Najbardziej intrygujące technicznie i koncepcyjnie gramofony w historii
- Kategoria: Tech Corner
- Ludwik Jasiński
Gramofony, szlifierki, odtwarzacze czarnych płyt, adaptery, patefony, odtwarzacze analogowe, fonografy... Jakkolwiek byśmy nie nazwali tych poczciwych urządzeń, które są z nami już od ponad 130 lat, możemy zawsze powiedzieć o nich to samo - od dziesięcioleci dostarczają nam niezapomnianych przeżyć związanych z odtwarzaniem ukochanych utworów. Wielu melomanów pamięta o ich magii, która towarzyszyła naszym rodzicom, towarzyszy nam obecnie, a którą próbujemy przekazać swoim dzieciom na przyszłość. Podstawowa zasada działania gramofonu jest już sama w sobie niezwykle fascynująca i mogłaby stanowić temat na ciekawy artykuł. W końcu nie ma to jak dźwiękowa podróż z igłą przemierzającą rowki, będące fizycznym zapisem muzyki, który następnie zostaje wzmocniony i podany do kolumn. Przez dziesięciolecia gramofony przechodziły różnorakie transformacje, przybierając niespodziewane formy i ciągle popychając do przodu technologię, zupełnie jakby ta niesamowita mieszanka elektroniki i fizyki, na której opiera się każdy gramofon, nie była wystarczająca.
Takich arcyciekawych, łamiących wszelkie schematy, ukazujących inżynieryjny geniusz i kunszt konstrukcji możemy znaleźć na kartach historii co niemiara i naprawdę trudno byłoby wymienić absolutnie każdy niezwykły gramofon, jaki kiedykolwiek pojawił się na rynku lub deskach kreślarskich projektantów. Spróbuję jednak przybliżyć sylwetki tych, które z tego lub innego powodu przykuły moją uwagę i zasługują na to, aby o nich pamiętać. Może dzięki niniejszemu artykułowi zapragniecie zdobyć jeden z wymienianych sprzętów i cieszyć się jego niezwykłymi rozwiązaniami w domowym zaciszu. A może już jesteście szczęśliwymi posiadaczami któregoś z nich? Niezależnie od tego, czy przybyliście tu jedynie poczytać o czymś ciekawym, znaleźć nowy obiekt westchnień, czy sprawdzić, co redaktor Jasiński sądzi o tych modelach, mam nadzieję zabrać was w podróż po annałach historii, ale i czasach współczesnych, w poszukiwaniu prawdziwych gramofonów złotymi zgłoskami zapisanych.
Philips GA 202 Electronic (1970) i GA 212 Electronic (1971)
Jak się okazuje, Philips był nie tylko pionierem w kwestiach wynalezienia kaset magnetofonowych w obecnie znanym i lubianym przez wszystkich kształcie już w 1963 roku czy płyt kompaktowych w 1974 roku, ale również maczał palce w zrewolucjonizowaniu technologii winylowej. Konkretniej chodzi o stworzenie jednego z pierwszych gramofonów, które posiadały elektroniczne sterowanie obrotami talerza. Wcześniej wszystkie adaptery wyposażano w manualną regulację tychże. I nagle, w 1970 roku, na rynku pojawia się Philips GA 202 Electronic i jakby nigdy nic, oferuje zupełnie nowe rozwiązanie. Gdyby tego było mało, jego bezpośredni następca, model GA 212, dokonywał tej - na owe czasy magicznej wręcz - regulacji obrotów przy pomocy pojemnościowych przycisków dotykowych, które musiały wydawać się naprawdę futurystyczne. Mimo olbrzymiego sukcesu komercyjnego "dwieście dwunastki" i niezwykłej innowacyjności obu konstrukcji, modele te zostały w ostatnich czasach nieco zapomniane. Chyba dlatego, że elektroniczne sterowanie obrotami silnika gramofonowego uważamy już za pewnik. Należy jednak koniecznie wymienić oba Philipsy, ponieważ kto wie, jak długo szlifierki korzystałyby z manualnego ustawiania prędkości, gdyby nie śmiałe rozwiązania wprowadzone w serii GA Electronic.
ADC Accutrac 4000 (1976)
Gramofony z reguły kojarzą nam się z wyjątkowo analogowymi doświadczeniami i manualną obsługą. Nikt chyba nie wyobraża sobie podnosić ramienia gramofonu z drugiego końca pokoju. A jednak, w 1976 roku firma ADC zaprezentowała swój zdalnie sterowany model Accutrac 4000! Adapter był wyposażony w pilot zdalnego sterowania i odbiornik sygnałowy umieszczony w eleganckiej, aluminiowej obudowie przypominającej kulę. To jednak nie wszystko. Accutrac 4000 był również jednym z pierwszych modeli na rynku wykorzystujących komputer do sterowania nie tylko obrotami talerza, ale także pracą ramienia. Tak naprawdę po położeniu płyty na talerzu i zamknięciu pokrywy użytkownicy w ogóle nie musieli dotykać ramienia Accutraca. Wystarczyło wybrać sposób odtwarzania (ciągły, powtarzany, wybranych utworów) z przedniego panelu obudowy lub pilota i można było spokojnie rozsiąść się w fotelu. Dobrze przeczytaliście - oprócz wyboru poszczególnych ścieżek, mogliśmy zlecić ich powtarzanie i w pełni zaprogramować kolejność odtwarzania. Jeżeli więc myśleliście, że takie udogodnienia pojawiły się dopiero z nastaniem ery kompaktów - błąd. Chociaż oba rozwiązania mają też jeden wspólny element. Programowanie ścieżek odbywało się przy pomocy lasera zamontowanego we wkładce, tuż przed igłą. Wiązka, padając na ścieżki, identyfikowała rozbiegówki, puste i zapisane rowki, obliczając ich ilość i pozycję na płycie. Accutrac 4000 położył solidne podwaliny pod kolejne generacje gramofonów liniowych (takich, w których zamiast ramienia zamontowanego w jednym miejscu i obracającego się do wnętrza płyty zobaczymy ramię tangencjalne, gdzie "elementem ruchomym" jest właśnie punkt mocowania ramienia, a ono samo znajduje się zawsze pod takim samym kątem w stosunku do płyty), również wyposażonych w laser rozpoznający ścieżki na płycie analogowej oraz system wybierania i programowania tychże. Swoje palce w tego typu sprzętach maczali tacy producenci jak Technics, Aiwa, Sharp czy JVC. Jednakże w przeciwieństwie do ADC żadna z tych firm nie umieściła miernika laserowego bezpośrednio we wkładce (a na dodatkowym ramieniu) ani nie starała się wyposażyć gramofonu przeznaczonego na rynek konsumencki w pilota. Chyba jedynym bezpośrednim konkurentem Accutraca 4000 był MCS 6800, odtwarzacz firmy Modular Component Systems z okolic 1980 roku, w którym usprawniono pomysł ADC, wbudowując odbiornik sygnałowy pilota bezpośrednio w obudowę gramofonu. Nie zmienia to jednak faktu, iż ADC Accutrac 4000 pozostaje absolutnie pionierską konstrukcją, która zdecydowanie zasługuje na pamięć. "Jego ojcem był gramofon, a jego matką - komputer." - głosił slogan reklamowy, promujący ten model. Nie można było ująć tego trafniej.
