NAD C316BEE
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Wielu melomanów i audiofilów na drodze sprzętowej ewolucji wspina się coraz wyżej i wyżej, czasami aż do poziomu graniczącego z czystym szaleństwem. Nie ma w tym nic dziwnego, bo ludzie, którzy kochają muzykę chcą jej słuchać w jak najlepszym wydaniu i są w stanie zrobić naprawdę wiele, aby ten cel osiągnąć. Ta niekończąca się zabawa ma jednak wiele poważnych minusów. Każdy jej uczestnik ma tu wiele do powiedzenia, ale moim zdaniem największym ograniczeniem jest konieczność inwestowania dużych pieniędzy dla dalszej poprawy jakości brzmienia. Po przekroczeniu pewnego poziomu jakościowego, stosunek kosztów do skutków staje się co najmniej dyskusyjny. Sprawy nie poprawia fakt, że już relatywnie niedrogi system stereo może zapewnić nam dźwięk naprawdę dobrej jakości. Problem w tym, że znalezienie porządnego sprzętu za rozsądne pieniądze wydaje się być coraz trudniejsze. Kiedyś trzeba było odstać swoje w kolejce po wymarzoną wieżę Diory lub Unitry. Później przerzuciliśmy się na urządzenia takich marek, jak Technics, Pioneer, Sony czy Kenwood. Na początku obecnego stulecia w segmencie budżetowym królował sprzęt Marantza, Creeka, Cambridge'a, NAD-a, Onkyo, Denona, Arcama i kilku innych marek wyznających filozofię no-nonsense. Nie wszystkie pozostały jej wierne, jednak wbrew powszechnej modzie na podnoszenie poprzeczki, wiele firm nie jest w stanie rozstać się z dobrymi i tanimi komponentami stereo.
NAD jest tego świetnym przykładem. Brytyjska marka będąca w posiadaniu koncernu Lenbrook Industries oferuje swoim klientom hi-endowe klocki z serii Masters i szereg innych modeli zdecydowanie wykraczających poza segment budżetowy. Kiedy wprowadziła na rynek wzmacniacze zintegrowane C338, C368 i C388 audiofile uznali, że to koniec klasycznych konstrukcji, od których zaczynały i na których wręcz wychowały się całe pokolenia melomanów. Firma nie wycofała jednak takich modeli, jak C316 BEE, C326 BEE, C356 czy C375 BEE, przynajmniej w tym momencie. Jeśli chodzi o stosunek jakości do ceny, pierwszy z nich wydaje się być absolutnym killerem. 1799 zł za taki piecyk? Nie mówimy o wzmacniaczu pracującym w klasie D, z zasilaczem wielkości paczki zapałek. To mała, ale porządnie zaprojektowana integra dysponująca mocą 40 W na kanał i wyposażona w kilka przydatnych gadżetów, jak wejście gramofonowe, regulacja barwy, zdalne sterowanie czy gniazdo słuchawkowe. Jeżeli kiedykolwiek ktoś zapyta Was dlaczego NAD C316 BEE kosztuje 1799 zł, a Atoll IN50SE, Creek Evolution 50A i Naim Nait 5si to już odpowiednio 2990, 4290 i 6090 zł, powodzenia w wymyślaniu czegoś poza ładniejszymi frontami i hmm, no właśnie, brzmieniem? Ale czy wzmacniacz za półtora tysiąca złotych naprawdę gra znacznie gorzej niż te za dwa, trzy lub cztery razy tyle? Za chwilę się przekonamy.
Wygląd i funkcjonalność
Zanim jednak przejdziemy do odsłuchu, przyjrzyjmy się bohaterowi naszego testu. Jak większość urządzeń NAD-a, to dosyć zwyczajny, ciemnoszary klocek z kilkoma przyciskami i pokrętłami. Gdyby nie delikatnie zaokrąglone boczki, ciężko byłoby tu mówić o czymś takim, jak wzornictwo. No bo jakie wzornictwo? O ile w wyższych modelach projektanci NAD-a stosowali jeszcze poziome wcięcia i przetłoczenia, tutaj mamy do czynienia z całkowicie płaskim panelem, przez co C316 BEE wpisuje się w dizajn zaprezentowanych niedawno modeli C338, C368 i C388. W odróżnieniu od nich, wykorzystuje jednak zupełnie inną technologię, o czym przekonamy się zaglądając do środka przez rząd otworów wentylacyjnych w górnej pokrywie. Dla wielu audiofilów widok transformatora toroidalnego i dużych radiatorów ciągnących się przez całą głębokość obudowy jest jasnym sygnałem, że mamy do czynienia z porządnie zaprojektowanym wzmacniaczem. W tym przedziale cenowym jest to już obrazek coraz rzadszy, żeby nie powiedzieć - niespotykany.
