Lindemann Musicbook Combo
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
Choć rynek sprzętu audio w naszym kraju jest niezwykle bogaty, a klienci mają do wyboru całe mnóstwo marek i modeli we wszystkich kategoriach i przedziałach cenowych, w sklepach regularnie pojawiają się urządzenia firm zupełnie nowych lub takich, które z powodzeniem funkcjonują od wielu lat, ale nigdy wcześniej nie miały u nas oficjalnego dystrybutora, w związku z czym nikt się nimi nie interesował. Dlaczego? Czasami naprawdę trudno powiedzieć. Jak to w życiu bywa, ostatecznie chodzi po prostu o zrozumienie filozofii danego producenta i wiarę w to, że polskim audiofilom jego sprzęt spodoba się na tyle, że będą skłonni go kupić. Jeśli chodzi o stosunkowo tanie gramofony, przetworniki czy słuchawki bezprzewodowe, ryzyko jest niewielkie, ale w przypadku klocków z pogranicza hi-endu trzeba być naprawdę przekonanym o ich wysokiej jakości, aby podjąć to ryzyko. Ilekroć więc dostaję informację o pojawieniu się nowej marki, której cennik zaczyna się od kilku, a kończy na kilkudziesięciu lub kilkuset tysiącach złotych, automatycznie zaczynam drążyć temat, bo takich zakupów nie robi się z nudów. Są tylko dwie możliwości: albo ktoś jest zwyczajnie głupi i właśnie utopił pół dużej bańki, albo dobrze wie, co robi - dokładnie oglądał, słuchał, odwiedził fabrykę, rozmawiał z projektantami i doszedł do wniosku, że czegoś takiego polscy audiofile jeszcze nie widzieli. Jeśli razem ze mną chcecie sprawdzić, jak jest tym razem, zapraszam do lektury, ponieważ jakiś czas temu do naszej redakcji trafił all-in-one debiutującej w Polsce marki Lindemann - Musicbook Combo.
Niemiecka manufaktura może pochwalić się 30-letnią tradycją. Firma została bowiem założona w 1993 roku, a jej pierwszym produktem był wzmacniacz stereofoniczny o nazwie AMP1. Prezentował się naprawdę zgrabnie. Ze względu na trzy srebrne pokrętła odcinające się od czarnego frontu od razu skojarzył mi się z nieprodukowaną już integrą Primare I30. Kolejne urządzenia były jeszcze prostsze, ponieważ niemieccy konstruktorzy już w 1996 roku stwierdzili, że wystające z obudowy gałki są staromodne, mało eleganckie i bez problemu można zastąpić je przyciskami wkomponowanymi w duży wyświetlacz. Nikogo nie powinno dziwić, że tak postępowi inżynierowie chętnie podążali za najnowszymi trendami w zakresie odtwarzania muzyki. Firma ma na swoim koncie wiele ciekawych urządzeń, od odtwarzaczy CD poprzez wzmacniacze, a na kolumnach kończąc. Obecnie w katalogu znajdziemy dwie serie produktów - Musicbook oraz Limetree. Jak zapewnia producent, obie wychodzą naprzeciw potrzebom wymagającego klienta, który oczekuje doskonałego brzmienia połączonego z wygodą obsługi i świetnym wykonaniem. Na serię Limetree składają się cztery malutkie urządzenia - przedwzmacniacz gramofonowy Limetree Phono II, odtwarzacz sieciowy z przetwornikiem D/A Network II, interfejs sieciowy dla przetworników D/A Limetree Bridge II oraz przetwornik cyfrowo-analogowy USB-DAC. Ten ostatni jest najtańszą propozycją w ofercie Lindemanna i kosztuje 2995 zł. Trzonem oferty jest seria Musicbook, która składa się z trzech urządzeń - źródła Source II, końcówki mocy Power II oraz uniwersalnego kombajnu o nazwie Combo.
