Tomasz Rogula - Zeta Zero
- Kategoria: Wywiady
- Tomasz Karasiński
Tomasz Rogula jest założycielem firmy Zeta Zero i studiów nagraniowych TR Studios. Osobom, które kojarzą jedno lub drugie przedsięwzięcie w zasadzie powinno to wystarczyć, jednak - jak się domyślamy - przeważająca część z Państwa nie wie, cóż to takiego. Zeta Zero to firma zajmująca się produkcją kosmicznie zaawansowanych technicznie, ekskluzywnych kolumn głośnikowych, a także dopasowanej do nich elektroniki i okablowania. Jej katalog obejmuje obecnie cztery modele kolumn, których sercem i duszą są autorskie przetworniki wstęgowe. Dzięki temu osiągają parametry niedostępne większości zestawów głośnikowych, nawet tych bardzo kosztownych. Zeta Zero jest jedną z niewielu polskich firm, które samodzielnie prezentowały swoje wyroby na wystawie High End w Monachium - największej imprezie tego typu w Europie, a może nawet na świecie. Z kolei TR Studios to studia nagraniowe, które odwiedziło już tysiące muzyków i spikerów, nagrywając tam płyty, reklamy i ścieżki dźwiękowe.
Jedno i drugie przedsięwzięcie łączy osoba pana Tomasza, a wszystko przyprawione jest odrobiną (a może nawet nie taką odrobiną) nietypowych pomysłów, szalonych wynalazków i rozwiązań technicznych ocierających się o granice tego, co jest w tej chwili możliwe do osiągnięcia. Chcieliśmy przeprowadzić z panem Tomaszem krótki wywiad, ale ostatecznie zrobił się z tego wywiad rzeka. Zdecydowaliśmy się jednak opublikować go w całości. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak robi się jedne z najbardziej zaawansowanych technicznie głośników na świecie, a przy okazji dowiedzieć się czegoś o poglądach założyciela Zety Zero na różne kwestie dotyczące sprzętu i muzyki, zapraszamy do lektury.
Jak daleko sięga Pana zainteresowanie muzyką i dźwiękiem?
Dalej niż granice widzialnego Wszechświata. Muzyka istnieje w mym życiu od zawsze. Do dziś pamiętam (co prawda jak przez mgłę bo miałem cztery, może pięć lat) wczesne lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, kiedy mój tata (świetnie grający na fortepianie) wziął mnie do sklepu muzycznego na Rynku w Krakowie i kupił jak na tamte czasy istny „szał i wypas” technologiczny czyli tak zwany klaviset firmy Weltmeister (rodzaj elektronicznego blaszkowego pianina takiego jak Rhode Piano) z „aż" 12-watowym wzmacniaczem lampowym i śliczną kolumną Vermony. Ja potem badałem ukradkiem budowę tego dziwnego urządzania, a przy okazji po paru latach spaliłem w kolumnie tego „klawisza” cudną nieodżałowaną 15 calową Vermonę - świetny basowy głośnik - dając mu ok. 20 V DC składowej stałej ze wzmacniacza, jaki parę lat później samodzielnie budowałem. Wracając do tego klavisetu - na takim właśnie instrumencie 30 lat później nagrywał u mnie w studiu TR Studios w Krakowie swój największy hit zespół Myslovitz - słynną piosenkę z płyty „Miłość w czasach popkultury”. Pierwsze 8 nut to właśnie taki klaviset. A mój mały syn Bartek, dziś świetny bębniarz sesyjny, tłukł się na bębnach Lali - bębniarza Myslovitz w przerwach tej sesji. Niesamowite, jak losy się układają i jak wszystko w mym życiu kreci się wokół muzyki... Wracając do mych dziecięcych zmagań z głośnikami, będąc już nastolatkiem i budując pierwszy swój wzmacniacz w klasie AB nie wiedziałem jeszcze, że zachwianie jego delikatnej równowagi stałoprądowej obu gałęzi prowadzi do pojawienia się destrukcyjnej składowej DC na wyjściu, która łatwo niszczy każdy głośnik. Dopiero po tym strasznym zdarzeniu zastanawiając się jak to się stało, pojąłem że jeśli przyłożyć nawet zaledwie kilkanaście V do cewki nawet dużego głośnika, to cewka się nagrzeje jak grzałka - na tyle, że klej spajający cewkę w głośniku się zrobi miękki. Ponieważ to jest DC, zatem siła pola magnetycznego zgodnie z regułą trzech palców znaną każdemu dziecku z fizyki, zadziała non stop, tylko... W jedną stronę, zatem cewka się ”zsunie” z karkasu jak po maśle. Natomiast dla AC, czyli sygnałów muzycznych, suma (ewentualnie całka) po czasie sił daje uśrednioną zerową siłę ściągającą (bo co pół okresu przebiegu muzycznego chwilowy wektor siły działa dokładnie w odwrotną stronę) wiec cewka nawet przy wielkich mocach i nawet bardzo „rozmiękczona bo nagrzana" się nie zsuwa (co najwyżej się przepali). Pojąłem to boleśnie uszkadzając głośnik ojca za kupę kasy i bojąc się lania za to. Potem, gdy go spaliłem tak niechcący, to ukradkiem w piwnicy mając te może 11 lat rozbierałem ten głośnik i desperacko po raz pierwszy w życiu przewijałem go nie mając pojęcia o tym, jak to się robi (pamiętajmy że to aż 38-cm głośnik, a ja byłem małym chłopakiem). To było trudne wyzwanie dla mnie jako nastolatka. Udało mi się tą Vermonę przewinąć w tajemnicy przed tatą ale nieco cewka mi wyszła za szeroka i ocierała, więc skrzeczało, Ale do muzyki rockowej się nadawało tym bardziej! W efekcie na mym osiedlu byłem znany z tego, że ulubione utwory (Gary Glittera, Pink Floyd, Jane Birkin i Serge Gainsburga potem Slade i nawet Budki Suflera) puszczałem sąsiadom z balkonu z tej przewiniętej przez siebie Vermony. A przy okazji jako mały chłopak zrozumiałem jak działa wzmacniacz w klasie A i AB, czym się różnią, jakie są ich wady i zalety. Na bazie tego fatalnego eksperymentu z cewką zsuniętą od ciepła wpadłem na pomysł jak robić... Zapalniki termiczno-elektryczne do mych petard i prototypu pocisku do prawdziwego działka do makiety pancernika Yamato (bo interesowałem się też modelarstwem). Dobrze, że tego tematu dalej nie rozwijałem, choć drewniany kadłub mego pancernika do dziś leży w piwnicy:-) Zamykając temat mych korzeni muzycznych - lubiłem łazić do kościoła, bo tam grały zawsze organy i to mnie fascynowało. Potem przez lata aż do studiów próbowałem zaprojektować i zbudować syntezator imitujący brzmienie organów kościelnych - nie udało się to. Nie znałem technologii samplerów.
Kiedy zbudował Pan swoje pierwsze kolumny i jak one wyglądały?
No to opowiem o zwariowanym projekcie - obrotowej kolumnie Made by Rogula. Pierwszą mikro-kolumienkę zbudowałem w wieku 11-12 lat z głośniczka kupionego na ul. Pstrowskiego w Podgórzu w Krakowie, w legendarnym sklepie elektronicznym z tzw. bublami. Zaraz po niej zrobiłem taką kolumnę, jaką bym mógł zaliczyć w przenośni do niemal komercyjnych, bo zbudowałem ją w określonym (całkiem chytrym) celu - by zaimponować i zdobyć względy i serce pewnej ślicznej brunetki - koleżanki z podstawówki. Kolumna była o tyle ciekawa, że ponieważ nie stać mnie było na stereofoniczny gramofon, a miałem tylko magnetofon monofoniczny szpulowy ZK140, wpadłem na pomysł by w prosty sposób uzyskać efekt przestrzenności - to znaczy, aby kolumna się obracała - wirowała! Zakładałem, że zjawisko szybkiego obracania się monofonicznej kolumny da ciekawy przestrzenny efekt akustyczny, bo fale będą się odbijały co chwilę od innej części ścian za obracającą kolumną. I nie myliłem się. Kolumna była ohydna - zrobiłem obudowę z desek pozostałych po boazerii w domu, zasilanie głośnika rozwiązałem za pomocą dwóch miedzianych szczotek - wąsów posuwających się po centrycznych miedzianych jakby pierścieniach z drutu. Wszystko napędzał silniczek z przekładnią. Dziewczyna-marzenie przyszła na pokaz mego wynalazku, posłuchała chwilę i... Powiedziała, że kolumna jest brzydka, a co gorsza muzyka do bani, wiec się z rozstałem z... Dziewczyną, a nie kolumną! A ponieważ ubodło mnie, że nie doceniła ani super psychodelicznej muzy Pink Floyd ani mej "cudnej", skrzeczącej (bo strasznie źle kontaktowały te szurające miedziane wąsy) kolumny obrotowej, postanowiłem zbudować kolejną kolumnę ładniejszą i większą - tym razem dla siostry na potańcówkę w Liceum Plastycznym przy ul. Mlaskotów w Krakowie. Kolumna wywołała wśród licealistów furorę, bo grała głośno i ładnie. Wtedy wymyśliłem swój znak firmowy - dwie proste literki "TR". Tak na marginesie dopiero 10 lat później zobaczyłem urządzenia i wirujące kolumny niejakiego Pana Hammonda (tego od organów) i zdałem sobie sprawę, że to on pierwszy grubo przede mną wpadł na pomysł uprzestrzenniania monofonicznego dźwięku budując słynne dziś systemy Leslie i wirujące tuby do organów Hammonda. Zasmuciło mnie to, bo myślałem że jestem tak genialnym wynalazcą jak Edison!
W 1978 roku zbudował Pan także preamp magnetofonowy i poważny phono stage. Jak udało się to zrobić w tamtych czasach, nie dysponując dużym zapleczem technicznym?