Technics SP-10 Mk I (1969-1974) i jego kolejne wersje
Gramofon, który rozpoczął swoją przygodę jako sprzęt referencyjny do pracy w studiach nagraniowych, szybko okazał się być idealnym rozwiązaniem również dla wymagających klientów prywatnych. Prekursorski patent Technicsa na zastosowanie bezpośredniego napędu silnika na zawsze zmienił oblicze odtwarzaczy winyli. Od tego modelu właśnie rozpoczęła się prawdziwa ewolucja. Dzięki niemu można było odejść od talerzy napędzanych paskowo na rzecz silników montowanych bezpośrednio pod nimi. I chociaż silnik zastosowany w SP-10 był niezwykle precyzyjny, to stanowił dopiero początek długiej drogi, jaką przeszedł Technics, celem doprowadzenia tej technologii do perfekcji. Dodatkowo seria SP-10 była jedną z pierwszych oferujących konstrukcję modułową, a więc wprowadzającą osobny zasilacz i możliwość dopasowania do własnych potrzeb plinty i ramienia. Te ostatnie można było wybierać spośród propozycji producenta lub zbudować i dobrać samodzielnie. Przełomowy model doczekał się trzech kolejnych wersji (Mk II, Mk IIA, oraz Mk III). Istniała również specjalna odmiana Mk IIP, skonstruowana na potrzeby stacji radiowych, do której dołączano przewodowy pilot sterowania. Wraz z pojawieniem się wersji drugiej zastosowano, legendarny już, napęd sterowany kwarcowo. Mark III był z kolei prawdziwym potworem ważącym, bagatela, 18 kilogramów, co na tamte czasy było naprawdę imponujące. Gramofony z serii SP-10 to z pewnością prawdziwe kamienie milowe w historii sprzętu audio.
Technics SL-10 (1979-1985)
Tak naprawdę powinienem wymienić tutaj całą topową serię gramofonów SL od Technicsa, ponieważ wszystkie przyczyniły się do olbrzymiej popularności modeli liniowych i ich dalszego rozwoju przez następne lata. Programowalny SL-6, niesamowicie dopieszczony i dopracowany SL-7, grający w pionie SL-V5 czy w końcu najbardziej kompaktowy (bo zaledwie wielkości okładki 12-calowego winyla) SL-15 to modele, które każdy fan szlifierek znać powinien. Jednakże to właśnie model SL-10 zapoczątkował wszystko, będąc pierwszym gramofonem na rynku, który oprócz liniowego napędu ramienia, oferował również napęd bezpośredni talerza. Znakomita jakość wykonania w połączeniu z precyzyjnie pracującym ramieniem idealnie wpasowującym się równolegle w rowki, wbudowanym w pokrywę dociskiem, zintegrowanym z osią talerza adapterem do singli i całą masą zautomatyzowanych systemów sprawiły, że SL-10 bardzo szybko zdobył ogromną rzeszę zwolenników. Odtwarzanie odbywało się całkowicie bezproblemowo i automatycznie. Automatyczny stop, automatyczny powrót, automatyczne wyciszanie sygnału na początku i końcu strony (dzięki któremu nie słychać tąpnięcia w kolumnach od upadku igły na płytę), automatyczny dobór obrotów do wielkości płyty oraz automatyczne powtarzanie i precyzyjne przewijanie ramienia składały się na niesamowicie wygodną obsługę, po której doświadczeniu można nie chcieć już powrócić do klasycznego nastawiania płyty. Gdyby w ilustrowanym słowniku języka polskiego opatrzyć słowo "samograj" zdjęciem Technicsa SL-10, to chyba nikt by z tym nie polemizował. Dość powiedzieć, że model ten jest taką legendą w świecie czarnych płyt, że jeden egzemplarz trafił nawet do Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku.
Record Runner i jego kopie (lata 70. XX wieku)
Skoro wymieniamy najróżniejsze nietypowe konstrukcje, to zdecydowanie warto chociażby napisać słów kilka o Record Runnerze i innych winylowych gadżetach z dawnych lat. Record Runner był małym, plastikowym modelem kultowego Volkswagena Busa, (znanego w Polsce jako "Ogórek"), z zamontowanym u spodu ramieniem. Całość działała na baterie i po włączeniu silniczka stawialiśmy naszego busa na leżącej na płasko płycie winylowej, a on jeździł po niej w kółko, odczytując zapis z płyty i odtwarzając sygnał z zamontowanego na dachu samochodu głośniczka monofonicznego. Można powiedzieć, że był to swego rodzaju protoplasta głośników Bluetooth. Zabawka ta była na tyle popularna, że w ostatnich latach została przywrócona do życia i obecnie sprzedawana jest w wersji z Bluetoothem i… oficjalną licencją od Volkswagena! Oczywiście zarówno wtedy, jak i dziś można było kupić wiele kopii i podróbek tego ustrojstwa, w najróżniejszych kształtach, kolorach i wzorach. Zabawki te miały montowane bardzo parszywe igły, samo jeżdżenie po płycie również ją rysowało, no i to kładzenie płyty na stole... Niemniej, nowe wersje wyposażono we wkładkę Audio-Techniki oraz lepsze, gumowane kółka, które nie niszczą płyty aż tak bardzo jak w pierwowzorze (jeżeli jednak zamierzacie słuchać w ten sposób wyjątkowo cennej płyty, nadal bym to odradzał). Jak byśmy na to nie spojrzeli, jest to produkt kultowy i grzechem byłoby go tu nie wymienić. Skoro już tu jesteśmy, to warto również napomknąć o całej masie "kieszonkowych" gramofonów, które odtwarzały malutkie płyty winylowe, często nie przekraczające swoją średnicą trzech cali, a których jest tak wiele, że wymienienie ich zajęłoby zdecydowanie zbyt długo i byłoby wymówką na osobny tekst.
