AudioQuest DragonFly Red
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Ewolucja w niektórych obszarach rynku urządzeń audio jest praktycznie niezauważalna, natomiast w innych galopuje tak, że po kilku latach mamy do czynienia z zupełnie inną rzeczywistością. Audiofile, których interesują tylko gramofony, odtwarzacze płyt kompaktowych, klasyczne kolumny i wzmacniacze lampowe zdają się tego nie dostrzegać. W tych dziedzinach prawdopodobnie nie dojdzie już do żadnej rewolucji. Natomiast słuchawki bezprzewodowe, systemy multiroom, głośniki odtwarzające muzykę z sieci, serwisy streamingowe, pliki wysokiej rozdzielczości, audiofilskie przetworniki do smartfonów, wzmacniacze z sześcioma gniazdami cyfrowymi i dwoma analogowymi - to obszary, w których widać szybko postępującą ewolucję. Świat się nie zmienia, a rynek stara się za nim nadążyć. Inaczej podchodzimy do muzyki, inaczej ją wyszukujemy i pozyskujemy, ale jednocześnie wymagamy coraz wyższej jakości. Nawet mały głośnik bezprzewodowy musi grać dobrze, mieć solidny bas i działać pod wodą. Nie zadowalają nas już niewygodne, plastikowe słuchawki grające jak tranzystorowe radyjko założone na głowę. Osobom obdarzonym jakąkolwiek wrażliwością na jakość dźwięku szybko przestały też wystarczać zwykłe gniazdka słuchawkowe w laptopach i smartfonach. Wydawało się, że piłeczka jest po stronie wielkich koncernów elektronicznych, a te dopiero budzą się z letargu. Rozwiązanie tego problemu zaproponowała więc firma produkująca... Audiofilskie kable!
Kupno dobrych nauszników to dla wielu osób pierwszy poważny krok na drodze do słuchania muzyki w sposób, jaki znają audiofile. Nie ma w tym nic dziwnego, bo w cenie przeciętnego smartfona można dostać luksusowe słuchawki oferujące dźwięk wysokiej próby. Sęk w tym, że słuchawki nie grają same. Do pełni szczęścia potrzebują jeszcze odpowiednio dobrego źródła. Standardowe wyjście 3,5 mm w laptopie to koszmar, a z dostępnych na rynku smartfonów tylko te najlepsze dają obecnie namiastkę audiofilskiego brzmienia. Rynek audio długo nie oferował żadnego prostego rozwiązania. Oddzielny, stacjonarny wzmacniacz słuchawkowy z wejściem USB? Fajnie, ale jak zabrać go ze sobą do pracy lub na uczelnię? Jak rozstawić się z nim w kawiarni lub w pociągu? Jak podłączyć do niego swój smartfon? Szybko pojawiły się więc mniejsze urządzenia w formie kostki, którą można było podłączyć do laptopa zwykłym kablem USB. Po chwili wyrosły nam również wzmacniacze słuchawkowe, które można było położyć sobie na biurku, a nawet połączyć z telefonem za pomocą kompletu gumek lub dodatkowego pokrowca - Hegel SUPER, iFi Audio iDSD Nano, Denon DA-10, OPPO HA-2. Jednak dla wielu melomanów i takie rozwiązanie okazało się zbyt skomplikowane. Czy nie można tego zrobić prościej? Można, co udowodnił AudioQuest, wypuszczając na rynek miniaturowy przetwornik o nazwie DragonFly.
Urządzenie wyglądające jak pendrive z gniazdkiem słuchawkowym od razu wywołało na rynku wielkie poruszenie. DragonFly nie był zagrożeniem dla hi-endowych przetworników, ale spełnił marzenie wielu melomanów, którzy chcieli po prostu, żeby dziurka w ich laptopie lub smartfonie grała lepiej. Dysponując odpowiednią przejściówką, można było wykorzystać przetwornik AudioQuesta w połączeniu ze smartfonem, a nawet cieszyć się wysokiej klasy dźwiękiem z komputera w domowym systemie audio, prowadząc sygnał chociażby do wzmacniacza lub głośników aktywnych. Dla wielu ludzi było to już wielkie odkrycie, a sam pomysł najwyraźniej się sprawdził. AudioQuest poszedł o krok dalej prezentując kolejną, ulepszoną wersję swojego maleńkiego DAC-a. DragonFly Red miał być lepszy od swego poprzednika pod każdym względem. Wiele wskazuje na to, że faktycznie jest. Nas najbardziej interesują dwie zmiany - lepsze parametry na wyjściu 3,5 mm, pozwalające napędzić nawet poważne, audiofilskie słuchawki, oraz kość ESS Sabre 9016 będąca sercem tego urządzenia. Czyżby znany i ceniony specjalista od kabli właśnie stworzył pierwszy prawdziwie audiofilski przetwornik, który mieści się w dłoni?