TEST: NAD C368
Warto w tym miejscu wspomnieć, że do naszego testu dostarczono nową wersję tego wzmacniacza, gdzieniegdzie oznaczaną dopiskiem V2. Na stronie producenta figuruje jednak jako C316BEE. Może to wprowadzać pewien bałagan, bo poprzednia wersja miała trochę inny, lekko wypukły potencjometr, front zaokrąglony w płaszczyźnie pionowej, a nie poziomej, ale przede wszystkim nie była wyposażona w wejście gramofonowe, które tutaj dodano. Z przodu pojawiła się nawet stosowna naklejka mająca przypominać płytę winylową. NAD od dawna tak kombinuje ze swoimi urządzeniami i, prawdę mówiąc, zupełnie nie mam pojęcia dlaczego. Czy nie można by było, wzorem Naima, Exposure'a, Marantza, Cyrusa, Arcama lub Primare'a, trzymać się raz przyjętego schematu? Eksperymenty można łatwo wybaczyć firmom, których każdy nowy model ma się z założenia różnić od poprzednich, ale tutaj mamy do czynienia z drobnymi modyfikacjami sprawiającymi, że urządzenia kupowane powiedzmy co kilka lat, ostatecznie zupełnie do siebie nie pasują. Kiedyś urządzenia tej marki słynęły z nieprzyzwoicie brzydkich frontów w kolorze szaro-zielonkawym. Później eliminowano to spleśniałe zabarwienie, idąc w coraz ciemniejsze i monochromatyczne odcienie. Kiedyś NAD robił odtwarzacze CD z kanciastymi szufladami, a później - zaokrąglonymi. Zmieniały się także przyciski i panele frontowe, a nawet tak podstawowe rzeczy, jak szerokość obudowy. Jeżeli więc kupicie wzmacniacz i odtwarzacz NAD-a z różnych roczników, bardzo możliwe, że otrzymacie dwa klocki, z których jeden wygląda jak oryginał, a drugi jak podróbka. Co więcej, z takim systemem można skończyć nawet dzisiaj, wybierając z katalogu aktualnie produkowane modele. Weźmy na przykład opisywaną integrę i spróbujmy dopasować do niej źródło. Oczywistym wyborem wydaje się być C516BEE za 1499 zł, ale jego front ma trochę inny kształt, z zaokrągloną krawędzią górną i dolną. Wizualnie do C316BEE pasuje C568, jednak jest to już maszyna z wyższej półki, wyceniona na 3199 zł. Mam wrażenie, że firma próbuje ogarnąć problem, ale kto wie czy zaraz jej projektanci nie wpadną na kolejny pomysł, jak na przykład pozbycie się wszystkich zaokrągleń albo wprowadzenie rowków dzielących front na trzy części? Oby tylko nie wrócili do tego grzybowego koloru... Aby sprawiedliwości stało się zadość, dodam tylko, że podobny problem mają takie marki, jak Cambridge Audio czy Harman Kardon. Dokonując drobnych zmian z generacji na generację, starają się one dotrzeć do nowych klientów, jednak mając wzmacniacz z pokrętłem podświetlanym na niebiesko, pewnego dnia możemy odkryć, że w pewnym momencie zmieniono diody na białe i nasz nowy tuner, teoretycznie idealnie dopasowany do wzmacniacza, właśnie takie będzie miał. Rozwiązaniem jest kupno całego systemu w tym konkretnym okienku czasowym, w którym wszystkie oferowane urządzenia są utrzymane w jednej, spójnej stylistyce.