Pioneer PL-L1 (1980)
Podczas gdy Technics święcił triumfy, tworząc coraz to bardziej zaawansowane modele liniowe, wielu producentów nie pozostawało biernych. Pośród nich znalazł się oczywiście Pioneer, którego konstrukcja oznaczona symbolem PL-L1 zdaje się być jednym z najciekawszych gramofonów w historii sprzętu grającego. Oczywiście, gramofon ten jest liniowy, ale nie to w nim jest tak niesamowite. To, co zachwyca, to sam sposób poruszania się tegoż ramienia. W prawie wszystkich gramofonach tego typu ramieniem steruje osobny silniczek, zamontowany zazwyczaj w pokrywie. Pioneer PL-L1 to jednak sprzęt, w którym ramię porusza się... w polu magnetycznym! Po włączeniu zasilania szlifierka wytwarza pole magnetyczne, w którym ramię jest dosłownie zawieszone, a więc nie ma mowy o jego niekontrolowanym opadnięciu na talerz. Równocześnie dzięki temu uzyskano bardzo płynny sposób przesuwu. Wystarczyło obrócić krążek znajdujący się przy panelu z przyciskami, a ramię - wręcz magicznie zawieszone w przestrzeni - płynnie sunęło na wskazaną przez nas w ten sposób pozycję. Zapewne wiele osób pamięta gramofon MAG-LEV Audio ML1, w którym pole magnetyczne wytwarzane było wokół talerza i odpowiadało za jego obroty. MAG-LEV okazał się dość kontrowersyjnym produktem z kilku powodów (o czym przeczytacie nieco niżej), jednak na szczęście technologia pola magnetycznego w gramofonach nie zniknęła wraz z problemami tej manufaktury. Firma Clearaudio pełnymi garściami czerpie ze spuścizny PL-L1, co widać po wprowadzonym przez nich ramieniu TT5, które działa korzystając z niemalże identycznych pryncypiów konstrukcyjnych jak ramię Pioneera sprzed ponad 40 lat. To dodatkowy powód, dla którego warto pamiętać o magnetycznym monstrum Pioneera.
Mitsubishi LT-5V (1980-1984)
Odtwarzacz longplayów od Mitsubishi był jedną z pierwszych konstrukcji, w których inżynierowie zapragnęli postawić świat odtwarzania czarnych płyt na głowie". LT-5V to jeden z prekursorów pionowo grających szlifierek. Co prawda najpewniej chodziło o wybicie się na rynku czymś nowym i świeżym, przyciągnięcie klientów nietypowym rozwiązaniem, jednakże Mitsubishi utrzymywało, że postawienie gramofonu do pionu miało również podłoże akustyczne. Twierdzono, że redukuje to wpływ ciężaru wkładki na nacisk ramienia, zmniejsza do minimum zakłócenia płynące z pracujących przetworników kolumn postawionych obok gramofonu (stwierdzono, iż ustawienie mechanizmu odczytu płyt winylowych w pionie eliminuje wibracje, ponieważ ramię i głośniki pracują w równoległej płaszczyźnie) oraz że swobodnie zwisające w dół ramię jest zdecydowanie bardziej zbalansowane we wszystkich kierunkach dzięki działaniu grawitacji. Po Mitsubishi powstało jeszcze kilka innych gramofonów grających w pionie, jak wspomniany Technics czy Sony (a także pionowe propozycje od Sharpa czy Pro-Jecta), jednak forma ta nie przyjęła się jako mainstreamowa, dlatego przynajmniej część z tych twierdzeń mogła być marketingowym bełkotem. Nie zmienia to jednak faktu, iż LT-5V nadal był kawałem świetnego sprzętu, podobnie zresztą jak jego pionowa konkurencja, a ten sposób odtwarzania czarnych płyt z pewnością ma swoich zwolenników, co widać po obecnie produkowanych konstrukcjach pionowych wyskakujących co rusz na portalach crowdfundingowych. Oprócz wspomnianych wyżej bajerów w modelu LT-5V zastosowano podwójne koło zamachowe w napędzie talerza, które w połączeniu z dodatkowym dociskiem (który musiał przecież utrzymywać płytę w pionie) sprawiało, że obroty były zdecydowanie stabilniejsze. Ten wbudowany docisk w połączeniu z liniowym, zwisającym ramieniem pomagał również w odtwarzaniu odkształconych winyli. Elektronicznie sterowana siła docisku ramienia znacznie ułatwiała regulację po wymianie igły lub wkładki na inne, a możliwość kupienia wariantu LT-5V z wbudowanym amplitunerem sprawiała, że można było z Mitsubishi zrobić coś na kształt centrum multimedialnego.
