Japońska szkoła brzmienia - Yamaha
- Kategoria: Prezentacje
- Tomasz Karasiński
Yamaha to jeden z producentów sprzętu hi-fi, którego logo kojarzą niemal wszyscy. Nie tylko ze względu na jego obecność na popularnych amplitunerach, soundbarach, głośnikach bezprzewodowych i systemach mikro, ale także produktach związanych z domową aparaturą audio bardzo luźno albo wcale. Nie ulega jednak wątpliwości, że w wielu kręgach, także wśród audiofilów, japoński koncern darzony jest ogromnym szacunkiem. Aby się o tym przekonać, wystarczy odwiedzić dowolny serwis zajmujący się zbieraniem informacji i opinii użytkowników o sprzęcie nieprodukowanym od wielu, wielu lat. Ciężko znaleźć kategorię, w której zabrakłoby reprezentantów Yamahy. Dokładne przestudiowanie wszystkich opisów jest zadaniem, przy którym kara nałożona przez bogów na Syzyfa wydaje się całkiem relaksująca. W bogatą historię marki można wgryzać się bez końca, za każdym razem odkrywając coś, co wcześniej umknęło naszej uwadze. O perypetiach i najważniejszych dokonaniach założonej w 1887 roku firmy można by napisać książkę, a gdybyśmy chcieli zebrać archiwalne katalogi i publikacje dotyczące nie tylko sprzętu audio, ale też instrumentów muzycznych, motocykli i innych wynalazków oznaczonych logiem z trzema skrzyżowanymi kamertonami, bez większego problemu udałoby się zapełnić nimi spory regał lub małą, domową biblioteczkę. Dlatego w niniejszym artykule postaramy się przybliżyć historię firmy, która dla melomanów stała się synonimem... No właśnie, czego?
Nazwa japońskiego koncernu wielu osobom kojarzy się przede wszystkim z warkotem silnika i zapachem palonej gumy. Krótko mówiąc, z najwyższej jakości motocyklami. Japończycy mają jednak to do siebie, że nie zadowala ich tylko jeden kawałek wielkiego rynku. Także Yamaha od dawna działa w kilku branżach - motoryzacyjnej, muzycznej i audiowizualnej. Dziś w ofercie firmy znajdziemy niemal wszystko, od jednośladów, quadów, skuterów wodnych i łodzi patrolowych, przez organy, fortepiany, zestawy perkusyjne, gitary i trąbki aż po kolumny głośnikowe, wzmacniacze i gramofony. Nas oczywiście najbardziej interesują ostatnie z wymienionych, co nie znaczy, że możemy całkowicie pominąć pozostałe sfery. Ponad sto lat działalności i sukces na kilku różnych frontach to właściwie samopiszący się materiał na ciekawą historię. Zatem, podobnie jak sama firma, wybierzmy się w drogę od instrumentów, przez pojazdy aż do sprzętu pozwalającego nam cieszyć się ulubioną muzyką w domowym zaciszu i nie tylko.
Torakusu Yamaha
Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że obecna nazwa koncernu pochodzi od nazwiska jej założyciela, który dorastał wśród różnych wymyślnych urządzeń. W świat techniki wprowadził go ojciec, Kounosuke Yamaha, wynalazca i astronom. Pierwszą fascynacją Torakusu nie były jednak gwiazdy i planety, ale zegarki i właśnie w tym kierunku pragnął się rozwijać. Trzeba przyznać, że od początku, oprócz wrodzonych zdolności i talentu, miał też mnóstwo szczęścia. Japonia za czasów jego młodości była bowiem krajem odizolowanym od reszty świata i - nie ma co ukrywać - mocno zacofanym. Jego mieszkańcy niechętnie patrzyli na gości odwiedzających ich piękne wyspy w swoich żelaznych statkach. Niemal 250 lat wojskowych rządów rodu Tokugawa zapewniło Japonii pokój wewnętrzny, ale gospodarczo pozostawiło ją daleko w tyle za Zachodem. Wraz z nadejściem epoki Meiji, kończącej okres izolacjonizmu, Japonia zaczęła otwierać się na światowe rynki, snując także plany ich podbicia. Rozpoczęła się era głębokich przemian społecznych, politycznych, gospodarczych i kulturowych, a także gruntownej modernizacji kraju na wzór zachodni. Rząd wprowadził między innymi program wsparcia nauki dla młodzieży z zakresu technologii, a Torakusu Yamaha z tej okazji skorzystał. Wciąż zafascynowany precyzyjną mechaniką, po odbyciu praktyk założył swój własny zakład zegarmistrzowski. Interes jednak szybko upadł, przez co jego właściciel całkowicie stracił zainteresowanie zegarkami. Jednak fach i zdolności techniczne pozostały, a młody Japończyk nie miał zamiaru tych darów zaprzepaścić.
Narodziny legendy
Historia firmy, którą dzisiaj znamy pod nazwą Yamaha zaczyna się bardzo ciekawie - od organów piszczałkowych należących do szpitala położonego w wiosce Hamamatsu. Torakusu w ramach przekwalifikowania zajmował się tam konserwacją sprzętu medycznego. Organy wprawdzie do takowego się nie zaliczają, lecz mimo to poproszono go o ich naprawę. Nie tylko zrobił to szybko i skutecznie, ale przy okazji dokładnie poznał i zbadał ich budowę, co zainspirowało go do kolejnej zmiany branży. Należy przy tym wspomnieć, że w owym czasie rynek tego typu instrumentów w Japonii był prawdziwą niszą. Także wspomniane wyżej organy były produkcji amerykańskiej. Yamaha dostrzegł w tym zarówno możliwość ponownego wykorzystania swoich zdolności technicznych, jak i pomysł na biznes.
Droga ku stworzeniu nowej marki była długa i wyboista. Dosłownie! Torakusu na bazie sporządzonych planów szybko zbudował własne organy, które następnie na własnych rękach przeniósł przez góry Hakone, by zaprezentować instrument Tokijskiemu Instytutowi Muzycznemu. Jak się jednak okazało, jego pierwszy projekt miał liczne mankamenty, z których największym był brak możliwości właściwego nastrojenia. Ta porażka nie zniechęciła jednak Yamahy, który po kilku miesiącach stworzył nowe organy, tym razem nie tylko dobrze wykonane, ale też prawdziwie przełomowe, łączące japońską i zachodnią myśl techniczną. Wtedy także narodził się, jeszcze niezrealizowany, pomysł na pierwsze logo firmy. Był to chiński Feniks trzymający w dziobie kamerton, z którym bohater naszej opowieści uczył się właściwie stroić swój instrument. Z czasem mitycznego ptaka zastąpiły trzy skrzyżowane kamertony i ten właśnie symbol sygnuje produkty Yamahy do dziś.
Przez wiele lat właśnie produkcja instrumentów muzycznych była podstawą działalności firmy. Między innymi z tego powodu przyjęła ona nazwę Nippon Gakki. W Polsce zostałaby ona pewnie uznana za lapidarną, bo należałoby ją przetłumaczyć jako "Japońskie Instrumenty Muzyczne". Należy jednak docenić prostolinijność jej twórców, bowiem tak proste hasło, odwołujące się do istoty rzeczy, dawało klientom wyraźną informację co do oferty firmy, a to - przynajmniej w początkowym etapie działalności - wydaje się dobrym ruchem marketingowym. Torakusu Yamaha doskonale odnajdywał się na tym rynku, błyskawicznie wykorzystując okazje do rozwijania interesu. Często towarzyszyło mu przy tym wiele szczęścia. W tamtym czasie do Hamamatsu - które pełniło wówczas rolę głównego biura i centrum działalności firmy - doprowadzono linię kolejową, a w całej Japonii błyskawicznie rosło zainteresowanie rodzimymi instrumentami muzycznymi. Dzięki temu firma nie miała najmniejszych kłopotów z uzyskaniem rządowego wsparcia w rozbudowie fabryki i szybkim zatrudnieniem odpowiedniej liczby pracowników. Osiągała również coraz lepsze wyniki finansowe, między innymi dzięki produkcji i sprzedaży fortepianów i pianin, na które w Japonii narastała wówczas moda. Pasmo sukcesów przypieczętowała budowa drugiej fabryki, którą wybudowano w Itayacho.
