Quad Artera Play + Artera Stereo
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
Quad to jedna z niekwestionowanych legend brytyjskiego przemysłu audio i zarazem jedna z niewielu manufaktur, których poczynania odbiły się szerokim echem na całym świecie, a w pewnym momencie mogły nawet zadecydować o popularyzacji rozwiązań uważanych dziś za wybitnie audiofilskie. Chcąc pogłębić swoją wiedzę i przybliżyć historię marki tym, których jej wyroby nigdy szczególnie nie interesowały, wyszukałem mnóstwo artykułów historycznych, recenzji, wywiadów i innych materiałów, jednak cała ta robota tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że skrótowa prezentacja osiągnięć Quada mija się z celem. Jako człowiek interesujący się sprzętem audio i wszystkim, co się z tym tematem wiąże, chyba nie potrafiłbym napisać takiego klasycznego wstępu polegającego na wyliczeniu kilku kluczowych faktów, dat i modeli, które zapisały się w historii firmy złotymi zgłoskami. Przecież to 84 lata rozwoju, projektowania i produkcji aparatury służącej do słuchania muzyki w najlepszym możliwym wydaniu. To trudne początki przerwane bombardowaniami brytyjskiej stolicy. To rewelacyjne przedwzmacniacze i lampowe końcówki mocy które w czasach koronacji królowej Elżbiety II wyznaczały punkt odniesienia, a z pewnymi modyfikacjami są produkowane do dziś. To elektrostatyczne zestawy głośnikowe, przed którymi klękali posiadacze hi-endowych głośników dynamicznych. To nowatorskie rozwiązania techniczne i niezliczone nagrody przyznane zarówno wybitnym produktom, jak i samej firmie oraz jej założycielowi - Peterowi Walkerowi. Żeby nie było, że się poddałem - w historię Quada, która miała być wstępem do niniejszego testu, wgryzałem się kilka dni i zgromadziłem materiały na artykuł, który po wydrukowaniu zająłby pewnie piętnaście albo dwadzieścia stron, a i tak brakowałoby w nim kilku ważnych faktów, interesujących zdjęć, opisów nieprodukowanych już urządzeń oraz ciekawostek na temat zasady działania pełnopasmowych elektrostatów i błyskotliwych patentów wykorzystywanych w latach osiemdziesiątych podczas ich produkcji. Wybierając się w tę podróż i przeskakując przez kolejne fakty, miałem wrażenie jakbym oglądał niezwykle wciągający film dokumentalny na temat dziejów sprzętu audio w ogóle - od wczesnych, prostych wzmacniaczy lampowych aż po skrajnie nowoczesne, eleganckie systemy stereo wykonane z nieprawdopodobną precyzją, oferujące wysoką moc przy zachowaniu rozsądnego zużycia energii, a do tego wyposażone w wejścia cyfrowe, ekrany dotykowe i przetworniki obsługujące pliki DSD. I właśnie z takim zestawem będziemy dziś mieli do czynienia.