Wygląd i funkcjonalność
Przetwornik otrzymujemy w opakowaniu, w którym normalnie spodziewalibyśmy się znaleźć interkonekt lub kabel HDMI. Pudełko zdobi połyskująca, czerwona ważka oraz umieszczone w prawym, dolnym rogu zdjęcie naszego przetwornika. Opisy na opakowaniu mówią w zasadzie wszystko. DragonFly Red to przetwornik cyfrowo-analogowy, przedwzmacniacz i wzmacniacz słuchawkowy w jednym. Daje wysokie napięcie na wyjściu, odtwarza wszystkie pliki od empetrójek po formaty hi-res, może bezpośrednio napędzić słuchawki, głośniki aktywne, wzmacniacz lub amplituner, a do tego oferuje asynchroniczny transfer danych abyśmy mogli się cieszyć zgranym w czasie brzmieniem. Wewnątrz, oprócz dodatkowych dokumentów i karty gwarancyjnej znajdziemy nasz przetwornik umieszczony w czarnej, lśniącej wytłoczce oraz małe, skórzane etui z logiem producenta i wizerunkiem ważki. AudioQuest bardzo lubi tego typu emblematy. Skórzana pochewka może się przydać chociażby do transportowania czerwonego "gwizdka", aby nie porysował się w torbie lub plecaku. Poza tym to po prostu bardzo ładny dodatek.
Sam DragonFly Red jest bardzo solidny i stosunkowo ciężki. Znacznie cięższy od typowej pamięci USB, pewnie za sprawą metalowej obudowy. Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że jest to jeden z tych specjalnych pendrive'ów produkowanych na zamówienie dla osób ceniących sobie luksus i indywidualizm. Gniazdo słuchawkowe lekko wystaje poza obrys czerwonej kosteczki. Zostało umieszczone w niewielkim pogrubieniu, przyozdobionym skróconym logiem producenta. Pełna nazwa widnieje na zatyczce, pod którą znajduje się złocona wtyczka USB. Oba elementy są tak ciasno spasowane, że nic nie lata na boki ani nie wydaje żadnych dźwięków. Nie ma raczej żadnego ryzyka, że zatyczka przypadkowo się wysunie bez naszej wiedzy. Ale prawdziwie czadowa jest ważka, która w trybie czuwania świeci się na czerwono, a później na zielono, niebiesko, pomarańczowo lub fioletowo, w zależności od częstotliwości próbkowania. Producent mógłby w tym miejscu zastosować zwykłą diodę, ale nie - po raz kolejny pokazał, że umie dbać nawet o takie detale. Ta lampka praktycznie sama robi za nazwę modelu.