Dwie charakterystyczne cechy klocków z serii Musicbook to przepiękne obudowy wykonane z jednego kawałka aluminium oraz koncentracja na streamingu i obsłudze źródeł cyfrowych. Co ciekawe, Lindemann wprowadził odtwarzanie strumieniowe do swoich urządzeń 10 lat temu, prezentując w 2013 roku pierwsze urządzenia z serii Musicbook. Jest to o tyle istotne, że firma przez lata dopracowała swoją własną platformę strumieniową. Co więcej, mówimy tutaj nie tylko o przemyślanej części sprzętowej, ale także o płynnie i stabilnie działającej aplikacji dostępnej na Androida i iOS-a. Aplikacja ta jest także specjalnie zoptymalizowana pod tablety w trybie panoramicznym. Lindemann już w 2016 roku zaoferował rozwiązanie przełomowe w cyfrowych źródłach audio, czyli resampling w czasie rzeczywistym każdego sygnału cyfrowego do postaci 1-bitowego DSD. W ten sposób dostarczany do wysokiej klasy konwerterów sygnał może pominąć negatywnie oddziałujące na brzmienie filtry cyfrowe, co otwiera zupełnie nowy poziom jakościowy. Producent zapewnia, że w urządzeniach Musicbook Source II, Combo, Limetree Network II, Bridge II, czy USB DAC sygnał cyfrowy jest ponownie taktowany przy użyciu zegarów o najwyższej precyzji. Prowadzi to do praktycznie całkowitej eliminacji zniekształceń typu jitter, co z kolei ma się przekładać na namacalne i otwarte brzmienie.
Wygląd i funkcjonalność
Musicbook Combo to urządzenie, które łączy możliwości strumieniujące Musicbooka Source II z amplifikacją, jaką zaimplementowano w Musicbooku Power II. Inaczej rzecz ujmując, wystarczy podłączyć klocek do sieci z jednej strony, a do kolumn z drugiej, aby móc cieszyć się najwyższej klasy brzmieniem. Opisywany model posiada wszystkie rozwiązania przetwornika cyfrowo-analogowego z Musicbooka Source II, w tym retaktowanie sygnału za pomocą zegara Femto, czy starannie zaimplementowane konwertery firmy AKM pracujące w trybie różnicowym dual-mono. Nie zabrakło też upsamplingu do DSD, czy wsparcia dla takich topowych technologii strumieniujących, jak TIDAL Connect, czy Roon Ready. Odtwarzaniem oraz konfiguracją urządzenia możemy sterować za pomocą aplikacji Lindemann.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na to, że zarówno Musicbook Source II, jak i Musicbook Power II występują w dwóch odmianach. Źródło może być ukierunkowane tylko na streaming i wejścia cyfrowe, albo zostać wyposażone w napęd optyczny. Wzmacniacz może natomiast oferować moc 250 lub 500 W na kanał przy 4 Ω. Logika podpowiada, że Musicbook Combo jest połączeniem tych tańszych wersji, ale to też nie do końca prawda. O ile tylna ścianka opisywanego kombajnu jest niemal identyczna jak ta w Musicbooku Source II (w miejscu wejścia XLR pojawiły się terminale głośnikowe), o tyle wzmacniacz oddaje już 130 W na kanał przy 4 Ω, więc został wyraźnie zmniejszony w stosunku do podstawowego Musicbooka Power II. Tylko czy to kogokolwiek zmartwi? Chyba nie, a już szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę różnicę w kosztach. W tańszej wersji Musicbook Source II kosztuje 17990 zł, a Musicbook Power II - 13500 zł. Wychodzi na to, że przy niższej mocy wyjściowej Musicbook Combo zrobi dla nas tę samą robotę, co urządzenia za 31490 zł, a kosztuje 22500 zł. Wciąż dużo, ale teraz już widzę, dlaczego dystrybutor zaproponował, abym przyjrzał się właśnie temu modelowi. Po pierwsze dowiem się, czy Lindemann ogarnął zarówno odtwarzanie, jak i amplifikację, a po drugie to właśnie ten kombajn, mimo, że wciąż drogi, wydaje się całkiem sensownym wyborem, jeśli szukamy sprzętu wysokiej klasy, ale nie chcemy stawiać w domu wielkiego stolika ze zwisającymi za nim grubaśnymi kablami.