System złożony z odtwarzacza Artera Play i końcówki mocy Artera Stereo trafił na rynek w połowie 2015 roku. Jeżeli więc chcielibyście pogratulować mi "zapłonu", zachęcam do pozostawienia komentarza pod testem. Fakt - w odróżnieniu od rynkowych premier, które dzięki uprzejmości dystrybutorów często dostajemy z pierwszych dostaw, nawet bez standardowej karty gwarancyjnej czy instrukcji obsługi w języku polskim wewnątrz opakowania, żadne z opisywanych dziś urządzeń nie jest nowym produktem owianym aurą tajemniczości. Audiofile mieli już okazję się z nimi zapoznać. Część z nich takiego kompletu słuchała, a niektórzy nawet zdecydowali się przygarnąć go pod swój dach i z pewnością mogą powiedzieć na jego temat więcej niż niejeden recenzent. Dlaczego zatem zdecydowałem się poświęcić mu swój czas? Z kilku powodów. Przede wszystkim wydaje mi się, że pozycja Quada na rynku audio już od wielu lat jest niedoszacowana. Brytyjska manufaktura może pochwalić się nie tylko bogatą historią, ale także ciekawą, obszerną i bardzo zróżnicowaną ofertą. Jej katalog został podzielony na dziewięć serii, w których znajdziemy urządzenia z zupełnie różnych światów. Słuchawki planarne, wzmacniacze lampowe, tranzystorowe końcówki mocy, elektrostatyczne zestawy głośnikowe, kolumny podłogowe i podstawkowe ze wstęgowymi tweeterami, wzmacniacze słuchawkowe z wbudowanym przetwornikiem... Brakuje chyba tylko odtwarzaczy sieciowych, gramofonów i kondycjonerów zasilających. Seria Artera także zdążyła się już rozwinąć. Zamiast dwóch urządzeń mamy już pięć - przedwzmacniacz Artera Pre, końcówkę mocy Artera Stereo, odtwarzacz płyt kompaktowych z przetwornikiem i przedwzmacniaczem Artera Play+ (delikatnie przeprojektowana odmiana modelu Play) oraz dwa systemy all-in-one - Artera Solus i Artera Solus Play. Nowsza wersja odtwarzacza została wyposażona w łączność Bluetooth i dodatkowe wejście USB, jednak bazuje na tym samym przetworniku, niewiele różniąc się od modelu Play zarówno pod względem budowy wewnętrznej, jak i parametrów. W linii Artera zdecydowanie przydałoby się źródło z łącznością sieciową i możliwością odtwarzania muzyki z plików lub serwisów strumieniowych. Zważywszy na to, że niedawno takie funkcje pojawiły się w komponentach należącej do tego samego koncernu marki Audiolab i systemie Solus Play (W-Fi, LAN, DTS Play-Fi), być może wkrótce i takiego cudu się doczekamy (zgodnie z przyjętą przez IAG nomenklaturą, owo urządzenie powinno wówczas nazywać się Artera Play Play).
Mimo to, opisywany system i tak wydaje mi się dziwnie pociągający. Jak na swoją cenę, jest niezwykle elegancki, funkcjonalny i wykonany z precyzją godną hi-endowych klocków w stylu Auralica. Brak funkcji sieciowych można obejść w bardzo prosty sposób - poprzez zakup zewnętrznego transportu, takiego jak Primare NP5 Prisma czy SOtM sMS-200. Być może ma to nawet większy sens niż inwestowanie znacznie większych pieniędzy w sprzęt, którego "mózg" może szybko się zestarzeć. A komponenty Quada mają opinię wyjątkowo długowiecznych. Elektrostaty ESL-57 były produkowane bez większych zmian 28 lat. Lampowa końcówka mocy Quad II pozostawała w produkcji 18 lat, ale tak naprawdę, z pewnymi modyfikacjami, jest produkowana do dziś jako QII-Classic. System wprowadzony na rynek pięć lat temu można więc traktować jako względnie świeży. Jak mawiają posiadacze klasycznych samochodów z przebiegiem rzędu pół miliona kilometrów - ledwo dotarty. Ale nawet dziś, pod pewnymi względami, skrajnie futurystyczny. Metal, szkło, kanciaste kształty, wystające radiatory, okrągły ekran dotykowy i niemal całkowity brak przycisków. Kosmos. Bez względu na to, czy zdecydujemy się na odtwarzacz Artera Play, jego nowszą odmianę Artera Play+ czy przedwzmacniacz Artera Pre, sercem zestawu pozostanie końcówka mocy Artera Stereo, która nie dość, że pod wieloma względami prezentuje się jak wzmacniacz z zupełnie innej półki, to jeszcze ma w rękawie intrygującego asa - firmową technologię Current Dumping. Z której strony by nie spojrzeć, wszystko się tutaj zgadza. Artera Stereo jawi się jako piecyk, który w tej cenie nie ma zbyt wielu rywali, natomiast Artera Play wydaje się oczywistym wyborem dla melomana, który nie chce rezygnować z płyt kompaktowych, ale chciałby wejść w temat plików i streamingu na swoich zasadach, mając jeszcze wiele opcji do wyboru i bazując na audiofilskim przetworniku w luksusowym opakowaniu.