Podstawowa funkcja tego przetwornika jest tak prosta, jak to tylko możliwe. Wpinamy go do komputera, podłączamy nauszniki lub cokolwiek innego i słuchamy. Jednak z tego typu urządzeniami często wiąże się wiele innych czynności, jak chociażby instalacja sterowników. W przypadku hi-endowych modeli ma to sens, ale kiedy budżetowe urządzenie nie chce samodzielnie wystartować i trzeba wchodzić na stronę producenta, ściągać odpowiednią paczkę, instalować przetworniki i wchodzić w ustawienia odtwarzacza, to już lekka przesada. Za każdym razem zastanawiam się ilu klientów wykorzysta pełnię możliwości takiego konwertera aby posłuchać na nim plików DSD256. Wydaje mi się, że poza recenzentami, sprzedawcami i wyjątkowymi maniakami gęstych plików, dokładnie nikt. Tymczasem po wpięciu AudioQuesta do komputera, zobaczyłem komunikat, że urządzenie jest gotowe do użycia. I faktycznie było! Wiecie dlaczego? Bo jego projektanci też zdali sobie sprawę z tego, że nie ma sensu skazywać każdego użytkownika na instalowanie sterowników tylko po to, aby garstka audiofilów dwa razy w życiu włączyła sobie sampler DSD. Mimo, że w środku tego małego DAC-a siedzi bardzo mocny chip ESS Sabre, konstruktorzy zdecydowali się na celowe ograniczenie obsługiwanej rozdzielczości do 24 bitów i 96 kHz. Dzięki temu korzystanie z urządzenia jest proste i intuicyjne. Producent zaznacza przy tym, że po zarejestrowaniu produktu na jego stronie internetowej, dostępne będą aktualizacje oprogramowania. Nie jest więc wykluczone, że audiofile chcący wykorzystać pełny potencjał DAC-a będą mogli to zrobić, instalując do niego dedykowany software.
DragonFly Red to przetwornik typu plug and play. Nie musimy więc martwić się żadnymi sterownikami. A jeśli kolega z pracy będzie zastanawiał się cóż to za wynalazek ze świecącą, czerwoną ważką, będzie mógł wpiąć go do swojego komputera i z miejsca zacząć odsłuch. My również możemy przepinać się między różnymi urządzeniami bez wykonywania jakichkolwiek dodatkowych czynności. Amerykański przetwornik ma po prostu działać ze wszystkim. Bez względu na to, czy mamy komputer PC czy Mac, telefon z iOS-em czy Androidem. Abyśmy mogli korzystać z AudioQuesta na chodzie, potrzebna będzie tylko odpowiednia przejściówka. Apple sprzedaje taki kabel pod nazwą Apple Lightning to USB Camera Adapter. Do smartfonów z Androidem jest ich wiele, a AudioQuest oferuje własny o nazwie DragonTail. W celu poprawy brzmienia swojej ważki możemy także zaopatrzyć się w filtr USB o nazwie JitterBug, którego zadaniem jest eliminacja zakłóceń w transmisji USB. Kosztuje 149 zł, więc jeśli będziecie chcieli poprawić brzmienie swojego DragonFly'a, można spróbować. Sam przetwornik jest natomiast dostępny w cenie 749 zł. Jeśli jest tak dobry, jak zapewnia producent, oznacza to jedno - wystarczy dokupić nauszniki za drugie tyle aby otrzymać audiofilski system słuchawkowy za niecałe 1500 zł. Czas sprawdzić czy to możliwe.
Brzmienie
Odsłuch postanowiłem rozpocząć od takiej właśnie konfiguracji. Do naszej czerwonej ważki podłączyłem słuchawki Beyerdynamic DT 770 PRO w wersji 32-omowej. Pierwsze wrażenie? O kurczę, albo to maleńkie cudo naprawdę brzmi tak dobrze jak twierdzi producent albo po prostu przypadkowo trafiłem na udane połączenie. Ale zaraz, przecież niemieckie słuchawki grają raczej neutralnie, bez wykrzywiania dźwięku w taki sposób, aby do pełni szczęścia potrzebne nam było źródło ukierunkowane na konkretny rodzaj przekazu. Nie zmienia to faktu, że usłyszałem pełny, dynamiczny i bardzo trójwymiarowy dźwięk - zarówno w sensie kształtowania przestrzeni, jak i wglądu w poszczególne warstwy muzyki. Wiem, że w słuchawkach przestrzeń jest zupełnie inna niż podczas odsłuchu na kolumnach, ale każdy amator nauszników wie, że w zależności od modelu dźwięk może układać się zupełnie inaczej. DT 770 PRO nie są akurat słuchawkami, które mają tendencję do jakiegoś rozpychania dźwięku na boki, ale w połączeniu z przetwornikiem AudioQuesta zapewniły mi naprawdę świetne wrażenia przestrzenne. Bez wciskania dźwięku do głowy, ale też bez dziwnych czy sztucznych efektów rodem z tanich amplitunerów. Dźwięk był pod każdym względem prawidłowy - dobrze zrównoważony, dynamiczny, żywy i przejrzysty, ale takiej stereofonii naprawdę się nie spodziewałem. Ba! Gdyby stacjonarny przetwornik za trzy tysiące złotych zrobił z Beyerami takie cuda, prawdopodobnie też od tego zacząłbym jego recenzję.