To się zaczęło nawet o wiele wcześniej - pierwsze nieśmiałe prace nad tym czymś zacząłem około 5 klasy podstawówki, poznając i modyfikując magnetofon taty. Byłem wręcz upierdliwe upartym dzieckiem - elektronikiem amatorem ze zwariowanymi, dosyć szeroko zakrojonymi i zrealizowanymi zawsze celami i pomysłami. Miałem dużo szpul ze znakomitą muzyką, którą uwielbiałem, a przy okazji zauważyłem prostą zależność, że jak się ma dobrą muzykę (Led Zeppelin, Budgie, Pink Floyd) na szpulach, jeszcze to dobrze gra i nie szumi, to można na koloniach na to podrywać najładniejsze dziewczyny! Postanowieniem więc „zainwestować” w audio a nie np. szybkie bryki [śmiech]. A tak na serio - od dzieciństwa budowałem masę dziwacznych urządzeń potrzebnych mi do poprawy jakości odtwarzanej muzyki. Od najmniejszych klocków aż po wielki, około 3,5-metrowy, 56-kanałowy stół mikserski wyposażony w plazmowe bargrafy (identyczne, jak te stosowane dziś w samolotach F-16), dwa magnetofony, systemy automatyki miksowania, systemy redukcji szumów itp. Większość z tych urządzeń do dziś istnieje i się kurzy, choć częsć wywaliłem na śmietnik. Ale wszystko zaczęło się od wspomnianego szpulowego magnetofonu mego taty i mojej potrzeby poprawiania jakości nagrań, bo denerwowało mnie jego szumienie na cichych kawałkach. Ponieważ magnetofon ZK140 był już przeżytkiem w mym umyśle, a mnie się marzyła super dynamika (nienawidziłem szumów i buczenia), szybko odkryłem co można zrobić, by te sprawy zwalczać. Co do buczenia zauważyłem, że odpowiednie układanie przewodów masy od głowic tak, by wyindukowane napięcia od linii pól zakłócających się znosiły, a nawet formowanie ich w kształt cewki może zmniejszać przydźwięki. Potem po latach zauważyłem, że zakłady Kasprzaka w magnetofonie ZK246 też zastosowały to w postaci tak zwanych pętli kompensacyjnych. Łatwy sukces z walką z przydźwiękami tylko mnie zmobilizował. By poprawić wszystkie niemal parametry magnetofonu w tym pasmo, dynamikę i zniekształcenia wyczytałem, że trzeba przesuwać taśmę szybciej. Nawet nie marzyłem o zachodnim studyjnym magnetofonie ze sklepu, bo kosztowałby tyle, co dwa domy w Polsce. Postanowiłem więc zbudować niemal od podstaw własny, polski. Oczywiście było to szalone zadanie w czasach komuny dla kilkunastoletniego chłopaka, gdzie zdobycie głupich tranzystorów i rezystorów niskoszumowych graniczyło z cudem. Ale los jakoś zawsze mi sprzyjał. Postanowiłem zbudować swój własny magnetofon jeszcze w podstawówce. I to dosyć szalony technologicznie. Oporniki RMG (niskoszumowe metalizowane) zdobyłem za jeden śliczny uśmiech od Pań w krakowskich zakładach TELPOD. Jako napęd użyłem klasycznego silnika asynchronicznego (czyli sterowanego częstotliwościowo) - najpierw eksperymentowałem z tyrystorowym generatorem sterującym ten silnik, który zamiast oporników mocy miał dwie 100-W żarówki mrugające w takt obrotów wirnika i grzał mi pokój w lecie. Potem udoskonaliłem i zminiaturyzowałem system i udało mi się zbudować napęd silnika przesuwu taśmy osiągający 38 cm/s. Ponieważ zawsze intrygowało mnie czemu komunistyczni sekretarze mają tak dużo mikrofonów na mównicach (nawet 8 lub 16) poznałem tajniki sumowania sygnałów stochastycznych jak i skorelowanych i dowiedziałem się z matematyki statystycznej, że po przez równoległe łączenie źródeł prądowych można poprawiać dynamikę tych źródeł, a tym samym poprawić jakość premapów - tak do głowic, jak i do wkładek gramofonowych. I te sprytne metody zastosowałem w mym pierwszym magnetofonie i jego preampach. Dodatkowo od paru lat fascynowało mnie dziwne zjawisko zależności pasma przenoszenia od wielkości prądu podkładu w głowicach w czasie zapisu. Szybko skojarzyłem, że można zbudować układ regulujący dynamicznie w zależności od nagrywanej muzyki ten prąd i zyskać na paśmie. Rosyjskie gazety dla elektroników też opisywały to zjawisko i próby rozwiązania problemu. To był strzał w dziesiątkę - nazwałem to urządzenie HC (od High Current). Na fotce elektroniki mego magnetofonu widać przycisk, który włączał ta dziwaczną funkcję - pierwszy po prawej na dole rzędu cienkich przycisków. Pozwoliło to poszerzyć wielkosygnałowe pasmo zapisu. Po latach niestety odkryłem, że Laboratoria Dolby też to odkryły i opatentowały pod nazwą Dolby HX w kaseciakach. Mój układ był nieporównanie bardziej prymitywny. Niemniej magnetofon mimo swego tysiąca wad miał jak na amatorską konstrukcję i średnie lata siedemdziesiąte ogromne możliwości, bo pasmo rozciągało się grubo ponad 32 kHz. Do tego dodałem do magnetofonu śmieszny układ redukcji szumów znany pod nazwą DNL (Dynamic Noise Level), ale on był dla mnie za słaby, więc kolejny krok, który już zahaczył o liceum i studia, to pomysł zbudowania trójpasmowego systemu redukcji szumów do tego magnetofonu, gdzie eksperymentując opracowałem zupełnie od podstaw własny matematyczny algorytm pracy takiego układu i zwiększania dynamiki zapisu. Do tego celu użyłem tzw. dwuwejściowej mnożarki analogowej (para różnicowa tranzystorów z lustrami prądowymi zasilana z modulowanego źródła prądowego). Nie wnikając w szczegóły, urządzenie było całkiem niezłe - wiem, że dynamika zapisu szokowała moich kupli w klasie - wynosiła ponad 90 dB. Gdy odtworzyłem im z mego dziwacznego magnetofonu „Final Cut” Pink Floydów i eksplozję samolotu w tym utworze, mocno się przestraszyli. Z zupełniej ciszy nagle realistycznie - za przeproszeniem - pieprznęła eksplozja jak na winylu. Trudno mi było opisać matematycznie zasadę jego działania, ale ważne, że działało. Na pierwszym roku studiów wykładowcy namawiali mnie, bym zgłosił projekt rzecznikowi patentowemu, ale ja już mailem w głowie tysiąc innych pomysłów i urządzeń. W tym systemie redukcji szumów TRX4305 (bo ten symbol nadałem memu pudełku) osiągnąłem stopień redukcji szumów ponad 30 dB i to w całym paśmie, bez modulacji szumów. Inaczej mówiąc, było skuteczne pod względem dynamiki jak późniejszy amerykański system DBX, a pozbawione było jego wad tj. kłopotliwej modulacji szumów typowej dla DBX, bo działało trójpasmowo (tu znów było podobne do studyjnego Dolby A, tyle że Dolby A dawało tylko 20 dB redukcji szumów). Moje urządzenie było trudne w strojeniu, niemniej na tyle interesujące, że pamiętam moment, gdy wspomniałem o tym w Teatrze Stu panu Jackowi Mastykarzowi (memu idolowi i doskonałemu realizatorowi, w którego byłem zapatrzony). Powiedział, że może teatr by pomyślał o takim pudle do ich 24-śladowego Studera. Niestety ja wolałem dalej je udoskonalać, zamiast skorzystać z okazji komercyjnej. W tamtych czasach Teatr Stu miał jedyny w Polsce 24-ślad na taśmę Studera - bodajże model A80 i do tego stół z automatyką Harrisona. Potem zbudowali swój system i już temat stał się niekatulany. Ja dla swoich potrzeb dla odmiany zbudowałem 48-kanałowy DBX i już nie wróciłem do mego systemu. Zająłem się budowaniem innych urządzeń do powstającego studia nagrań. A oprócz tego budowałem kolejne kolumny, ciągle doskonaląc ten kierunek. Otworzyłem nawet (jako chyba pierwszy w historii student) firmę nagłośniającą koncerty - w tamtych kretyńskich czasach student nie miał prawa mieć firmy. To jest temat na osobne opowiadanie, jak urzędnicy musieli mi dać dyspensę od tego zakazu...
Po co samemu budować sprzęt, jeśli można wybrać się do sklepu i kupić coś sprawdzonego?
Teoretycznie racja, tyle że w tamtych czasach kupno zachodniego magnetofonu studyjnego Studera, Mitsubishi czy MCA kosztowało tyle, co zbudowanie niemal kilku domów w Polsce. Pozostawało albo mieć graty Unitry - szumiące, kupowane na kartki w kolejce i robione na poziomie jaskiniowym albo samemu zaprojektować od podstaw coś znacznie lepszego. Ale do tego trzeba było być zwariowanym elektronikiem. Ja takim się czułem i przez całe życie właśnie po to uczyłem się fizyki i matmy, by móc robić dźwiękowe „cuda na kiju”. Zresztą od wczesnych klas podstawówki spędzałem z lutownicą, heblarką, wiertarką i woltomierzem każdą wolną chwile, zamiast bawić się na boisku. W przerwach skakałem na tzw. grandę na cudze czereśnie - tak spędzałem wakacje budując potrzebne mi urządzenia badawcze i laboratoryjne. Do budowy wzmacniaczy potrzebne było selekcjonowanie tranzystorów mocy pod kątem Uce - napięcia przebicia. Koszmarem było palenie drogich tranzystorów 2N3055, wiec wbrew potocznej opinii mych mentorów (w tym mego opiekuna w MDK inż. Chrustka, twierdzącego że to niemożliwe, że tego się nie da zmierzyć) zbudowałem chyba w 6 klasie podstawówki specjalny miernik rejestrujący początek zachodzenia zjawiska tzw. drugiego przebicia zanim spali się tranzystor. Mogłem dzięki temu nawet w sklepie przebrać tranzystory pod tym kątem (pamiętajmy że jeden tranzystor kosztował wtedy całą moją tygodniówkę). Potem po latach zobaczyłem w krakowskim Petroinformie, że takie samo urządzenie (w tysiąc razy nowocześniejszej postaci analizatora cyfrowego do tranzystorów) buduje znana firma Tektronix - analizator parametrów tranzystorów, w tym tego drugiego przebicia. Do dziś taki analizator to koszt kilkunastu tysięcy dolarów, można kupić taki na eBayu. W efekcie jako młody, zwariowany konstruktor elektronik w szkole podstawowej zdobywałem za swe dziwne, ale udane urządzenia dyplomy i najwyższe nagrody na Międzywojewódzkiej Wystawie Młodzieżowej Twórczości Technicznej organizowanej przez władze Krakowa.