Urządzenie przyjeżdża do nas w małym, ale bardzo eleganckim pudełku. Wewnątrz, oprócz dania głównego, znajdziemy kilka podstawowych akcesoriów, takich jak przewód zasilający, antenki, pilot zdalnego sterowania czy dziwnie wyglądający wtyk, który najwyraźniej trzeba samodzielnie przymocować do jakiegoś kabla. Ta ostatnia kwestia zainteresowała mnie najbardziej. Okazuje się, że jest to adapter do gniazda uziemienia dla gramofonu. Musicbook Combo został bowiem wyposażony w wejście gramofonowe współpracujące z wkładkami MM, ale ze względu na specyficzny kształt obudowy na tylnym panelu nie było miejsca na klasyczną śrubkę. Znalazłoby się na pewno miedzy wejściami cyfrowymi, ale to z kolei nie ma sensu, nie byłoby logiczne dla użytkowników (nie wspominając o tym, że często wszystkie trzy przewody biegną razem i rozdzielają się dopiero na końcu, więc dobrze jest mnieć uziemienie w pobliżu gniazd sygnałowych). Aby rozwiązać ten problem, niemieccy projektanci sięgnęli po nietypowe, maleńkie gniazdo, które zamontowali między wejściem phono a kolejnym wejściem RCA oznaczonym jako "A2".
Minus jest taki, że wtyczkę będzie trzeba zamontować we własnym zakresie, ale wydaje mi się, że dla fanów winyli nie będzie to żadne wyzwanie. Mówimy o ludziach, którzy zamiast puścić muzykę z TIDAL-a, wolą jeździć po bazarach lub polować na bardzo rzadkie i drogie płyty w sklepach internetowych, aby potem, po zainstalowaniu i ustawieniu gramofonu, wyjmować je opuszkami palców, czyścić i odkurzać. Na bank poradzą sobie z obcięciem cienkiego kabelka i przykręceniem do niego wtyczki dostarczonej przez Lindemanna. Z całego tego wyposażenia dodatkowego najbardziej spodobał mi się pilot. Prosty, lekki i funkcjonalny. Do tego fajnie, że w ogóle jest. Wiecie, niby sprzęt można obsługiwać za pomocą aplikacji, ale czasami wygodniej jest chwycić "leniucha" i nacisnąć przycisk.
Skoro już jesteśmy w tym temacie, przyjrzyjmy się pozostałym złączom na tylnej ściance naszego kombajnu. Mamy tu dwa wejścia i jedno wyjście analogowe (producent traktuje je jako złącze do podłączenia subwoofera), terminale głośnikowe w formie dziurek akceptujących wyłącznie wtyki bananowe (z lubością stosują je niektórzy brytyjscy producenci, tacy jak Naim, Cyrus czy Exposure), gniazda antenowe, wejścia koaksjalne i optyczne, gniazdo USB typu A, przycisk "WPS/Connect", gniazdo LAN i trójbolcowe gniazdo zasilające IEC z głównym włącznikiem. W zasadzie jest tutaj wszystko, czego do szczęścia potrzeba, choć spokojnie zmieściłoby się tu jeszcze złącze HDMI albo gniazdo USB typu B do podłączenia komputera. Pozostała część Musicbooka Combo, z której strony byśmy na niego nie spojrzeli, to już stuprocentowy minimalizm. Niemal cały przedni panel zajmuje wyświetlacz, który, co ciekawe, jest zupełnie nienachalny i zazwyczaj pokazuje nam tylko aktywne źródło. Jak gramofon, to gramofon, a gdy korzystamy ze streamingu, na ekranie zobaczymy symbol konkretnego serwisu lub programu, z którego korzystamy (TIDAL, Spotify, Roon). Oczywiście zobaczymy tu także informację o poziomie głośności, ale tylko wtedy, gdy go zmieniamy. Później znów widzimy jeden symbol i nic nam nie miga ani nie przeskakuje. Na pilocie znajduje się nawet przycisk, za pomocą którego możemy ustawić jasność wyświetlacza (trzy poziomy do wyboru) lub całkowicie go wyłączyć. Proste i fajne, bez festyniarstwa.
Poza tym z przodu mamy tylko duże gniazdo słuchawkowe, a na górnej ściance - przycisk trybu czuwania (po lewej) i ciekawe, płaskie, poziome pokrętło, które można również wcisnąć (po prawej). Pojedyncze przyciśnięcie gałki powoduje zmianę wejścia, jednak jeśli mam być szczery, zdecydowanie łatwiej jest obsługiwać Musicbooka Combo za pomocą pilota. Oczywiście jest jeszcze firmowa aplikacja, a nawet dwie. Pracuje się z nimi całkiem sympatycznie, ale w codziennym użytkowaniu nie jest to jakaś kluczowa rzecz. Po prostu aplikacje serwisów strumieniowych, Roon i pilot do okazjonalnej regulacji głośności czy zmiany źródła w zupełności wystarczają. Szkoda, że w pakiecie nie dostajemy łączności Bluetooth w wersji 5.0 lub wyższej z obsługą najbardziej "audiofilskich" kodeków aptX. Nigdzie nie znalazłem też informacji o kompatybilności testowanego systemu z funkcją AirPlay 2. Trochę dziwne, bo to się już wpisuje w tabelki z rozpędu, ale nie tym razem.