Sony PS-F9 "Flamingo" (1983)
PS-F9 i jego młodszy brat PS-F5 to chyba najbardziej "hipsterskie" gramofony, na jakie inżynierowie Sony mogli wpaść w latach 80. Przeczące wszelkim zasadom konstrukcyjnym "klasycznych" projektów, PS-F budziły niemałe zaciekawienie, które utrzymuje się tak naprawdę do dziś. Nic dziwnego, wszakże oba gramofony to coś na kształt plastikowej kanapki, do środka której wkładamy naszą płytę i... wychodzimy z nią na miasto. Albo wieszamy na ścianie. Albo podłączamy poziomo do domowego audio. Albo stawiamy w pionie i patrzymy, jak płyta wyłapuje każdą drobinkę kurzu z powietrza... PS-F9 (w Japonii nazywany "Flamingo" od rzekomego podobieństwa do flaminga stojącego na jednej nodze) był bardzo wszechstronnym urządzeniem. Jak wspomniałem, posiadał odpowiednie otwory do montażu ściennego, dwa wyjścia słuchawkowe, możliwość pracy na baterii do grania w plenerze oraz - w modelu PS-F9 - przedwzmacniacz pozwalający na podpięcie go do domowego hi-fi. Można było w ten sposób również zgrywać winyle na czyste kasety magnetofonowe, jeśli podłączyliśmy wyjście liniowe Flaminga do magnetofonu z nagrywaniem. Dodatkowo PS-F9 charakteryzował się automatycznym mechanizmem dociskania płyty do talerza (celem zmniejszenia wibracji i chybotania w podróży), a w wersji japońskiej zamontowano nawet transmiter FM do bezprzewodowego przesyłania dźwięku falami radiowymi do tunera (przypominam - w latach osiemdziesiątych XX wieku!). Oba modele na swoim tangencjalnym ramieniu miały zamontowaną szczoteczkę, która przecierała płyty podczas odtwarzania. Wszystkie te funkcje znajdowały się w urządzeniu, które kosztowało wówczas niecałe 40000 jenów, co po przeliczeniu na "dzisiejsze" jeny i przekonwertowaniu na złotówki daje nam około 1450 zł. Nieźle, prawda? Niech ktoś pokaże mi tak wszechstronny i do tego oryginalny gramofon liniowy z napędem bezpośrednim w takiej cenie w dzisiejszych sklepach. Oczywiście nie wszystko było równie różowe jak flamingi. Zarówno PS-F5, jak i PS-F9 wykonano z plastiku (w przypadku PS-F5 gorszej jakości, podatnego na żółknięcie), oba były podatne na uszkodzenia (zwłaszcza jeśli ktoś korzystał z nich na zewnątrz) i oba narażały nasze płyty na zbieranie masy kurzu, brudu i możliwość złamania, jeśli zdarzyłoby nam się przewrócić na chodnik z Flamingiem pod pachą. Wady te nie przeszkodziły obu modelom w osiągnięciu iście legendarnego statusu i zawrotnych cen w dzisiejszych czasach. Obecnie za w pełni sprawny egzemplarz w znakomitym stanie i z oryginalnym pudełkiem można zapłacić na aukcjach nawet do 5000 zł.
Audio-Technica AT 770 "Sound Burger" (1983)
Oryginalny Sound Burger był jakby prymitywniejszym i tańszym (około 1000 dzisiejszych złotych) odpowiednikiem "Flaminga" od Sony. Jak widać, moja analogia kanapkowa w przypadku gramofonów PS-F była nieprzypadkowa, ponieważ w Audio-Technice tego typu obudowa również skojarzyła się inżynierom z burgerem (chociaż w Stanach sprzedawano go pod nazwą Mister Disc). "Dźwiękowy burger" był jednak odtwarzaczem zdecydowanie prostszym konstrukcyjnie. Jego mechanizm był całkowicie analogowy - wyposażono go w napęd paskowy i klasyczne ramię. Nie przeszkodziło to AT 770 w zdobyciu rzeszy fanów, a intrygująca i modna na ówczesne czasy paleta barw obudowy do wyboru (czerwony, żółty, biały i czarny) zdecydowanie w tym pomogła. Podobnie jak gramofony Sony, Sound Burger posiadał podwójne wyjście słuchawkowe, ale w przeciwieństwie do nich wyjścia liniowe były również dwa. Tak samo jak Sony, AT 770 mógł karmić się prądem z baterii lub zasilacza. Ten przenośny gramofon okazał się być tak kultowy, że na swoje sześćdziesiąte urodziny Audio-Technica postanowiła przywrócić go na rynek w postaci limitowanego modelu AT-SB2022, a później seryjnego AT-SB727 (na zdjęciu). Obie nowe wersje wyposażono w Bluetooth, wbudowany akumulator ładowany przez USB-C i wymieniono suwaki z oryginału na klasyczne, wygodniejsze przyciski. Limitowana edycja rozeszła się jak świeże bułeczki, a jej seryjny odpowiednik nadal jest bardzo chętnie kupowany, co powinno pomóc uzmysłowić sobie, jak istotny jest ten gramofon w historii audio, a może raczej, w historii popkultury, mimo swej prostoty.
Sharp VZ-2000/VZ-V2 (1981)
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego na liście najbardziej historycznych gramofonów znalazł się boombox. Otóż VZ-2000 ze stajni Sharpa to boombox, który oprócz radia i kaset odtwarza... płyty winylowe. Wszystko dzięki dwustronnie grającemu, pionowemu gramofonowi liniowemu, który zamontowano z przodu urządzenia. Wydaje się to co karkołomne, ale wbrew pozorom cały mechanizm został bardzo dobrze przemyślany. Aby odtwarzać stronę B, nie musieliśmy obracać płyty, a jedynie zaczekać, aż uruchomi się drugie ramię liniowe, zamontowane od wewnętrznej strony obudowy. Dzięki takiemu rozwiązaniu można było ustawić powtarzanie nie tylko jednej ze stron, ale i całego albumu. Wkładanie płyty było również ułatwione dzięki specjalnemu slotowi, który nachylał ją ku użytkownikowi, a dociskał "placek" do reszty gramofonu po zamknięciu pokrywy. Takie rozwiązanie pozwoliło na bardzo delikatne wyjmowanie i wkładanie płyt. W Japonii (gdzie odtwarzacz otrzymał symbol VZ-V2) dostępny był również model w szałowym kolorze czerwonym. Sharp rozwijał swoją linię VZ, wprowadzając z roku na rok kolejne warianty, zmieniając ich budowę i gabaryty. Niezależnie jednak od wersji wszystkie odtwarzacze VZ były raczej traktowane jako systemy all-in-one, które możemy przenieść z salonu na patio, albo przewieźć samochodem na działkę. Powodem była olbrzymia masa każdego z modeli VZ. W przypadku prezentowanej wersji po użyciu baterii D (LR20), w liczbie 10 sztuk (!) całość ważyła aż 18 kilogramów! Nikt raczej nie nosił więc Sharpa na ramieniu, przechadzając się swoją dzielnicą, jak to się zwykle robiło z klasycznym boomboxem. Późniejsze modele z serii VZ przypominały coraz bardziej futurystyczne wieże audio, które były zdecydowanie bardziej płaskie, lekkie i całkowicie porzucające pomysł przenośności na rzecz konstrukcji, którą można było nawet zamontować na ozdobnym przepierzeniu z szkła w nowoczesnym mieszkaniu. W późniejszych latach inne firmy również produkowały bardzo podobne konstrukcje, z tą różnicą, że zwykle stosowano inny patent na montaż gramofonu. Przykładowo, w boomboxie firmy Randix zamontowano coś, co przypominało Sound Burgera Audio-Techniki, wyskakującego z obudowy. Panasonic i JVC stosowały wysuwaną szufladę na płytę niczym w kompakcie, a Amstrad miał opuszczany mały gramofonik z klasycznym ramieniem. Jak widać, pomysł Sharpa się sprzedał i rozprzestrzenił, dlatego uważam, że jak najbardziej zasługuje na miejsce na tej liście.