Nie ma tu ani jednej rzeczy, która byłaby niestandardowa lub działała w jakiś oryginalny sposób. C316BEE jest fajnym, klasycznym urządzeniem, z którym nie trzeba się oswajać.Odbiciem klasycznej konstrukcji wewnętrznej testowanego wzmacniacza jest do bólu normalny, książkowo zorganizowany panel frontowy. Zamiast dużego wyświetlacza, zamontowano tu tylko proste przyciski i pokrętła oraz dwa gniazda - dużego jacka dla słuchawek i małego dla przenośnych odtwarzaczy, smartfonów i innych źródeł, które chcielibyśmy podłączyć bez grzebania na zapleczu. Idąc od lewej, mamy do dyspozycji włącznik sieciowy, wyjście słuchawkowe, sześć przycisków służących do wyboru źródła, wejście 3,5 mm, sensor podczerwieni dla zdalnego sterowania, trzy małe pokrętła odpowiadające za regulację barwy i balansu z dodatkowym przyciskiem omijającym korekcję, a na samym końcu oczywiście dużą, dość płaską gałkę potencjometru z niewielką kropką wskazującą aktualny poziom wysterowania i wyraźnymi punktami oporowymi na początku i końcu skali. Nie ma tu ani jednej rzeczy, która byłaby niestandardowa lub działała w jakiś oryginalny sposób. Nie do końca logiczne jest jak dla mnie rozmieszczenie wszystkich przycisków, gniazd i pokręteł w wymiarze pionowym. Pokrętło głośności i włącznik wydają się być idealnie wycentrowane, natomiast wszystko, co znajduje się pomiędzy nimi, zostało opuszczone o kilka milimetrów, może centymetr z kawałkiem. Wydaje mi się, że jest to ukłon w stronę tradycyjnych wzmacniaczy, który jednak w tak niskiej obudowie wygląda trochę dziwnie. Tak czy inaczej, C316BEE jest fajnym, klasycznym urządzeniem, z którym nie trzeba się oswajać.
Tylna ścianka jest zupełnie minimalistyczna. Znajduje się tu rząd wejściowych gniazd RCA - jedno gramofonowe i cztery liniowe, pojedyncze terminale głośnikowe z plastikowymi zakrętkami oraz zamontowany na stałe, dość standardowy kabel zasilający z włącznikiem. Umieszczenie głównego "pstryczka" w tym miejscu sugeruje, że lepiej zostawiać wzmacniacz w trybie czuwania, a z przycisku na tylnej ściance korzystać tylko przy okazji wyjazdów lub innych sytuacji, w których wiemy, że nasz sprzęt nie będzie włączany przez dłuższy czas. Zastanawiam się tylko dlaczego producent zadał sobie trud zamontowania głównego wyłącznika z tyłu i przycisku standby z przodu, a nie przyszło mu do głowy, że użytkownikom bardziej przydałoby się normalne gniazdko do którego można podpiąć nieco porządniejszy przewód zasilający. Nie twierdzę, że wzmacniacz tej klasy potrzebuje kabla grubego niczym wąż ogrodowy. Nie mam pojęcia czy brzmienie bardzo na tym skorzysta. Ale nawet z przyczyn praktycznych wolałbym mieć możliwość odłączenia kabla przy samym wzmacniaczu, aby nie ciągnąć za nim takiego druta od lampki nocnej. Domyślam się, że projektanci NAD-a doszli do wniosku, że kupno porządnego kabla będzie dla klientów dodatkowym wydatkiem, którego można w ten sposób uniknąć. Najtańszy Audioquest czy Melodika to wydatek rzędu trzystu złotych. Tak, ale też nic nie stało na przeszkodzie, by do pudełka dorzucić najprostszy "komputerowy" kabel za pięć złotych. Ale może to tylko moje uprzedzenia, a typowy właściciel C316BEE nie będzie przejmował się takimi drobiazgami. Ten wzmacniacz można wyjąć z kartonu, postawić na stoliku, podłączyć kilka kabli, wybrać właściwe źródło i po chwili cieszyć się muzyką. Jeżeli chcecie zrozumieć prostotę i łatwość obsługi tego urządzenia, spójrzcie na pilota. To lekka, plastikowa karta z płaską baterią i przyjemnymi, gumowymi przyciskami. Zielony włącza, czerwony wyłącza. Do tego mamy głośność, szybkie wyciszenie, po jednym guziku dla każdego wejścia i sześć przycisków, które przydadzą nam się jeśli kupimy odtwarzacz NAD-a. Doskonały dowód na to, że nawet w budżetowym sprzęcie można zrobić wszystko dobrze, a dobry pomysł bywa ważniejszy niż luksusowe materiały.
