop", artyści mieszali ze sobą najróżniejsze style, łamiąc konwenanse. Sophisti-pop był niespotykaną wcześniej mieszanką jazzu, soulu i R'n'B o lżejszym zacięciu i bardziej wpadających w ucho melodiach. Idealnymi przykładami tego gatunku byli tacy wykonawcy jak Simply Red, Everything But The Girl, Johnny Hates Jazz, Sting, czy chociażby Shakespear's Sister. Chyba nikt nie miał jednak wątpliwości, że najlepiej ten koktajl smooth jazzu z popem i domieszką soulu serwowała właśnie Sade, której niepowtarzalny wokal pozwolił z niespotykaną gładkością i lekkością podbić nie tylko serca słuchaczy, ale i krytyków. Przyjemność z opisania po krótce historii działalności zespołu Sade łączy się z istotnym wydarzeniem: w tym roku wypada 40. rocznica wydania ich debiutanckiego albumu.
Sade Adu (a właściwie Helen Folasade Adu) urodziła się 16 stycznia 1959 roku w Ibadanie, w Nigerii, jako córka nigeryjskiego ekonomisty i angielskiej pielęgniarki. W wieku 18 lat udała się na studia projektowania mody na londyńskiej Saint Martin's School of Art. Po trzech latach próbowania swoich sił nie tylko w tworzeniu ubrań, ale i modelingu, Sade dołączyła do zespołu Pride, w którym śpiewała w chórkach. Tam też poznała gitarzystę i saksofonistę Stuarta Matthewmana, z którym szybko nawiązała nić porozumienia. Ich wspólne wysiłki w pisaniu utworów nie pozostały niezauważone przez kolegów z Pride i na występach zaczęło gościć coraz więcej kompozycji napisanych przez Matthewmana i Sade. Kiedy gitarzysta i założyciel Pride, Ray St. John, pomógł wokalistce napisać utwór "Smooth Operator", zrobiło się o niej naprawdę głośno. Głos dziewczyny był tak oryginalny i hipnotyzujący, a przy okazji tak ciepły i zapewniający wewnętrzny spokój, że headhunterzy z wytwórni płytowych zabijali się o podpisanie kontraktu. Zachęceni tak pozytywnym odbiorem Matthewman, Sade, Hale, Denman i Cook podjęli decyzję o odejściu z Pride i założyli nową formację, nazwaną po prostu "Sade".
Machina ruszyła i zaczęto bookować zespołowi coraz większe występy, najpierw w londyńskim klubie Heaven, a później w nowojorskim Danceteria. Sade przykuwała uwagę tak bardzo, iż nawet na tych pierwszych koncertach zaczynało brakować miejsc i odprawiono z kwitkiem tysiące osób. W 1983 roku Sade podpisała w końcu kontrakt z wytwórnią Epic Records, a rok później dołączono do umowy resztę zespołu. Debiutancki krążek "Diamond Life" okazał się być tak olbrzymim hitem, iż rozszedł się w ponad sześciu milionach egzemplarzy na całym świecie, otrzymał nagrodę Brit za najlepszy album, pokrył wielokrotną platyną i złotem, oraz okazał się być najlepiej sprzedającym się debiutem brytyjskiej wokalistki w dziejach. Status legendy "Diamentowego Życia" utrzymuje się po dziś dzień.
W 1985 zespół wydał drugi album "Promise", który również eksplodował na listach przebojów i zapewnił grupie nagrodę Grammy dla najlepszego nowego artysty w '86. Popularność Sade (tak piosenkarki, jak i muzyków) nieustannie rosła, do tego stopnia, iż do stacji radiowych wykonywano setki telefonów z prośbami o nowe utwory nigeryjskiej piękności. Dyskdżokeje dwoili się i troili, aby zaspokoić nienasyconych słuchaczy. Podobnie jak "Diamond Life", "Promise" został nagrany na żywo w studio, bez dogrywania poszczególnych ścieżek, a mimo to oba albumy brzmią do dziś znakomicie. Również w tym samym roku Adu zadebiutowała na srebrnym ekranie w filmie "Absolutni debiutanci", jednakże póki co była to jej jedyna rola w życiu.