Sharp RP-107 (1983)
Jak wspomniałem wyżej, wiele firm rozwiązało swoje gramofonowe boomboxy, montując w nich szufladę, niczym ta z odtwarzacza CD. Nic więc dziwnego, że dość szybko na rynku zaczęły pojawiać się podobne konstrukcje, tym razem zaprojektowane jako komponenty zestawu wieżowego od wielu różnych producentów. Jednak chyba najbardziej zapadającym w pamięć jest Sharp RP-107 i jego późniejsza wersja, RP-117. Sharpy zdecydowanie wyróżniały się na tle konkurencji frontem do złudzenia przypominającym panele sterowania statków kosmicznych z filmów science-fiction. Nie dość, że mogliśmy zaprogramować poszczególne utwory, a raz położona na wysuwanej szufladzie płyta odtwarzana była z obu stron dzięki pracy dwóch tangencjalnych ramion, to jeszcze otrzymywaliśmy informacje o tym, który utwór jest dokładnie odtwarzany w danej chwili, zarówno poprzez diody LED na skalach u góry szuflady, jak i na niesamowicie futurystycznym, podświetlanym na zielono wykresie płyty analogowej, wyglądającym jak latający spodek. Jakby samo programowanie nie było wystarczająco spektakularne, to Sharp wyposażył swoje automatyczne gramofony w system APMS (Automatic Music Search Programming), który pozwalał zaprogramować aż do 14 pozycji odtwarzanych w dowolnej kolejności. Jakkolwiek można uznać, że taki gramofon udający kompakt odbiera nam możliwość obcowania z winylem, tak trzeba przyznać, że było to niezwykle innowacyjne podejście do tematu.
Laserphone/Finial LT-1/ELP LT-1XA (1997)
Sharp, JVC i wiele innych firm, produkujących gramofony programowalne i ładowane od frontu, zbliżyło się niemalże idealnie do poczucia obcowania z odtwarzaczem podobnym do kompaktowego. Jednakże nikt chyba nie uzyskał takiego samego efektu jak firmy Finial Technology i ELP, których mariaż był równie burzliwy, co historia samego laserowego gramofonu. Gramofonu, w którym igłę, fizycznie wchodzącą w kontakt z rowkami, zastąpiono wiązką lasera, która miała odczytywać zapis bez zużywania samej płyty. Patent na tego typu adapter został zgłoszony już w 1974 roku przez Williama Heine'a. Jego wynalazek został nazwany Laserphonem, jednak Heine nie szukał producenta, a jedynie wyraził nadzieję, że ktoś kiedyś zainteresuje się taką technologią, na której pomysł wpadł i opatentował. Okazało się, że na pierwsze próby świat musiał czekać aż do 1981 roku, kiedy to Robert Stoddard założył firmę Finial Technology. Na targach CES w 1984 roku zaprezentowano pierwszy prototyp, aby dwa lata później przedstawić światu działający egzemplarz pod nazwą Finial LT-1. Szybko okazało się, że laserowe gramofony mają pewną poważną wadę - wiązka wyłapywała absolutnie wszystkie brudki, kurze, kłaczki, papierówki, włoski i inne zabrudzenia, ponieważ nie mogła ich fizycznie odepchnąć z drogi, jak robi to klasyczna igła. Jednakże nie to okazało się prawdziwym gwoździem do trumny młodej firmy. Jej głównymi problemami były opóźnienia w produkcji, narastająca recesja, słabo zaprojektowane prototypy, olbrzymia cena gramofonu i majaczące na horyzoncie srebrne krążki, z których przybyciem, zainteresowanie analogami drastycznie zmalało. W 1989 roku Finial ogłosił upadłość, a akcje zostały sprzedane Japończykom z firmy BSR, która następnie stworzyła oddział nazwany ELP. Po długim okresie rozwijania oryginalnego pomysłu Finiala, ELP wypuściło w końcu na rynek pierwszy, komercyjny gramofon laserowy ELP LT-1XA w 1997 roku, za cenę, bagatela, dwudziestu i pół tysiąca dolarów (co dzisiaj oznaczałoby wydatek rzędu 160000 zł!). Chyba jedyną inną firmą poza ELP, która spróbowała swoich sił w stworzeniu laserowej szlifierki, była Optora. Niestety, bardzo szybko wycofała się ze swojego pomysłu po zaprezentowaniu na targach audio nie działającego prototypu. Porażka Optory nie zatrzymała ELP. Gramofony laserowe tej firmy możemy kupić do dzisiaj. Są one produkowane wyłącznie na zamówienie i tak, jak jeszcze kilka lat temu na stronie internetowej przedsiębiorstwa mogliśmy sprawdzić dokładną ofertę i opis urządzeń, tak teraz możemy jedynie umówić się na spotkanie z konsultantem, który wprowadzi nas w świat koszmarnie drogich, innowacyjnych gramofonów. Szkoda tylko, że są tak okropnie brzydkie i przypominają drukarkę biurową, ale projektanci mieli chyba inne zmartwienia.
