Densen B-130XS
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Densen to marka, której sprzęt zawsze wywołuje na mojej twarzy szczery uśmiech. Kojarzy mi się z fenomenalnym, minimalistycznym, wybitnie skandynawskim wzornictwem, wysoką jakością wykonania, interesującym, celowo nie do końca neutralnym brzmieniem i słynną reklamą, na której widać trzy uradowane staruszki, z których jedna ewidentnie gra na niewidzialnej gitarze, a na środku duży napis "życie jest zbyt krótkie na nudne hi-fi". Miało to związek z filozofią wyznawaną przez założyciela firmy, Thomasa Sillesena, którą w dużym uproszczeniu można sprowadzić do tak zwanego współczynnika powietrznej gitary (air guitar factor) - jeśli słuchamy muzyki w domu i nie mamy ochoty poderwać się z fotela i zacząć wiosłować na takim właśnie wyimaginowanym instrumencie, to coś jest nie tak. Najlepsze jest to, że Sillesen nigdy nie wspominał o stosowaniu substancji wspomagających. Jego zdaniem elektronika powinna być na tyle dobra, aby odtwarzana przez nią muzyka była tak ekscytująca, że każdy odsłuch zamieni się w niezapomniane przeżycie. Wyobraźcie sobie tylko - siedzicie na kanapie, zero napojów wysokoprocentowych, zero nielegalnych substancji, puszczacie muzykę i nagle wyginacie się w szalonym tańcu niczym ta emerytka z reklamy... No, to teraz już wiecie, dlaczego postanowiłem przetestować wzmacniacz zintegrowany oznaczony symbolem B-130XS.
Żarty żartami, ale rzadko który producent audiofilskiej aparatury potrafi opisać swoje priorytety w tak otwarty i bezpośredni sposób. Zwykle czytamy o nieustannym dążeniu do brzmienia zgodnego z oryginałem, niestrudzonej walce ze zniekształceniami i wieloletnich poszukiwaniach najlepszych komponentów, a tu nic podobnego - na pierwszym miejscu mamy być my, nasze wrażenia, subiektywne odczucia i naturalne reakcje na to, co słyszymy, a dopiero potem, jeśli w ogóle, zaczyna się opowiadanie o obudowach, tranzystorach, sprzężeniach zwrotnych i innych sprawach, którymi przeciętny meloman nie musi się interesować. W świecie opanowanym przez ludzi dyskutujących o wyższości klasy A nad klasą AB i oceniających sprzęt za pomocą aparatury pomiarowej, a nie własnych uszu, Densen jest czymś zupełnie innym - oryginalnym, egzotycznym i niezwykle pociągającym. Mimo to w dzisiejszych czasach duńska manufaktura wydaje się być lekko zapomniana. Odnoszę wrażenie, że audiofile mentalnie oddelegowali ją do krainy niszowego hi-endu. Wydaje mi się to niesprawiedliwe, ale z drugiej strony sam jestem doskonałym przykładem, że właśnie tak się stało. Dawno nie dotarły do mnie informacje o nowych urządzeniach Densena, od początku istnienia naszego magazynu nie przetestowałem ani jednego klocka tej marki i na dobrą sprawę zupełnie nie wiem, co też u tych Duńczyków słychać. Okazja do nadrobienia zaległości pojawiła się wraz ze zmianą dystrybutora. Zanim zabrałem się za wygrzewanie omawianego wzmacniacza, postanowiłem więc przeprowadzić śledztwo i dowiedzieć się, jak powstał, a także czym obecnie jest Densen.
Firma została założona w 1993 roku przez wspomnianego już wyżej Thomasa Sillesena, który swój pierwszy wzmacniacz skonstruował mając zaledwie trzynaście lat. Prawdziwą karierę w branży audio zaczynał sprzedawca, a następnie importer sprzętu hi-fi, jednak szybko zdał sobie sprawę, że osobiście nie chciałby postawić w swoim domu żadnego z urządzeń, którymi handlował. Charyzmatyczny Duńczyk postanowił zatem wrócić do projektowania i budowania wzmacniaczy. W tym miejscu warto wtrącić, że bohater naszej opowieści w dość nieszablonowy sposób postrzegał proces nagrywania i odtwarzania muzyki. Jego zdaniem słuchanie sprzętu stereo to poszukiwanie bez celu. Wszystkie używane w tym świecie pojęcia są podatne na subiektywne oceny, na przykład czy obraz stereo powinien mieć trzy czy cztery metry szerokości. Zdaniem Sillesena nikt tak naprawdę tego nie wie, nawet sami wykonawcy, a nie wiedzą tego, ponieważ już między mikrofonem a gotową wersją nagrania mogło wydarzyć się milion rzeczy, wpływających na to, co znalazło się na płycie. Próbując odtworzyć ten materiał w pierwotnej, niezniekształconej postaci, nieuchronnie wprowadzimy kolejne błędy, wynikające nie tylko z konstrukcji poszczególnych elementów naszego systemu hi-fi, ale nawet z akustyki pokoju odsłuchowego. Prawdziwym odkryciem, zmieniającym nasze postrzeganie tematu, ma być według duńskiego konstruktora przejście (aż chciałoby się powiedzieć - powrót) z etapu słuchania sprzętu do słuchania muzyki.