W 1988 roku ukazał się trzeci krążek zespołu, "Stronger Than Pride", z którego singiel "Paradise" trafił na pierwsze miejsce amerykańskiej listy przebojów R'n'B i Hip-Hopowych. Tytuł płyty może poniekąd nawiązywać do oddzielenia się muzyków Sade od zespołu Pride. W 1992 roku wydano z kolei "Love Deluxe", kolejny album, który stał się prawdziwym hitem sprzedaży, a dwa lata później oficjalną składankę "The Best of Sade". "Love Deluxe" zdefiniował styl zespołu na nowo i wprowadził go dużymi krokami w brzmienie neo-soulowe, tak charakterystyczne dla lat 90. Po tym wydaniu zespół przerwał działalność na prawie 8 lat. Mówiło się o tym, że wokalistka wpadła w depresję, ponieważ wycofała się całkowicie z życia publicznego. Okazało się jednak, że przerwa ta spowodowana była narodzinami syna. W tym czasie pozostali członkowie Sade skierowali się ku innym projektom muzycznym, nieprzerwanie pracując na scenach jazzowych i rythm'n'bluesowych, zarówno razem, jak i osobno.
Wreszcie, w listopadzie 2000 roku, ukazał się "Lovers Rock" - album, który ponownie zawojował rynek i przypomniał, że Sade jako zespół nadal potrafi zaskoczyć, po raz kolejny rozszerzając swój repertuar, tym razem o zabarwienia folkowe, a nawet dubowe i reggae. Płyta zdobyła nagrodę Grammy dla najlepszego albumu pop w 2002 roku. Utwór "By Your Side" okazał się być kamieniem milowym, stając się hitem na miarę "Smooth Operator" czy "The Sweetest Taboo" z dwóch pierwszych krążków. Również w 2002 roku ukazał się pierwszy album koncertowy "Lovers Live", po którego wydaniu znowu nastąpiła wyrwa w działalności Sade, tym razem trwająca 10 lat. Adu chciała mieć czas na wychowanie dziecka, dlatego przez ten cały czas pojawiła się publicznie tylko po to, aby odebrać nagrodę Orderu Imperium Brytyjskiego za zasługi dla świata muzyki i dać krótki, gościnny występ.
2010 rok był świadkiem wydania "Soldier Of Love" - albumu, który ponownie nieco zmienił kierunek pracy zespołu, aktualizując jego brzmienie do nowoczesnych aranżacji i ponownie zgarniając Grammy. Rok później ukazała się kolejna oficjalna składanka, "The Ultimate Collection". Prace nad nowym albumem trwają od 2018 roku, a w 2020 wydano box winylowy zatytułowany "This Far" (ang. "jak dotąd"). Wewnątrz, oprócz wszystkich dotychczasowych albumów zespołu, znajdziemy piankową wkładkę z wytłoczonym znakiem zapytania. Wkładkę umieszczono w miejscu, w którym normalnie zmieściłaby się siódma płyta. Sugestywny bonus w połączeniu z bardzo znaczącym tytułem boxu sprawia, że fani mogą być pewni, że nowy album jest już bliżej niż dalej. Długie przerwy między wydaniami to wszakże znak rozpoznawczy zespołu i strategia ta pomaga w nagrywaniu znakomitych płyt, które nie tylko się nie starzeją, ale również nie mają słabych utworów, wygrywając deszcz najważniejszych nagród w branży.
"Z początku zastanawialiśmy się, czy (po tylu latach i tak długich przerwach) możemy dalej nagrywać i dogadywać się jako przyjaciele. (Sade) nigdy nie miała wątpliwości, czego chce. Kiedy jesteśmy razem, czujemy się, jakbyśmy wyruszali z nią na misję, którą ma zawsze zaplanowaną gdzieś z tyłu głowy." - powiedział w 2010 roku Andrew Hale. Ten cytat chyba najbardziej obrazuje, jak silną więź (nie tylko na płaszczyźnie muzycznej) wypracowali sobie muzycy Sade ze swoją frontmanką. Jeśli jednak jesteście ciekawi ich solowych dokonań, polecam z całego serca sprawdzić inne projekty muzyczne, zwłaszcza te tworzone przez Hale'a i Matthewmana. Oprócz fantastycznych płyt Sade na uwagę zasługują również pierwszorzędne koncerty wydawane przez lata na DVD i Blu-rayu oraz przepiękne, stylowe teledyski, z których biją niesamowita klasa i prezencja wokalistki. Sade z powodzeniem wykorzystuje swoją wiedzę o modzie i wdzięk, a przy tym nie jest wulgarna czy wyuzdana, tylko zmysłowa i wytworna - zupełnie jak jej muzyka.