Na jakim systemie słucha Pan muzyki na co dzień, we własnym salonie?
No cóż... Po raz pierwszy w życiu jestem zadowolony z tego, co zrobiłem, czyli z kolumn Zeta Zero i używam już niepodzielnie mej marki. Także jako wzmacniacze stosuję Zeta Zero, bo są czymś dla mnie - są idiotoodporne, nie do zniszczenia. Dawniej słuchałem na sprzęcie takich firm, jak Accuphase czy Yamaha. Obecnie wolę moją markę.
Wnętrze salonu odsłuchowego nie jest jednak zaadaptowane akustycznie w jakiś szczególny sposób. Nie ma pułapek basowych ani gąbek na ścianach. Wszystko jak w zupełnie normalnym domu - dlaczego?
Hmm... Tu zamiast samemu mówić i się wymądrzać najpierw posłużę się cudzą opinią. Dobrą odpowiedź na Państwa pytanie dał mi wczoraj szef znanego wrocławskiego salonu Fusic, pan Daniel Duda. Właśnie wizytował nas na mojej prezentacji Zeta Zero na światowych targach High End w Monachium parę dni temu i tez się temu dziwił. Napisał dziś do mnie tak: „Byłem u Ciebie przez pół godziny, gdy Ty gadałeś przy stoliku, prezentację prowadził chyba ktoś z Niemiec i dźwięk był... Zajebisty. Pomieszczenie miało swoje ograniczenia, ale z tym wszyscy musieli sobie poradzić, a Ty nie poradziłeś sobie prawie wcale - prawie nic nie zrobiłeś w zakresie akustyki i zagrało świetnie. Dla mnie rewelacja. Zwłaszcza, jeśli weźmie się jeszcze pod uwagę stosunek jakość/cena. Jeden z najlepszych - tu chyba Cię zaskoczę - basów na wystawie.” Ja to skwituję tak - gdy system kolumn jest bardzo dobry, to nawet w kiepskim pomieszczeniu dźwięk jest nadal miły dla ucha i bardzo dobry. Zatem staram się budować kolumny Zeta Zero tak, by nie wymagały żadnej wielkiej inwestycji w akustykę pomieszczenia. W końcu nasze pokoje nie powinny przypominać laboratorium akustycznego, a być miłymi dla życia prawda? Na zasadzie odwrotności, gdy kolumny są kiepskie, to trzeba się ratować sztuczkami z poprawą akustyki, co też robi wielu zdesperowanych audiofilów. Wreszcie tajemnica tkwi w kształtach kolumn. Otóż kolumny Zeta Zeto nie są kańciaste, lecz zupełnie obłe. Dzięki temu zostały wyeliminowane problemy z koszmarnie kłopotliwymi falami stojącymi. Każdy z nas zapewne pamięta zabawę z dzieciństwa z dwoma pokrywkami i sznurkiem łączącym je. Że gdy się gadało do pokrywki, to druga osoba stojąca nawet 30 metrów dalej słyszała z drugiej pokrywki nasze słowa. To typowy przykład fali stojącej i przekazywania energii od pokrywki do pokrywki. To samo dzieje się w każdej klasycznej kolumnie mającej jakiekolwiek równoległości ścian. Powstają, bo muszą z punktu widzenia praw fizyki, fale stojące i rezonanse. Kolumna zaczyna buczeć. A gdy postawimy ją w dowolnym nieokrągłym pokoju, jest to wzmacniane przez obie ściany przypominające ogromną tubę. Zjawiska się nakładają i mamy buczący system "tubowy". Zatem ludzie sięgają po różne pomysły takie, jak pułapki basowe, ale to nie jest nic doskonałego, bo pułapki są strojone na wybraną częstotliwość i efekt jest zawsze wybiórczy i mizerny. Sto razy lepiej jest rozwiązać ten problem u źródła - zbudować kolumnę odpowiednio uformowaną, o obłych kształtach tak, by skutecznie likwidowała wszelkie fale stojące i nie miała żadnych modów uprzywilejowanych. Tę metodę zastosowałem w Zeta Zero i tę drogę podpowiadało mi moje doświadczenie, matematyczne analizy i rozsądek, doświadczenie ludzkości. Proszę bowiem zwrócić uwagę, jakie mają kształty wszelkie instrumenty muzyczne od zarania dziejów. Konstruktorzy instrumentów 500, 1000 czy 10000 lat temu nie mieli komputerów, a i tak wiedzieli, że aby instrument brzmiał dobrze w szerokim spektrum częstotliwości, musi mieć obłości kształtów, łagodne łuki i załamania. Weźmy pod uwagę choćby współczesne instrumenty takie, jak skrzypce, wiolonczela, gitara, kontrabas, fortepian, trąbki, flety, klarnety - wszystkie one mają budowę mniej lub bardziej obłą, nigdy kanciastą. Jest od tej reguły jeden wyjątek - bęben. Bęben ma dwie powierzchnie równoległe, bo ma grać dobrze tylko jedną nutę, na którą jest nastrojony! Zatem na zasadzie tej prostej analizy od razu widać, że dobra kolumna nigdy nie może być kanciasta ani nie może mieć równoległych ścian, jak bęben. Nie trzeba być geniuszem, by na to wpaść.
Skąd pomysł na zbudowanie systemu z czterema kolumnami? Nie jest to prawdziwy układ kwadrofoniczny, więc dlaczego nie poszedł Pan w kierunku zestawów 5.1, 7.1, 9.2 lub czegoś podobnego?
Po pierwsze moja żona nie cierpiała nadmiaru "pudeł" czyli kolumn w naszym salonie, wiec postawiała mi kiedyś warunek, że może się zgodzić na max 4 kolumny w narożach i że to ja jako zwariowany wynalazca mam wymyślić, jak zagrać ze źródła wielokanałowego tak, by nie tracić informacji. Zatem zbudowałem tez dla rodziny specjalny preamp (Zeta Zero model 1176) obsługujący od 2 aż do 6 kanałów, mający bardzo przydatną i możliwą do włączenia dosłownie jednym przyciskiem funkcję dekodowania sygnałów 6-kanałowych (czyli 5.1) na docelowe 4 kanały. Oczywiście jeśli ktoś ma u siebie kompletny zestaw, premamp Zeta Zero może też pracować w trybie 6-kanałowym. Wyciskamy przycisk i już. Druga sprawa, że jako zawodowy dźwiękowiec nie cierpię systemów, gdzie dźwięk jest sztucznie emitowany z przeróżnych kolumn i miejsc. Czuje się to szczególnie w kinach, gdzie najczęściej głos leci bez przerwy z jednego kierunku (głośnik centralny), a reszta z bocznych kolumn. Dostaje się rozdwojenia jaźni. Totalna schiza akceptowalna tylko przez amatorów. Na dodatek typowy subwoofer to coś najczęściej buczącego i niestety nie klei się z resztą muzyki emitowanej z innego miejsca. Założenie, że niskie częstotliwości są bezkierunkowe nie odbiera się ich źródła emisji jest mocno iluzoryczne. Faktycznie - my ludzie mamy problem ze zlokalizowaniem źródła basu, ale jeśli dobiegają one z tego samego kierunku co reszta widma, to dźwięki są bardziej plastyczne i wierne, niż z osobnego subwoofera. Dlatego zastosowałem w kolumnach Zeta Zero potężne jak na swe rozmiary głośniki basowe, by nigdy nawet moim dzieciom nie zabrakło basu i aby nie było potrzeby sięgania po tak amatorskie sztuczki, jak subwoofer. Oczywiście nie wykluczam użycia subwoofera (i nawet taki, nieco szalony buduję dla zabawy), ale na razie tego nie potrzebuję - tak potężny i punktualny bas mają same w sobie kolumny Zeta Zero. Co tez zauważył wspomniany Daniel Duda w cytowanym mailu. Faktycznie bas w naszej sali w Monachium nawet mnie zaskakiwał swą precyzją i realizmem, a jestem bardzo czuły na brzmienie gitary basowej czy bębnów jako dźwiękowiec z ponad 30-letnim doświadczeniem. Wiem jak ona ma brzmieć. Wreszcie 4-kanałowe odtwarzanie sygnału stereofonicznego potrafi być niesamowicie przestrzenne, a to też potrafi nasz preamp. To sto razy lepsze niż samo stereo! Szczególnie dla muzyki filmowej i instrumentalnej.
Prywatnie w roli źródła dźwięku wykorzystuje Pan odtwarzacz Marantza, nie będący kosztownym, hi-endowym cudeńkiem. Wielu audiofilów uznałoby to za koszmarny mezalians. Czy lepsze źródło nie jest potrzebne?
Nie mam nic przeciwko urządzeniom lepszym. Jeśli takie coś będzie odtwarzało zarówno płyty SACD, jak i płyty wielokanałowe i będzie miało wyjście wielokanałowe, to się chętnie zamienię. Poza tym nawet Marantz po podłączeniu moich kolumn gra naprawdę świetnie. Każdy doświadczony inżynier dźwięku w studiu nagrań wie, że 90% problemów z dźwiękiem leży w kolumnach i ich niedoskonałościach. Poprawa tylko tego jednego ogniwa daje niezwykłe efekty dla całości systemu. Zatem nie ma co się silić na inne, lepsze komponenty, gdy główny komponent jest do bani.