Brzmienie
Nie będę ukrywał, że tuż przed rozpoczęciem odsłuchowej fazy testu, w mojej głowie walczyły ze sobą dwie zupełnie sprzeczne myśli. Pierwsza była związana z tym, że ze wzmacniaczami NAD-a mam same pozytywne doświadczenia. Kiedyś dłużej zabawiła u mnie integra C352, a następnie wyższy model C372, który w połączeniu z końcówką mocy C272 pokazał dynamikę i przejrzystość, jakiej nie powstydziłoby się wiele hi-endowych maszyn. Kilka lat później niewiele brakowało, aby w moim systemie została integra M3, która w moim przekonaniu była po prostu odpowiednikiem Marka Levinsona Nº 383 za trzy razy mniejsze pieniądze. Może to wciąż nie to samo brzmienie, ale M3 na pewno był warty swojej ceny. Gdyby w tamtym teście, dość przypadkowo zresztą, nie pojawił się Electrocompaniet ECI-5, pewnie miałbym dzisiaj srebrnego NAD-a. Nawet testowany niedawno C368 przypadł mi do gustu. Choć to trochę inny świat, z niektórymi zaletami nowej technologii trudno jest dyskutować, a możliwość dodania modułów MDC to rewelacyjna sprawa. Możecie więc powiedzieć, że jestem nieobiektywny, ale to nie jakaś zewnętrzna siła, ale stały, wysoki poziom wzmacniaczy NAD-a kazał mi spodziewać się po C316BEE co najmniej dobrego dźwięku. Z drugiej strony, hmm... Przecież to integra za 1799 zł. Taki sprzęt może zagrać nieźle, poprawnie, w najlepszym wypadku całkiem dobrze, ale tutaj z kolei doświadczenie podpowiadało mi, że nie powinienem się spodziewać jakichś specjalnych uniesień. Ostatecznie wygoniłem z głowy obie te sprzeczne myśli i odpaliłem muzykę. Co ma być, to będzie.
TEST: Bluesound Node 2
Pierwsze dźwięki wywołały spory uśmiech na mojej twarzy. Zaledwie po kilku przesłuchanych utworach wiedziałem, że C316BEE potrafi grać. Spodziewałem się po nim naturalnego, lekko podgrzanego i skoncentrowanego na średnicy dźwięku, a zamiast tego moją uwagę skupiły na sobie skraje pasma. Niskie tony schodziły zaskakująco nisko, zachowując przy tym nienaganną kontrolę. Co najlepsze, nie były w istotny sposób podbarwione, co we wzmacniaczu za te pieniądze jest sporym osiągnięciem. Inżynierowie NAD-a oparli się pokusie stosowania pewnych sztuczek, które dla audiofilów są irytujące, ale na początkujących użytkownikach wciąż robią wrażenie, a nawet potrafią przesądzić losy pięciominutowego odsłuchu. Niedoświadczeni melomani dopiero później odkrywają, że bas za bardzo buczy, a ich ulubiona muzyka nie brzmi tak na żadnym innym urządzeniu. Mam wrażenie, że powoli wychodzimy z epoki tego turbodoładowanego sprzętu i tak, jak podkręcone wysokie tony kojarzą nam się ze sprzętem i muzyką z lat osiemdziesiątych, tak kiedyś przebasowane głośniki i nagrania będą tylko wywoływać u nas delikatny uśmiech i przywoływać zaróżowione od upływu czasu wspomnienia. Jeżeli patrzycie na sprawę w ten sposób, możecie traktować NAD-a jako wzmacniacz przyszłości. Dla wszystkich pozostałych będzie to po prostu integra oferująca zdrowy, nasycony bas zdolny nakarmić mięchem i kaloriami nawet duże membrany w trójdrożnych podłogówkach.