Na przełomie XIX i XX wieku firma zaczęła przygotowywać grunt pod ekspansję na rynki zagraniczne, głównie dzięki wyjazdom prezesa do Stanów Zjednoczonych. Wiedza o tamtejszych warunkach rynkowych, możliwość poznania branży od środka, dostęp do nowych technologii i kontraktów - wszystko to umożliwiło dalszy rozwój Nippon Gakki i otworzyło jej możliwość pokazania swoich wyrobów całemu światu. Doskonałym produktem promującym instrumenty japońskiej marki na rynkach zachodnich okazał się fortepian, którego piękne brzmienie robiło prawdziwą furorę na światowych wystawach. W trakcie I Wojny Światowej wzrósł popyt na uwielbianą przez żołnierzy harmonijkę ustną, co naturalnie skłoniło Yamahę do poszerzenia katalogu o kolejny instrument. Był to strzał w dziesiątkę i jednocześnie ostatni wielki sukces założyciela firmy, który zmarł w 1916 roku. Właśnie wtedy logo z feniksem zostało zastąpione przez trzy skrzyżowane kamertony, które mają symbolizować trzy filary działalności firmy - technologię, produkcję i sprzedaż. Według niektórych firmowych źródeł, znak ten symbolizuje także trzy zasadnicze elementy muzyki - melodię, harmonię i rytm. Oficjalne logo było jednak wielokrotnie modyfikowane, a ostatnia, kosmetyczna, zmiana miała miejsce w 2016 roku.
Wzloty i upadki
Po śmierci Torakusu Yamahy, jego nazwisko zaczęło pojawiać się na fortepianach i innych instrumentach produkowanych przez Nippon Gakki, co w pewnym sensie zapoczątkowało długotrwały proces zmiany nazwy całego przedsiębiorstwa. Pana Yamahę na stanowisku prezesa zastąpił Chiyomaru Amano, który radził sobie zupełnie nie najgorzej. Z perspektywy firmy, wojna na skalę globalną była świetną okazją do działania. Japończycy byli odcięci od rynków zachodnich, więc rodzime zakłady były jedynym źródłem pewnych dóbr. Dzięki temu Nippon Gakki mogła zwiększyć zatrudnienie i produkować więcej instrumentów, co zaowocowało rekordowymi wynikami sprzedaży. Niestety "szczęście" budowane w takich warunkach nie możne trwać wiecznie... Na początku lat dwudziestych XX wieku firma, nie wiedzieć czemu, zaczęła popadać w długi. To jednak nie było aż takim problemem, jak następujące po sobie pożary i trzęsienie ziemi. W wyniku tych katastrof fabryki Nippon Gakki dwukrotnie uległy zniszczeniu. Szefowie koncernu, starając się jakoś związać koniec z końcem, zdecydowali się na wprowadzenie cięć pensji dla pracowników, co spotkało się z natychmiastowym oporem i sprowokowało ich do strajku. Dwukrotna odbudowa obu zakładów i ponad trzy miesiące negocjacji z zatrudnionymi w nich robotnikami doprowadziły firmę na skraj bankructwa.
Sytuację uratował Kaichi Kawakami, który z inicjatywy rady nadzorczej został wybrany nowym szefem Nippon Gakki. Dzięki reorganizacji przedsiębiorstwa, stopniowemu spłacaniu długów i zaangażowaniu doradców z Europy, pan Kawakami zaczął stawiać firmę na nogi. Tym samym, zupełnie nieświadomie, przygotował ją na trudne czasy, który przyszły wraz z II Wojną Światową. Manufaktura, której do tego momentu udało się już wypracować w miarę solidny kapitał, mogła pozwolić sobie na kolejne przebranżowienie. Było to konieczne ze względu na oczywistą zmianę priorytetów na rynku światowym. Wtedy też po raz pierwszy Nippon Gakki wyraźnie skierowała się ku produkcji czegoś innego, niż instrumenty muzyczne. Japończycy zajęli się wytwarzaniem śmigieł i silników lotniczych używanych w różnych samolotach z tamtego okresu. Co ciekawe, nazwa koncernu była już zupełnie nieadekwatna do jej działalności, jednak nie zdecydowano się na jej zmianę. Prawdopodobnie miał to być sygnał, że Nippon Gakki traktuje swą nową sytuację jako krótkotrwały epizod, a kiedy tylko pojawi się taka możliwość, będzie się znów specjalizować w produkcji instrumentów muzycznych. Tak też się stało. Zaraz po wojnie, kiedy tylko udało się odbudować zniszczone fabryki (przetrwała tylko jedna) i otrzymać spore wsparcie finansowe od Amerykanów, firma wróciła do budowania fortepianów, harmonijek i gitar. O tym małym skoku w bok całkowicie jednak nie zapomniano. Japończycy w krótkim czasie przerzucili się przecież na coś zupełnie innego. Fortepiany i silniki lotnicze łączy chyba tylko to, że wydają z siebie donośny dźwięk i wykorzystują precyzyjną mechanikę. Hmm, no właśnie... A co jeszcze wydaje z siebie taki warkot i wymaga precyzyjnego połączenia wielu elementów wykonanych z dużą dokładnością?
Ziemia, woda, powietrze
W latach pięćdziesiątych Genichi Kawakami, który przejął zarządzanie firmą po swoim ojcu, wybrał się do Europy i USA w poszukiwaniu kolejnych ciekawych materiałów i technologii, niejako kontynuując tradycję działalności Torakusu Yamahy. Tworzywem, w którym nowy prezes dostrzegł ogromny potencjał było włókno szklane. No i się zaczęło! Firma zaczęła szukać sobie dalszych wyzwań i śmiało wchodzić na rynki, które do tej pory były dla niej wielką niewiadomą. Zaczęło się od żaglówek, do których szybko dołączyły wanny, narty, bojlery czy systemy ogrzewania. Nie było jednak mowy o ponownym przebranżowieniu. Fabryki skoncentrowane na instrumentach muzycznych działały tak, jak do tej pory, a wszystkie nowe produkty były tworzone niejako obok, na równi z nimi. Fortepiany Nippon Gakki wciąż podbijały świat, a dzięki konkurencyjnym cenom były po prostu bardziej atrakcyjne, niż te produkowane w wielu innych krajach. To jednak nie wystarczyło Japończykom, którzy uznali, że skoro tak różne rzeczy wychodzą im tak dobrze, nie ma sensu się ograniczać. W tamtym okresie doszli też do wniosku, że dysponując tak bogatym doświadczeniem w dziedzinie dźwięku, mogliby także podbić rynek sprzętu audio. Jak pokazał czas, mieli stuprocentową rację. Zanim jednak do tego przejdziemy, nie możemy pominąć jednej z dziedzin działalności Yamahy, z którą zapewne kojarzy tę markę wiele, wiele osób.