Dlaczego w głównym systemie odniesienia nie widzimy gramofonu ani wysokiej klasy źródła plikowego?
Gramofonu nie mam dlatego, że po pierwsze użytkowanie płyt wiąże się z koniecznością ich czyszczenia. Płyty, choćby nawet najlepsze, potrafią trzeszczeć i nikt mi nie wmówi, że fajnie brzmi choćby Bach z niezamierzonymi elementami ”perkusyjnymi”. Po drugie winyle niestety nie zapewniają mi wystarczającej dynamiki. W studiach nagrań od 30 lat osiągamy dynamikę znacznie większą. niż można zapisać na winylu. Na dodatek przy dużych poziomach dźwięku z dużą ilością składowych wysokoczęstotliwościowych w każdym systemie pojawiają się pewne drobne artefakty dźwiękowe, które dobrego producenta potrafią doprowadzić do furii. Gdyby coś takiego zafundować w studiu, to bardzo wyczulony muzyk by się wściekł. I tym razem w Monachium słyszałem to i zwyczajnie tego nie akceptuję. Brzmienie było delikatne, ale irytujące. Następna sprawa to problem sprzężeń akustyczno-mechanicznych płyty i napędu z kolumnami na bardzo niskich częstotliwościach. Gdy się słucha bardzo cicho, to nie ma problemu, ale jeśli sięga się po bardzo dobre odtwarzanie z torami niemal od 0 Hz, zaczynają się problemy z wibracjami i sprzężeniami. Ja lubię żyć bez problemów, obojętne jak cicho czy głośno zagram sobie ulubionego Bacha. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu ludzi lubi winyle z wielu powodów, ale dobrze nagrana płyta CD (powtarzam - dobrze nagrana) zawsze dla mnie będzie lepsza eksploatacyjnie, niż winyl. A wcale nie gorsza jakościowo, bo pozbywam się wspomnianych problemów winylu. Mówię to jako wieloletni użytkownik i winyli i płyt CD. Lubię je, ale pozostawiam innym. Nie wyobrażam sobie słuchania głośno muzyki organowej czy jak moi bliscy Metalliki czy Rammsteina z winyla. Pojawią się bowiem delikatne efekty uboczne, których moje ucho nie toleruje. Poza tym ponieważ sam kiedyś budowałem preampy gramofonowe, słyszę jak na niektórych prezentacjach są fatalnie ustawione, skorygowane krzywe RIAA. Włos mi się na głowie jeży - za dużo tu niepewności, potencjalnych błędów. Szanuje winyle, bo się na nich wychowałem i zbierałem, ale nie - to nie dla mnie. Co do odtwarzaczy plików, nawet grałem z takiego w Monachium. To fajna koncepcja, choć znika jeden fetyszowy, bardzo ważny dla mnie element - pudełeczko z książeczką. Ja lubię dotknąć płyty. Winylu można dotknąć, CD też, a muzyka z playera? Płyt mi nikt nie skasuje, a dysk może zawsze paść. Kolekcja muzyki często jest gromadzona przez kilkadziesiąt lat, mało które dyski tyle dożyją. Zatem jestem zwolennikiem CD, ale może przejdę na streamer za jakiś czas. Jeszcze nie teraz. Jak wymyślą pudełeczka albo okładki na muzykę do playerów, to może wtedy.
Aktualny katalog Zeta Zero to cztery zestawy głośnikowe bazujące na podobnych rozwiązaniach technicznych, a także dedykowana amplifikacja i okablowanie. Czym różnią się poszczególne modele kolumn i do jakich zastosowań zostały zaprojektowane?
Tak, mamy w ofercie zarówno kolumny, jak i opcjonalne, podkreślam - opcjonalne, ale wcale nie konieczne wzmacniacze i preamp. Wszystkie moje cztery kolumny bazują na opracowanym zupełnie od podstaw, specjalnym głośniku szerokopasmowym, istnym wstęgowym potworze. Różnią się rekomendowaną powierzchnią pokoju odsłuchowego i kształtem - wymodelowanym pod konkretną moc głośnika niskotonowego, jak i pod rożne gusta estetyczne. Każda kolumna może być wykonana w jednym z czterech podstawowych kolorów. Ponieważ kolumny mają inne głośniki basowe i różne gabaryty, a wspólny głośnik szerokopasmowy, tym samym różnią się głownie granicą niskich częstotliwości i mocą. Ale niezależnie od ceny i modelu mają takie samo odtwarzanie średnich, wysokich i ultrawysokich tonów. Oczywiście różnią się też zwrotnicami dopasowanymi do konkretnego zestawu. No i wreszcie - ceną. Celowo stworzyłem nawet jeden model o tradycyjnych kształtach. Jest on modelem budżetowym, adresowanym do młodych i niezamożnych znawców dźwięku. Ten tradycyjny kształt nie oferuje niestety tej dozy estetycznych doznań, jaki zapewnia seria Venus. Coś za coś.
Sercem wszystkich kolumn Zeta Zero jest potężny moduł złożony z głośników wstęgowych. Jak są one skonstruowane i dlaczego zdecydował się Pan na takie przetworniki?
Moje potwory wstęgowe zbudowane są z niemal pól tysiąca komponentów, zatem są bardzo skomplikowane. Ważą kilkadziesiąt kilogramów, a ukryto w nich masę szalonych koncepcji i rozwiązań opracowanych od podstaw przeze mnie. Miałem do wyboru kilka alternatywnych koncepcji głośnika: wstęgowy, jonowy, kopułkowy, listkowy. Przetwornik wstęgowy jest bezsprzecznie najlepszym i najdoskonalszym znanym mi mechanizmem szerokopasmowego przetwarzania energii z jednej postaci na drugą - elektrycznej na akustyczną. Szczególnie dla potrzeb muzyki. Jest wręcz idealnie stworzony do tego zakresu częstotliwości. Co zabawne, był pierwszym wynalezionym głośnikiem. Jest jeszcze inne rozwiązanie teoretycznie dające jeszcze szybszą odpowiedź i absolutną bezkierunkowość dzięki sferyczności sprężeń powietrza, czyli coś o czym marzy każdy konstruktor przetworników. Są to tak zwane głośniki jonowe (jonizacyjne lub też plazmowe), ale są one generalnie zabronione w wielu państwach ze względu na wytwarzanie trującego ozonu i mają bardzo niską sprawność. Trzeba stosować do nich tubę jako transformator akustyczny, a ja nie toleruję tub jako rozwiązania silnie kierunkowego .Poza tym pracują tylko w zakresie wysokich tonów. Tuba to największe zło, bo kompletnie zaburza pole akustyczne elementu emitującego fale. Dla odmiany tak popularne i tanie w produkcji głośniki kopułowe, choćby były zrobione z berylu czy diamentu, odpadają ze względu na zbyt ciężką sumarycznie membranę, bo musi tu być poruszająca całością mechanizmu, ciężka cewka. Nieporównanie cięższa od membrany wstęgowej będącej jakby planarną, prostoliniową cewką bezzwojową. Wreszcie głośniki listkowe - takie jakie stosuje MBL - są hybrydą nadal potrzebującą cewki poruszającej krawędziami listków, a ta cewka jest ciężka. Zatem na polu bitwy pozostaje głośnik wstęgowy dysponujący absolutnie najdoskonalszą zasadą działania, najlżejszą z możliwych membraną, a zatem najlepszą odpowiedzią impulsową i najszerszym potencjalnie pasmem w górnym zakresie. Głośnik wstęgowy działa na podobnej zasadzie, co tak zwany railgun, czyli najpotężniejsze na świecie działo armii amerykańskiej. Nic prostszego i charakteryzującego się szybszą odpowiedzią nie wynaleziono. Dla ciekawskich, takie działo potrafi z odległości ćwierć tysiąca kilometrów zburzyć dom, strzelając zwykłą metalową kulką wielkości groszku. Na ile głośnik wstęgowy jest najlepszym rozwiązaniem, widać było na tegorocznych targach w Monachium, gdzie bardzo wiele firm sięgnęło po ideę głośnika wstęgowego w tej czy innej postaci. Była masa kolumn z najwyższej półki wyposażonych we wstęgi, tyle, że tylko wysokotonowe. A to żadna sztuka - już nawet Chińczycy je tłuką masowo, bo to proste. Nikt nie "zaszalał", bo produkcja wstęgowego głośnika szerokopasmowego, obejmującego także średnie tony, bardzo komplikuje sprawę i ogromnie powiększa koszty. Nikt też nie ma w tym temacie wielkiego doświadczenia, wiec wszyscy koncentrują się na tym, co jest łatwe w wykonaniu. Ja nie lubię kompromisów i właśnie dzięki temu uporowi sięgnąłem po tą genialną, choć starą jak świat koncepcję reguły trzech palców, ale w wersji szerokopasmowej.
Duży nacisk kładzie Pan na kwestię oddawania ciepła przez głośniki. Dlaczego jest to takie ważne?