Odpowiedziałem więc na pytanie postawione na końcu poprzedniego akapitu. Tak, można zbudować całkowicie audiofilski system słuchawkowy za niecałe półtora tysiąca złotych. Co więcej, DT 770 PRO prawdopodobnie nie są jedynymi nausznikami, z którymi można to osiągnąć. Mógłbym w tym momencie długo rozwodzić się nad zaletami tego połączenia, bo oprócz przestrzeni dostałem tu świetną średnicę, czyściutkie wysokie tony i głęboki, mięsisty bas. W szufladzie miałem jednak wiele innych modeli do przerobienia, więc sięgnąłem po pierwsze z brzegu B&W P5 - jedne z moich ulubionych słuchawek mobilnych. W odróżnieniu od Beyerów, zwykle korzystam z nich w połączeniu z laptopem, więc miałem okazję dokładnie przekonać się jak duża jest różnica między AudioQuestem a zwykłym, komputerowym gniazdkiem. I powiem to tak dosadnie, jak tylko się da - jest przeogromna! Nawet pomimo tego, że głośniki w moim laptopie zaprojektowała podobno firma Bang & Olufsen. Może na głośnikach się skończyło, a karta dźwiękowa i wzmacniacz słuchawkowy... Szkoda gadać. Pierwszą zauważalną różnicą po przesiadce na DragonFly'a jest brak jakichkolwiek zniekształceń, nawet na wyższych poziomach głośności. Muzyka brzmi czyściutko, a za nią mamy tylko czarne tło. Druga ogromna zmiana dotyczy dynamiki. Ostrzegam wszystkich, którzy po wpięciu tego przetwornika pozostawią głośność na poziomie 30-50 procent - to może być stanowczo za dużo jak na pierwszy odsłuch. Absolutnie nie sugerujcie się miniaturowymi rozmiarami testowanego przetwornika. AudioQuest naprawdę potrafi przyłożyć! Beyerdynamiki pogonił aż miło, więc to samo powtórzyło się z Bowersami. Niesamowite, że urządzenie wielkości pendrive'a potrafi posłać do słuchawek tyle mocy. Skąd ona się bierze? Nie mam pojęcia. Muszę chyba dokładnie przestudiować parametry standardowego złącza USB, bo nie byłem świadomy, że gdzieś tam leci prąd pozwalający posłać do słuchawek tak kaloryczne impulsy energii. Żeby jeszcze DragonFly Red grał głośno, ale bez basu czy czegoś tam innego. Ale nie. Tutaj mamy absolutnie równe pasmo i pełny dźwięk bez żadnych kompleksów wobec większych przetworników i wzmacniaczy słuchawkowych. Wiem, co mówię, bo do porównania miałem stojącego tuż obok Marantza HD-DAC1. Okej, to trochę inny typ przetwornika, ale gdybym potrzebował tylko dobrego gniazda słuchawkowego, miałbym dylemat. A właściwie, to nie - nie miałbym. Wziąłbym AudioQuesta i kupił sobie jeszcze nowe, hi-endowe słuchawki.