Muszę przyznać, że dawno nie miałem do czynienia z tak dyskretnym sprzętem. Musicbook Combo to jeden z niewielu systemów all-in-one, które można nazwać minimalistycznymi. Niemiecki kombajn jest tak piękny i tak bezinwazyjny, że trudno go nie lubić. Przez cały czas trwania testu miałem właściwie tylko jeden moment, kiedy nie wiedziałem, co robię źle. Nastąpiło to po przeniesieniu urządzenia do innego systemu, gdzie nie mogłem już skorzystać z kabla LAN i musiałem przełączyć się na Wi-Fi. Byłem pewien, że aplikacja załatwi temat - znajdzie sprzęt, poprosi mnie o wskazanie właściwej sieci, zapyta o hasło i za chwilę będę mógł wznowić odsłuch. Ale nie. Lindemanna najwyraźniej trzeba za pierwszym razem podłączyć za pomocą kabla i już wtedy podać mu te dane w aplikacji. Wtedy, mając przykręcone antenki, możemy w pełni korzystać z dobrodziejstwa Bluetootha i Wi-Fi. Poza tym klocek był całkowicie bezproblemowy. Nic się nie wieszało ani nie zacinało. Do tego ta obudowa... Jest po prostu prześliczna i perfekcyjnie wykonana. Teoretycznie za dwadzieścia parę tysięcy złotych nikt nam łaski nie robi, ale i tak jestem pod wrażeniem.
Wady? Poza ceną mógłbym w tym miejscu zacząć wyliczać elementy wyposażenia, których Musicbook Combo nie ma. Oprócz kilku podstawowych wejść analogowych i cyfrowych, przedwzmacniacza gramofonowego oraz wyjścia słuchawkowego na przedniej ściance mogłoby się tu znaleźć jeszcze kilka złącz, które umożliwiłyby jeszcze łatwiejszą integrację systemu stereo z telewizorem lub komputerem. Innych oczywistych mankamentów jakoś nie widzę. Pytanie tylko, czy klienci będą chcieli zapłacić za opisywany system 22500 zł. Wyobraźmy sobie, że mamy melomana, którego wiedza na temat sprzętu audio w pewnym momencie się kończy, ale wie tyle, że ma lub planuje kupić fajne kolumny i szuka dla nich partnera. Dlaczego miałby kupić akurat Lindemanna, a nie Devialeta Expert 140 Pro, Naima Uniti Nova, Waversę WSlim LITE, a nawet Audiolaba Omnia czy Octavio AMP-a? Moc wyjściowa, jakość wykonania, funkcjonalność, obsługa serwisów strumieniowych, własna aplikacja, certyfikat Roon Ready - wszystko to ma znaczenie, ale aż takie, by wydać na sprzęt 22500, a nie 8199 albo 3699 zł? Lindemann może i ma wieloletnie doświadczenie w kwestii streamingu i cyfrowego audio, ale najzwyczajniej w świecie brakuje mi tu jakiegoś twardego argumentu. Mogłoby nim być na przykład użycie DAC-a lub wzmacniacza z bardzo wysokiej półki, ale w środku pracuje AKM AK4493, a więc kość, którą można znaleźć nawet w przetwornikach za siedemset złotych, a końcówka mocy to nic innego jak gotowe moduły Hypex NCore.