To ogromne wyzwanie dla konstruktora szerokopasmowego głośnika wstęgowego, a nawet tylko wysokotonowego. Wstęgi Zeta Zero z powodzeniem pracują w kolumnach tysiącwatowych. Typowe wstęgi konkurencji można zniszczyć dostarczając im kilkadziesiąt watów. Nasze testuję na poziomie około 720 W. Kwestia dyssypacji mocy, czyli skutecznego rozpraszania dostarczonej energii w głośniku wstęgowym jest pierwszoplanowa i jak dotąd nierozwiązana w żadnej konstrukcji konkurencji. Zwykłe głośniki wstęgowe są delikatne i nietrwałe, można je uszkodzić w kilka sekund. Porównajmy sobie sytuację do czajnika z wodą. W czajniku mamy litr, czyli jeden kilogram wody. Dostarczamy mu 1000 W i po paru minutach woda ważąca kilogram gotuje się. W głośniku wstęgowym mamy membrany o wadze dziesiątych, setnych, a nawet tysięcznych części grama, czyli setki tysięcy razy lżejszą od litra wody. A ta membrana ma w cudowny sposób wytrzymać impulsy energii równe temu, co dostaje litr wody w czajniku i wytrzymywać to godzinami, dniami, latami... To istne szaleństwo technologiczne. Normalne membrany rozlatują się w ciągu pojedynczych sekund przy takim obciążeniu. Ja dzięki zwariowanym pomysłom stworzyłem potwora, który potrafi wytrzymać nawet to i nie ulec zniszczeniu. Drogi do osiągnięcia tego efektu były iście alchemiczne... W tym celu musiałem poznawać od podstaw chemię, inżynierię materiałową i poruszać się na granicy absurdu, poszukując rozwiązań w najbardziej zaawansowanych branżach. Takich, jak systemy zbrojeniowe, kosmonautyka czy nawet materiałoznawstwo eksperymentalne.
W jakich sytuacjach kolumnom Zeta Zero grozi zniszczenie i co się wówczas stanie?
W wyniku zastosowania przeróżnych metod inżynierskich, kolumny Zeta Zero stały się tak odporne na zniszczenie, że jak dotąd nie udało nam się ich zakatować w normalnej i nawet nadmiernej eksploatacji. Kolumny Zeta Zero posiadają własne rejestratory pracy, analogiczne do czarnych skrzynek w samolotach. Rejestrują one parametry kolumn i głośników, nie tylko pamiętając wszystkie przeciążenia, ale i chroniąc głośniki przed zniszczeniem w wyniku przeciążenia, w tym także głośnik niskotonowy. Kolumny wyposażyliśmy w systemy, które bezpowrotnie pamiętają, kiedy ktoś próbuje zrobić im krzywdę tak, by móc ocenić, jak były eksploatowane. Przy sprzęcie tej klasy to bardzo ważne. Dobry samolot też ma swą czarną skrzynkę i widzi, czy pilot prawidłowo go pilotuje, czy postępuje nierozważnie. W przypadku przeciążenia i dostarczenia niedozwolonych mocy, aktywuje się specjalny dyskretnie umieszczony wyświetlacz informując użytkownika, że robi rzecz niedozwoloną i jeśli zostanie przekroczony na głośniku niskotonowym próg mocy około 460 W, to trójkolorowa dioda odpowiadająca głośnikowi zapali się na zielono. Ten błąd użytkownika zostanie zignorowany, jesteśmy tolerancyjni [śmiech]. Jeśli użytkownik przekroczy 680 W, dioda zapali się na żółto i też zostanie to wybaczone użytkownikowi. Jeśli natomiast ten przekroczy dopuszczalną moc i dostarczy kolumnie ponad 980 W, dioda zapali się na czerwono - to zostanie uznane za poważne wykroczenie i zarejestrowane. Na tej podstawie ustalana jest gwarancja na kolumnę. Równocześnie natychmiastowo aktywują się układy protekcji głośnika. Zapobiega to wzrostowi zniekształceń i kolumna gra jak gdyby nigdy nic. Analogiczne zabezpieczenia dotyczą sekcji średniotonowej i wysokotonowej. Dzięki tym rozwiązaniom na razie nie udało nam się zniszczyć kolumn Zeta Zero, mimo sterowania ich ze wzmacniaczy o czterokrotnie większej mocy. Nie boję się grać nimi głośno.
Czy dzięki układom elektronicznym umieszczonym w głośnikach jest możliwe sprawdzenie, kiedy nastąpiła awaria głośnika i z jakich przyczyn?
Samej awarii kolumn Zeta Zero nie udało nam się wywołać, choć nie ma rzeczy niezniszczalnych, a i Challenger wart 5,5 miliardów dolarów się rozleciał. Dla chcącego nic trudnego. Natomiast możemy odczytać, ile razy dany głośnik został bezmyślnie przeciążony i na tej podstawie uznać lub odmówić gwarancji. Możemy tak zmodyfikować oprogramowanie, by pamiętało wszelkie przeciążenia nawet kilka lat wstecz, z dokładnością co do minuty. Niemniej jednak nasze głośniki są piekielnie wytrzymałe.
Jakie są najbardziej zaawansowane materiały wykorzystywane do budowy kolumn Zeta Zero?
Spodziewałem się tego pytania. Tu zawsze chętnie pokazuje i daję do ręki niektóre nasze zwariowane materiały jakie stosuję w Zeta Zero. Jednak czym one są i jak się je produkuje - to nasza najsłodsza tajemnica. Spędziłem nad ich opracowywaniem i dobieraniem około 8 lat. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele firm obserwuje nasze poczynania i byłoby głupotą zdradzanie wszystkich szczegółów. Póki nie wiedzą, mamy produkt, którego nikt nie podrobi ani nie przebije. Powiem tylko, że w kolumnach Zeta Zero sięgnąłem nawet po strategiczne materiały zbrojeniowe stosowane zazwyczaj w obronności w kosmosie ze względu na ich niezwykłe właściwości, a także inne chemikalia często w ogóle nie występujące w sprzedaży, a będące w fazie opracowania przez wiodące ośrodki chemii na świecie. Bawi mnie, gdy słyszę wyrazy zdziwienia od potencjalnych dostawców, po co mi jakiś szalony materiał, który musi być przywożony z laboratorium spod Nowego Jorku w specjalnym, hermetycznym termosie w temperaturze minus iluś tam stopni. Czuję się wtedy, jak mała polska NASA. Co więcej dla mych potrzeb opracowałem dosyć szalone metody wzmacniania istniejących materiałów, uzyskując na przykład 5-krotne zwiększenie wytrzymałości zmęczeniowej membran. Dlatego stały się one tak skrajnie odporne na zniszczenie. Wreszcie w głośnikach Zeta Zero zastosowałem chyba jako pierwszy na świecie aktywne systemy chłodzenia, dzięki którym głośniki pracują bardziej liniowo. Powszechny w innych kolumnach problem polega na tym, że jeśli do głośnika dostarczamy dużo mocy, to głośnik się grzeje, a cewka i elementy przewodzące prąd potrafią się rozgrzać do setek stopni, w skrajnym wypadku nawet do tysiąca stopni. Wszelki wzrost temperatury powoduje wzrost oporu, a to znów powoduje spadek skuteczności i efektywności głośnika. W typowych kolumnach występuje rodzaj szkodliwej kompresji mocy. Dlatego tradycyjne kolumny nie potrafią generować wielkich ciśnień akustycznych i odwzorować poziomu głośności z koncertu. Dzięki systemowi chłodzenia działającemu bardzo szybko i zdolnemu do obniżenia temperatury o kilkaset stopni, temperatura membran i przewodników utrzymywana jest na bardzo niskim poziomie. Według pomiarów bezdotykowych jest to około 70 stopni, a nie 400 czy 500. W efekcie na zestawie kina domowego złożonego z małych Venus Piccola udało nam się na muzyce Korna przekroczyć 130 dB natężenia dźwięku.
Skąd czerpie Pan inspiracje i wiedzę o tym, że w ogóle można zastosować takie materiały i technologie do budowy kolumn?
Głownie ze swej pomysłowości, przewidywań, wyczucia oraz kontaktów ze światem nauki i przemysłu. Ostatnio na przykład odwiedził mnie jeden z dyrektorów znanego, światowego koncernu chemicznego, by zobaczyć niektóre z naszych dokonań na własne oczy. Mam pewien rodzaj inżynierskiej intuicji i jeśli coś przychodzi mi do głowy, badam temat i rozwijam go z uporem maniaka, by znaleźć metodę na rozwiązanie problemu, choćby to miało trwać latami. Często się mylę, ale to typowe dla procesu twórczego. Oczywiście wiele rzeczy konsultuję z naukowcami lepszymi ode mnie w przeróżnych dziedzinach - chemii, fizyki, materiałoznawstwa, pól magnetycznych itp. Choć muszę przyznać, że nasz świat akademickiej nauki jest niezwykle hermetyczny i nieskory do pomocy niezależnym inżynierom. Niemal wszystko trzeba odkrywać samemu i szukać rozwiązań problemu posiłkując się pomysłowością.
Jakie najbardziej zaawansowane maszyny produkcyjne i pomiarowe były wykorzystywane do projektowania i produkcji głośników Zeta Zero?
Przeróżne - od młota, piły i wielkiego chińskiego imadła do używanych przez wojsko mierników pola magnetycznego, akustycznych przyrządów pomiarowych firmy Brüel & Kjær, których posiadam całą kolekcję. Od ultraprecyzyjnych laserów tnących z dokładnością do 300 nanometrów, przez trójwymiarowe mikroskopy rentgenowskie jak na przykład niemiecki NanoX czy mikroskop elektronowy do spektrometrów masowych.
Do czego wykorzystywał Pan spektrometry masowe i mikroskopy stereoskopowe? Gdzie prowadzono te badania?
Mikroskop stereoskopowy stoi u mnie w laboratorium. Badania i przeróżne prace z konieczności organizuję w różnych miejscach, nie zawsze w mym malutkim laboratorium, bo nie na wszystko mnie stać. Badania spektroskopowe wykonywane były w Laboratorium Badawczo Pomiarowym Technik Próżni, inne prace na politechnice Warszawskiej, AGH, Politechnice Koszalińskiej i wielu, wielu innych. Badania spektroskopowe analiz profilowych wykorzystuję do trawienia jonowego polegającego na przemiataniu wiązką jonów pierwotnych dla badania wgłębnego powierzchni rzędu 0,5 mm2. Nazywa się to spektroskopią mas jonów wtórnych - SIMS.
Na czym polega implementacja jonów wybranych pierwiastków w inny pierwiastek rdzenia membrany? Czy podobne rozwiązania są stosowane przez inne firmy lub instytuty badawcze?