"Diamond Life" (1984)
Ocena
Absolutny klasyk. Album epatuje gustownym smooth jazzem i całkowicie wypełnia pomieszczenie (zwłaszcza słuchany z płyty winylowej), za sprawą znakomitej realizacji nagrania, dzięki której słychać każdy szmer. Pasja, czystość i niepowtarzalna głębia głosu Sade w połączeniu z cudownym kunsztem zespołu idealnie współgrają i tworzą debiut, o którym niejeden artysta może jedynie pomarzyć. Jeżeli otwierająca album trójca znakomitości w postaci "Smooth Operator", "Your Love is King" i "Hang On to Your Love" was nie uwiedzie, to możliwe, że Sade nie jest dla was. Jeśli jednak zostaniecie całkowicie urzeczeni, to z pewnością uraduje was fakt, że reszta albumu utrzymuje taki sam, niezwykle wysoki poziom, akcentowany znakomitymi aranżacjami. Nie jestem w stanie wybierać poszczególnych piosenek, ponieważ całości słucha się z zapartym tchem od początku do końca. Polecam włączyć sobie "Diamond Life" wieczorem, przy przygaszonych lampach, siedząc wygodnie w fotelu z ulubionym drinkiem i pozwolić płycie roztoczyć swoją aurę małego klubu jazzowego, wyciągniętego z gangsterskiego filmu noir. Na pewno odpłyniecie, utuleni ciepłem głosu Sade Adu.
"Promise" (1985)
Ocena
"Promise" jest niczym "Diamond Life Vol. 2". Styl muzyczny pozostał ten sam, jednak na nieco większą skalę, za sprawą rozbudowanej sekcji instrumentów dętych, dodających rozmachu. Mamy nadal do czynienia z bardzo intymnym, przytulnym i romantycznym repertuarem, który idealnie kontynuuje to, co zapoczątkował debiut, dodając do mieszanki nieco nowych smaków jak na przykład odrobinę bossa novy czy disco. Pojawił się tu również utwór zaśpiewany przez Sade po hiszpańsku. Liczba wykorzystywanych instrumentów zwiększyła się o dodatkowe przeszkadzajki, keyboard czy ksylofon. Podobnie jak poprzedni krążek, również "Promise" był nagrywany na żywo w studiu, jednak tym razem pokuszono się o dodanie pewnych efektów czy maszyn perkusyjnych w późniejszych etapach. Nie zmienia to faktu, iż obecny tu majstersztyk wykonawczy i realizatorski budzi olbrzymi respekt dla twórców po obu stronach konsolety. Co ciekawe, "Promise" jest jak dotąd jedynym albumem zespołu, który nie zmieścił się na standardowej płycie winylowej (ma ponad 54 minuty). Z tego powodu dwa utwory zostały wycięte z wersji analogowej, pojawiając się jedynie na kompaktach i kasetach MC (a obecnie są nierozerwalną częścią tej pozycji w serwisach streamingowych). Jeżeli miałbym już wybierać z tego morza świetnych kawałków, to na największą uwagę zasługują tutaj "Is it a Crime?", "The Sweetest Taboo", smutna ballada o dziewczynie próbującej za wszelką cenę wyrwać z biedy, "Jezebel", czy "Never As Good As the First Time".