W 1954 roku firma postanowiła spróbować szczęścia w projektowaniu i budowaniu motocykli. Genichi Kawakami, oprócz nowoczesnych materiałów, zajmował się kupowaniem i odnawianiem zniszczonych maszyn produkcyjnych z zakładów metalurgicznych, dzięki czemu mógł bez większego problemu rozpocząć produkcję takich pojazdów. Pierwszy model, YA-1, zaczął schodzić z taśmy już w lutym kolejnego roku, a jego krewni wkrótce mieli przynieść producentowi sławę, o jakiej do tej pory mu się nie śniło. Już sam YA-1 okazał się ogromnym sukcesem. Na tyle dużym, że postanowiono stworzyć siostrzaną spółkę Yamaha Motor Company, koncentrującą swoje wysiłki właśnie na produkcji motocykli, ale także łodzi motorowych, wózków golfowych czy generatorów. Co ciekawe, był to drugi projekt nazwany wprost od nazwiska założyciela Nippon Gakki. Pierwszym był system szkół muzycznych Yamaha Music School, który po dziś dzień działa na całym świecie. Właściwa spółka wciąż uparcie pozostawała przy swojej nazwie.
Yamaha wchodzi w Hi-Fi
Dokładnie w tym momencie rozpoczyna się etap, który najbardziej interesuje melomanów i audiofilów. Kiedy japońska firma przymierzała się do zaprezentowania swojego pierwszego jednośladu, powstał także odtwarzacz, od którego Nippon Gakki rozpoczęła trwającą do dziś karierę producenta wysokiej jakości sprzętu audio. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie była to pierwsza tego typu próba. Wierzcie lub nie, ale manufaktura specjalizująca się w budowie fortepianów i innych instrumentów muzycznych postanowiła stworzyć swój pierwszy nakręcany ręcznie gramofon już w 1922 roku. Wówczas była to jednak jednorazowa przygoda, swego rodzaju projekt poboczny, który został odsunięty na drugi plan. Japończycy o wiele poważniej podeszli do tematu w roku 1954, kiedy to swoją premierę miało urządzenie o nazwie Yamaha HiFi Player. Elegancka szkatułka wyglądająca jak gramofon w bardzo wysokiej obudowie ma wysoką wartość historyczną. Był to bowiem pierwszy odtwarzacz, w którego nazwie użyto terminu "Hi-Fi". Dziś jakość dźwięku zbliżoną do oryginału traktujemy jako coś oczywistego, przynajmniej jeśli chodzi o modele stworzone z myślą o prawdziwych audiofilach, jednak wtedy przepaść między wykonaniem na żywo a dźwiękiem, który można było odtworzyć w zaciszu własnego salonu wciąż była bardzo duża. Do niektórych historycznych nazw możemy podchodzić neutralnie, niektóre wzbudzają uzasadnione wątpliwości, ale "Hi-Fi" wciąż brzmi dobrze i oznacza dążenie do tych samych ideałów. W latach pięćdziesiątych termin ten nie był jednak powszechnie używany, a do obiegu trafił dopiero dekadę później. Yamaha bezpośrednio się do tego przyczyniła, nie tylko za sprawą samego nazewnictwa, ale także włączenia do oferty wciąż rozwijanych, klasycznych zestawów audio, które do dziś stanowią jedną z ważniejszych gałęzi jej katalogu. Firma zdołała sobie wręcz wypracować opinię pioniera w zakresie wiernej reprodukcji dźwięku.
Punktem wyjścia do ekspansji na rynek domowego sprzętu audio były oczywiście budowane przez Nippon Gakki instrumenty muzyczne, a w szczególności organy i fortepiany. Sposób działania ich płyt rezonansowych posłużył japońskim inżynierom za wzorzec, do którego siłą rzeczy porównywali dźwięk odtwarzany przez swoją elektronikę. Cel był prosty - usłyszeć muzykę dokładnie tak, jakbyśmy siedzieli przed prawdziwymi artystami i wpatrywali się w ich piękne instrumenty. Dziś wiemy, że realizacja tej misji w stu procentach jest bardzo trudna. Można jednak krok po kroku zbliżać się do upragnionego efektu, a tak się składa, że Japończycy są w tym bardzo, bardzo dobrzy. Kto grał w go, ten wie, że podstawą sukcesu w tej grze nie jest ani szybkość, ani brawura, ale cierpliwość wsparta długotrwałym szlifowaniem swoich umiejętności. Zamiast szybko wprowadzać na rynek następcę HiFi Playera, firma poświęciła ponad dziesięć lat na dopracowanie swojego kolejnego kroku na rynku domowej aparatury audio. Yamaha postanowiła stworzyć system spełniający wymagania swoich najbardziej wymagających specjalistów. Ludzi, którzy o prawdziwym brzmieniu instrumentów muzycznych wiedzieli praktycznie wszystko. I tak, w 1967 roku (ciekawe, że właśnie wtedy trwała wielka rewolucja w muzyce rockowej) światło dzienne ujrzały głośniki NS-20 i NS-30. Część ich konstrukcji stanowiły takie same membrany, jakie stosowano przy produkcji organów elektronicznych firmy sygnowanych nazwą Electone. Wszystkie parametry i szczegóły wewnętrznej budowy tych głośników były wykalkulowane z myślą o osiągnięciu jednego celu, kryjącego się zresztą pod skrótem wpisanym w nazwę - Natural Sound. Te słowa stały się swego rodzaju hasłem, którym koncern konsekwentnie kierował się także w kolejnych latach. Pierwsze modele z serii NS doczekały się następców oznaczonych numerami 620, 630 i 650. Jednymi z najsłynniejszych kolumn z tego okresu były wprowadzone w 1972 roku monitory NS-670 i NS-690. Tworzyły one serię NS-600, mającą rozwinąć pomysły wykorzystane przy "dwudziestkach" i "trzydziestkach". Zestawy te wyznaczyły standardy dla wielu późniejszych kolumn Yamahy. Zastosowanie dużych magnesów ferrytowych i różnych materiałów absorbujących dźwięk pozwoliło ograniczyć częstotliwość rezonansową membrany, a tym samym zmniejszyć ilość szkodliwych drgań wewnątrz głośnika. Największym hitem z całej serii był model NS-690, któremu dedykowany był sprzedawany w tym samym czasie wzmacniacz CA-1000.
Premiera pierwszego wzmacniacza Yamahy zbiegła się w czasie z początkiem jej dużych sukcesów na rynku zestawów głośnikowych. Zaprezentowany w 1972 roku CA-700 miał więc nieco ułatwiony start, co nie zmienia faktu, że oferował dość bogaty, jak na tamte czasy, asortyment. Oddzielne wejścia MM i MO, wejście dla kaset, dwa wejścia liniowe, a także jedno dla mikrofonu - wtedy to było coś. Historyczny debiut firmy szybko zniknął jednak w cieniu swojego następcy, modelu CA-1000, który do dziś jest jednym z najbardziej reprezentatywnych produktów audio Yamahy. Piękny piecyk w drewnianej obudowie z metalowym panelem czołowym budzi zachwyt nie tylko wyglądem, ale też wartością użytkową i zastosowanymi rozwiązaniami technicznymi. Był to pierwszy wzmacniacz z opcją działania w dwóch trybach. Pierwszy ograniczał zakłócenia i pozwalał uzyskać moc 15 w na kanał. Drugi natomiast był mniej audiofilski, ale dawał możliwość szybkiego wzbicia się na poziom 70 W na kanał. Wraz ze wspomnianymi monitorami NS-690, omawiana integra tworzyła zestaw, który na początku lat siedemdziesiątych ponoć nie miał sobie równych jeśli chodzi o naturalność i czystość dźwięku, a także możliwy zakres jego regulacji.