Najogólniej mówiąc polega na umieszczeniu jonów jednego lub paru materiałów w siatce innego materiału. Metodą implantacji można wstrzeliwać jony tytanu bombardowane jonami kryptonu w manganin przy użyciu energii 250 MeV (megaelektronowoltów) i w taki sposób dokonuje się np. linearyzacji charakterystyk temperaturowo oporowych czujników manganinowych ultrawysokiego ciśnienia (stosowanych w zbrojeniach i technikach nuklearnych). Ja opracowałem inne metody implementacji (nie mylić z implantacją). Zarówno implantacje, jak i implementacje jednych pierwiastków w drugie potrafią dać niezwykłe i często rewolucyjne zmiany właściwości materiałów. To graniczy z alchemią. Tak mniej więcej stworzono i odkryto półprzewodniki. Ja bawię się w małego alchemika, prowadząc własne zwariowane prace i eksperymenty. Opracowałem metody implementacji tytanu i innych pierwiastków na głębokość rzędu 2000 nanometrów, podczas gdy metody konkurencyjne dają głębokość penetracji rzędu 50 nanometrów. I to z użyciem energii sięgających 0,25 GeV (gigaelektronowolta) i chyba zgody Kremla... Ja takich energii nie potrzebuję, a efekty mam 40 razy lepsze. Na stronie Zety Zero w dziale poświęconym badaniom naukowym prezentuję odrobinę konkretnych i wyników badań.
Co to takiego jest syntezator materii?
To tylko nazwa mego zabawnego urządzania. Oczywiście nie aspiruję do twórcy materii, ale buduję specjalną komorę badawczą z dwudziestoma - nazwijmy to - podajnikami materii, by w warunkach wysokiej próżni móc dokonywać łączenia ze sobą wybranych sekwencji pierwiastków i docelowo wykonywania nanokompozytów. Podobne urządzenie kosztujące 75 milionów euro widziałem w pewnym ośrodku wojskowym i zamarzyło mi się mieć amatorską, domową namiastkę takiego cudnego „syntezatora”. Do uzyskania odpowiedniej próżni w mym urządzeniu stosuję specjalne pompy, w tym pompę ultrawysokiej próżni - duża rzadkość w prywatnych rękach.
Do czego służy pompa turbomolekularna i dlaczego trzyma Pan to cholerstwo w domu?
Pompy turobmolekularne np. Laybolda potrzebne są nam do wytwarzania wysokiej lub ultrawysokiej próżni. Pompy te (piekielnie drogie, bo potrafiące dla małego modelu kosztować kilkanaście tysięcy euro) potrafią wytworzyć próżnię na poziomie dziesięć do minus jedenastej milibara, czyli o dwa rzędy gorszą, niż rekord świata w tym względzie, należący zresztą do Polaków. Tytanowy wirnik takiej pompy po paru minutach kreci się z prędkością od 36 do 90 tysięcy obrotów na minutę. Dla przypomnienia tarcza gryndera do cięcia stali osiąga jakieś 8 tysięcy obrotów na minutę, a i tak strach przy niej stać. Dla wyjaśnienia próżnia w kosmosie, nawet zaledwie na orbicie okołoziemskiej, jest jeszcze tysiąc i więcej razy lepsza, niż to, co można wytworzyć na Ziemi w tym względzie. Próżnia jest bardzo ważnym narzędziem, niezbędnym przy produkcji tak delikatnych części do naszych głośników. Próżnia to bardzo dziwny stan mający jedną zaletę – cząstki gazu mają długa drogę swobodną, a im lepsza próżnia, tym dłuższa droga swoboda. Jest nam to potrzebne w procesach przygotowywania materiałów do głośników. To idealnie sterylne warunki do eksperymentów.
W jaki sposób można kontrolować jakość i powtarzalność produkcji tak zaawansowanych technicznie głośników i ich elementów? Jak kontroluje się na przykład parametry membrany i do czego służy dyfraktometr rentgenowski?
Poprzez bardzo uważną pracę, na przykład pod mikroskopem, bez pośpiechu, zwracając uwagę na wszystko. Czasem ręce się trzęsą i niezbędne są mikroskopy. Mamy zarówno stereoskopowe, jak i elektroniczne – nie mylić z elektronowym, choć w grudniu planowałem postawić na pewien czas nawet wypożyczony najnowszej generacji mikroskop elektronowy w mym małym pokoiku badawczym. Do kontrowania parametrów membran służą nam rożne przyrządy, w tym mierzące jedną tysięczną milimetra, a także ultraczułe wagi o rozdzielczości jednej tysięcznej grama. Dyfraktometr obserwuje kąty odbicia oraz natężenia odbitych wiązek promieniowania. Gdy trzeba zbadać powierzchnię czegoś, co ma zagłębienia i nierówności na poziomie nanometrów, jest to jedna z dróg. Staram się obecnie unikać tak drogich badań, jeśli to jest niepotrzebne. Osiągnąłem taki stan zaawansowania metod pracy, że wielu potrzebnych wcześniej badań obecnie nie musimy już wykonywać. Mamy już doświadczenie, a zatem powtarzalność czynności.
Jakie najbardziej spektakularne parametry osiąga się podczas projektowania i produkcji głośników Zeta Zero?
Na pewno mamy znakomite rezultaty co do wytrzymałości mocowej głośników, usunięcia tej przeklętej kompresji mocy, a dzięki temu rewelacyjne pasmo, dynamikę, bardzo duże pola magnetyczne i wytrzymałość mechaniczną. To wszystko przekłada się na dźwięk.
Z jakimi najdziwniejszymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi prowadził Pan eksperymenty? Ile nie spełniło pokładanych w nich nadziei?
Moja obracająca się kolumna, o której już wspomniałem. Nie spełniła nadziei – nie zdobyłem serca Joli. Inne rzeczy chyba mi wychodziły.
Wykresy ukazujące pasmo przenoszenia kolumn Zeta Zero wyglądają całkiem normalnie... Dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, gdzie leżą na nich granice 20 Hz i 20 kHz. Czy warto walczyć o częstotliwości, których - zdaniem wielu ludzi - nikt normalny nie słyszy?
Powiedziałbym więcej - nikt tego nie słyszy poza nietoperzami, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że po pierwsze instrumenty muzyczne i zjawiska w przyrodzie same w sobie generują niewiarygodnie szerokie spektrum (skrzypce generują alikwoty sięgające 2 MHz), zaczynamy sądzić, że dla wierności brzmienia może to mieć ogromne znaczenie. Stąd taki zwariowany pęd producentów kart cyfrowych i urządzeń studyjnych do poszerzania pasma przenoszenia i podnoszenia częstotliwości próbkowania. Pamiętam do dziś konferencję AKG z lat dziewięćdziesiątych, gdzie specjaliści od dźwięku przestrzennego wyrazili pogląd, że trzeba zmierzać do częstotliwości próbkowania rzędu 2 MHz, jeśli chcemy myśleć o wiernym oddaniu zjawisk przestrzennych, lokalizacji dźwięku za pomocą naszych małżowin usznych. Oczywiście wszystko to dzielę sobie na pół, ale coś w tym musi być. Wystarczy przełączyć częstotliwość próbkowania w zwykłym odtwarzaczu SACD ze 192 kHz na 44,1, a wszystko się delikatnie zmienia. Ja to słyszę z zamkniętymi oczami. Zatem nie śmieję się z ultradźwięków. Hi-End ma być Hi-Endem, bez kompromisów, bo inaczej będziemy mieli Kasprzaka i zwykłe Hi-Fi.
Jakie parametry elektryczne i akustyczne kolumn rzeczywiście przekładają się na to, co słyszymy? Co jest Pana zdaniem najważniejsze?
Wszystkie, ale najważniejszy to za pewne szerokość i przebieg pasma u góry. Ta część odpowiada za występowanie lub brak rezonansów podbić wąskich fragmentów pasma i brzmienia instrumentów, szczególnie głosu ludzkiego. Występowanie wąziutkich rezonansów potrafi mocno zmienić barwę kolumny i odtwarzanego instrumentu lub wokalu. Bardzo szerokie pasmo przenoszenia od góry gwarantuje, że w obszarze, który nas interesuje nie będzie "górskich szczytów". Z reguły jeśli kolumna przenosi do X Hz, to już oktawę niżej (X/2) zaczynają się problemy. Jeśli chcemy, by kolumna nie kolorowała tego, co bardzo znaczące dla słuchu, musi przenosić co najmniej oktawę lub dwie wyżej, czyli do 40-50 kHz. Oficjalnie moje kolumny potrafią przenosić do 50 kHz, ale z pomiarów wyszło nam, że po prawidłowym zestrojeniu przetwornik potrafił działać do ponad 80 kHz. Tak szeroko pracujące głośniki wymagają indywidualnego strojenia i jest to bardzo kłopotliwe.
Jak wykonuje się obudowy kolumn Zeta Zero? Ile czasu potrzeba, by wytworzyć jedną parę samych skrzynek i ilu ludzi uczestniczy w tym procesie?
Obudowy wykonujemy z drewna na zasadzie łączenia ze sobą masy plastrów i spajania ich długo dobieranym i testowanym od kilku lat klejem. Dodatkowo te kolejne warstwy skręcane są śrubami. W sumie w obudowie kolumny potrafi być do 400 śrub. Cały proces konstruowania obudowy wraz z malowaniem potrafi trwać dwa miesiące, bo potrzebne są przestoje technologiczne w procesie wielokrotnego malowania, sezonowanie itp. Potem około miesiąca pracy elektronicznej i akustycznej, To tłumaczy dlaczego coś nad czym sztab ludzi siedzi przez 3 miesiące nie może kosztować tyle, co kolumna w sklepie czy na Allegro.
Wzmacniacze marki Zeta Zero są potężnymi, choć pozornie niezbyt dużymi urządzeniami. Czy tak duża moc jest rzeczywiście potrzebna do słuchania muzyki?