"Stronger Than Pride" (1988)
Ocena
Album nagrywany był na Bahamach, co odzwierciedla nie tylko fotografia z okładki z plażą w tle, ale również i klimat samej muzyki. Mamy tu do czynienia ze zdecydowanie największym zróżnicowaniem repertuaru spośród albumów wydanych przez Sade w latach 80. Mimo to wszystkie piosenki dają poczucie relaksu na plaży w słoneczny, ale nie upalny dzień, kiedy przyjemna bryza owiewa nam twarz. Przede wszystkim nowym, stałym elementem dla zespołu jest pojawienie się drugiego, prominentnego wokalu, nie ograniczonego jedynie do chórków, jak miało to miejsce na poprzednich krążkach. Tym razem słyszymy wspomagające frazowanie i odpowiadanie wykonywane przez Leroya Osbourne'a, który później stał się etatowym współpracownikiem zespołu, również na koncertach. Dzięki męskiemu kontrapunktowi utwory zyskały odrobinę bardzo przyjemnej głębi i mile widzianego rozbudowania. Osbourne dodał nawet swoje kompozytorskie trzy grosze do dwóch utworów umieszczonych na albumie. Płytę otwiera "Love Is Stronger Than Pride", który swoimi delikatnymi rytmami i znakomitym refrenem przywołuje na myśl poranek na wspomnianej plaży, ze wschodzącym słońcem, budzącą się do życia naturą i spokojnym szumem fal. Później, bardzo przypominający dokonania z pierwszych dwóch albumów "Paradise", w którym Osbourne świetnie podszeptuje do Sade, dopełniając obraz kochanków w upalny dzień. "Nothing Can Come Between Us" to nawiązanie do latino-jazzu, z kolei "Haunt Me" to serenada wygrywana na hiszpańskiej gitarze z minimalnym akompaniamentem. "Turn My Back On You" to zupełne przełamanie i bardzo klubowe brzmienie, które nieco spowalnia, ale nadal mocno uderza w "Keep Looking". Pozostałe cztery utwory są mieszanką rytmów wygrywanych na bongosach z bogatymi trąbkami i bardzo minimalistycznych, wyciszających słuchacza i wygaszających plażowe ognisko kompozycji, aby w końcu wylądować na ostatnim instrumentalu, żegnającym nas w bardzo funkowo-jazzowym stylu, niczym zachód słońca nad oceanem.
"Love Deluxe" (1992)
Ocena
Wejście w nową dekadę i nowe brzmienia, a także najodważniejsza okładka w historii działalności zespołu. Nadal jednak utrzymana w granicach dobrego smaku i nie wulgarna, lecz nawiązująca do muzyki - zmysłowej, mocnej, ale nie nachalnej. Wyraźne, męskie chórki już na dobre zagościły w repertuarze, a do tego dostajemy przepotężny bas i mocne uderzenie automatów perkusyjnych w prawie każdym utworze. Możemy także zaobserwować znacznie większy (choć nadal bardzo delikatny) nacisk na gitary elektryczne. Zaktualizowało to brzmienie Sade do dźwięków nowego dziesięciolecia, w którym zaczęły pojawiać się takie elektroniczne gatunki jak drum'n'bass czy jungle. Zaskakująco, połączenie tego typu estetyki z gitarami, smyczkami, klawiszami i saksofonem sprawiło, że mimo, iż choć "Love Deluxe" jest jak najbardziej produktem swej epoki, to nie trąci myszką. Wręcz przeciwnie, zespół stworzył tutaj bardzo uniwersalne brzmienie i mimo ugięcia się w kierunku tak charakterystycznych wpływów pop z tego okresu, album zestarzał się jak wino. Atmosfera na "Love Deluxe" jest jak najbardziej intymna i można powiedzieć, że gdyby album ten mógł się poruszać, to by się skradał, ponieważ dźwięk sunie powoli, niespiesznie wijąc się wzdłuż ścian, wylewając się z głośników. Do najlepszych utworów zaliczyłbym "No Ordinary Love", "Kiss of Life" oraz "Cherish the Day", aczkolwiek po raz kolejny - płyta stanowi całość i ciężko tutaj mówić o jakimkolwiek zmęczeniu materiału czy dokładaniu utworów na siłę. Wisienką na torcie jest chwytająca za serce pieśń-modlitwa, "Pearls", w której Sade prezentuje swoją umiejętność wyśmienitej kontroli śpiewania otwartym głosem. W utworze akompaniują jej przepięknie zaaranżowane skrzypce. Uważam, że "Love Deluxe" to - zaraz obok "Baduizmu" Eryki Badu - jeden z najlepszych albumów kobiecych lat 90.