Sukces firmy na polu domowego audio niejako zapowiadał pojawienie się w 1974 roku modelu NS-1000M, który w kręgach audiofilskich dorobił się statusu legendy. W tych potężnych monitorach tkwiła pierwsza na świecie membrana wykonana z berylu. Głośniki wyprodukowane z wykorzystaniem tego rzadkiego metalu do dziś pozostają dużym rarytasem. Z dobrodziejstw tego materiału korzysta między innymi Focal. Beryl nie trafił do tańszych, popularnych kolumn z wielu względów. Przede wszystkim jest drogi i bardzo trudny w obróbce, a kontakt z jego drobinkami powoduje chorobę zwaną beryliozą. Użytkownikom gotowych głośników żadne niebezpieczeństwo jednak nie grozi, dlatego Yamaha postanowiła sięgnąć po ten materiał i wykorzystać jego niewątpliwe zalety. Model NS-1000M przetarł szlaki kolejnym znakomitym kolumnom japońskiej firmy, przy okazji stając się jednym z największych hitów w jej historii i trafiając między innymi do szwedzkiej i fińskiej telewizji publicznej. Jak na porządnego producenta przystało, wzmacniacze były rozwijane równolegle. Od lat siedemdziesiątych powstawały już regularnie. Zazwyczaj, gdy na rynku pojawiały się nowe zestawy głośnikowe, w katalogu czekał przynajmniej jeden nowy wzmacniacz. Serię CA zwieńczył model 2000, zdolny do osiągnięcia niemal dwukrotnie większej mocy, niż CA-1000. Po zakończeniu jego produkcji, w katalogu zrobiło się miejsce dla serii produktów z oznaczeniem zaczynającym się od litery "A". Rozpoczęta modelem A-1 zaprezentowanym w 1977 roku, wprowadziła ona japońską firmę w kolejną epokę.
Złota era formatu CD
Lata osiemdziesiąte to przede wszystkim początek epoki płyt kompaktowych, które za sprawą braku problemów charakterystycznych dla formatów analogowych i znacznie większej wygody użytkowania zaczęły błyskawicznie wypierać zarówno kasety, jak i płyty winylowe. Chyba nawet nie wypada zbyt mocno chwalić japońskich inżynierów za natychmiastową i skuteczną reakcję na ten wielki przebój, bo jej brak automatycznie cofnąłby firmę do czasów średniowiecza. Chociaż, z drugiej strony, nie wszyscy utytułowani producenci sprzętu hi-fi weszli w kompakty tak szybko i efektownie. Pierwszy odtwarzacz Yamahy, noszący jakże błyskotliwe oznaczenie CD-1, był gotowy tuż po wprowadzeniu płyt CD i był jednym z pierwszych sprzętów tego typu na rynku. Wpływ na to mógł mieć fakt, że współtwórcą tego formatu była przecież inna japońska firma - Sony. Yamaha intensywnie walczyła z pełnymi obaw opiniami na temat dysków optycznych, krążącymi wówczas wśród słuchaczy ceniących sobie wysoką jakość brzmienia. Problemy zauważyli między innymi realizatorzy dźwięku, którzy z jednej strony otrzymali wyjątkowo potężne narzędzie wolne od wad analogowych nośników, z drugiej jednak potrafili bezbłędnie wypunktować to, co wkrótce zauważyli także audiofile - pewną suchość i sztuczność brzmienia, jaką cechowały się wczesne odtwarzacze CD. Analogowy dźwięk mocno różni się od tego odtwarzanego cyfrowo, szczególnie jeśli mówimy o formacie mającym spore ograniczenia, wynikające wprost z pojemności dysków, a zatem i jakości zapisanego na nich materiału. Nic dziwnego, że wielu miłośnikom muzyki trudno było przywyknąć do nowych płyt. Zarzucali im brak charakteru i osobowości. Wysoka cena pierwszych odtwarzaczy także nie pomagała w szybkim rozpowszechnianiu srebrnych krążków. Aż dziw bierze, że dziś niektórzy audiofile uważają płyty kompaktowe za wzorzec naturalnego brzmienia. Kto wie, może pokolenie melomanów wychowanych na "empetrójkach" będzie kiedyś bronić tego formatu z taką samą zaciekłością?
Co ciekawe, na tym etapie Yamaha była także cenionym producentem gramofonów. W połowie lat siedemdziesiątych pokazano światu piękną maszynę oznaczoną symbolem YP-1000. Drewniana podstawa z metalową płytą górną, piękny talerz z precyzyjnym napędem bezpośrednim i znakomicie wykonane ramię - to musiało robić wrażenie. Jeszcze większym szokiem dla audiofilów był futurystyczny PX-1 wyposażony w ramię tangencjalne. W 1982 roku, kiedy narodził się format Compact Disc, Yamaha wprowadziła do oferty także wyjątkowy gramofon wagi ciężkiej. GT-2000, bo o nim mowa, do dziś uznawany jest za jedną z najlepszych szlifierek produkowanych w tamtym okresie. Z analogowych źródeł całkowicie nie zrezygnowano, a jednym z ładniejszych gramofonów wytwarzanych w Japonii już w okresie dominacji płyt kompaktowych był produkowany aż do 1989 roku PF-1000. Z której strony by nie patrzeć, konstruktorzy Yamahy zawsze przejawiali zainteresowanie winylami. Być może było to dla nich naturalne przedłużenie pierwszego HiFi Playera? A może tylko kolejna karta w historii koncernu, który produkował już fortepiany, gitary, śmigła i silniki lotnicze, wanny, narty, bojlery, motocykle, łodzie motorowe i nie wiadomo co jeszcze.
Biorąc pod uwagę zdolność szybkiego adaptowania się do rynkowych zmian, nikogo nie powinno dziwić, że po wprowadzeniu formatu CD Yamaha nie przejęła się narzekaniem audiofilów. W płytach kompaktowych widziała nie tylko przyszłość, ale nawet fundament ówczesnego rynku audio. W latach osiemdziesiątych koncern wprowadzał na rynek po dwa odtwarzacze rocznie, czasami nawet odstawiając na dalszy tor wzmacniacze i głośniki, które przecież zbudowały renomę firmy. Co ciekawe, konstruktorzy w pewnym sensie puszczali oczko do starszych słuchaczy, którzy wciąż nie byli gotowi opuścić analogowego świata. CD-1 był skonstruowany tak, by użytkownik mógł dostrzec dysk w trakcie pracy. Jest to oczywiście nawiązanie do niemalże rytualnego procesu odtwarzania muzyki z płyt winylowych, które obracają się przecież na naszych oczach. Kolejne modele nie zawierały już takich miłych udogodnień, skupiając się na dostarczeniu rozwiązań, których żądał złakniony nowości rynek. Na następcę CD-1 trzeba było czekać niespełna rok. CD-1a był po prostu udoskonaloną wersją swojego poprzednika. Choć kompakty nie zdążyły jeszcze wejść do masowego użytku, odtwarzacze Yamahy d początku cieszyły się uznaniem. Musiały jedynie pokonać pewną barierę cenową, co udało się wypuszczonemu jeszcze w tym samym roku modelowi CD-X1. Wówczas był to jedyny odtwarzacz CD na rynku kosztujący mniej niż sto tysięcy jenów. Nic dziwnego, że stał się prawdziwym hitem sprzedażowym i zachęcił firmę do dalszego rozwijania oferty w tym kierunku. Swego rodzaju kulminacją osiągnięć Yamahy na tym polu był wprowadzony w 1991 roku odtwarzacz GT-CD1. Ten masywny top-loader wyglądał jak dwa urządzenia postawione na sobie. Dolną, metalową część wyposażono w duży wyświetlacz, natomiast w górnym panelu wykonanym z drewna umieszczono piękny napęd i kilka przycisków obsługujących podstawowe funkcje. Hi-end pełną gębą. W tak zwanym międzyczasie, w 1987 roku, firma oficjalnie zmieniła swoją, już niemal całkowicie nieadekwatną, nazwę. Od tamtej pory Japońskie Instrumenty Muzyczne oficjalnie funkcjonują jako Yamaha Corporation. Był to, rzecz jasna, hołd dla Torakusu Yamahy, którego "dziecko" właśnie wtedy kończyło dokładnie 100 lat. Nazwa "Yamaha" wraz z charakterystycznym logiem w tej czy innej postaci była jednak obecna na większości wymienionych wyżej urządzeń, choć dla zachowania pewnej zgodności historycznej powinniśmy dodać, że ich producentem do 1987 roku była firma Nippon Gaki.