TechDAS Air Force One (2012)
Rok 2012 chyba każdemu wydawał się niezwykle abstrakcyjny i wywołał wcale nie mniej emocji niż rok 2000. Wszystko za sprawą źle zinterpretowanej daty 21 grudnia tegoż roku wyznaczonego w kalendarzu Majów na koniec pewnej epoki. Fani teorii spiskowych zwiastowali wtedy kolejny koniec świata. Japońska firma Stella, zajmująca się dystrybucją sprzętu hi-endowego, postanowiła jednak, że 2012 będzie dla nich nowym początkiem. W ten sposób powstała marka TechDAS i ich pierwszy gramofon, Air Force One, który w różnych odmianach jest sprzedawany do dziś. Co prawda gramofonu tego nie wykorzystują amerykańscy prezydenci na pokładzie swoich samolotów, ale nazwa jest jak najbardziej na miejscu. TechDAS wykorzystuje poduszki powietrzne umieszczone wewnątrz obudowy, na których zamontowano talerz, sprawiając, że praktycznie unosi się on i obraca bezszelestnie, "oparty" na takiej poduszce właśnie. Jakby tego było mało, w talerzu zamontowano również system zasysania płyty, który prostuje nawet najbardziej wygięte krążki bez stosowania jakichkolwiek docisków. Do tego przeznaczony jest specjalny przycisk na obudowie, opatrzony wymownym opisem "Suction" ("ssanie"). W nogach odtwarzacza (bo ciężko je nazwać "nóżkami") również zamontowano amortyzatory powietrzne, a sama obudowa waży 43 kg i tu znowu napotykamy podobieństwo do aeronautyki, ponieważ wykonano ją z duraluminium, stosowanego w samolotach właśnie. Całą konstrukcję napędzają trzy potężne urządzenia - olbrzymi silnik dwufazowy ważący prawie 7 kg, okazała pompa odpowiedzialna za utrzymywanie odpowiedniego ciśnienia powietrza w zamontowanych systemach oraz pobierający 60 watów silnik. Wszystkie gramofony ze stajni TechDAS-a wyposażone są w przeróżne rozwiązania poduszek powietrznych i jeśli chcemy pochwalić się najbardziej nietypowym napędem w gramofonie, to chyba znaleźliśmy zwycięzcę.
Mag-Lev Audio ML1 (2016)
A co, jeśli zamiast powietrza, chcemy się pochwalić kolegom magnesami? Wspomniałem o magnetycznie unoszącym się talerzu adaptera ML1 od firmy Mag-Lev i pomimo sporych problemów tejże, sądzę, że samo rozwiązanie jak najbardziej powinno znaleźć się na niniejszej liście. Mag-Lev Audio to młodziutka firma, która rozpoczęła swój podbój rynku audio na Kickstarterze. Crowdfundingowe projekty mogą pójść dwojako - albo produkt będzie niezwykle udany i spełni oczekiwania klientów, którzy po części go sfinansowali, albo będzie kompletną porażką. ML1 wypada gdzieś pośrodku. W dużym skrócie jest to gramofon, w którym u podstawy talerza wytwarzane jest silne pole magnetyczne, które odpycha go od plinty i wprawia w ruch obrotowy. Dzięki temu talerz magnetycznie lewituje (stąd nazwa firmy). Efekt jest absolutnie oszałamiający i bezapelacyjnie wygląda niesamowicie. Możemy poczuć się, jakbyśmy przenieśli się do przyszłości. Gramofon ten wykorzystuje jednak bardziej współczesną technologię znaną z szybkiej kolei magnetycznej, po której torach wagony ślizgają się jak na nartach, odpychane podobnym polem magnetycznym. Kiedy wyłączamy szlifierkę, talerz ląduje bezpiecznie na wysuwanych mechanicznie z obudowy podpórkach. I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że talerz ML1 okropnie się chybocze z każdym obrotem, narażając słuchacza na niepożądane przydźwięki podczas odtwarzania, wysuwane podpórki przeraźliwie rzężą podczas pracy, a na domiar złego początki dystrybucji firmy Mag-Lev Audio były pełne niedostarczonych i zepsutych egzemplarzy, a także całkowitego ignorowania klientów składających reklamacje. Audiofile podnosili również głosy, że lewitujący talerz może i wygląda kozacko, ale poza tym jakość elementów użytych do budowy tego gramofonu, z ramieniem i wkładką na czele, jest na poziomie konstrukcji budżetowych. Obecnie z obsługą klientów jest podobno nieco lepiej, firma zdecydowanie usprawniła swój kontakt z konsumentami, a sam gramofon ciągle jest ulepszany. Czy na tyle, aby nie być tylko i wyłącznie drogim gadżetem? Tego nie wiem, ale jeżeli macie wiarę w młodą myśl techniczną i chcecie zaryzykować, to może warto zainteresować się ML1? Ewentualny model ML2 będzie mile widzianą ewolucją, bo technologia ta jest naprawdę intrygującym pomysłem, tylko trzeba ją dopieścić.
Clearaudio Statement (2017)
Clearaudio doskonale wiedziało, jak nazwać swój szalony wynalazek w postaci flagowego gramofonu, ponieważ słowo "Statement" w języku angielskim oznacza "oświadczenie". I tym dokładnie jest ta kosmiczna wieża, do której postawienia w pokoju potrzebujemy wózka widłowego - oświadczeniem naszej bezapelacyjnej miłości do muzyki odtwarzanej z czarnych płyt. Jak inaczej można nazwać olbrzymią konstrukcję o wysokości prawie półtora metra, ważącą około 350 kilogramów (!) i wartą niecałe 400 tysięcy złotych? To prawdziwy moloch w świecie gramofonów, który do swoich gabarytów, przypominających raczej mały pojazd opancerzony, dodaje wyposażenie, którego również nie powstydziłby się sprzęt wojskowy. Tangencjalne ramię magnetyczne (o którym pisałem zresztą wyżej), 24-woltowy, wykonywany na zamówienie silnik z podczerwonym czujnikiem optycznym do kontroli obrotów, dynamicznie zbalansowany, akrylowy talerz, możliwość zamontowania do czterech ramion równocześnie, dodatkowe talerze napędowe, mikroprocesor o wysokiej prędkości obliczeniowej, magnetyczne i olejowe amortyzatory w obudowie, wstawki z kuloodpornego drewna i stali nierdzewnej czy w końcu częściowo wpływające na masę tego monstrum, samopoziomujące wahadło minimalizujące wibracje, zwisające u dołu obudowy, ważące 80 kilogramów. Do tego, jeśli się uprzemy, to możemy nawet odtwarzać płyty na 78 rpm. Tutaj nie ma mowy o kompromisach i nawet gwarancja, która w dzisiejszych czasach zwykle trwa około dwa lata, tutaj przewidziana została na dekadę. Nic dziwnego, to wszakże nie produkt hi-endowy, nie premium, a super-premium. Jeżeli zimą palimy w piecu banknotami, a po śniadaniu używamy ich zamiast serwetki, to możemy zaopatrzyć się w taki absolutnie topowy sprzęt, po którego zakupie już chyba nie będzie nam trzeba żadnego innego gramofonu.