Tu dochodzimy do drugiej sytuacji. Audiofil od razu zacznie przeliczać sobie, jakie inne urządzenia mógłby kupić w tej samej cenie. Mimo wyraźnych podwyżek wciąż można bowiem za te same pieniądze kupić bardzo fajny streamer i bardzo fajny wzmacniacz, a i na kable zostanie. Biorąc tańsze źródło, na przykład NuPrime'a Stream-9, możemy zaszaleć nawet do tego stopnia, że w naszym systemie wyląduje dzielonka, wzmacniacz lampowy albo bardzo elegancki, audiofilski tranzystorowiec, jak Densen B-130XS, Yamaha A-S1200 lub Denon PMA-1700NE. Z kolei wybierając ciut tańszy wzmacniacz, moglibyśmy zaszaleć w kwestii streamera i wciąż na przykład Auralica Altair G1.1. Ta ostatnia opcja bardzo by mnie kusiła, szczególnie jeśli miałbym już upatrzoną końcówkę mocy do kompletu. Nie będę nawet wymieniał kolejnych modeli mieszczących się w tym budżecie, bo doskonale wiecie, o co mi chodzi. Trzeba jednak pamiętać o tym, że jako miłośnicy sprzętu grającego jesteśmy skrzywieni, a przecież nie każdy chce mieć w domu wielką, ciężką wieżę spiętą drogimi kablami. Chcąc wyrzucić za burtę wszystkie te opowieści o cudownych przetwornikach i wielkich transformatorach, skończymy z czymś takim jak Musicbook Combo. Pod wieloma względami jest to, że się tak wyrażę, audiofilski sprzęt dla normalnych ludzi. Gdyby jeszcze kosztował ciut mniej, byłoby idealnie, ale cóż - naklejka z napisem "Designed and made in Germany" kosztuje więcej, niż się niektórym wydaje. Co? Nie raz w komentarzach darliście japę, że jakiś sprzęt jest produkowany w Chinach? Wymądrzaliście się, że Hegel wcale nie jest norweski, a Audiolab brytyjski? No to proszę, znalazłem wreszcie ten "prawdziwy sprzęt", kompaktowy klocek zaprojektowany i wyprodukowany w Niemczech, a teraz bez marudzenia wyciągajcie 22500 zł i nie pytajcie o rabat, bo nie wypada.
Brzmienie
Przystępując do odsłuchu nie próbowałem nawet zgadywać, co może się za chwilę zdarzyć. Brzmienie sprzętu debiutującej na naszym rynku marki było dla mnie tajemnicą, przy czym doskonale zdawałem sobie sprawę, że w tym przedziale cenowym można już oczekiwać wiele i nawet w ramach koncepcji systemu all-in-one można uzyskać efekt godny słowa "audiofilski". Co więcej, jest to do zrobienia w co najmniej kilku wariantach. Naim Uniti Nova zapewni nam żywy, dziarski, przestrzenny i nasycony detalami dźwięk, NAD M10 V2 zagra do bólu neutralnie i uniwersalnie, Devialet Expert 140 Pro pokaże brutalną moc i dopasuje się do naszych kolumn, T+A R 1000 E wprowadzi do świata muzyki porządek i przejrzystość, a AVM Inspiration CS 2.3 da nam wszystkiego po trochu z jednym oryginalnym akcentem w postaci trójwymiarowej stereofonii. A przecież są jeszcze takie propozycje jak Hegel H390, Rose RS201E, Primare I35 Prisma, Gato Audio DIA-400S NPM czy Linn Selekt DSM. Mógłbym kontynuować tę wyliczankę, ale nie zmieniłoby to faktu, że na mapie różnych brzmieniowych smaków jest spory pusty obszar. Widzicie już, co mam na myśli? To proste - towarem deficytowym są systemy all-in-one grające przyjemnie, relaksująco, ciepło, analogowo i muzykalnie. Gdybyśmy rozmawiali o wzmacniaczach, tego problemu by nie było. Zaraz znalazłoby się co najmniej kilka wzmacniaczy tranzystorowych o złagodzonym i zagęszczonym brzmieniu, nie mówiąc już o konstrukcjach lampowych i hybrydowych. Miłośnicy dźwięku, który wciąga, otula i koi nerwy zamiast nokautować słuchacza w ciągu trzech minut mają w czym wybierać, ale gdy tylko przerzucimy się ze wzmacniaczy na systemy jednopudełkowe, okazuje się, że nie jest tak różowo.