Łatwo powiedzieć, a jak tę wizję urzeczywistnić? Sillesen postanowił nie zawracać sobie głowy zniekształceniami, a przynajmniej nie koncentrować się na walce z nimi tak bardzo, jak na innych aspektach prezentacji, z których sprawą absolutnie kluczową jest rytm, ponieważ można go nie tylko usłyszeć, ale również poczuć (dlatego właśnie cała seria klocków Densena otrzymała nazwę Beat). Innymi słowy Sillesen był w stanie pogodzić się z tym, że wzmacniacz tu i ówdzie coś przekłamie, delikatnie dogrzeje średnicę i doda od siebie to i owo, jeżeli tylko będzie umiał nadać muzyce właściwą dynamikę i timing. Kolejną ważną decyzją, która właściwie definiuje brzmienie urządzeń tej marki, była całkowita rezygnacja ze sprzężenia zwrotnego. Tutaj założyciel Densena zainspirował się oczywiście pracami fińskiego profesora Mattiego Ottali. Brak sprzężenia zwrotnego kojarzył się audiofilom z niską mocą i leniwym, kluchowatym dźwiękiem, jednak Sillesen uparł się, aby połączyć obie te koncepcje i stworzyć wzmacniacz, który z jednej strony nie ma wad charakterystycznych dla konstrukcji z głębokim sprzężeniem zwrotnym, a z drugiej, głównie dzięki przewymiarowanemu zasilaczowi, ma dynamikę i timing, bez których muzyka jest wyprana z emocji. Pierwszym prawdziwym hitem duńskiej manufaktury była 75-watowa integra DM-10. Po pierwszych prezentacjach w zaledwie w jeden weekend sprzedano 500 egzemplarzy tego wzmacniacza i już w tym momencie stało się jasne, że ta konstrukcja zapisze się w historii hi-fi złotymi zgłoskami. Aby skutecznie przekonać do swoich produktów melomanów, którzy obawiali się, że sprzęt nieznanej jeszcze marki okaże się awaryjny, jej założyciel postanowił objąć swój sprzęt dożywotnią gwarancją dla pierwszego właściciela.
DM-10 utwierdził Thomasa Sillesena w przekonaniu, że jego pomysły są słuszne i stał się pewnym wzorcem, bazą dla wielu późniejszych projektów Densena. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, charakterystycznym, bardzo rozpoznawalnym elementem wzmacniaczy tej marki stały się proste, czarne obudowy, z których wystawały dwie potężne, złote, grube i niezwykle długie gałki. Żeby było śmieszniej, zdawały się one być zamienione miejscami - za regulację głośności odpowiadała ta umieszczona po lewej stronie. Przyczyna była banalnie prosta - założyciel Densena jest leworęczny i najwyraźniej w nosie miał to, że większa część populacji obsługuje sprzęt stereo prawą ręką. Serio, co za gość... Katalog duńskiej manufaktury stopniowo się zapełniał, choć nigdy nie mieliśmy do czynienia z działaniami o charakterze rewolucyjnym. Było kilka ciekawych eksperymentów, ale dla wiernych fanów Densena największym ciosem była rezygnacja z wielkich pokręteł na rzecz przycisków, a następnie zastąpienie złotych elementów srebrnymi. Na szczęście wewnątrz zmieniało się znacznie mniej, dzięki czemu urządzenia tej marki zachowały swoje charakterystyczne brzmienie. W aktualnym katalogu znajdziemy trzy wzmacniacze zintegrowane, z których każdy występuje również w wersji z modułem FabelCAST, trzy przedwzmacniacze, z których dwa dostępne są w odmianie CAST, trzy stereofoniczne końcówki mocy, zewnętrzny zasilacz i trzy źródła - dwa odtwarzacze płyt kompaktowych oraz DAC B-440XS w formie karty montowanej wewnątrz urządzenia. W ostatnich latach duńska manufaktura mocno skręciła w stronę urządzeń o budowie modułowej, dlatego też w jej katalogu można znaleźć mnóstwo kart zawierających układy przedwzmacniacza gramofonowego, przetwornika, przetwornika z funkcjami sieciowymi, a nawet moduły wielokanałowe. Trudno jednak powiedzieć, aby Densen stąpał po granicy tego, co jest dziś technicznie możliwe.
Całkiem niedawno Thomas Sillesen postanowił, że tak się łagodnie wyrażę, oddać swoją firmę w dobre ręce. Możliwe, że była to mądra decyzja, ponieważ kupcy nie wzięli się znikąd. Akcje i prawa do własności intelektualnej Densena przejęli Ditlev Leth i Casper Reinhold. Pierwszy to wieloletni pracownik firmy, natomiast drugi jest właścicielem firmy Tridane, która posiada rozległą wiedzę z zakresu rozwoju i produkcji elektroniki, szczególnie tej blisko związanej z podzespołami komputerowymi i urządzeniami sieciowymi. Co ciekawe, jednym z koników pana Reinholda są układy FPGA (Field Programmable Gate Array), więc jeśli Densen wprowadzi na rynek nowy przetwornik, chyba domyślam się, jak będzie zbudowany (i mam nadzieję, że się nie zawiodę). Najważniejsze jest to, że Thomas Sillesen nie sprzedał budowanej latami firmy byle komu, a to oznacza, że audiofile nie muszą wyprawiać jej pogrzebu. Przeciwnie - panowie Leth i Reinhold deklarują, że po latach outsourcingu Densen wróci do produkcji sprzętu stuprocentowo duńskiego. Przeniesienie całego procesu do nowej fabryki ma umożliwić jeszcze lepszą kontrolę jakości na każdym etapie produkcji. Jednocześnie obaj zdają sobie sprawę z tego, że duńska manufaktura nigdy nie była liderem rynku na froncie wejść cyfrowych, dlatego właśnie ten obszar ma być pierwszym, w którym zajdą poważne zmiany. Densen ma nadrobić stracony czas, a pierwszym owocem tych prac będzie karta DAC-a kompatybilna z istniejącymi urządzeniami. Ma ona zawierać nie tylko wejścia optyczne i koncentryczne, ale także gniazda USB i HDMI z funkcją eARC, dzięki czemu integrę lub przedwzmacniacz z odpowiednim slotem bedzie można zamienić w, jak twierdzą nowi właściciele, wysokiej klasy szwajcarski scyzoryk. Dla mnie najważniejsze jest to, że zmiany mają być przeprowadzane spokojnie, bez trzęsienia ziemi. Firma pozostała wierna ideałom swojego twórcy, a jeśli uda się zachować dotychczasową jakość, jednocześnie popychając sprawy do przodu w dziedzinie układów cyfrowych i streamingu, Densen może w najbliższych latach mocno namieszać na rynku. Zanim jednak to nastąpi, postanowiłem wrócić do podstaw i przyjrzeć się najtańszemu wzmacniaczowi w katalogu, w dodatku w wersji bez dodatkowych kart. Ot, normalna, analogowa integra. A może jednak nie do końca normalna?