Ale to wszystko nieważne, bo prawdziwą rewelacją w tym wzmacniaczu jest zakres wysokich tonów. Naprawdę, takiego poziomu jakościowego po prostu się nie spodziewałem. Wiele wzmacniaczy za trzykrotnie większe pieniądze chciałoby mieć taką górę. Jest czysta, dźwięczna, napowietrzona, słodziutka, po prostu piękna. Można to zauważyć niemal na każdej płycie, w brzmieniu gitar, skrzypiec, fortepianu, trąbki czy perkusyjnych talerzy, ale jeśli w danym utworze pojawią się dzwoneczki, cymbałki, wibrafony czy inne marimby, jesteście zgubieni. Gwarantuję, że nie odkleicie się od głośników dopóki pasek przewijania nie dojdzie do końca. C316BEE ma wiele zalet, ale jeżeli jest w jego brzmieniu jeden element wybijający się daleko poza możliwości wzmacniaczy z tego przedziału cenowego, to jest nim właśnie sposób prezentacji góry pasma. Posłuchajcie chociażby "Let's Play Birds" Fismolla albo kawałka "Frosti" otwierającego album "Vespertine Live" Björk, a być może odkryjecie zupełnie nowy świat. Ostatnio takie czary słyszałem kilkanaście lat temu w wydaniu Creeka 4330 mkII. Jeżeli nie wiecie co to takiego, poszukajcie jego archiwalnych testów i zapytajcie bardziej doświadczonych audiofilów jakiego zamieszania narobił na rynku ten mały, do bólu minimalistyczny piecyk. Gdybyście w tamtych czasach mieli w dystrybucji Creeka, Cambridge Audio, NAD-a i Rotela, dziś zajmowalibyście się otwieraniem kolejnych restauracji lub skupowaniem i wynajmowaniem luksusowych apartamentów. 4330 mkII nie był idealny. Miał dość lekki bas, a przy bardziej wymagających kolumnach brakowało mu pary. Za to z dobrze dobranymi głośnikami potrafił pokazać taką czystość, przestrzeń i mikrodynamikę, że ręce same składały się do oklasków. C316BEE jest podobny. Nie ma tak spektakularnej stereofonii, ale znacznie lepiej radzi sobie w zakresie niskich tonów. A kosztuje mniej, niż kilkanaście lat temu trzeba było zapłacić za Creeka. Jak to możliwe? Naprawdę nie wiem. Mówimy o czasach, gdy za litr benzyny na najdroższych stacjach płaciło się 3,50 zł. Czyżby NAD opanował jakiś sposób na ominięcie inflacji? A może po prostu nie zauważył, że konkurencja przez te wszystkie lata krok po kroku podnosiła ceny? Poprzednia wersja opisywanego wzmacniacza była wprawdzie o sto złotych tańsza, ale to dlatego, że teraz w pakiecie dostajemy wejście gramofonowe. Ktoś tu chyba naprawdę jest nie na czasie...