Wygląd i funkcjonalność
Mogłoby się wydawać, że elektronika tak uznanego producenta będzie się regularnie pojawiała w różnego rodzaju testach i porównaniach, a jej właściciele będą chętnie udzielać się na forach i w grupach dyskusyjnych, zbierając od innych złotouchych pochwały za wybór niezwykle wyrafinowanego sprzętu. Tymczasem są to raczej pojedyncze przypadki. O ile jeszcze seria Artera w świadomości polskich audiofilów istnieje, o tyle właścicieli lampowych końcówek mocy lub wzmacniaczy słuchawkowych Quada praktycznie nie ma (albo są, lecz ani razu nie wpadli na pomysł, aby pochwalić się swoim nowym nabytkiem lub podyskutować o nim w sieci). Weźmy na przykład kultową końcówkę mocy QII-Classic. W popularnej wyszukiwarce wyskakują dwa sklepy, strona producenta, a następnie recenzje w języku angielskim. W takim razie może wiadomo coś więcej o lampowym wzmacniaczu słuchawkowym PA-One+, który podobno potrafi jednocześnie wysterować nawet dwie pary bardzo wymagających nauszników, a do tego ma na pokładzie przetwornik cyfrowo-analogowy? Dla posiadaczy hi-endowych słuchawek powinna to być obowiązkowa pozycja do sprawdzenia - alternatywa dla takich perełek, jak Copland DAC 215, Pathos Aurium czy Woo Audio WA7 Fireflies. Niestety, sytuacja jest dokładnie taka sama - w sieci nie znajdziemy ani jednego testu w języku polskim. I to pomimo faktu, że przez wiele lat Quad był w naszym kraju reprezentowany przez bardzo dużego dystrybutora, który na pewno miał na magazynie przynajmniej jeden egzemplarz każdego ciekawego urządzenia. W takim razie może uda się znaleźć coś o słuchawkach ERA-1? Przecież to planarne nauszniki wyprodukowane przez firmę, której wizytówką stały się pełnopasmowe elektrostaty, a ich premiera miała miejsce dwa lata temu. Przy obecnym zainteresowaniu hi-endowymi słuchawkami na pewno coś znajdziemy, prawda? A takiego grzyba! Znów cisza. Na forum miłośników słuchawek i sprzętu przenośnego znalazłem jeden wątek, w którym użytkownicy prognozowali, że niebawem na jednym z zagranicznych portali aukcyjnych będzie można kupić te nauszniki za połowę ceny i może wtedy ktoś wypowie się na temat ich brzmienia. Dramat. Zupełnie jakby urządzenia Quada były w naszym kraju niedostępne. Rzecz, jak na dzisiejsze czasy, niesamowita. Oto mamy legendarną, darzoną wielkim szacunkiem firmę, która proponuje audiofilom ciekawe słuchawki planarne wycenione na niewiele ponad trzy tysiące złotych i nikogo, ale to nikogo to nie interesuje, za to tuż obok ludzie wypruwają sobie flaki, aby posłuchać nowych Focali za siedem tysięcy lub HiFiMAN-ów Ananda za 3799 zł. Nie twierdzę, że są złe, ale co się tutaj nie zgadza? Co takiego Quad musiałby zrobić, aby ludzie naprawdę się nim zainteresowali? Pierwsze na świecie elektrostaty niewidoczne gołym okiem? Hi-endowy wzmacniacz lampowy za tysiąc złotych? A może to, co postrzegam jako dziwny, podejrzany, nienaturalny wręcz brak siły przebicia jest w istocie celowym działaniem mającym na celu odstraszenie klientów, którzy ani trochę nie znają się na sprzęcie hi-fi i wybierają go bardziej na zasadzie losowania niż rzetelnej wiedzy, porównywania parametrów i odsłuchu?