Rega Naia (2023)
Zamiast iść w stronę najcięższego kloca na rynku, można jednak obrać przeciwny kierunek i, jak nie raz udowodniła nam Rega, nie jest to takie głupie. W tym roku Brytyjczycy postanowili przypomnieć nam o tym po raz kolejny, wprowadzając na rynek nowy model flagowy o nazwie Naia. Chluba i duma firmy założonej przez Tony'ego Relpha i Roya Gandy'ego waży zaledwie 4,6 kg i jest obecnie chyba najlżejszą profesjonalną, hi-endową szlifierką, jaką możemy sobie sprezentować. Niesamowita konstrukcja wykonana w znanej już z poprzednich fonografów Regi, szkieletowej plinty o jak najmniejszej możliwej powierzchni, wykonanej z włókna węglowego zaimpregnowanego grafenem i wypełnionej specjalną pianką Tancast 8 budzi respekt w zupełnie inny sposób niż Clearaudio Statement. Podczas gdy tamto monstrum przytłacza rozmiarami i masą, tak tutaj mamy do czynienia z mechanizmem bardzo podobnym do szkieletowych zegarków analogowych - delikatnie wyglądający, ażurowy, ale mocny i niezawodny. Świadczą o tym absolutnie wszystkie elementy wykonania, od łożyska z tlenku aluminium hartowanego cyrkonem, poprzez tytanowe ramię, wolframowy wałek, aluminiowe nóżki, aż po ceramiczne usztywnienie i talerz. Naia jest napędzana potrójnym systemem paskowym, wykorzystującym słynne tworzywo EBLT, a wszystkim steruje osobny zasilacz. Naia powstała jako naturalna ewolucja limitowanego modelu Naiad, nad którym prace rozpoczęto już w 2009 roku, a który upamiętniał 40-lecie firmy. Krótko mówiąc, Naia, to ulepszona, produkcyjna wersja Naiada, dlatego można śmiało powiedzieć, że powstawała 14 lat.
Miniot Wheel 2 (2023)
Jeśli sądziliście, że Rega jest królową minimalizmu, to nie widzieliście jeszcze modelu Wheel 2 od małej, holenderskiej firmy projektanckiej Miniot. Ten gramofon z początku wygląda jak sam talerz i w dużej mierze tak właśnie jest. Cały mechanizm znajduje się w obudowie wielkości 12-calowego longplaya i grubości bardzo zbliżonej do większości talerzy gramofonowych. Muzyka odtwarzana jest przy pomocy ramienia liniowego zamontowanego od spodniej strony płyty, tak więc kładziemy płytę najpierw stroną A do dołu, jeśli chcemy posłuchać jej od początku. Ramię z fabrycznie zamontowaną wkładką Audio-Techniki wysuwa się ze swojej przegródki po wciśnięciu "Play". Sterowanie odbywa się poprzez obrotowy pierścień ukryty na jednym z łuków obudowy. Obracając nim, zmieniamy głośność (tak, Wheel 2 ma wbudowany przedwzmacniacz), a wciskając go w wyznaczonych miejscach, sterujemy ramieniem. Dodatkowo nad pierścieniem znajdziemy diody LED, które pokazują nam ilość utworów, ich długość, a nawet dokładną pozycję igły. Jak widać po nazwie, jest to już drugi model Miniota i muszę przyznać, że wygląda na bardzo dopracowany produkt. Wheela 2 możemy stosować poziomo, w pionie, lub powiesić na ścianie. Jeśli skorzystamy z jednej z tych dwóch ostatnich opcji, w zestawie znajdziemy magnetyczny docisk trzymający płytę bezpiecznie na miejscu. Firma chwali się również trzema osobnymi silnikami trzymającymi obroty, które rzekomo "uczą się" pracy każdego winyla. W przekazie marketingowym czytamy, że skoro rzadko która płyta posiada idealne fizyczne parametry, bo zwykle jest w jakiś sposób wypaczona, to dobrze by było, aby praca ramienia była korygowana na bieżąco odpowiednio modyfikowaną prędkością. I tym właśnie mają zajmować się owe dodatkowe silniki talerza. Wheel 2 jest również bardzo wszechstronny jeśli chodzi o dopasowanie go do naszego domostwa. Możemy podłączyć do niego klasyczny wzmacniacz zintegrowany, aktywne kolumny, głośniki Bluetooth, słuchawki, a nawet produkty Sonosa, z którym Miniot najwyraźniej współpracuje. Jakkolwiek przeraża mnie myśl tego całego kurzu lądującego na płycie, to muszę oddać projektantom Wheela 2, że odwalili kawał dobrej roboty, a ich produkt prezentuje się znakomicie na zdjęciach podsyłanych przez zadowolonych klientów na portalach społecznościowych.