I tu, cały na biało, wchodzi Lindemann. Powiem krótko - dawno nie miałem do czynienia z kombajnem grającym tak gładko, przyjemnie, relaksująco, z wyraźnymi oznakami ocieplenia i celowego zestrojenia raczej pod kątem wielogodzinnych sesji odsłuchowych niż powalenia przeciwnika na glebę podczas krótkiego odsłuchu w sklepie. Żebyśmy nie zrozumieli się źle, dodam, że Musicbook Combo nie stara się brzmieć bardziej lampowo niż trioda single-ended, nie mamy tu do czynienia z przekazem przesłodzonym, zamulonym i niezależnie od odtwarzanej muzyki uderzającego zawsze w te same tony. Niemiecki system potrafi także wykrzesać z siebie przekonującą dynamikę i nie gubi po drodze ważnych detali. Do tego dochodzi niemal zupełnie płaskie pasmo, w związku z czym ani przez chwilę nie mamy poczucia, że ktoś tu ostro namieszał, a my otrzymujemy dźwięk wykrzywiony, podbarwiony, zniekształcony, bułowaty i karykaturalny. Nic z tych rzeczy. Lindemann nie daje nam najmniejszych powodów do narzekania. Dziwnym trafem na pierwszy plan wysuwają się jednak cechy, na których prawdopodobnie odruchowo skoncentrowalibyśmy naszą uwagę, gdyby to był test jakiegoś pięknego wzmacniacza lampowego, tranzystorowej integry pracującej w klasie A albo gramofonu. Tymczasem owo spójne, plastyczne, zachęcające do długiego odsłuchu brzmienie serwuje nam nowoczesny system all-in-one czerpiący muzykę z plików i serwisów strumieniowych. Nietypowe? Na pewno. Ale jakże odświeżające i - mając na uwadze to, że wielu audiofilów zaczyna od elektroniki nakierowanej na przejrzystość, dynamikę i trójwymiarową scenę stereo, a później coraz mocniej odbija w stronę bardziej "wyluzowanego", lampowo-analogowego brzmienia - jakże potrzebne.
Musicbook Combo został stworzony z myślą o odtwarzaniu cyfrowej muzyki i nawet w sekcji końcówki mocy ma niewiele wspólnego z klasyczną elektroniką analogową, a jednak w jego brzmieniu nie ma oznak cyfrowości rozumianej jako coś sztucznego i nieprzyjemnego. Wszystko, co z cyfrowym dźwiękiem i cyfrowym sprzętem kojarzy nam się negatywnie, zostało tu praktycznie wyeliminowane. I słychać to od razu, od pierwszych minut. Lindemann niczym nas nie denerwuje, starając się pracować na nasze zaufanie w perspektywie kolejnych godzin i dni. W moim przypadku misja zakończyła się sukcesem. Moją uwagę zwrócił też głęboki, nasycony bas, doskoanel dopasowany do klimatu całej reszty. Był delikatnie zaokrąglony, sprężysty, mięsisty, swingujący, takie przeciwieństwo kopania w twarde, kartonowe pudło. I że taki dźwięk udało się Lindemannowi wydobyć z Hypexów? Okej, one zazwyczaj grają dość neutralnie, może z odrobiną przyjemnego zmiękczenia, ale jeszcze nie słyszałem ich w takim wydaniu. Jest nie dość, że przyjemniej, niż się przyzwyczaiłem, to jeszcze dźwięk ma w sobie więcej ikry - jest ciut szybszy, bardziej nasycony detalami, a więc w ogólnym rozrachunku bardziej przekonujący. O co chodzi? Czy to raczej zasługa dopracowanej sekcji cyfrowej, przetwornika, przedwzmacniacza albo resamplingu? Czy tutaj właśnie słychać owo doświadczenie Lindemanna? Nie wiem, ale efekt bardzo mi się podoba.
Aby być w pełni zadowolonym z efektu, trzeba jednak pamiętać o tym, że Musicbook Combo nie stara się bić rekordu świata ani w kategorii systemów all-in-one, ani tym bardziej w porównaniu do zestawów złożonych z osobnych klocków. Tu wreszcie wychodzi na jaw pewien kompromis, bo wybierając wieżę zbudowaną ze streamera i wzmacniacza zintegrowanego, można uzyskać brzmienie lepsze co najmniej o klasę. Rzecz w tym, że dla wielu melomanów kompromisem jest też ustawienie w salonie dwóch lub trzech dużych klocków połączonych plątaniną kabli. Tak, wiem, że dla audiofila im tych gratów i akcesoriów więcej, tym lepiej, ale dla innych ludzi idealną sytuacją byłoby, gdyby cały system stereo miał wielkość dekodera telewizyjnego albo gdyby dźwięk wydobywał się z niewielkich kolumn bezprzewodowych. Lindemann wybrnął z tego zderzenia dwóch zupełnie różnych koncepcji najlepiej, jak się da. Otrzymujemy bowiem urządzenie małe, ale tak piękne, że żaden esteta nie będzie narzekał, że jakieś brzydactwo zabiera mu cenną przestrzeń życiową albo psuje wystrój wnętrza, a w kwestii brzmienia też jesteśmy wygrani, bo Musicbook Combo łyka każdą muzykę i sprawia, że mamy ochotę zanurzyć się w fotelu i pozwolić playliście przelecieć do końca. Z tego względu nie zdziwię się, jeśli opisywanym modelem zainteresują się audiofile budujący drugi system do gabinetu, sypialni albo pokoju gościnnego. Ja po teście nabrałem ochoty na wypróbowanie innych modeli Lindemanna. Może niebawem uda mi się sprawdzić streamer, wzmacniacz lub któreś z maleńkich pudełeczek z serii Limetree? Jeśli nie chcecie czekać, zróbcie to sami. Wszystko wskazuje na to, że warto.