Gdybym sam szukał takiego sprzętu, testowany model znalazłby się bardzo wysoko na liście kandydatów do zakupu, bo uwielbiam urządzenia, które mimo atrakcyjnej ceny potrafią wyciągnąć z siebie coś specjalnego, a NAD definitywnie to ma.Czy to oznacza, że C316BEE jest w swojej cenie wzmacniaczem idealnym? Oczywiście, że nie. Gdybym sam szukał takiego sprzętu, testowany model znalazłby się bardzo wysoko na liście kandydatów do zakupu, bo uwielbiam urządzenia, które mimo atrakcyjnej ceny potrafią wyciągnąć z siebie coś specjalnego, a NAD definitywnie to ma. Minusy? Spodziewałem się po nim nieco cieplejszej, bardziej organicznej średnicy, a w tym zakresie C316BEE stawia raczej na czytelność i skrupulatność, która czasami graniczy już z suchością. Na przełomie średnich i wysokich tonów dźwięk bywa spłaszczony, co odbija się na barwie i ogólnym odbiorze wokali. Niektórzy słuchacze mogą uznać, że dzięki temu otrzymujemy dokładniejszy wgląd w nagrania. Wrażenie, że niczego nie musimy się domyślać. Moim zdaniem można to osiągnąć bez eksponowania tych wszystkich szelestów, ale tutaj znów wracamy do tematu ceny. Czy w tej kwocie naprawdę jest się o co awanturować? Moim zdaniem nie, bo nawet wybierając wzmacniacz za dwa, może trzy razy większe pieniądze trzeba radzić sobie z takimi dylematami i decydować które aspekty brzmienia danego modelu będą dla nas ważne, a które mniej. W kategoriach bezwzględnych, C316BEE mógłby też pokazać nieco więcej w dziedzinie stereofonii, ze szczególnym naciskiem na głębię. Podczas testu otrzymałem bowiem szeroką i nieźle zorganizowaną scenę, ale mimo wszystko NAD koncentrował się na pierwszym planie, dając niezbyt wiele tego przedłużenia w kierunku tylnej ściany, które tak lubię. Znów jednak należy w tym miejscu postawić pytanie czego oczekujemy od wzmacniacza za 1799 zł. Świetny bas, spektakularna góra pasma, bardzo dobra przejrzystość, ponadprzeciętna jak na ten przedział cenowy dynamika, szeroka przestrzeń zbudowana w nieco monitorowym stylu i prawidłowe wyważenie dźwięku w całym paśmie to mało?
Przymierzając się do zakupu budżetowego sprzętu audio, można przyjąć bezpieczną strategię polegającą na kupowaniu urządzeń grających jak najbardziej neutralnie, albo zagrać nieco odważniej i zdecydować się na komponenty mające odrobinę więcej cech szczególnych. W pierwszym wariancie prawdopodobieństwo wpadki jest zdecydowanie mniejsze, ale znalezienie takich zupełnie przezroczystych modeli nie będzie łatwe, a ostateczny efekt może być nudny jak flaki z olejem. Wybierając sprzęt o ciekawszym charakterze musimy liczyć się ze wszystkimi plusami i minusami takiej sytuacji, a przede wszystkim poświęcić trochę czasu na to, by poszczególne elementy systemu wzajemnie się uzupełniały, a nie podkreślały swoje niedoskonałości. Gdybym zdecydował się na NAD-a, szukałbym kolumn, które nie podetną mu skrzydeł w zakresie niskich i wysokich tonów, a wokalom nadadzą odrobinę przyjemnego ciepła. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia źródła i kabli, ale tutaj nie chciałbym już niczego sugerować. Najlepszym rozwiązaniem byłby pewnie streamer NAD-a w dopasowanej obudowie i z technologią Bluesounda na pokładzie, ale takie coś nie istnieje. Mam jednak wrażenie, że wybór źródła do takiego wzmacniacza będzie czystą przyjemnością. A jeśli chcecie skorzystać z wbudowanego phono stage'a lub wyjścia słuchawkowego, możecie się przygotować się na kolejne pozytywne zaskoczenie.
Budowa i parametry
NAD C316BEE to wzmacniacz zintegrowany będący następcą cenionego modelu C315BEE, nagrodzonego między innymi przez stowarzyszenie EISA w sezonie 2008-2009. Nowsza wersja różni się od poprzednika między innymi większą efektywnością i mniejszym zużyciem energii w trybie czuwania. Nie zmieniła się natomiast zasadnicza konstrukcja układów wzmacniających, bazująca wciąż na tradycyjnych rozwiązaniach. Testowana wersja jest zresztą drugim wcieleniem tej konstrukcji. W wyniku małego liftingu zmienił się kształt przedniej ścianki wzmacniacza, a z tyłu dodano wejście gramofonowe obsługujące wkładki MM. Właściciele takiego wzmacniacza prawdopodobnie nie będą potrzebowali żadnego innego phono stage'a. Z przodu umieszczono także wyjście słuchawkowe. Jakość obu tych dodatków należy uznać za zadowalającą, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę cenę opisywanego urządzenia. Widok wnętrza ucieszy każdego konserwatystę. C316BEE to budżetowa, ale porządnie zaprojektowana i elegancko zmontowana integra. Uwagę przyciąga spory transformator toroidalny i aluminiowy radiator przecinający obudowę mniej więcej w jednej trzeciej jej szerokości. Cztery tranzystory dostarczają moc 40 W na kanał przy 8 Ω, co powinno zadowolić większość niedrogich kolumn, a w naszym teście wystarczyło nawet do swobodnego wysterowania podłogówek Pylon Audio Sapphire 31 StereoLife Edition. Jak informuje producent, układ elektroniczny zaprojektowano w taki sposób, aby łączył niski poziom szumu z wysokim marginesem przeciążenia. Użyte podzespoły w większości są identyczne, jak te zastosowane w poprzednim modelu. Jest też autorski układ PowerDrive, który monitoruje warunki pracy wzmacniacza mocy i automatycznie optymalizuje parametry zasilania tak, aby zapewnić jak najniższe zniekształcenia.