DS Audio Grand Master EX (2021)
Japoński producent DS Audio rozpoczął kilka lat temu produkcję czegoś, co absolutnie zelektryzowało wszystkich fanów analogów - zupełnie nowy rodzaj wkładek gramofonowych. Mowa tu oczywiście o ich serii optycznych wkładek najróżniejszej klasy, od najtańszej DS E1 aż po ich flagowy model Grand Master EX. Czym są optyczne wkładki? Nie, to nie są wiązki lasera odczytujące płytę, jak w przypadku wspomnianych wyżej gramofonów Finiala/ELP. Wkładki optyczne wykorzystują do odczytu klasyczną igłę gramofonową, ale w zupełnie inny sposób przetwarzają jej sygnał. W przypadku klasycznych wkładek MM i MC sygnał wykrywany jest poprzez wytworzone pole magnetyczne i wibrujący magnes (wkładki MM) lub cewkę (wkładki MC). To zmusza igłę do wytwarzania większego tarcia. Z kolei optyczna wkładka wykrywa sygnał audio dzięki zmianom jasności światła, które dociera do zsynchronizowanych fotodiod. Pozwala to znacząco zmniejszyć masę wkładki oraz opór, z jakim igła pracuje w rowkach, aby zapewnić płynniejszy i mniej zależny od stabilności obrotów odczyt. Wkładki takie potrzebują jednak osobnego preampu, ponieważ pracują w zupełnie innych częstotliwościach niż klasyczne rozwiązania. Co ciekawe, nie jest to wcale nowy pomysł. DS Audio tak naprawdę podpatrzyło koncepcję ze starych wkładek świetlnych Toshiby, Kenwooda, Trio, Sharpa i wielu innych i go zwyczajnie usprawniło, głównie poprzez wyeliminowanie głównej wady tamtych modeli - wytwarzania zbyt dużej ilości ciepła. Diody LED nie nagrzewają się jak standardowe żarówki, a więc tak naprawdę pomysł sprzed 40 lat, jakkolwiek innowacyjny i świetny, musiał zaczekać na lepsze rozwiązania, aby rozkwitnąć.
Rocket & Wink Rawman 3000 (produkt koncepcyjny)
Na koniec coś bardzo nietypowego. Gramofon koncepcyjny, który póki co od lat znajduje się jedynie w fazie projektów, jednakże jest to na tyle oryginalny pomysł, że nie sposób było go nie umieścić na liście najciekawszych gramofonów w historii. Rocket & Wink to studio projektowe z Hamburga, które tworzy bardzo "odjechane" projekty, zahaczające o styl urban punk. Właśnie w duchu takiego poruszania się po zatłoczonym i często szarym mieście powstała koncepcja gramofonów przenośnych Rawman 3000, które wyglądają jak przenośne kaseciaki firmy Sony. Rawmany dostępne byłyby w trzech szałowych, jaskrawych kolorach, nawiązujących bez wątpienia do wielu młodzieżowych odtwarzaczy ośmiośnieżkowych czy Sound Burgerów z lat osiemdziesiątych oraz... trzech różnych wielkościach! Do dyspozycji mielibyśmy mieć model najmniejszy, w którym odtworzymy jedynie 7-calowe single, model na 10-calowe EP-ki i model na 12-calowe longplaye. Do zestawu dołączane byłyby słuchawki podobne nieco do tych walkmanowych, a samo urządzenie wyposażone byłoby w port USB, Bluetooth i wejście na kartę pamięci. Jasne, to tylko koncept i od 2015 roku nic się z nim nie dzieje poza wyprodukowaniem trzech pokazowych egzemplarzy, jednak sądzę, że nikt nie przewinął artykułu na sam koniec, tylko zatrzymał się obok tych trzech kolorowych klocków, aby przeczytać cóż to u licha jest. Pomysł szalony, skrajnie niepraktyczny, może nawet niedorzeczny, ale jakże ciekawy! Tego jeszcze na rynku nie było. I takie przekraczanie granic jest zawsze intrygujące.
Podsumowanie
Jak widać, gramofon to nie zawsze znana wszystkim konstrukcja, która nie potrafi nas niczym zaskoczyć. Wręcz przeciwnie, historia pokazuje, że pasjonaci i firmy szukające innowacji są w stanie wyczarować prawdziwe cudeńka, jeśli dać im pole do popisu, czas i fundusze. Od najwcześniejszych przykładów niesamowitych pomysłów aż po nowoczesne konstrukcje wykraczające poza wszelkie granice tego, co "wypada" w sztuce gramofonowej i co jest w niej możliwe, wszystkie wymienione tutaj wynalazki są godne uznania nie tylko w oczach kolekcjonerów, ale nas wszystkich, ponieważ to właśnie dzięki takim nieszablonowym rozwiązaniom technika idzie do przodu, a my możemy cieszyć się jej owocami. Kto wie, może w przyszłości wszyscy będziemy korzystać z tak niesamowitych gramofonów jak Mag-Lev Audio ML1 i zabierać nasze ulubione czarne płyty w podróż w przenośnych odtwarzaczach winyli, takich jak Rocket & Wink Rawman 3000?
Artykuł powstał we współpracy z salonem Q21. Zdjęcia: materiały producentów
-
-
stereolife
@Andrzej - Och, jeszcze wiele, wiele gramofonów moglibyśmy dopisać do tej listy, ale artykuł i tak zrobił się długi i nie chcieliśmy robić z niego jakiejś wielkiej księgi wszystkich gramofonów, które z tego czy innego względu wydają się nam ciekawe. Wiele z nich opisywaliśmy już w dziale Vintage, więc zainteresowanych winylową historią zachęcamy również do przejrzenia tych artykułów (Bang & Olufsen też się tam znalazł):
Garrard 301
Bang & Olufsen Beogram 3400
ELAC Miracord 50H II
Yamaha PF-1000
Nakamichi TX-1000
Luxman PD-300
Technics SP-15
Philips RH 8321 Lubię -
Garfield
TechDAS Air Force One to najlepszy gramofon, jakiego kiedykolwiek słuchałem. Trudno powiedzieć, co firma zaoferuje w przyszłości, bo założyciel i główny konstruktor - pan Hideaki Nishikawa - zmarł pół roku temu. W przeglądzie nietypowych gramofonów warto być może wspomnieć o samochodowej zmieniarce winylowych singli (o pojemności 14 szt.), wyprodukowanej przez RCA i oferowanej jako opcjonalne wyposażenie w samochodach Chryslera w latach 60.
0 Lubię -
Qcyk
No Szanowna Redakcjo, czy przypadkiem nie zapomnieliście o kluczowym w tym temacie modelu, jakim był nasz Mister Hit? To było COŚ! Mój pierwszy w roku bodaj 1977 - wersja... taka szlachetna i bardzo krucha. Ech...
0 Lubię
Komentarze (4)