Wygląd i funkcjonalność
Najtańszy dwukanałowy wzmacniacz w ofercie duńskiej firmy jest w rzeczywistości nieco słabszą wersją wyższego modelu B-150XS. Z zewnątrz właściwie trudno je od siebie odróżnić, a sam producent przyznaje, że B-130XS oferuje 95% tego, co otrzymamy, decydując się na jego droższego braciszka. Przy ośmiu omach B-150XS oferuje moc 100 W na kanał, a przy czterech omach równe 200 W na kanał, ale nikt przecież nie powie, że z wynikiem odpowiednio 80 i 160 W testowany model jest jakimś słabiakiem, który nie ma szans wysterować wymagających kolumn. Myślę, że większość klientów dojdzie do takiego samego wniosku, a jeśli brzmienie B-130XS spodoba im się na tyle, że zapragną drążyć temat dalej, prawdopodobnie zdecydują się na odsłuch topowej integry B-175+ z pięknymi radiatorami po bokach lub sięgną po jeden z zestawów dzielonych. Któregokolwiek piecyka byśmy nie wybrali, możemy być pewni, że dostaniemy sprzęt, którego wygląd i jakość wykonania nikogo nie pozostawią obojętnym. Densen jest jedną z firm, które dawno temu wypracowały sobie charakterystyczny styl i pozostają mu wierne, ale największe wrażenie robi na mnie to, że dzięki swojej niesamowitej prostocie klocki tej marki w dalszym ciągu prezentują się nowocześnie i elegancko. Podobnie jak Naim, Primare, McIntosh czy Hegel, w dziedzinie wzornictwa Densen nie musi już niczego szukać ani poprawiać. Fakt, brakuje mi tych ogromnych pokręteł, ale rozumiem też, że z technicznego punktu widzenia analogowy potencjometr nie jest idealnym rozwiązaniem, szczególnie jeśli chcemy skusić klientów długim okresem gwarancyjnym (do czego jeszcze wrócimy). Jedynym minusem wynikającym z tych ostrych, kanciastych kształtów jest fakt, że o krawędziami aluminiowej obudowy można się nieźle poharatać. Przy podłączaniu kabli, przenoszeniu i ustawianiu na półce opisywanego wzmacniacza radzę zachować szczególną ostrożność. W przeciwnym wypadku może się to skończyć rysami na innych urządzeniach, dziurami w ścianie, przyciętymi paluchami (B-130XS jest bardzo nisko zawieszony) i kroplami krwi na podłodze. Nie żeby tak właśnie wyglądały moje własne doświadczenia, ale wiecie, tak tylko mówię...
TECH CORNER: Podstawowe własności i parametry wzmacniaczy stereo
Obudowę wzmacniacza wykonano w całości z aluminiowych płyt o grubości 4 mm, przy czym pokrywa i przednia ścianka to jeden element. Wszystkie krawędzie i kąty są idealnie proste, dzięki czemu na pierwszy rzut oka urządzenie wygląda jak klocek wyrzeźbiony z jednego kawałka metalu. Do wyboru mamy wersję czarną i srebrną, przy czym przyciski zawsze są srebrne, a umieszczony w centralnej części frontu wyświetlacz - czerwony. Ciekawostką są opisy modelu i poszczególnych funkcji, które przeniesiono na górną ściankę wraz z firmowym emblematem. Na szczęście oznaczenia przycisków znalazły się tuż przy krawędzi aluminiowej pokrywy, dzięki czemu powinny być czytelne nawet wtedy, gdy postawimy na tak eleganckim wzmacniaczu jakieś inne urządzenie, takie jak na przykład odtwarzacz B-420XS. Wprawdzie zasada jest taka, aby stawiać sprzęt odwrotnie - wówczas źródło będzie dociążone, a integra powinna swobodniej oddawać ciepło do otoczenia. W przypadku klocków tej marki i tak nie będzie to jednak taka standardowa sytuacja. Wzmacniacz nie ma klasycznych radiatorów, chłodząc tranzystory całą powierzchnią obudowy, a odtwarzacz również będzie miał opisy przycisków na górnej ściance, w związku z czym chyba nie ma sobie czym zawracać głowy. Przejdźmy zatem do guziczków. Idąc od lewej, mamy tu przełącznik trybu czuwania (główny włącznik sieciowy znajduje się z tyłu), wyciszenie i dwa przyciski służące do regulacji głośności, zaś po drugiej stronie wyświetlacza - dwa przyciski do wyboru źródła, włącznik pętli procesora oraz status, czyli wyświetlanie informacji o startowym poziomie głośności i aktywności trybu surround. Dwie ostatnie funkcje moim zdaniem nikomu nie będą potrzebne, ale nie ma to żadnego znaczenia, bowiem obsługa duńskiego wzmacniacza jest prosta i niezwykle przyjemna. Szczególnie spodobała mi się regulacja głośności. Jest tak precyzyjna, że do poziomu 20-30, przy maksimum wynoszącym 200, właściwie ledwo co słychać. 40-50 to wciąż bardzo cichutki odsłuch, a przecież pojedyncze naciśnięcie jednego ze srebrnych guziczków powoduje zmianę poziomu głośności o 1. Świetna sprawa dla posiadaczy kolumn o nieprzeciętnie wysokiej skuteczności i melomanów słuchających muzyki do późnej nocy. Po przytrzymaniu przycisku poziom głośności zaczyna w miarę szybko przeskakiwać w górę lub w dół o pięć oczek. Co ciekawe, tak samo działa wyciszenie - sygnał nie jest odcinany od razu, ale obniżany o 5 aż do zera. Każdej zmianie towarzyszy kliknięcie, które w dużo cichszym wydaniu przenosi się również na kolumny. Cóż, drabinki rezystorowe również mają swoje plusy i minusy.