To poważny inżynierski temat, błędnie bagatelizowany przez osoby nie znające do końca zawiłości dźwięku i matematyki. Przeciętny audiofil nie mający oscyloskopów i analizatorów widma nawet nie zdaje sobie sprawy, jak często jego domowy system obcina mu wierzchołki przebiegów sygnału muzycznego, gdy puści nieco głośniej ulubioną muzykę. Z jednej strony ludzie wydziwiają, budują istne fortece z okablowania i drogich kondycjonerów, wydajać na to fortunę, a z drugiej strony po prostu nie wiedzą, że przy głośniejszym słuchaniu dopuszczają w swym systemie do najcięższego grzechu dźwiękowego, czyli bardzo krótkotrwałych przesterowań. Coś, co nie powinno mieć miejsca w nawet PRL-owskiej instalacji, dopuszczane jest w domach ludzi mieniących się purystami i mistrzami audiofilizmu. Gdy zadać pytanie, czy taka osoba wie, czym jest tak zwany crest factor i jak wpływa na jakość dźwięku, pada pytanie - a co to takiego? By odtworzyć płytę w sposób audiofilski i marzyć o bezwarunkowym braku zniekształceń i głośnościach większych niż z naszego telewizora, to dla niektórych nagrań powinniśmy mieć w zapasie moce sięgające niemal kilowata. Jeśli mamy aspiracje, by nasza instalacja dawała sobie radę nie tylko z muzyką kameralną, ale i rockową, to niestety kilowaty nas czekają. Nieraz bywam w domach przyjaciół audiofilów, którzy rozkręcają swe wzmacniacze na 50-70% mocy, a wszystko zaczyna świszczeć, rzęzić i brzęczeć, mimo, że teoretycznie moc nie została wykorzystania. Dlatego oferuję we wzmacniaczach Zeta Zero ponad 1 kW mocy. Nie raz w czasie wieczorów przy szklance Martini moi bliscy lubiący dobrą muzykę potrafili przy otwartych balkonach zużyć niemal cały zapas mocy sięgający kilku tysięcy watów. Aż światła przygasały w całym domu, ale za to było wesoło jak na prawdziwym koncercie, a dźwięk był wciąż czysty i klarowny. Na zakończenie powiem tylko, że moc potrzebna do wiernego oddania dynamiki i energii tego, co robi uderzenie bębniarza w duży bęben sięga przy typowej sprawności kolumn domowych setek, nawet tysiąca watów. Jeśli jako audiofile chcemy w naszym pokoju usłyszeć i zasymulować to brzmienie z kolumny o znacznie mniejszej od bębna membranie i niskiej sprawności, to przepraszam, ale 100 czy 200 watów nam nie wystarczy. Chyba, że wierzymy w czary albo godzimy się na zniekształcenia. Audiofil na zniekształcenia nie powinien się godzić.
Czy kolumny Zeta Zero dobrze czują się w towarzystwie innych wzmacniaczy?
Wręcz zalecam i namawiam do stosowania innych wzmacniaczy. A wzmacniacze Zeta Zero 1175 sugeruję w ostateczności. Zeta Zero charakteryzują się bardzo wysoką skutecznością, sięgająca nawet 93 lub 94 dB. Mają bardzo lekką membranę basową i ekstremalnie lekkie membrany wstęgowe, zatem bez problemu można je wysterować nawet skromnym wzmacniaczem lampowym. Wystarcza 30 W. W katalogu podaję, że efektywność jest wyższa niż 89 dB, choć wiem, że jest o wiele wyższa. Testowaliśmy kolumny Zeta Zero Goliat Satelitte we Wrocławiu na 15-W lampie i wydobyły z siebie tak dużo dźwięku, że sam byłem zaskoczony. Zupełnie wystarczało do normalnego pokoju. Jak dotąd nie spotkaliśmy wzmacniaka, który nie poradziłby sobie z wysterowaniem tych kolumn. A to dzięki ich wysokiej efektywności i lekkim membranom.
Zeta Zero to także autorskie okablowanie, na przykład przewody głośnikowe złożone z 8004 osobnych żyłek cieńszych od ludzkiego włosa. Dlaczego akurat takie rozwiązanie? Czy chodziło o eliminację efektu naskórkowego, czy w grę wchodziły też inne parametry?
Zapewne zapytają Państwo za chwile o koszt takich kabli. Poproszę zatem o kolejne pytanie.
O ile firmowe okablowanie podnosi koszt całego systemu? Czy klienci chętnie się na nie decydują?
Kable dodaję... Za darmo do kolumn Zeta Zero. Zależy mi bowiem na tym, by ludzie nie używali złych (czyli cienkich lub zrobionych z małej ilości żył) kabli, choćby nie wiem jak renomowanej firmy, jak kolorowych i drogich. Przeraża mnie, że rynek szukający nowinek i błyskotek zapomniał o wciąż obowiązujących prawach fizyki, także w akustyce. Nadal obowiązuje odkryte w XIX wieku zjawisko naskórkowości przepływu prądu przemiennego w przewodnikach, zatem jeśli chcemy słyszeć skrzypce jak skrzypce, przewód musi być zbudowany z jak największej ilości żył - choćby z tysięcy, jeśli się da. Dalej obowiązuje także prawo Ohma, zatem kable muszą być jak najgrubsze. Chyba, że zależny nam, by basowa gitara brzmiała jak kontrabas albo jak bęben. Dlatego gdy któryś z posiadaczy kolumn Zeta Zero poprosi nas o kable, to je robimy i dajemy w prezencie. Budujemy je dla zabawy z 8004 żył posrebrzanych, łącząc cieńsze przewody ze sobą.
Jaki sprzęt – poza swoim – rekomenduje Pan posiadaczom kolumn Zeta Zero?
Swego sprzętu w ogóle nie rekomenduję! Wręcz przeciwnie - dopiero w ostateczności odważam się namawiać na swoje opcje elektroniki. Najchętniej w ogóle bym nie udostępniał elektroniki, a koncentrował się tylko na kolumnach. Każdemu kto myśli o zakupie kolumn Zeta Zero mówię - proszę podłączyć swój obecny wzmacniacz i dopiero potem zdecydować, czy chcą się go Państwo pozbywać. Zazwyczaj okazuje się, że nie ma takiej potrzeby. A ja jestem szczęśliwy, że dobrze doradziłem. Elektronika Zeta zero jest tylko dla tych, którzy mają ambicję słuchać systemu, którego nigdy nie wprawią w zadyszkę. Co do rekomendacji innych firm, jest tego bardzo dużo, ale to zależy od indywidualnych oczekiwań. Ten temat pozostawiam kolegom w salonach audiofilskich - mają większą wiedzę i doświadczenie w tym temacie.
Właścicielom kolumn zaleca Pan kontrolowanie wilgotności powietrza w pomieszczeniu odsłuchowym, z odchyłkami rzędu 5% w każdą stronę. Czy chodzi o wpływ wilgotności na brzmienie, czy delikatność membran lub innych elementów?
Głownie chodzi o kwestię drewna i jego pracy. Obudowy kolumn buduje z drewna wiele firm. W skład materiału wchodzi 5 gatunków liściastych, jednak drewno wymaga pielęgnacji i prawidłowego obchodzenia się z nim, na przykład nie trzymania go w pomieszczeniu zbyt wilgotnym. Nie jest to nic dziwnego o ile ma się delikatne i luksusowe konstrukcje z drewna w domu. To samo od ponad 100 lat zaleca słynny producent fortepianów - Steinway. Reżim wilgotności i kontrolę tego parametru stosuje się w celu zabezpieczenia drewna i lakierów przed pęknięciami. Drewno to żywa struktura. Zawsze reaguje na zmiany wilgotności powietrza i temperatury. I należy tego przestrzegać. Inaczej użytkownik fortepianu tej klasy może stracić gwarancję. O potrzebie sprawdzania wilgotności są nawet specjalne materiały dla użytkowników. W pewnym sensie wilgoć ma wpływ na brzmienie każdej kolumny - materiały pochłaniające dźwięk stosowane w kolumnach są w pewnej mierze higroskopijne, zatem wilgotność nie powinna być ani zbyt duża, ani za mała. Jeśli jesteśmy audiofilami i wierzymy we wpływ na dźwięk magicznych podstawek pod kable głośnikowe i innych ekstremizmów, to tym bardziej powinniśmy brać pod uwagę tak oczywiste i namacalne zjawiska, jak choćby wilgotność powietrza.
W ilu krajach dostępne są obecnie produkty Zeta Zero?
W Niemczech i paru innych lokalizacjach jak Norwegia czy Hong Kong. Po światowych targach w Monachium mam wielu dystrybutorów mocno zainteresowanych, zaskoczonych i zaintrygowanych tym co usłyszeli, w w tym Nowej Zelandii, USA, Finlandii, Anglii Francji itd. Ale wolę iść krok po kroku, nie za szybko. Zeta Zero to program autorski, nie nastawiony na masówkę. To coś dedykowanego najbardziej wymagającym. Zeta Zero ma być luksusem dla wybranych. Zatem nie zależy mi na szybkim i masowym zawojowaniu świata. Wręcz odwrotnie. Wolę tworzyć swe kolumny zupełnie indywidualnie, ciągle coś w nich doskonaląc. To mi sprawia frajdę.
Podstawowym obszarem Pańskiej działalności pozostaje jednak studio nagraniowe TR Studios. Czy mógłby Pan powiedzieć kilka słów na temat jego powstania i obecnej działalności?