Kiedy wyszedłem już z szoku, postanowiłem sprawdzić czerwoną ważkę z kilkoma innymi modelami nauszników w rozsądnej cenie. Najpierw wykorzystałem testowane niedawno Meze 99 Neo - świetne i chyba wciąż niedoceniane słuchawki. AudioQuest po raz kolejny się popisał, dając niesłychanie energiczne i nasycone brzmienie, i to już na niskich poziomach głośności. Powtórzyła się więc sytuacja z odsłuchu na DT 770 PRO i P5. Tego rodzaju nauszniki nie sprawiają amerykańskiemu przetwornikowi najmniejszych problemów. Z głośnością w komputerze ustawioną na 20 procent było już naprawdę ostro. Raz, tylko na krótką chwilę, doszedłem do 50-tki, i to na dość spokojnym kawałku. Postanowiłem więc pobawić się z AudioQuestem inaczej. Koniec taryfy ulgowej, wyciągamy 250-omowe Beyerdynamiki DT 990 PRO. To słuchawki, które nie należą jeszcze do hi-endowej elity, ale mimo to każą traktować się z szacunkiem - zarówno jeśli chodzi o moc wzmacniacza, jak i jakość oferowanego przezeń dźwięku. Byłem przekonany, że DragonFly Red już trochę się spoci. Nawet jeśli da radę zagrać głośno, to może już pewne aspekty jego brzmienia trochę się rozjadą. I co? Nie za bardzo. Trzeba było tylko podkręcić trochę pasek w komputerze. Nasza ważka na ucho grała z DT 990 PRO dwa razy ciszej niż z 32-omowymi DT 770 PRO, P5 i 99 Neo, ale cóż to za problem - zapas mocy był wciąż bardzo duży. Co ważniejsze, brzmienie było wciąż tak samo dobre. AudioQuest nie stracił rezonu i ani trochę nie przestraszył się trudnych do napędzenia nauszników. I tutaj już naprawdę mi zaimponował, bo wiele urządzeń po podłączeniu Beyerów po prostu bardzo się męczy. Ale nie tym razem. Brzmienie było osadzone na mocnym i wciąż bardzo głębokim basie, ale jego najciekawszym elementem pozostała przestrzeń. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że całe to przełączanie słuchawek pozwoliło mi nie tylko sprawdzić możliwości testowanego DAC-a, ale bardzo fajnie ukazało różnice między kolejnymi modelami. Zwykle podczas testowania budżetowych przetworników czy wzmacniaczy słuchawkowych, wychodzą na jaw różne nieprawidłowości. Przykładowo słuchawki, które z poważnym wzmacniaczem prezentowały ciemniejsze, basowe brzmienie, nagle grają jaśniej i generalnie inaczej. Niczego takiego nie zauważyłem podczas odsłuchów DragonFly'a. Kiedy sięgałem po kolejne nauszniki, otrzymywałem to, co powinienem. Potwierdziło się to podczas ostatniej przepinki na Sennheisery HD 600. Te słuchawki powinny wydobyć z AudioQuesta wszystko, co miał do ukrycia. Nierówności, zabrudzenia i wszelkie inne niedociągnięcia. Ale ja nie zauważyłem nic takiego. Owszem, może kieszonkowy przetwornik nie jest jeszcze szczytem marzeń dla hi-endowych słuchawek tego typu, ale to nie DragonFly miał zadowolić HD 600. To Sennheisery miały mi pokazać jego minusy. A one pograły, pobawiły się trochę i powiedziały tylko jedno - jest w porządku. Może nie wiedziały, że napędza je przetwornik za 749 zł.
Gdybym miał krótko opisać brzmienie testowanego modelu, powiedziałbym - dynamiczne, pełne, rozdzielcze i trójwymiarowe. Taka mieszanka jest bardzo efektowna, więc przy wyborze słuchawek starałbym się raczej nie przesadzać z ostrością. Ze wszystkich modeli wykorzystanych podczas testu najbardziej podobały mi się dwa połączenia - z Beyerami DT 770 PRO i B&W P5. DragonFly Red potrafi wydobyć z muzyki mnóstwo energii i detali, dlatego dobrze jest uzupełnić jego charakter odrobiną spokoju. Chyba, że lubicie bezkompromisowy dźwięk i nie boicie się łączenia urządzeń, które wzmacniają swoje cechy szczególne. Wydaje mi się, że DragonFly Red jest dokładnie tym, czym miał być - lepszą wersją swojego starszego brata. Jakiś czas temu miałem okazję porównać oba modele podczas krótkiej prezentacji i odniosłem wrażenie, że czarny AudioQuest gra naturalnie, spokojnie i dość grzecznie, natomiast czerwony - zdecydowanie odważniej, z większą precyzją i nieporównywalną energią. Jeżeli więc szukacie przetwornika, który za bardzo niewielkie pieniądze da zauważalną poprawę względem zwykłego wyjścia słuchawkowego w laptopie lub telefonie, możecie pozostać przy tańszym modelu. Ale jeśli chcecie naprawdę się zdziwić, wydając w sumie niewiele więcej, musicie posłuchać czerwonego DragonFly'a. To już jest przetwornik, który daje sobie radę nawet w połączeniu z audiofilskimi słuchawkami. Powiedziałbym nawet, że trzeba traktować go z szacunkiem. Jeśli o tym zapomnicie, urwie Wam łeb.