Na tylnej ściance umieszczono cztery niezbalansowane wejścia analogowe, pętlę magnetofonową, wejście i wyjście dla procesora, dwa wyjścia z przedwzmacniacza, pojedyncze terminale głośnikowe, gniazdo sieciowe z włącznikiem umieszczone bardzo blisko gniazd dla lewej kolumny oraz tajemnicze złącza EPS i LINK. To pierwsze służy do podłączenia zewnętrznego zasilacza, drugie zaś może przydać się do komunikacji z innymi urządzeniami duńskiem manufaktury. DenLink miał w założeniu służyć do budowy systemu multiroom, jednak w chwili obecnej można to chyba włożyć między bajki, jeśli oczywiście ktoś miałby ochotę bawić się w takie kombinacje. O ile z przodu B-130XS bardzo mi się spodobał (brak wielkich gałek jestem w stanie wybaczyć, bo analogowy potencjometr na pewno nie umożliwiałby tak precyzyjnej regulacji głośności, zwłaszcza z pilota), o tyle do zaplecza muszę się przyczepić. Wiem, że opisywany wzmacniacz nie jest zupełnie nową konstrukcją, ale pewnych decyzji duńskich konstruktorów zwyczajnie nie rozumiem. Powiedzmy sobie szczerze - połowa gniazd umieszczonych na tylnej ściance jest do wyrzucenia. Kto będzie chciał podłączyć do takiego piecyka więcej niż dwa lub trzy źródła analogowe? Kto będzie bawił się w jakieś procesory, aktywne zwrotnice albo zewnętrzne zasilacze? Ja widzę to tak - idąc od lewej, trzeba było dać jedno wejście dla gramofonu (albo zostawić miejsce na opcjonalną kartę), trzy wejścia RCA i wyjście z przedwzmacniacza. Wtedy obok znalazłoby się miejsce na dodatkowe wejście zbalansowane (nawet jeśli konstrukcja wzmacniacza tego nie usprawiedliwia, zawsze można trafić na klienta, który od wielu lat używa XLR-ów, a przesiadkę na "czincze" uznałby za krok w tył), a terminale głośnikowe można by było odsunąć od gniazda zasilającego. W obecnej sytuacji podłączenie sieciówki z dużą wtyczką jest w zasadzie niemożliwe, niezależnie od grubości przewodów głośnikowych. Enerr Transcenda Ultimate musiał więc ustąpić miejsca AudioQuestowi NRG-2. W teście integry za trzynaście tysięcy złotych jest to nietypowa sytuacja. Nie żeby nie dało się jej obejść, ale znów - ludzie rozglądający się za takim piecykiem prawdopodobnie mają już porządne kable zasilające, a znalezienie takich z wąską wtyczką graniczy z cudem. I nie mówię nawet o wężach za osiem tysięcy złotych. Ot, Ricable Primus Power za 839 zł albo Nordost Blue Heaven za 939 zł i już pojawia się problem.
Dużym plusem opisywanego modelu jest z pewnością możliwość dokupienia do niego jednego z wielu opcjonalnych modułów. Miejsca na nie są doskonale widoczne z tyłu - pierwsze to szeroka zaślepka umieszczona nad gniazdami RCA, natomiast drugie czai się pomiędzy nimi. Tak, tabliczka z nazwą firmy i dumnym napisem "Made in Denmark" jest w istocie kolejną zaślepką, za którą znajdują się cztery otwory na kolejne gniazda niezbalansowane. Przyjrzyjmy się zatem możliwościom rozbudowy naszej integry. Najdroższą opcją jest zasilacz 1-NRG, za który trzeba zapłacić 6000 zł. Moduł przedwzmacniacza gramofonowego MM oznaczony symbolem DP07 został wyceniony na 1200 zł. To już całkiem rozsądna propozycja. Stosunkowo niedużo kosztują też karty FabelDAC i FabelCAST - za każdą z nich zapłacimy 1500 zł. Istnieją jeszcze moduły surround SB-1 i SB-2, ale myślę, że spokojnie możemy je pominąć. Najciekawszym i najbardziej nowoczesnym dodatkiem będzie jednak nowy moduł przetwornika, o którym wspominałem już wcześniej. Otrzyma on nazwę DenDAC10 i będzie zawierał właściwie wszystkie potrzebne wejścia cyfrowe, w tym USB i HDMI, do tego umożliwi odtwarzanie sygnałów PCM do 32 bit/768 kHz oraz DSD512, a wisienką na torcie będą precyzyjny zegar Densen Masterclock V.4 i technologia DASIC (Densen Application Specific Integrated Circuit). W firmowych materiałach nie ma jeszcze mowy o streamingu, a już tym bardziej takich ekstrawagancjach jak Roon czy TIDAL Connect, ale sprawy idą już w dobrym kierunku. Wyraźnie widać, że Ditlev Leth i Casper Reinhold postanowili na razie nie ruszać tego, czego nie trzeba poprawiać, skupiając się na szybkim wprowadzeniu kilku nowych kart rozszerzeń, które będą pasowały do najróżniejszych wzmacniaczy i przedwzmacniaczy Densena. Mimo to, decydując się na wzmacniacz za te pieniądze, wielu melomanów chciałoby od razu dostać chociaż jedno dobre wejście cyfrowe, a nie dwie zaślepki, rząd gniazd RCA średniej jakości i szare, plastikowe terminale głośnikowe, które też nie wyglądają szczególnie luksusowo.