Budowa i parametry
Lindemann Musicbook Combo to urządzenie, które łączy możliwości strumieniujące Musicbook Source II z amplifikacją, jaką zaimplementowano w Musicbook Power II. Model ten posiada wszystkie zaawansowane rozwiązania przetwornika cyfrowo-analogowego z Source II, w tym retaktowanie sygnału za pomocą zegara Femto, czy starannie zaimplementowane konwertery firmy AKM pracujące w trybie różnicowym dual-mono. Producent twierdzi, że dzięki konwersji sygnału cyfrowego do postaci 1-bitowego formatu DSD (korzystając z wysoce precyzyjnego zegara wzorcowego), osiągnięto znaczącą poprawę jakości brzmienia, które dzięki temu ma być bardziej otwarte i naturalne niż w przypadku konwencjonalnych przetworników cyfrowo-analogowych. W trybie DSD sygnał ze wszystkich wejść cyfrowych - niezależnie od źródła - jest konwertowany do DSD256 w procesie resamplingu bazującym na konwersji delta-sigma z wykorzystaniem niezwykle precyzyjnego zegara wzorcowego MEMS typu Femto. Dzięki temu w prosty sposób sygnał jest bezpośrednio konwertowany w układach przetworników do postaci analogowej i zdaniem producenta jest wolny od zniekształceń typu jitter. Odbywa się to bez udziału szkodliwych dla brzmienia filtrów cyfrowych, cyfrowej regulacji głośności czy procesorów DSP. Filtrowanie i wspomniana regulacja głośności odbywają się tylko i wyłącznie w domenie analogowej. W sekcji przetwornika wykorzystano układy AK4493 produkowanych przez japońską firmę AKM. Lindemann uważa, że z muzycznego punktu widzenia układy te przekonują niesamowitą ilością szczegółów przy zachowaniu naturalnej barwy i znakomitej płynności oraz rytmiki brzmienia. Wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy MM ma identyczną konstrukcję jak oferowany osobno model Limetree Phono. Wzmacniacz słuchawkowy obsługuje nauszniki o impedancji od 16 do 200 Ω. Odtwarzaniem oraz konfiguracją urządzenia możemy sterować za pomocą firmowej aplikacji. Wszystko to zamknięto w obudowie wykonanej z jednego precyzyjnie obrobionego bloku aluminium. Do wnętrza, mimo wielu prób, nie udało mi się zajrzeć. Po odkręceniu śrub w podstawie urządzenia wnętrze zapiera się na gnieździe słuchawkowym. Prawdopodobnie istnieje jakiś patent, aby to obejść, ale nie chciałem uszkodzić sprzętu, który dotarł do naszej redakcji jako nówka. Najwyraźniej nie tylko ja miałem ten problem, ponieważ w sieci trudno jest znaleźć "rozbierane" zdjęcia komponentów Lindemanna. Warto jednak zajrzeć na facebookowy profil firmy, gdzie Niemcy chwalą się między innymi swoją linią produkcyjną. Co tu dużo mówić, wygląda to bardzo dobrze.