Werdykt
Bardzo polubiłem ten wzmacniacz. Nawet pomimo tego, że jego brzmienie jest dość charakterystyczne. A może właśnie dlatego? Jeżeli zbierzecie do odsłuchu pięć wzmacniaczy za porównywalne pieniądze, NAD będzie się wyróżniał krystaliczną i napowietrzoną górą pasma, mocnym basem, czytelną średnicą i bardzo satysfakcjonującą dynamiką. Jeżeli właśnie takiego dźwięku szukacie, będziecie w siódmym niebie i radości słuchania prawdopodobnie nie zepsuje Wam ani lekko spłaszczony przełom średnich i wysokich tonów ani przesunięta do przodu scena stereofoniczna. Taki energiczny, czysty, wręcz entuzjastyczny stosunek do odtwarzanej muzyki jest bowiem ważniejszy niż poszczególne elementy traktowane osobno. Testując wzmacniacze za te pieniądze, z reguły oczekuję aby grały w miarę poprawnie. Jeśli w ich brzmieniu nie ma ewidentnych niedoróbek, to już jest dobrze. Niczego ponad to, co może zaprezentować sprzęt tej klasy, zwyczajnie się nie spodziewam. A tu, proszę - niespodzianka! Sytuację dodatkowo poprawia fakt, że C316BEE jest cudownie prostym, klasycznym wzmacniaczem, który dodatkowo ma wejście gramofonowe i wyjście słuchawkowe, odłączaną regulację barwy, zdalne sterowanie i w zupełności wystarczającą moc. Możliwe też, że producentowi wreszcie udało się dojść ze sobą do ładu w kwestii wzornictwa, chociaż patrząc na starsze modele i częstotliwość wprowadzania zmian, nie wiadomo ile ta szczęśliwa sytuacja potrwa. Ale wiem jedno. Dawno nie gościliśmy u siebie tak dobrego wzmacniacza za 1799 zł. Mocna rekomendacja!
Dane techniczne
Wejścia analogowe: 4 x RCA, 1 x 3,5 mm
Wejście phono: 1 x MM
Czułość wejściowa: 200 mV
Moc wyjściowa: 40 W/8 Ω
Zniekształcenia harmoniczne: 0,01%
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz
Stosunek sygnał/szum: 95 dB
Pobór mocy: 0,5 W (standby)
Wymiary (W/S/G): 8/43,5/28,7 cm
Masa: 5,5 kg
Cena: 1799 zł
Konfiguracja
Pylon Audio Sapphire 31 StereoLife Edition, Marantz HD-DAC1, Astell&Kern AK70, Reloop Turn 5, Equilibrium Tune 33 Light, Enerr Tablette 6S.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
AdamS
Niewielki wzmacniacz o mocarnym brzmieniu. W zestawieniu z Pylon Audio Pearl 20 aksamitnie, perłowo wydobywa dźwięki. Polecam pasjonatom dobrego stereo. Zaskakująco rewelacyjne brzmienie w tej grupie cenowej.
2 Lubię -
Wojtek
Wiem, niski budżet, jednak o jakieś normalne elementy mogli się postarać. Ten preamp phono to chyba taki na sztukę. Nie neguję jak za te pieniądze, ale jeżeli już, wolałbym używkę jakąś.
3 Lubię
Komentarze (2)