Nie będę porównywał B-130XS z bogato wyposażonymi, a częstokroć tańszymi konstrukcjami, takimi jak chociażby Hegel H90 czy Primare I15 Prisma. Co by nie mówić, one tak nie wyglądają i nie wyjeżdżają z fabryki w Skandynawii. Jeśli więc narzekaliście na dalekowschodnie pochodzenie audiofilskego sprzętu, proszę uprzejmie - bierzcie Densena, zapłaćcie za uczciwą, porządną robotę wykonywaną europejskimi rączkami (chyba że Europejczycy mają ręce, a "rączki" - tylko Chińczycy) i na dzień dobry pogódźcie się z brakiem przetwornika, streamera, wejścia zbalansowanego i wbudowanego wzmacniacza słuchawkowego. A skoro już mówimy o wysokiej jakości wykonania, sprawdźmy, jak to jest z tą gwarancją. Okazuje się, że obecnie wszystkie urządzenia Densena objęte są dziesięcioletnią fabryczną gwarancją dla pierwszego właściciela. Po dokonaniu zakupu u autoryzowanego dealera musimy w ciągu trzydziestu dni zarejestrować swój sprzęt na stronie duńskiej manufaktury. Powinniśmy wówczas otrzymać potwierdzenie, że przez najbliższą dekadę będziemy mieli święty spokój, a jeśli coś się stanie, sprzęt zostanie naprawiony w fabryce Densena. Gwarancja nie obejmuje elementów, które ulegają normalnemu zużyciu, takich jak napędy optyczne czy analogowe potencjometry. Moim zdaniem o wiele ważniejsze jest to, że Duńczycy szanują swoich klientów i zapewniają, że są w stanie naprawić lub przywrócić do oryginalnego stanu niemal dowolne urządzenie, jakie kiedykolwiek wyprodukowali. Nawet po upływie okresu gwarancyjnego można zwrócić się do nich z prośbą o pomoc w usunięciu ewentualnych usterek, a przecież gdzie lepiej to zrobić, jak nie w fabryce? Jeżeli problemu nie da się zdiagnozować na odległość, sprzęt można wysłać do Danii i poczekać na oficjalną diagnozę. Firma pobiera wówczas opłatę w wysokości 500 koron, co w przeliczeniu daje około 300 zł, a jeśli zdecydujemy się na naprawę, kwota ta zostanie odliczona od końcowej ceny serwisu. Duńczycy mają podobno spore zapasy części zamiennych, a gdyby zdarzyło się tak, że naszego sprzętu nie będzie dało się naprawić, prawdopodobnie zaoferują nam upgrade do nowego modelu w preferencyjnej cenie. Nie ukrywam, że bardzo mi się to podoba.
Duńczycy szanują swoich klientów i zapewniają, że są w stanie naprawić lub przywrócić do oryginalnego stanu niemal dowolne urządzenie, jakie kiedykolwiek wyprodukowali. Nawet po upływie okresu gwarancyjnego można zwrócić się do nich z prośbą o pomoc w usunięciu ewentualnych usterek, a przecież gdzie lepiej to zrobić, jak nie w fabryce?Na koniec zostawiłem sobie prawdziwą perełkę. Ostatnio coraz rzadziej zdarza się, aby do wzmacniacza kosztującego mniej niż dwadzieścia tysięcy złotych dołączony był jakiś ładny, oryginalny i pięknie wykonany pilot. W niektórych modelach jest to zbędne, ponieważ można je obsługiwać za pomocą aplikacji na smartfony i tablety. Jeżeli tak nie jest, wcale nie oznacza to, że producent przyłoży się do tego tematu. Możemy więc zachwycać się metalową obudową naszej nowej integry, a za chwilę wyjmiemy z pudełka plastikowy sterownik wyglądający mniej więcej tak luksusowo i wydającego z siebie takie dźwięki jak wytłoczka w bombonierce. Nie tym razem. Urządzenia Densena od wielu lat obsługuje się systemowym pilotem o nazwie Gizmo, który wygląda po prostu niesamowicie. Jest wielki i jak na potrzeby wzmacniacza zintegrowanego niepotrzebnie skomplikowany, ale samo wyjmowanie go z opakowania jest dużym przeżyciem. Głównie dlatego, że pudełko ozdobiono czarno-białą grafiką przypominającą zawinięty na kartonie obraz. Niestety nie udało mi się znaleźć informacji, kto jest autorem tego dzieła, ale wygląda to fenomenalnie, a motyw kontynuowany jest wewnątrz na dołączonej do pilota instrukcji obsługi. Jakby tego było mało, Gizmo nie ma typowej klapki na baterie. Zamiast tego w zestawie otrzymujemy... ładowarkę wtyczkową. Tak - kiedy pilot do naszego wzmacniacza się rozładuje, wystarczy na kilka godzin podłączyć go do prądu. O ile podczas normalnego użytkowania będziemy korzystać z zaledwie kilku przycisków, reszta może przydać się na przykład do zmiany jasności wyświetlacza. Najlepsze jest jednak to, że firmowy pilot kupowany osobno kosztuje 1000 zł, ale nowy dystrybutor Densena postanowił dodawać go za darmo do każdego urządzenia. Załapała się na to nawet najtańsza integra w katalogu.