Kino domowe w pięciu smakach
Jeżeli chcielibyście przewertować spis produktów Yamahy i zagłębić się w historię tej marki chociażby w taki sposób, aby znaleźć jedno zdjęcie każdego modelu i przeczytać o nim kilka zdań, powodzenia... Przescrollowanie samych instrumentów wyprodukowanych przez japoński koncern zajmuje kilka dobrych minut. Pokrętło myszy płonie, symbole i miniatury zdjęć przeskakują nam przed oczami, a końca nie widać. Ze sprzętem audio jest podobnie. Na czym się skupić? Które produkty wyróżnić? Jedni powiedzą, że szczególnie godny dokładniejszego opisu jest wzmacniacz AX-2000, inni zwróci uwagę na kosmiczną końcówkę mocy B-6, a jeszcze inni na pierwszym miejscu postawią kolumny NS-2000 lub amplituner DSP-AX1. Wielu fanów marki głosuje jednak na tańsze modele, takie jak AX-570, AX-900 czy RX-797. Jeżeli mielibyśmy wybrać jedną grupę produktów audio, która ilościowo robi największe wrażenie, z pewnością byłyby to amplitunery kina domowego. Ich mnogość wyraźnie wskazuje, że już od wielu lat Yamaha traktuje ten segment wyjątkowo poważnie. Oczywiście, miłośnicy sprzętu stereo zwrócą uwagę na to, że nowe amplitunery pojawiają się w katalogu tej marki chyba kilkanaście razy w ciągu roku, podczas gdy audiofilskich wzmacniaczy dwukanałowych koncern wypuszcza może dwa, w porywach trzy. Jest w tym sporo racji, ale rynek zaawansowanych technicznie urządzeń mocno powiązanych z branżą wideo rządzi się swoimi prawami. Każdy nowy kodek, system dźwięku przestrzennego czy standard gniazd stanowi okazję do wymiany oferty całymi seriami. Yamaha stara się wprawdzie przygotowywać swoich klientów na rozwiązania, które mają pojawić się w przyszłości, a także zabezpieczyć ich poprzez aktualizacje oprogramowania, ale nie oszukujmy się - amplituner kina domowego niejako z definicji jest urządzeniem, które szybko się starzeje, co pociąga za sobą konieczność nadążania za nowinkami i wprowadzania świeżych modeli z dużą częstotliwością.
Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że japoński koncern dosłownie trzęsie rynkiem amplitunerów kina domowego. Oczywiście nie można tutaj pominąć zasług wielu innych producentów, takich jak Denon, Onkyo, Denon czy Pioneer, jednak Yamaha w tej dziedzinie była, jest i zapewne jeszcze długo pozostanie jednym z najmocniejszych graczy. Jej inżynierowie nie poprzestali jednak na produkcji klocków stworzonych z myślą o budowie pełnego systemu wielokanałowego i już dawno zaczęli szukać czegoś, co mogłoby zapewnić użytkownikom podobne wrażenia dźwiękowe bez zabierania miejsca, prowadzenia kabli po podłodze i wydawania sporych pieniędzy nie tylko na sam telewizor i amplituner, ale przede wszystkim zestaw pięciu, siedmiu lub dziewięciu głośników oraz aktywnego subwoofera. Nie trzeba być geniuszem, aby zauważyć, że kino domowe w tym najbardziej "prawidłowym" wydaniu to jednak potworna monterka. Kilogramy sprzętu, przestawianie mebli, debet na koncie, godziny grzebania w ustawieniach, rozwód, alimenty... Wszystko to, aby podczas wieczornego seansu poczuć się jak w prawdziwym kinie? W porządku, na pewno ma to swój urok, ale aby naprawdę zbliżyć się do tego poziomu, trzeba przezwyciężyć trudności, których nie zaakceptowałby niejeden audiofil słuchający muzyki na gramofonie, wzmacniaczu lampowym i potężnych, oldschoolowych monitorach. Japończycy jako jedni z pierwszych doszli do wniosku, że trzeba znaleźć prostsze rozwiązanie. Coś, co pozwoli nam cieszyć się dźwiękiem przestrzennym, ale nie przekształci naszego domu w magazyn z kolumnami i kablami. Być może wpływ na to miały specyficzne warunki mieszkaniowe, z którymi musi mierzyć się większość obywateli tego kraju? A może po prostu Yamaha po raz kolejny wykazała się niesamowitym sprytem i wizjonerstwem?
Rozwiązaniem był wprowadzony w 2004 roku soundbar o nazwie YSP-1. Co ciekawe, dziś to pojęcie jest używane powszechnie, jednak w tamtych czasach nikt jeszcze nie wiedział co dokładnie może dać nam tego typu urządzenie, a sama Yamaha ochrzciła swój nowy wynalazek mianem Digital Sound Projector. Płaski panel z niezliczoną liczbą małych głośników był czymś zupełnie przełomowym. Przetworniki kontrolowane przez wbudowany procesor DSP współpracowały ze sobą tak, aby wykorzystywać odbicia dźwięku od ścian pomieszczenia odsłuchowego i w ten sposób z jednego łatwego w montażu i nie zajmującego cennego miejsca urządzenia można było uzyskać realistyczny dźwięk otaczający słuchacza z każdej strony. Oczywiście wrażenia z najlepszego nawet soundbara ciężko jest porównywać z tym, co potrafi zapewnić nam pełny system kina domowego, jednak rachunek plusów i minusów w wielu przypadkach bezlitośnie wykazywał wyższość głośnikowej listwy nad pełnowymiarowym zestawem zajmującym pół pokoju. YSP-1 nie był tani, ale - jak można się było spodziewać - w jego ślady poszło wiele kolejnych modeli, jak YSP-1000 i YSP-500, YSP-4000 czy YSP-2200. W wybranych krajach Yamaha oferowała także ciekawe soundbary w formie mebli audio-video, z półkami na inne urządzenia (odtwarzacze, dekodery i konsole), a nierzadko również zintegrowane wieszaki na telewizor. Domowe centrum rozrywki w jednym pudełku. Dziś japońska firma oferuje klientom aż dziesięć różnych soundbarów różniących się wielkością, funkcjonalnością i oczywiście poziomem zaawansowania technicznego, przekładającego się na jakość efektów przestrzennych. Firma chętnie sięga po aktywne subwoofery, a niedawno wzbogaciła swoje soundbary o kompatybilność z firmowym multiroomem, co umożliwia między innymi wykorzystanie głośników bezprzewodowych w roli kanałów efektowych. Bez konieczności prowadzenia kabli spod telewizora za kanapę, ale z jak najbardziej realnym, a nie wirtualnym dźwiękiem dochodzącym do nas z tyłu.