Werdykt
Musicbook Combo to spełnienie marzeń melomanów, którzy szukają pięknego, nowoczesnego i wszechstronnego sprzętu dającego swojemu właścicielowi znacznie większe możliwości niż jednoczęściowy głośnik, ale nie zajmującego tyle miejsca i nie wymagającego tyle zachodu podczas instalacji, co pełny system złożony z kilku osobnych klocków. Lindemann raczej nie nawiąże rywalizacji z Naimem Uniti Nova, Devialetem Expert 140 Pro ani AVM-em Inspiration CS 2.3 w kategoriach dynamiki, przejrzystości czy stereofonii, ale może wygrać czymś innym - jego brzmienie jest po prostu tak naturalne, przyjemne, spójne i muzykalne, że mamy ochotę delektować się nim godzinami. W ostatniej fazie testu właśnie tym się zajmowałem i muszę przyznać, że leciutko wydłużyła mi się z tego powodu praca nad kolejnymi recenzjami. Dla muzycznych długodystansowców - bajka. Największym problemem jest oczywiście cena. 22500 zł to dużo, a jeśli weźmiemy pod uwagę, że niemiecka marka dopiero zadebiutowała na naszym rynku, nie sądzę, by Musicbook Combo sprzedawał się jak ciepłe bułeczki. Będzie jednak ciekawą propozycją dla tych, którzy szukają wysokiej klasy systemu all-in-one, wiedząc, że ma to być sprzęt do długodystansowych odsłuchów, a nie miażdżenia słuchaczy w ciągu pięciu minut. Po odesłaniu pudełka do dystrybutora od razu nabrałem ochoty na sprawdzenie streamera Musicbook Source II, bo może to być łakomy kąsek dla audiofilów rozglądających się za wszechstronnym, dobrze ogarniętym źródłem cyfrowym.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 80 W/8 Ω, 2 x 130 W/4 Ω
Wejścia analogowe: 2 x RCA, 1 x phono (MM)
Wyjścia analogowe: 1 x pre-out
Wejścia cyfrowe: 1 x optyczne, 1 x koaksjalne, 1 x USB, 1 x LAN
Łączność: Wi-Fi, Roon Ready, Spotify Connect, TIDAL Connect, UPnP, Bluetooth 4.2
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm (16-200 Ω)
Współczynnik tłumienia: >500
Stosunek sygnał/szum: 125 dB
Zniekształcenia: <0,001 %
Pasmo przenoszenia: 2 Hz - 200 kHz (-3 dB)
Wymiary (W/S/G): 6,3/28/22 cm
Masa: 3 kg
Cena: 22500 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Unison Research Triode 25, Hegel H20, Auralic Aries G1, Auralic Vega G1, Marantz HD-DAC1, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, KBL Sound Red Corona, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultimate, Fidata HFU2, Melodika Purple Rain, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT 990 PRO, Beyerdynamic DT 770 PRO, Meze 99 Classics, Bowers & Wilkins PX5, Pro-Ject Wallmount It 1, Custom Design RS 202, Silent Angel N8, Vicoustic VicWallpaper VMT, Vicoustic ViCloud VMT.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
ADAM
Witam, a jaki system streamer + integra zagra lepiej wg Pana, ale w podobnym ocieplonym klimacie do długich odsłuchów?
0 Lubię -
Piotr
To pytanie nie do mnie wprawdzie, ale wydaje mi się że technologicznie ciekawszy jest choćby tańszy Lyngdorf 1120 lub w cenie zbliżonej model 3400. Ma skuteczny system kompensacji błędów akustyki pomieszczenia, brzmi przejrzyście i przestrzennie. Trudno powiedzieć czy ciepło czy chłodno bo raczej neutralnie (jak dla mnie bardzo muzykalnie w każdym razie), ale posiada predefiniowane filtry i możliwość komponowania dowolnych własnych. Do tego wszystkie potrzebne "connecty". Minus to brak efektownego wyświetlacza, ale w końcu i tak takie klocki obsługuje się raczej na urządzeniach mobilnych.
0 Lubię -
tfrazeur
Przekonałem się, że seria Limetree jest również bardzo, bardzo dobra. Network2 lub Bridge2 to fantastyczne małe odtwarzacze strumieniowe, pierwszy z nich z dołączonym przetwornikiem cyfrowo-analogowym, drugi z przetwornikiem, który można wybrać. Są bardzo proste w konfiguracji i obsłudze, ale przede wszystkim zapewniają fantastyczny dźwięk. Naprawdę chciałbym wypróbować to combo, a nawet Source2 z własną amplifikacją, ale mam zbyt dużo zabawy z małymi Limetree. Dobra robota Lindemann!
0 Lubię
Komentarze (3)