Brzmienie
Deklaracje producentów sprzętu grającego nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością, ale zauważyłem, że prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest mocno powiązane z tym, z jakiego rodzaju firmą mamy do czynienia. Jeśli z międzynarodową korporacją lub przynajmniej jednym z dużych graczy, dla których wyniki finansowe są ważniejsze niż opinia walniętych audiofilów, opowiadania o dźwięku można wpuścić jednym okiem, a wypuścić drugim. Nie chodzi o to, że takie firmy nie potrafią zbudować dobrego sprzętu. Potrafią, ale najczęściej same nie wiedzą, jaki ich zdaniem powinien być dźwięk idealny. Nawet jeśli co nieco na ten temat wiedzą inżynierowie, specjaliści od marketingu i tak wymyślą sobie coś zupełnie innego, a my potem będziemy czytać dyrdymały mające tyle wspólnego ze stanem faktycznym, co budyń z ogórkową. Jeżeli natomiast mamy do czynienia z przedsiębiorstwem założonym przez prawdziwych pasjonatów, istnieje spora szansa, że ich obietnice będą z grubsza zgodne z naszymi wrażeniami odsłuchowymi. Należy bowiem pamiętać, że większość takich osób nie zaczęła zajmować się tworzeniem kolumn, wzmacniaczy lub kabli dlatego, że tak kazała im wróżka. Ich urządzenia są najczęściej efektem wieloletnich poszukiwań. I choć Thomas Sillesen stwierdził, że jest to zajęcie pozbawione celu, wydaje mi się, że posiadacze elektroniki Densena podchodzą do tematu zupełnie inaczej. Myślę, że po prostu słuchają muzyki, a że w tym wyścigu nie ma mety, to tylko lepiej - nie trzeba się niepotrzebnie denerwować, że złapiemy króliczka, zanim zaczniemy rozkoszować się samą pogonią za nim. Gdybym miał podsumować brzmienie B-130XS jednym zdaniem, powiedziałbym, że jest to wzmacniacz, dla którego szeroko pojęta muzykalność liczy się bardziej niż cokolwiek innego.
Zacznijmy zatem od tego, co duńscy konstruktorzy uważają za sprawę absolutnie kluczową - dynamikę, szybkość i poczucie rytmu. B-130XS potrafi wykrzesać z siebie tak dziarski dźwięk, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, jak oporne musiałbym mieć kolumny, aby do normalnego odsłuchu w warunkach domowych mi to nie wystarczało. Dla porządku dodam tylko, że warto wziąć tu pod uwagę niezwykle precyzyjny potencjometr, który sprawia, że prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero na połowie skali. Podczas testowania wzmacniaczy z klasycznym, analogowym pokrętłem rzadko zdarza mi się przekroczyć godzinę dwunastą, ale tu nie jest to najmniejszy problem. Wielką zaletą tego rozwiązania jest to, że niemal całą rozpiętość wskazań potencjometru możemy traktować jako użyteczny zakres pracy, a to sprawia, że wieczorne odsłuchy przebiegają komfortowo. Najlepsze jest to, że choć nie można wówczas czerpać aż tak dużej frajdy ze słuchania ani uzyskać tak dokładnego wglądu w nagrania, świetna mikrodynamika, wyczucie rytmu i naturalny drive Densena wciąż dają o sobie znać, czyniąc kontakt z muzyką jeśli nie ekscytującym, to przynajmniej pioruńsko przyjemnym.
B-130XS nie jest pierwszym urządzeniem Densena, którego testowanie było dla mnie niesłychanie satysfakcjonującym doświadczeniem, ale z całą pewnością jest pierwszym klockiem tej marki, którego zakup mógłbym polecić przyjacielowi. Z prostego powodu - elektronika duńskiej manufaktury zawsze kojarzyła mi się z wyjątkowo nonszalanckim podejściem do kwestii neutralności, ze szczególnym naciskiem na równowagę tonalną i barwę dźwięku. O ile rozumiem filozofię Thomasa Sillesena, bo też uważam, że eliminacja zniekształceń z uporem maniaka najczęściej nie prowadzi do niczego poza stworzeniem systemu grającego bezdusznie i nudno, o tyle mocno podrasowany, powykrzywiany dźwięk to zdecydowanie nie moja bajka. Osobiście lubię sprzęt, który potrafi pokazać coś ciekawego, ale robi to z umiarem, bez przekraczania granicy, za którą stojące przed nami klocki wymyślają więcej niż artyści. Tymczasem niektóre modele duńskiej firmy niebezpiecznie zbliżały się do tej linii, a pewien zestaw dzielony, którego miałem okazję słuchać dawno, dawno temu radośnie przez nią przeskoczył, śmiejąc mi się prosto w oczy. Nie ulega wątpliwości, że sprzęt tej marki zawsze grał dość charakterystycznie, ale wydaje mi się, że najtańsze integry były naznaczone owym kombinatorstwem w najmniejszym stopniu. B-130XS jest tego kolejnym przykładem. Densenowski sznyt jest tu obecny, ale nie gra pierwszych skrzypiec ani nie zmienia naturalnej formy odtwarzanego materiału. Opisywana integra gra dość ciepło, ale przekłamanie jest niewielkie i na dodatek równo rozkłada się całej szerokości pasma. Bas jest szybki, ale leciutko zagęszczony, średnica skręca w stronę lampowego romantyzmu, a wysokie tony mają delikatnie oszlifowane krawędzie. B-130XS nie ukrywa przed nami żadnych detali, ale skoro już musi je pokazać, robi to w sposób kulturalny i cywilizowany. Jeśli zaś chodzi o równowagę tonalną, właściwie nie ma się do czego przyczepić.