Od fortepianu do systemu mikro
Historia Yamahy pełna jest ciekawostek, zwrotów akcji i nawiązań do pomysłów, które zapoczątkowały jej ekspansję. Jeżeli jednak spytacie co łączy instrumenty muzyczne ze wzmacniaczami lub kolumnami tej marki, na poszukiwanie punktów wspólnych trzeba będzie poświęcić trochę czasu. Oczywiście podstawowym elementem jest tutaj dźwięk, ale w sferze konstrukcyjnej niezwykle ciężko jest przenieść doświadczenie zdobyte przy produkcji fortepianów na grunt domowej elektroniki audio. Dysponując takim zapleczem, traktowanym choćby jako pożywka dla specjalistów od marketingu, niejedna firma raz po raz udowadniałaby melomanom, że kupując wzmacniacz lub amplituner otrzymają coś, czego na co dzień doświadczają artyści i profesjonaliści. Nie wiedzieć czemu, Japończycy nie przypominali klientom o swoich fortepianach, gitarach i instrumentach perkusyjnych na każdym kroku. W katalogach ze sprzętem hi-fi instrumenty przewijały się od czasu do czasu, ale wyłącznie jako tło. Nikt nie próbował udowodnić audiofilom, że w nowym wzmacniaczu wykorzystano, no właśnie - co? Obudowę wykonaną z tego samego metalu, którego koncern używa do budowy werbli albo saksofonów? Klawisze od keyboardu?
Wszystko zmieniło się na przełomie tysiącleci, kiedy to firma wprowadziła na rynek swoje pierwsze systemy mikro, sygnując je nazwą wyraźnie nawiązującą do instrumentu, który rozsławiał nazwisko Torakusu Yamahy na początku XX wieku. Eleganckie wieżyczki z serii PianoCraft okazały się czymś więcej, niż kolejnym eksperymentem. Pierwsze modele podzieliły audiofilów i melomanów na dwa obozy. Jedni uznali, że japoński koncern przekombinował, zszedł poniżej poziomu uznawanego za akceptowalny, a na dodatek pomylił się przy określaniu grupy docelowej, tworząc urządzenia dla ludzi, którzy nie istnieją. Inni uważali, że firma próbuje wciągnąć coraz więcej ludzi w słuchanie muzyki, oferując im uproszczoną wersję prawdziwego, dużego systemu stereo. O tym, że w tamtych czasach zestawy mikro cieszyły się wielką popularnością, nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Były to jednak tanie, plastikowe samograje, które ze względu na niskie ceny mógł kupić prawie każdy. Japończycy postanowili od razu pójść o krok dalej i pokazać klientom kompaktowe zestawy, które może i były trochę droższe, ale pachniały sprzętem z wysokiej półki. Ładniejsze, lepiej wykonane i wyraźnie nawiązujące do ekskluzywnych fortepianów. Nie tylko nazwą, ale przede wszystkim wykończeniem dołączonych monitorów.
Kolumienki pokryte lśniącym, czarnym lakierem stały się wizytówką PianoCraftów, a te zaczęły sprzedawać się jak ciepłe bułeczki. Od tego momentu firma konsekwentnie trzymała się swojego pomysłu na sukces, wprowadzając do swoich wieżyczek coraz nowsze funkcje. Nigdy nie zmieniono jednak generalnej formy tego produktu, zachowując minimalistyczną stylistykę i elementy niemal wprost zapożyczone z droższych wzmacniaczy i amplitunerów. Dziś w katalogu znajdziemy kilka różnych zestawów z serii PianoCraft, od tych najprostszych po te bardziej wypasione, złożone z dwóch osobnych klocków i dedykowanych kolumn. Co ciekawe, polski dystrybutor Yamahy oferuje również zestawy będące połączeniem tych samych jednostek centralnych lub wzmacniaczy i odtwarzaczy z zupełnie innymi głośnikami. Wybierając PianoCrafta MCR-N670D z monitorami Indiana Line Tesi 262 lub Bowers & Wilkins 707 S2 nie musimy nawet rezygnować z lakieru fortepianowego. To już właściwie nie miniwieża, ale poważny system stereo, który możemy kupić jako całość, bez czasochłonnego dobierania poszczególnych elementów do siebie. Zakup takiego kompletu otwiera nam też drogę do dalszych eksperymentów z podstawkami, kablami, a w końcu także innymi źródłami, wzmacniaczami i kolumnami. A to już zabawa dla prawdziwych audiofilów.
Cała wstecz?
Na początku XXI wieku Yamaha równolegle rozwijała wiele koncepcji i testowała nowe pomysły na domowy sprzęt audio, zapominając trochę o swoich jakże szlachetnych korzeniach. Kino domowe? No dobrze, w tamtych czasach brak aktywności na tym rynku byłby po prostu głupotą. Soundbary okazały się strzałem w dziesiątkę, ale nikt nie miał wątpliwości, że do słuchania muzyki nadają się średnio. A co z klasycznymi komponentami stereo? Hmm, tak sobie. O ile jeszcze w latach dziewięćdziesiątych audiofile chętnie kupowali wzmacniacze i odtwarzacze japońskiej firmy, tak dziesięć lat później sytuacja wyglądała dość kiepsko. Nie tylko u Yamahy. Niektórzy producenci sprzętu audio-video doszli do wniosku, że melomanów nie interesują już klasyczne klocki. Byli przekonani, że wkrótce jego produkcją będą zajmować się wyłącznie małe firmy prowadzone przez prawdziwych ekscentryków. Z drugiej strony, co mieli kupować klienci, którym na każdym kroku proponowano plastikowy zestaw kina domowego? Japończycy zajrzeli więc do swoich starych katalogów i stwierdzili, że fajnie było robić takie rzeczy, jak chociażby wzmacniacz CA-1000. To właśnie na nim oparto koncepcję nowego systemu stereo będącego prawdziwie audiofilską wieżą na miarę XXI wieku. Z nieprodukowanych już urządzeń zaczerpnięto to, co było w nich najlepsze. Cudowne wzornictwo, wysoką jakość wykonania, aluminiowe panele czołowe, drewniane boczki, a także cały szereg mniejszych elementów, takich jak przełączniki czy pokrętła. Tak powstał wzmacniacz A-S2000 i odtwarzacz CD-S2000. Oba komponenty wprowadzono na rynek w 2007 roku, a audiofilom na całym świecie oczy dosłownie wyszły z orbit. Wbrew pozorom, nie były to urządzenia absolutnie hi-endowe, więc można było myśleć o nich w kategoriach kolejnego zakupu - czegoś, co pozwoli nam wzbić się wysoko ponad poziom amplitunerów i PianoCraftów.