"Lovers Rock" (2000)
Ocena
"By Your Side". Ten tytuł powinien wystarczyć za całe wyjaśnienie, dlaczego "Lovers Rock" to znakomity album. Otwierająca płytę przepiękna ballada zwala z nóg i jest chyba najlepszym utworem w dorobku zespołu zaraz po "Smooth Operator". "Lovers Rock" to płyta przede wszystkim skręcająca w kierunku R'n'B i neo-soulu, a nawet hip-hopu, jednakże jej tytuł nie wziął się znikąd. Gatunek muzyczny lovers rock to bowiem romantyczna odmiana reggae wyodrębniona w latach 70. I w rzeczy samej, oprócz R'n'B, znajdziemy tu wiele nawiązań właśnie do tej odnogi reggae. Całość charakteryzuje bardzo dokładnie wyprodukowane brzmienie (nawet bardziej niż na "Love Deluxe"), które - ponownie - przywodzi na myśl Erykę Badu, Mary J. Blige, czy Alicię Keys, jednak to w zupełności nie gryzie się z "klasyczną Sade". Dzieje się tak za sprawą niezwykle dopracowanych kompozycji, które mimo znacznie nowszego, już niezbyt jazzowego brzmienia, zachowują charakterystyczne DNA artystki pełne nieco wyciszonego, uspokojonego i kojącego transu. Jeśli jednak ktoś, słysząc te podkłady muzyczne, miałby nadal wątpliwości, że to Sade Adu, są one natychmiast rozwiewane, gdy tylko piosenkarka odezwie się do mikrofonu. Oczywiście, w porównaniu z poprzednimi albumami całość może zabrzmieć bardzo "ubogo" pod kątem instrumentarium, jednak to absolutnie nie ujmuje zawartym tutaj piosenkom. Po raz kolejny trudno wyselekcjonować poszczególne utwory, jednak jeśli nie macie czasu, a chcecie usłyszeć crème de la crème z "Lovers Rock", to z pewnością będą to wspomniany "By Your Side", genialny "King of Sorrow", "Somebody Already Broke My Heart", czy "All About Our Love".
"Soldier of Love" (2010)
Ocena
Kolejny wyczekiwany powrót po długiej przerwie, który spotkał się z mieszanymi opiniami. Z jednej strony album trafił na absolutne czołówki list przebojów i wyników sprzedaży, z drugiej został surowo oceniony przez krytyków. Odnoszę wrażenie, że komercyjny sukces "Żołnierza miłości" był spowodowany raczej "wygłodnieniem" fanów Sade, łaknących nowego krążka, którzy kupiliby cokolwiek, co nosiłoby imię Pani Adu. Nie chodzi o to, że "Soldier of Love" to słaby album. Trochę blednie jedynie na tle swych poprzedników, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że gros utworów na nim zawartych bardzo łatwo wpada jednym uchem, a wypada drugim. Oprócz tytułowego "Soldier of Love", który jest znakomicie wyprodukowaną, prawie sześciominutową odą do złamanego serca, najbardziej zapamiętamy "The Moon and the Sky" z wiodącą hiszpańską gitarą, nieco wyspiarski "Babyfather" czy "Skin", który brzmi jakby żywcem zaczerpnięty z "Love Deluxe". Reszta piosenek jest bardzo, ale to bardzo stonowana i o ile niektórym z nich to służy (na przykład "The Safest Place"), to pozostałe niestety zdają się nie mieć "tego czegoś". Jest to tym bardziej szokujące, gdyż utwory te same w sobie są dopracowane i dobre. Sęk w tym, że są tylko dobre, a nie genialne. Do tego niestety przyzwyczaiła nas ekipa Sade. Mimo różnorakich aranżacji nie mogę oprzeć się wrażeniu, że "można to było zrobić lepiej", a już na pewno włożyć więcej pracy w partie wokalne. Tym bardziej, że mówimy o Sade Adu, królowej aksamitnego głosu, która zasługuje na wiele więcej w warstwie aranżacyjno-kompozytorskiej.
Epilog
Sade to zespół-ewenement. Wskażcie, proszę, drugą grupę, której wszystkie płyty, bez wyjątku, zdobyłyby tak wiele nagród na arenie międzynarodowej, były z tak niezwykłą cierpliwością wyczekiwane długimi latami i przede wszystkim mimo zmieniających się czasów utrzymywały tak spójne i zawsze świeże brzmienie. Oczywiście Sade może nie jest najbardziej rewolucyjnym zespołem, może jego muzycy nie zawrócili historii o 180 stopni, jednak gdyby Sade Adu nie dołączyła do Pride, z pewnością nie usłyszelibyśmy jednych z najwspanialszych kompozycji lat osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych oraz początku obecnego millenium. Współczesne uosobienie klasycznej divy z lat czterdziestych nadal fascynuje, uwodzi i relaksuje miliony na całym świecie. I wszyscy czekamy na jej siódme arcydzieło.
Zdjęcia: Oficjalna strona zespołu
-
Paweł
Trochę zaskakuje nieco słabsza ocena Love Deluxe. Ich opus magnum, pięknie zrealizowana płyta. Dla mnie również jedna z kilku płyt testowych sprzętu audio:-)
3 Lubię
Komentarze (1)