Nie ulega wątpliwości, że sprzęt tej marki zawsze grał dość charakterystycznie, ale wydaje mi się, że najtańsze integry były naznaczone owym kombinatorstwem w najmniejszym stopniu. B-130XS jest tego kolejnym przykładem. Densenowski sznyt jest tu obecny, ale nie gra pierwszych skrzypiec ani nie zmienia naturalnej formy odtwarzanego materiału.Wszystko to sprawia, że najtańsza integra Densena jest urządzeniem grającym nie tylko dynamicznie i ciekawie, ale także równo, naturalnie i bardzo przewidywalnie. Gdyby nie delikatne ocieplenie (porównywalne z tym, co prezentują wzmacniacze Brystona, Musical Fidelity, starsze modele Audio Analogue'a oraz niektóre piecyki pracujące w klasie D, bo do stereotypowej lampy jeszcze sporo mu brakuje) byłby to w zasadzie wzór wzmacniacza ze średniej półki cenowej. Subtelnie podkręcona temperatura nie jest jednak czymś, na co mógłbym narzekać. Wręcz przeciwnie - uważam, że jest to jeden z największych plusów tego wzmacniacza, bo znalezienie piecyka oferującego neutralny, dynamiczny i przejrzysty dźwięk nie jest wielkim problemem, ale jeśli chcielibyśmy otrzymać odrobinę tego przyjemnego zagęszczenia, ale bez efektów ubocznych, nie rezygnując z wysokiej mocy wyjściowej ani możliwości delektowania się dowolną muzyką bez utraty selektywności, wybór nie jest tak duży, jak mogłoby się wydawać. Jeśli nie mamy nic przeciwko hybrydom, można sięgnąć po jeden z klocków Pathosa, Unisona albo Synthesisa, ewentualnie jakiś inny wynalazek w stylu Coplanda CSA 100, ale jeśli ma to być stuprocentowy tranzystor, w zbliżonej cenie zostaje nam raptem kilka propozycji, takich jak Musical Fidelity M6si, NuPrime IDA-16, Plinius Inspire 880 czy Gato Audio DIA-250S. Żaden z nich nie jest zły, ale po tygodniu spędzonym w towarzystwie B-130XS jestem pewien, że jest to jeden z najbardziej kuszących wzmacniaczy w cenie do 15000 zł. Przerobiłem z nim rozmaite utwory ze swojej obowiązkowej playlisty testowej, albumy premierowe, starocie i audiofilskie samplery. Rock, trip-hop, klasyka, metal, ambient, pop, muzyka filmowa - co tylko sobie wymyślicie. I wszystko jakoś tak dziwnie mi wchodziło. Jeżeli uważacie, że właśnie to jest w sprzęcie audio najważniejsze, że żadna oderwana od reszty cecha nie liczy się tak bardzo jak umiejętność zbudowania mostu między nagraniem a słuchaczem, przygarnijcie do domu Densena na jeden wolny weekend. Odpalcie go w piątek wieczorem, a w poniedziałek będziecie wiedzieli już wszystko.
Budowa i parametry
Densen B-130XS to stereofoniczny wzmacniacz zintegrowany oferujący moc 80 W na kanał przy 8 Ω i 160 W przy 4 Ω. Producent podaje, że w porównaniu do poprzednich modeli B-130 i B-130+ opisywany model został znacząco ulepszony, co zaowocowało bardziej imponującymi osiągami. Urządzenie posiada nowy interfejs, który pozwala na sterowanie wewnętrznym przetwornikiem Densena z wejściami cyfrowymi w taki sposób, że przyciski na froncie i pilot Gizmo będą sterować wyborem wejścia, a wyświetlacz będzie wskazywał, które wejście cyfrowe w przetworniku zostało wybrane. Użytkownik może zainstalować wewnątrz jedną z kilku opcjonalnych płytek, takich jak przetwornik czy phono stage, a nawet jeden z dwóch modułów surround. Wewnątrz znajduje się także gniazdo, które pozwala na dalszą rozbudowę o elektroniczną zwrotnicę SAXO. Aby otworzyć piękną, aluminiową obudowę, wystarczy odkręcić cztery długie śruby. Połączona z przednią ścianką pokrywa unosi się wówczas bez żadnego oporu. Pozostaje tylko odpiąć szeroką, komputerową taśmę i delikatnie odłożyć metalową płytę w kształcie litery "L" na bok. Cały układ elektroniczny B-130XS zmieścił się na jednej, gęsto zabudowanej płytce drukowanej. Uwagę przyciąga zamknięty w ekranującej puszce transformator toroidalny dostarczony przez Noratela. Wraz z czarnym, aluminiowym elementem pełniącym funkcję radiatora tworzy on coś w rodzaju wielkiego wykrzyknika. Radiator nie ma klasycznej formy grzebienia lub wachlarza z rozłożystymi piórami. Zamiast tego duńscy konstruktorzy zdecydowali się na solidną sztabę, która nie tyle sama oddaje ciepło generowane przez tranzystory mocy, ale dociska je do podstawy obudowy. Dzięki temu wzmacniacz nagrzewa się bardzo równomiernie, a po kilkunastu minutach głośniejszego grania można już poczuć, jak temperatury nabierają wszystkie pozostałe płyty - boczki, front i wreszcie jednolita, pozbawiona jakichkolwiek otworów pokrywa. Densen informuje, że B-130XS zawiera oddzielne zasilacze dla tranzystorów wyjściowych, driverów, przedwzmacniacza i mikroprocesora. To łącznie siedem osobnych prostowników, co w połączeniu z baterią kondensatorów filtrujących o łącznej pojemności 60000 µF ma zapewnić wszystkim sekcjom wzmacniacza wystarczający zapas prądu. Dzięki zastosowaniu montażu powierzchniowego możliwe było utrzymanie niewielkiego rozmiaru płytki drukowanej, a "efektem ubocznym" takiej architektury ma być minimalizacja zniekształceń EFI. Jeśli zasłonimy zasilanie, sterowanie i układy wejściowe, okaże się, że pracująca w klasie AB końcówka mocy ma wielkość dwóch kart kredytowych, co zdaniem Duńczyków pozwala na znacznie szybsze działanie układu. Co do jakości zastosowanych wewnątrz komponentów, raczej nie ma się do czego przyczepić. Zastosowano tu między innymi metalizowane rezystory Vishaya, kondensatory foliowe Wimy i tranzystory Sankena, a do tego wejścia załączane przekaźnikami i precyzyjny potencjometr w formie drabinki rezystorowej sterowanej mikroprocesorem. Nic dziwnego, że wzmacniacz objęty jest dziesięcioletnią gwarancją dla pierwszego właściciela. Myślę, że uzyskanie takiego "przebiegu" nie będzie żadnym problemem. Z parametrów warto zwrócić uwagę na niezwykle szerokie pasmo przenoszenia. 2 Hz - 0,5 MHz przy standardowym spadku -3 dB? To są jakieś czary.