"Tym, co wyłoniło się z tej koncepcji, był projekt wyrażający typowo japońską estetykę podkreślającą piękno przestrzeni. Równowaga między szorstkością a delikatnością. Aby osiągnąć to poczucie przestrzeni, zmniejszyliśmy elementy kompozycyjne i dopracowaliśmy szczegóły, starając się znaleźć właściwą równowagę między nimi. Weźmy na przykład szufladę na płyty kompaktowe, szlifowaną do minimalnej grubości, gałki i przełączniki lub minimalistyczne piloty zdalnego sterowania. Naczynia, wazony, skrzynki pocztowe... Tego typu "pojemniki" znajdują się wszędzie w naszym życiu. Ale najważniejsze jest to, co w nich wkładamy. Również w przypadku komponentu audio nie jest ważny sam produkt, ale muzyka. Słuchacz przyjmuje centralną rolę. Powściągliwa obecność, która wyprowadza te role na pierwszy plan, stanowi nową tożsamość projektową Yamahy." - powiedział projektant Kenshiro Tanaka, odpowiedzialny za ostateczny kształt omawianego systemu. Japoński koncern wrzucił na audiofilskie salony granat odłamkowy. O serii S2000 mówili wszyscy. Trzy lata później dołączył do niej odtwarzacz sieciowy NP-S2000, dzięki czemu wieża była kompletna i gotowa na wyzwania nowej ery. Gdybyście wtedy kupili wszystkie trzy klocki i każdego dnia publikowali ich zdjęcia na Instagramie, prawdopodobnie mielibyście dziś jeden z najpopularniejszych profili o tematyce audio na tym portalu. A-S2000 i CD-S2000 wylansowały modę na sprzęt stereo utrzymany w stylu retro. Zanim inni producenci zaczęli kombinować w ten sam sposób, Yamaha wprowadzała już kolejne modele bazujące na tych samych pomysłach. Wzornictwo nawiązujące do urządzeń z lat siedemdziesiątych zaczęło spływać do tańszych wzmacniaczy i odtwarzaczy. Później Yamaha znów wykonała ruch, którego prawie nikt się nie spodziewał. Niemal dokładnie dziesięć lat po wprowadzeniu serii S2000 pokazała światu jeszcze bogatszą, bardziej ekskluzywną serię S3000. Z ceną przekraczającą czterdzieści tysięcy złotych, taki komplet nie miał prawa trafić pod strzechy, ale nie o to chodziło. Japończycy chcieli udowodnić, że traktują sprzęt stereo bardzo, bardzo poważnie. A-S3000 i CD-S3000 stały się dla niej przepustką do świata hi-endu, z którego wcześniej na własne życzenie się wycofała.
Dla tak zwanych zwykłych użytkowników o wiele ważniejsze jest to, co urządzenia z najwyższej półki zrobiły dla wzmacniaczy, odtwarzaczy i amplitunerów, na które nie trzeba odkładać latami. A zrobiły wiele dobrego. Stylistyka odkopana na potrzeby serii S2000 była od tego momentu wszczepiana niemal wszystkim produktom stereofonicznym, wliczając w to nawet nowe wersje PianoCraftów. Oferta urządzeń dwukanałowych rozwinęła się niesamowicie. Wzmacniacz zintegrowany oparty na pomysłach Kenshiro Tanaki można dziś kupić już za 999 zł. Absolutnym hitem Yamahy okazały się jednak amplitunery stereo. Japończycy jako jedni z pierwszych zrozumieli, że zakup kinowego kombajnu w wielu przypadkach wcale nie jest podyktowany chęcią podłączenia do niego jedenastu kolumn, ale możliwościami wynikającymi z zastosowanych wewnątrz technologii i gniazd obecnych na tylnym panelu. W dzisiejszych czasach ludzie nie podłączają przecież swojego sprzętu do magnetofonu, ale raczej do komputera, telewizora, konsoli, dekodera lub serwera, nie wspominając o domowej sieci, smartfonach i tabletach. Melomani chcieli mieć dostęp do wszystkich tych udogodnień, ale jeśli chodzi o kolumny, spokojnie mogli się zatrzymać na dwóch porządnych monitorach lub podłogówkach. Połączenie klasycznych wzmacniaczy stereofonicznych z funkcjami dostępnymi do tej pory tylko w amplitunerach kina domowego okazało się strzałem w dziesiątkę. R-S202D, R-N303D, R-N402D, R-N602 i R-N803D cieszą się ogromną popularnością i nie ma się czemu dziwić. Najdroższy z nich kosztuje 3699 zł, a ma praktycznie wszystko, czego oczekiwalibyśmy od nowoczesnego centrum domowego systemu audio-video.
MusicCast czyli muzyka bez ograniczeń
Kiedy z uwagi na różnorodność wykorzystywanych przez melomanów źródeł dźwięku i rosnącą popularność smartfonów i tabletów rywalizacja między producentami sprzętu przeniosła się na kwestie software'owe, Japończycy nie szukali rozwiązania po omacku, nie czekali na rozwój sytuacji, ale postanowili załatwić sprawę raz a dobrze. Ich odpowiedzią na potrzeby nowej ery był system, w którym wszystko łączy się ze sobą, a użytkownik otrzymuje potężne narzędzie do zarządzania muzyką w całym domu. MusicCast to autorskie rozwiązanie Yamahy, dzięki któremu można bezprzewodowo przesyłać dźwięk pomiędzy urządzeniami rozlokowanymi w całym domu, a także korzystać z wielu innych unikatowych funkcjonalności. Wszystkie urządzenia z rodziny MusicCast obsługują wszystkie popularne systemy łączności bezprzewodowej - Wi-Fi, AirPlay i Bluetooth. Dzięki temu z łatwością można odtwarzać na nich muzykę bezpośrednio ze smartfona, tabletu, komputera lub serwera. MusicCast idzie nawet o krok dalej - dzięki komunikacji bezprzewodowej system umożliwia przesyłanie muzyki z serwisów streamingowych, takich jak Spotify, TIDAL czy Deezer. Obsługa serwisów zintegrowana jest z urządzeniami MusicCast, dzięki czemu muzyka odtwarzana jest wprost z sieci, a nie za pośrednictwem urządzenia mobilnego. Rozwiązanie to pozytywnie wpływa na czas pracy smartfona na jednym ładowaniu i pozwala korzystać z niego bez przerywania odtwarzania. W pakiecie dostajemy także radio internetowe, dzięki czemu w dowolnej chwili możemy słuchać jednej z tysięcy stacji radiowych z całego świata.
Każdym z urządzeń pracujących w systemie MusicCast można sterować z poziomu aplikacji MusicCast Controller. Jest to bezpłatna aplikacja z polskim menu dostępna na systemy Android oraz iOS. Aplikacja umożliwia sterowanie wieloma ustawieniami urządzeń i pozwala zarządzać odtwarzaniem dźwięku przez wszystkie modele MusicCast dostępne w całym domu. Każdy z domowników z poziomu swojego smartfona może na przykład połączyć kilka lub wszystkie urządzenia MusicCast w jedną grupę, aby odtwarzały tę samą muzykę. Ponadto dzięki aplikacji można zapamiętać ulubione stacje radiowe, stworzyć playlistę, a także cieszyć się dostępem do muzycznych serwisów internetowych. Wszystko z poziomu ekranu swojego smartfona lub tabletu. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby z wielu takich urządzeń zbudować system wypełniający dźwiękiem cały dom. Można zacząć od jednego, małego głośnika i z czasem dodawać kolejne komponenty, budując swój domowy system multiroom w swoim tempie i według swoich potrzeb. Każdy produkt MusicCast jest równoważny, więc niezależnie czy zaczniemy od zaawansowanego amplitunera AV czy prostego głośnika, system zawsze i dla każdego produktu działa tak samo. Każde urządzenie potrafi wysyłać i odbierać dźwięk. Warto przy tym zaznaczyć, że Yamaha stawia tu na wysoką jakość dźwięku. Wszystkie urządzenia z rodziny MusicCast obsługują pliki wysokiej rozdzielczości do 192 kHz, a wiele z nich także pliki DSD do 5,6 MHz.