Pora na odsłuch z wykorzystaniem iPhone'a. Żeby nie przedłużać, powiem tylko, że po raz kolejny było bardzo dobrze. Kluczową kwestią jest w takiej sytuacji umiejętne wykorzystanie telefonu i przerzucenie na niego plików wysokiej jakości. Nie mówię nawet o formatach hi-res, ale przynajmniej bezstratnych FLAC-ach lub ALAC-ach. W takiej sytuacji otrzymujemy takie samo brzmienie, jak podczas odsłuchu z komputera. Jeżeli natomiast nie macie ochoty zawracać sobie tym głowy ze względu na ograniczoną pamięć w swoim smartfonie, to nawet z wykorzystaniem serwisu typu Spotify czy TIDAL DragonFly Red zapewni Wam naprawdę niezłe wrażenia. Na pewno lepsze niż standardowe wyjście słuchawkowe. A przy tym nie wymaga aż tak wiele. Nie jest to kolejna cegła do noszenia w kieszeni, ale maleńka kosteczka, która w niczym nie przeszkadza. Na koniec zostawiłem sobie odsłuch z wykorzystaniem pełnowymiarowego systemu stereo. W większości przypadków potrzebny będzie tutaj dobry kabel Jack-RCA, jednak w zamian dostaniemy możliwość słuchania muzyki bezpośrednio z komputera, bez wydawania dodatkowych kilku tysięcy złotych na stacjonarny przetwornik. Chyba więc się opłaca. A jak poradziła sobie nasza ważka? Powiem wprost - gdyby tak zagrał DAC za 1500 zł, dostałby wysokie noty. Potwierdziły się wszystkie moje obserwacje z odsłuchów na nausznikach. Znów otrzymałem energiczne, dobrze zrównoważone brzmienie z głębokim basem, przejrzystym zakresem średnich i wysokich tonów oraz przekonującą, wciągającą przestrzenią. AudioQuest nie marudził ani na sprzęt, ani na muzykę. Oczywiście w moim domowym systemie wymagane jest źródło zupełnie innej klasy, ale DragonFly Red jakoś się tym nie przejmował. Po prostu grał i dawał z siebie wszystko. A że są na świecie lepsze przetworniki? Są! Ale czy istnieją lepsze przetworniki za 749 zł? Oj, mam co do tego spore wątpliwości.
Budowa i parametry
AudioQuest DragonFly Red to urządzenie, które w niewielkiej obudowie łączy moduł przetwornika cyfrowo-analogowego USB, wzmacniacza słuchawkowego i przedwzmacniacza. Jak twierdzi producent, to wyjątkowa konstrukcja, która pozwala uzyskać prawdziwy dźwięk hi-fi nie tylko z komputera lub laptopa, lecz także z urządzeń przenośnych - smartfona lub tabletu z systemem Android lub iOS. Do wnętrza DAC-a oczywiście ciężko się dobrać bez uszkadzania jego obudowy, jednak firma udostępnia dane techniczne na swojej stronie internetowej. DragonFly Red wykorzystuje udoskonalony, 32-bitowy przetwornik cyfrowo-analogowy ESS Sabre 9016. Ponadto, został wyposażony w najnowszy wzmacniacz słuchawkowy ESS i precyzyjną cyfrową regulacją głośności bit-perfect, która jest elementem przetwornika C/A. Projektant modelu DragonFly, Gordon Rankin, przy tworzeniu czerwonej ważki podjął współpracę z firmą Microchip Technology. Owocem ich pracy był nowy, zaawansowany mikrokontroler USB, który wyróżnia się udoskonalonym stosunkiem sygnału do szumu i znacząco obniżonym zużyciem energii. Pobierając o 77 procent mniej prądu niż poprzedni mikrokontroler, PIC32MX zapewnia rzeczywistą kompatybilność ze smartfonami i tabletami. DragonFly Red może pochwalić się napięciem wyjściowym 2,1 V, dzięki czemu obsłuży szeroką gamę słuchawek.