Fakt - podstawą i fundamentem mego działania w tym i sukcesu programu badawczego Zeta Zero jest i było moje studia nagrań TR Studios, które zna wielu Polaków. Albo z autopsji albo z nagrań, jakie tu powstały. Studia nagrań są rewelacyjnym poligonem doświadczalnym dla kolumn Zeta Zero i dla uczenia się, czym jest dobre lub złe brzmienie dla ogółu słuchaczy. Co do jednego jesteśmy pewni - tego, że każdy człowiek słyszy inaczej. Problem polega na tym, że my nie wiemy, jak słyszą nasi przyszli klienci. Do ich głowy przecież się nie da się wejść, zaprosić przyszłych klientów też się nie da. Przeważająca większość producentów sprzętu audio ignoruje to i kieruje się własnymi, bardzo subiektywnymi odczuciami sądząc, że 6 miliardów ludzi słyszy dokładnie tak, jak oni. Co jest kompletną bzdurą. Widać to w studiu nagrań, gdzie poglądy muzyków ścierają się non-stop w czasie produkcji nagrań, a czasem dochodzi do awantur i bijatyk! Ideałem dla konstruktora sprzętu audio byłby zatem wejść do głowy tysięcy słuchaczy, poznać ich oczekiwania i zrobić taki test mózgu na tysiącach ludzi z rożnych krajów i kontynentów. Niestety nie da się jeszcze tego zrobić. Z pomocą przychodzi tu studio nagrań. Szacujemy, że przez 30 lat przez nasze studia przewinęło się jakieś 50 tysięcy ludzi. Proszę zauważyć jaką rolę pełni dźwiękowiec, producent i realizator w studiu. Wyobraźmy sobie, że jestem producentem nagrania - decyduję o każdym ruchu gałki, bo muzycy w studiu tego nie robią. Kręcę gałkami i patrzę na minę mego klienta lub muzyka. Jeśli wykreuję zły dziwek, to mi po prostu nie zapłaci, a i minę ma markotną. Gdy robię dobry ruch jakąś gałką, to się uśmiecha i chętnie płaci za dobrze nagraną płytę czy piosenkę. Gdy dobiorę w jego opinii dobrze brzmiący mikrofon czy ustawię go pod dobrym kątem, widzę to od razu po jego reakcji. Mamy więc klasyczny układ sprzężenia zwrotnego, gdzie ja szkolę swe umiejętności znajdowania jak najdoskonalszego dźwięku i znalezienia optymalnego brzmienia dla ogromnej ilości ludzi. Potem budując kolumny stroję je tak, aby dźwięk spodobał się klientom. Podobnie mógłby zrobić każdy inny producent kolumn - zaprosić na testy kolumn wiele tysięcy ludzi i mozolnie pytać ich o zdanie. Lepiej robić to realizując i produkując nagrania przez całe życie. Ja taki cudny poligon miałem za darmo.
Czy urządzenia wykorzystywane w TR Studios również budował Pan sam? Jakie firmy produkujące sprzęt profesjonalny ceni Pan najbardziej?
Tak, w moich studiach oprócz sprzętu znanych firm zawsze wykorzystywałem wiele własnych urządzeń i specyficznych rozwiązań. Na przykład potężny 56-kanałowy mikser zbudowany z ok. 40000 komponentów, nad którym spędziłem jakieś cztery lata pracy, systemy automatyki, 48 kanałów systemów redukcji szumów specjalnych DBX-ów, własne optyczne wielopasmowe kompresory (technologia obecnie bardzo popularna w studiach, wykorzystywana przez wielu producentów sprzętu) czy kolumny do kolejnych studiów. Wreszcie nasz 24-śladowy, studyjny magnetofon na szeroką, dwucalową taśmą z głowicami od słynnego Saturna, który konstruowałem i rozbudowywałem. To wszystko moje zabawki. Oczywiste mamy w naszym studiu „tony” innych firmowych sprzętów. Najbardziej cenię sobie analogowe kompresory Drawmera, bramki szumowe tej samej firmy, niezrównane z niczym pogłosy Lexicona, preampy Focusrite’a, a nawet niepozorne, genialnie zbudowane dynamiczne filtry szumowe firmy Behringer. Oczywiście cenię sobie też produkty Yamahy z niezastąpionymi procesorami z serii X - SPX1000, SPX900, SPX90. Mamy też legendarne końcówki mocy Yamaha P2201 i koszmarnie grające kolumny NS10 z białymi membranami niskotonowymi.
Największe sukcesy w roli realizatora nagrań?
To bardzo trudne pytanie dla każdego producenta dźwiękowego który wiele napsocił na rynku muzycznym. Mam taką płytę, którą uważam za sukces i związana jest ona ze światkiem High Endu. Na pewno największe sukcesy to te nagrania, które wywołują najwięcej emocji muzycznych. Maczałem palce w wielu nagraniach, w tym Grechuty, Preisnera, Myslovitz, IRY, Łez, leadera Genesis i tysięcy innych. Kiedyś w TVP1 w wiadomościach Jean Michel Jarre pokazał płytę z Polski, którą bardzo polubił. To była płyta, którą produkowałem i nagrywałem niemal pól roku - album Jakuba Żaka „Abomej” - muzyka mieszkającego na Manhattanie i grającego w zespole z Kate Meluą. Nagrywałem tę płytę w całości na moim wielośladzie analogowym, który sam kiedyś współbudowalem z Anglikami, stroiłem i udoskonalałem. Co do mego życiowego sukcesu, dwa lata temu na wystawie Audio Show w trakcie prezentacji Zeta Zero podszedł do mnie pewien meloman z Krakowa. W ręce trzymał kilka płyt i poprosił bym puścił którąś z nich, bo - jak się wyraził - były one jego najlepszymi, wzorcowymi płytami pod względem brzmienia. Wybrałem tę z niebieską okładką, bo tą płytę produkowałem, nagrywałem, a nawet na niej zaśpiewałem wokalizy w dwóch utworach. Osłupiał, nie wierzył mi. Zaproponowałem by otworzył pudełko i przeczytał kto jest na okładce i jakie studio jest tam wymienione. Dopiero wtedy uwierzył. Innym sukcesem nagraniowym było to, że na jubileuszowym Grammy w Los Angeles znalazłem się na liście kandydatów startujących do tytułu najlepszego producenta roku w USA, a amerykańska płyta, którą robiłem była na liście kandydatek do najlepszego albumu rockowego w USA. Wykonawcami byli Lee i Steven Tiger i ich band z Miami. To legendarni muzycy, choć mało znani w Polsce. Grali na słynnym pierwszym Woodstocku obok Jimmy'ego Hendrixa. Miałem wielką frajdę i satysfakcję, że znaleźli namiary na mnie aż z USA, zadzwonili do mnie (na początku myślałem, że ktoś się wygłupia) i zaproponowali bym czuwał nad całokształtem brzmienia ich nowej płyty. Do dziś pamiętam specjalne gabloty z ich strojami z Woodstock i fotografiami pamiątkowymi obok strojów Madonny i Beatlesów w największym kasynie w Miami.
Ilu artystów przewinęło się do tej pory przez TR Studios?
Przez ponad 30 lat mej aktywności nagraniowej progi moich studiów przekroczyło prawdopodobnie jakieś 50000 ludzi, czyli pól stadionu dziesięciolecia. Przy czym część naszej klienteli to firmy i ludzie z instytucji, zatem nie możemy ograniczać się tylko do muzyków podając te liczby.
Czy muzycy i dźwiękowcy nagrywający w TR Studios są również zainteresowani kolumnami Zeta Zero? Czy nagrywanie i słuchanie to dla nich dwa różne światy?
Są zainteresowani, ale ze względu na koszt produkcji i stopień skomplikowania, kolumny te są adresowane do osób zamożnych, a świat muzyków w Polsce jest raczej mało zamożny. Muzycy uwielbiają słuchać swych nagrań na kolumnach Zeta Zero, ale nie są w stanie ich nabyć. Ograniczamy się do finalnego słuchania gotowych nagrań na kolumnach Zeta Zero jako ostatniego, najważniejszego testu nagrania.
Jak bardzo różni się postrzeganie dźwięku przez ludzi, którzy nie są przecież amatorami? Czy odchyłki parametrów podczas realizacji nagrań dla nich są znaczne, czy może da się zawęzić obszar poszukiwań idealnego dźwięku do tego stopnia, aby można było zrobić to na pamięć, z marszu?
Nawet mikroskopijne odchyłki w czasie procesu miksowania są natychmiast zauważane przez muzyków. Niemalże dotkniecie gałki potrafi zmienić obraz tego, co kreujemy w studiu. Najważniejsze jest to, że całościowy proces produkcji nagrania składa się z tysięcy, ale za to mikroskopijnych czynności - pozornie nieznaczących ruchów ręki, gałek, przesunięć suwaków, dziwacznych podłączeń kompresorów, expanderów, bramek itd. Dopiero zbiór tych wszystkich działań kreuje daną płytę, jej barwę i klimat. Dlatego tak trudno jest uchwycić ważność poszczególnych czynności. Dobry dźwiękowiec robi to na wyczucie, ale nie na pamięć. I co gorsza, bez przerwy się uczy. Ja dokonuję nagrań już od ponad 30 lat, a ciągle uważam, że prawie nic nie umiem i przy każdym nagraniu muszę eksperymentować od nowa. Nie da się tego zrobić z marszu. Wyszedłby koszmar, jak wielowarstwowy tort w proszku. Nie chciałbym tego zjeść.
Ostatnie pytanie. Jak znajduje Pan na to wszystko czas?
Czasu mam dużo, bo nie pracuję. Już Konfucjusz stwierdził, że ludzie z pasjami nigdy nie chodzą do pracy. Cały czas mają dla siebie i swych pasji. Zatem i ja czuję, że mam mnóstwo czasu na swe pasje. Moja praca to właśnie one. Jestem szczęśliwy w tym względzie, bo natura dała mi wrażliwość na muzykę. Mój życiowy idol Pan Richard Feynman, noblista z fizyki robił tyle, co 5 innych ludzi. Jest dla mnie idolem, bo zawsze miał pasję. Ja zrobiłem znacznie mniej, więc jeszcze dużo muszę zrobić.
Zdjęcia: Tomasz Karasiński
-
-
audiofil327
Niedawno miałem okazję słyszeć głośniki Zeta Zero. Dźwięk, który się z nich wydobywa całkowicie mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się, że usłyszę dźwięk tak soczysty i tak czysty. Basy głębokie, co do dźwięku właściwie nie ma się do czego przyczepić. Oprócz tego design też ciekawy. Moim zdaniem jest to produkt z najwyższej półki, dla wymagającego klienta takiego jak ja:)
1 Lubię
Komentarze (2)