MusicCast to nie tylko pomysł i nie tylko aplikacja, ale przede wszystkim dziesiątki urządzeń, które możemy dowolnie łączyć i mieszać. Jeśli chodzi o ilość dostępnych modeli i ich różnorodność, chyba żaden inny multiroom na rynku nie może się równać z rozwiązaniem Yamahy. Z MusicCastem współpracują niewielkie radiobudziki, głośniki sieciowe, zestawy mikro, amplitunery kina domowego, soundbary, streamery, a nawet gramofon. Klienci mogą więc wybrać taki sprzęt, jaki ich zdaniem najlepiej sprawdzi się w danym pomieszczeniu. W sypialni można zainstalować maleńki głośnik z funkcją budzika, w gabinecie - parę głośników sieciowych połączonych w system stereo, w kuchni lub jadalni - jeden elegancki głośnik zapewniający pełne brzmienie, w pokoju gościnnym - miniwieżę lub soundbar, a w salonie - duży system stereo lub kompletny zestaw wielokanałowy. A jeśli sami nie tylko słuchamy, ale też gramy na fortepianie... Tak, zgadliście! Z systemem MusicCast można też połączyć taki właśnie instrument o nazwie Disklavier Enspire - pierwszy na świecie fortepian z funkcją multiroom. Żeby było ciekawiej, Yamaha zainstalowała w nim specjalny mechanizm, który odtwarza ruchy klawiszy. Te z kolei wprawiają w ruch młoteczki i struny, dzięki czemu usłyszymy prawdziwe brzmienie fortepianu nawet, gdy nikt przy nim nie siedzi. Możemy w ten sposób odtwarzać swoje własne "nagrania" lub sięgnąć do internetowej biblioteki, w której zapisane są dane o ruchach palców innych pianistów. Muzykę dla serwisu dostarczają artyści związani z Yamahą, w tym Jamie Cullum i Sarah McLachlan. Od prostego głośnika do fortepianu w jednym systemie? Trzeba przyznać, że możliwości MusicCasta są imponujące.
Czy Yamaha jest już naprawdę wszędzie?
To dobre pytanie, a odpowiedź twierdząca nie będzie daleka od prawdy. Niewiele firm działających w branży audio może pochwalić się podobnymi osiągnięciami również na innych polach. Weźmy na przykład JBL-a. W produkcji różnego rodzaju głośników i profesjonalnych systemów nagłaśniających praktycznie nie ma sobie równych. Jeżeli jednak Amerykanie powiedzą, że ich sprzęt można znaleźć dosłownie wszędzie - w salach kinowych, restauracjach, na koncertach, a nawet w domach audiofilów, Japończycy będą mogli uśmiechnąć się i zapytać czy głośniki JBL-a jeżdżą też po drogach albo pływają po morzach i oceanach. Szach i mat. Jeśli zaś chodzi o studia nagraniowe, stosowane w nich mikrofony, wzmacniacze, słuchawki i zestawy głośnikowe to jedno, ale Yamaha chyba śmiało może powiedzieć, że jej sprzęt jest lub był na pewnym etapie obecny w każdym dobrym studiu. Przecież na nim grają sami artyści! Ciężko uwierzyć, by gdzieś na świecie uchował się realizator, który nigdy nie widział fortepianu, zestawu perkusyjnego, gitary elektrycznej, klarnetu lub keyboardu oznaczonego trzema skrzyżowanymi kamertonami.
Co ciekawe, monitory Yamahy można bardzo często zobaczyć również po drugiej stronie szyby. Profesjonaliści chętnie używają ich ze względu na niepowtarzalne, wyjątkowo precyzyjne brzmienie utrzymane w charakterystycznym dla japońskich produktów stylu. Wielu realizatorów i specjalistów od masteringu traktuje je jako sprzęt do zadań specjalnych. Niektórzy używają ich kiedy kończą pracę nad danym materiałem i chcą się upewnić, że nie przydarzyła im się żadna wpadka. Inni z przekąsem mówią, że uzyskują w ten sposób brzmienie, jakie prawdopodobnie usłyszy wielu słuchaczy na swoich radiomagnetofonach i miniwieżach, oczywiście na znacznie niższym poziomie jakościowym. Jedno jest pewne - bez charakterystycznych monitorów z białymi membranami wielu dźwiękowców nie wyobraża sobie życia. Są oryginalne i bezkompromisowe, ale z jakiegoś powodu trudno jest się ich pozbyć, nawet jeśli większą część roboty wykonuje się na innych zestawach. Na tym jednak nie kończy się przygoda Yamahy ze sprzętem studyjnym. Japończycy produkują całą masę elektroniki używanej nie tylko w studiach, ale też w radiu i telewizji, na koncertach czy w obiektach użyteczności publicznej. Miksery, interfejsy, procesory sygnałowe, wzmacniacze, systemy głośnikowe, słuchawki, a nawet panele akustyczne AFC (Active Field Control).
Z japońskim koncernem siłą rzeczy związanych jest wielu artystów. Niektórzy zetknęli się z jej instrumentami bardzo wcześnie. Nie jest zaskoczeniem, że wykorzystuje się je w szkołach muzycznych Yamaha Music School. Od momentu otwarcia pierwszej takiej placówki w 1954 roku w Japonii, liczba uczniów w systemie sięga prawie siedmiuset tysięcy, a absolwentów jest już ponad pięć milionów. Do ich dyspozycji pozostaje ponad 20000 nauczycieli w ponad 6000 placówek na całym świecie. Wyjątkowo dobrzy młodzi artyści mogą starać się także o stypendium Yamahy. W tym celu w 1966 roku firma powołała specjalną fundację Yamaha Music Foundation, której głównym założeniem było pobudzanie pasji i chęci do gry na instrumentach muzycznych wśród młodych ludzi na całym świecie. Laureatką takiego stypendium jest na przykład Aleksandra Hortensja Dąbek, która w 2018 roku wydała swoją debiutancką płytę z utworami Chopina i Schumanna. Z fortepianów Yamahy chętnie korzystają również uczestnicy Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. W 2015 roku najpopularniejszym wykorzystywanym przez nich instrumentem był fortepian koncertowy Yamaha CFX. Warto także wspomnieć o tym, że japoński koncern od jakiegoś czasu wchłania inne firmy, takie jak Bösendorfer, Steinberg czy Line6, pozostawiając na ich produktach oryginalne nazwy. Czasami możemy więc nawet nie wiedzieć o tym, że Japończycy maczali palce w sprzęcie, którego używamy na co dzień.
Epilog
Jak to wszystko podsumować? W kilku zdaniach na pewno będzie trudno. Na przestrzeni lat Yamaha wypracowała sobie niezwykle silną pozycję, a jej dorobek w samym tylko świecie domowej elektroniki audio to temat na dłuższą pogawędkę. Patrząc na historię firmy, można dojść do wniosku, że gdyby nie muzyczna i inżynierska pasja jej założyciela i wydarzenia, które odcisnęły piętno na jej losach, być może dziś Yamaha produkowałaby coś zupełnie innego? Nie instrumenty muzyczne, nie amplitunery i nie motocykle, ale na przykład tomografy komputerowe, buty do biegania lub kosiarki? A nie, chwila... Kosiarki też robi! No to promy kosmiczne. Kto wie, może jej szefowie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Japońska korporacja zatrudnia prawie trzydzieści tysięcy osób - sześć razy tyle, co SpaceX. Może za kilkadziesiąt lat taka przygoda jawiłaby się ludziom tylko jako kolejny etap rozszerzania działalności Yamahy. Jak powiedział sam prezes, Takuya Nakata, w najbliższej przyszłości firma zamierza utrzymać dominację nad konkurencją dzięki swej kreatywności i innowacyjności. Czy trzeba dodawać coś więcej?
Artykuł powstał we współpracy z firmą Audio Klan.
Komentarze