Konfiguracja
Asus Zenbook UX31A, Beyerdynamic DT 770 PRO (32 Ω), Beyerdynamic DT 990 PRO (250 Ω), Bowers & Wilkins P5, Meze 99 Neo, Sennheiser HD 600, iPhone 5s, Unison Research Triode 25, Marantz HD-DAC1, Equilibrium Ether Ceramique, Cardas Parsec, Enerr Tablette 6S, Solid Tech Radius Duo 3.
Werdykt
Na okrzyknięcie testowanego przetwornika urządzeniem przełomowym jest jeszcze trochę za wcześnie. Nie mam natomiast wątpliwości, że dla wielu osób będzie to prawdziwe odkrycie. Dla mnie spotkanie z nim było przede wszystkim dużym szokiem. Oczywiście spodziewałem się, że może być dobry, ale żeby aż tak? Wyobraźcie sobie, że żyjecie w świecie, w którym audiofilski sprzęt czai się praktycznie na każdym kroku. Testujecie drogie kolumny, wzmacniacze i kable, przy czym pięciocyfrowe ceny nie są niczym niezwykłym, a prawdziwa zabawa zaczyna się od kwot sześciocyfrowych. Aż tu nagle ktoś daje Wam urządzenie wielkości pendrive'a. Podłączacie, zaczynacie słuchać i okazuje się, że gra świetnie. Ze słuchawkami i komputerem - super. Ze smartfonem - jak najbardziej fajnie. W systemie kosztującym tyle, co dobry samochód - bez narzekania. Zdarzają się testy, po których oddaję sprzęt z bólem serca i ciężko jest mi wrócić do rzeczywistości. AudioQuest wywołał zupełnie inną reakcję. Czy jest sens wracać do świata drogiego sprzętu skoro maleńki DAC za 749 zł gra tak dobrze? Zastanawiałem się czy DragonFly Red faktycznie jest sprzętem dla audiofilów, czy raczej dla ludzi, którzy chcą tylko słuchać muzyki z przyjemnością, nie pozbywając się przy tym ani wygody ani wszystkich oszczędności. I wiecie co? On jest dla jednych i drugich. Pytanie tylko czy nie sprowokuje Was do zmiany obozu, i z którego na który. Bo ja autentycznie zacząłem się zastanawiać czy nie sprzedać tego wszystkiego i nie pojechać na Hawaje, z AudioQuestem i dobrymi słuchawkami w plecaku.
Dane techniczne
Przetwornik: 32-bitowy ESS Sabre 9016
Maksymalna jakość sygnału: 24 bit/96 kHz
Wejścia cyfrowe: USB 2.0
Wyjścia analogowe: 3,5 mm
Napięcie wyjściowe: 2,1 V
Regulacja głośności: 64-bit bit-perfect
Wymiary (W/S/G): 1,2/1,9/6,2 cm
Cena: 749 zł
Sprzęt do testu udostępniła sieć salonów Top Hi-Fi & Video Design.
Zdjęcia: Małgorzata Karasińska, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Audiofil
W tej cenie, a nawet niższej o 150-200 zł można znacznie lepiej. Korg DS-DAC-100m za około 600 zł i mamy prawdziwie hi-endowe granie bez żadnych kompromisów z konwersją w locie do DSD z odtwarzaczem Audiogate, dodajmy darmowym. Z dedykowanymi słuchawkami Phonon lub innymi pasującymi niskoomowymi, mamy top hi-end słuchawkowy za 1300 zł w komplecie, no ale Korg to firma z rynku pro i nie doczeka się tak obcmokanych recenzji w prasie jak Audioquest, "What Hifi" kompletnie nie ma pojęcia o możliwościach i dźwięku Korga, za to wystarczy poczytać opinie na Amazonie... A przede wszystkim samemu posłuchać jak powinna brzmieć muzyka...
3 Lubię
Komentarze (1)