Werdykt
Wiecie, czym jest Densen B-130XS? W dobie sprzętu przebijającego kolejne bariery cenowe, jednoczęściowych wzmacniaczy kosztujących już pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, siedemdziesiąt tysięcy złotych, jest on urządzeniem, które można tak zwyczajnie postawić na stoliku, włączyć muzykę i automatycznie odciąć się od tej nieustannej pogoni za nie wiadomo czym. Na pewno nie jest to budżetówka. Nie ma tu plastikowego badziewia, dzięki czemu cieszy nas już sam widok tego pięknego klocka i możliwość sterowania nim za pomocą jeszcze fajniejszego pilota, ale i tak najlepszy jest dźwięk. Został zestrojony tak, że trudno się do czegokolwiek przyczepić. Jest tu wszystko, co lubimy. Z jednej strony dynamika, szybkość i czystość owszem, z drugiej - odrobina ciepła, płynność, spójność i niewiarygodna muzykalność. To nie jest wzmacniacz do bicia rekordów, chyba że chodzi nam o czas trwania odsłuchu. Wtedy tak. Bo z Densenem jakoś tak dziwnie zaczyna nam się podobać prawie każda muzyka. Do pełni szczęścia brakuje tylko nowoczesnego modułu z przetwornikiem i łącznością sieciową (który już niebawem ma się pojawić w sklepach) albo osobnego streamera w identycznej obudowie (może pewnego dnia też się doczekamy). Mam nadzieję, że Ditlev Leth i Casper Reinhold nie zaczną zaraz przeglądać faktur w poszukiwaniu oszczędności i nie zastąpią klasycznych wzmacniaczy jakimiś gotowcami wielkości paczki zapałek. Wszystko wskazuje na to, że będą mądrze prowadzili firmę założoną przez Thomasa Sillesena, ale na razie jest jeszcze za wcześnie, aby ich chwalić. Możliwe, że właśnie teraz jest najlepszy czas na kupno sprzętu Densena - wzmacniacze są takie, jakie były do tej pory, nowoczesne moduły z przetwornikami mają się pojawić lada chwila, nie ma planów przeniesienia produkcji poza Danię, a ceny stanęły w miejscu, co w tych czasach jest prawdziwym ewenementem.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 80 W/8 Ω, 2 x 160 W/4 Ω
Wejścia analogowe: 5 x RCA
Wejście gramofonowe: opcja
Wejścia cyfrowe: opcja
Wyjścia analogowe: 2 x pre-out, 1 x tape out, 1 x proc out
Pasmo przenoszenia: 2 Hz - 0,5 MHz (+/- 1 dB)
Zniekształcenia: 0,05%
Wymiary (W/S/G): 6,4/44/31 cm
Masa: 13 kg
Cena: 13000 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Sennheiser HD 600, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, Cardas Clear Reflection, KBL Sound Red Corona, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Leo
Proszę o podpowiedź, z jakimi kolumnami podłogowymi widzi go Pan w parze pod kątem synergii?
0 Lubię -
stereolife
@Leo - Najlepiej byłoby prawdopodobnie wziąć na celownik zestawy o brzmieniu neutralnym, szybkim, może delikatnie skręcającym w stronę przejrzystości, w każdym razie na tyle dynamicznym, aby nie zabić energii, poczucia rytmu i wrodzonej chęci do grania Densena. Podczas testu B-130XS zgrał się znakomicie zarówno z monitorami Equilibrium Nano, jak i z podłogowymi Audiovectorami QR5. Jeżeli jednak ktoś bardzo lubi ciepły, lampowy, analogowy dźwięk, nic nie stoi na przeszkodzie, aby połączyć tę integrę z czymś w rodzaju Xavianów, Harbethów, Spendorów czy Sonusów. Densen ma na tyle dużą siłę przekonywania, że powinien poradzić sobie nawet ze stosunkowo wymagającymi głośnikami. Jego brzmienie, owszem, jest delikatnie ocieplone, ale wciąż dalekie od tego, co prezentują niektóre wzmacniacze lampowe i hybrydowe. W połączeniu z Audiovectorami QR5 owego ciepła było tylko tyle, aby złagodzić charakter kolumn - można powiedzieć, że w kwestii barwy i temperamentu wyszło na zero, a może nawet Audiovectory wygrały, przeciągając kocyk w swoją stronę.
0 Lubię -
Kamil
Stare Denseny przed laty cudownie zgrywały się z Sonus Faberami. Nawet wyższymi seriami. Może aktualnie również będzie godnie...
0 Lubię -
Artur
Czy według Pana może dobrze zgrać się z Pylon Jasper na przetwornikach Scan-Speaka? Poradzi sobie pod kątem prądowym i dynamiki?
0 Lubię
Komentarze (4)