PORADNIK: Jak wybrać kolumny
Przyjmijmy więc, że należymy do wąskiego grona dobrze poinformowanych, doświadczonych i mocno wkręconych w swoje hobby audiofilów. Czytamy, przeglądamy katalogi i cenniki, umawiamy się na odsłuchy, wiemy co z czym jeść i za ile opłaca się to kupić. Wówczas okazuje się, że urządzenia z serii Artera mają nam do zaoferowania coś, co w tym przedziale cenowym znajdziemy tylko u garstki startujących producentów, którzy muszą walczyć o swoje miejsce na rynku ponadprzeciętnie wysoką jakością wykonania i brzmienia, albo nie znajdziemy tego w ogóle. Powiedzmy, że szukamy bardzo, ale to bardzo porządnej końcówki mocy za rozsądne pieniądze i chcemy, aby oferowała przynajmniej 80-100 W na kanał, miała wejścia RCA i XLR, ale też sensowne komponenty, duży zasilacz z ciężkim transformatorem toroidalnym, rozpoznawalne logo, a przede wszystkim aby pozwoliła nam uzyskać wysokiej próby dźwięk. Takich naprawdę obiecujących propozycji nie ma zbyt wiele. Jest Creek Evolution 100P, NuPrime ST-10, Cambridge Audio Azur 851W, Anthem MCA-225 i ATC P1. Interesującą alternatywą są też monobloki Exposure XM9 i Audiolab 8300MB, jednak te ostatnie są niedostępne. Nie wiadomo czy firma ma chwilowy problem z produkcją ze względu na pandemię koronawirusa, czy po prostu odpuściła temat i na sklepowych półkach raczej już tych monobloków nie zobaczymy. Oczywiście na tym nie koniec. Można grzebać dalej i dokopać się chociażby do czegoś takiego, jak Atoll AM200 Signature czy Cyrus Stereo 200. Nie da się jednak nie zauważyć, że Artera Stereo prezentuje się na ich tle bardzo, bardzo atrakcyjnie. Wygląda jak hi-endowa końcówka mocy Krella, Brystona, Pliniusa albo Passa, ale zmniejszona o 30% - tak pod względem wymiarów i masy, jak i mocy wyjściowej. Gdyby tak faktycznie było, powinna kosztować jakieś dwadzieścia pięć, może trzydzieści tysięcy. Ale kosztuje 7499 zł. Drugi element opisywanego zestawu, Artera Play, to także coś, czego na rynku już trochę brakuje - wszechstronne źródło łączące w sobie odtwarzacz płyt kompaktowych, przetwornik z kilkoma wejściami cyfrowymi i przedwzmacniacz. Może więc obsługiwać srebrne krążki jak każdy inny cedek, ale umożliwi nam też odsłuch plików DSD, chociażby po podłączeniu komputera lub zewnętrznego transportu cyfrowego. Dzięki obecności kilku wejść koaksjalnych i optycznych nic nie stoi na przeszkodzie, aby podpiąć do Quada telewizor, dekoder lub konsolę, co pozwoli wykorzystać system do nagłośnienia seansów filmowych. A to wszystko w pięknej, grubej, pancernej obudowie przyozdobionej taflą ciemnego szkła. Audiofile narzekają, że w dzisiejszych czasach nikt nie oferuje już porządnych odtwarzaczy, a jeśli już jakaś firma zaproponuje coś ciekawego, trzeba wyjąć z kieszeni dziesięć, piętnaście lub dwadzieścia tysięcy złotych. I mają sporo racji. Tymczasem tutaj za 5999 zł otrzymujemy odtwarzacz, DAC i przedwzmacniacz w jednej obudowie, która pachnie hi-endem, wygląda jak hi-end i jest przyozdobiona logiem firmy, która na pewno mogłaby wystawić za takie urządzenie prawdziwie hi-endową cenę.
Takie właśnie myśli towarzyszyły mi podczas rozpakowywania opisywanego zestawu. To piękny sprzęt, który pod względem stylistyki, jakości wykonania i zastosowanych materiałów oraz pomysłowości i perfekcji, z jaką zrealizowano niektóre rozwiązania spokojnie może konkurować z urządzeniami w cenie 10000-15000 zł za klocek. Obudowy wykonane z grubych, aluminiowych sztabek, doskonale wyfrezowane radiatory, nowoczesny wyświetlacz w okrągłym okienku i zapakowane osobno szklane płyty osadzone na własnych, srebrnych nóżkach podklejonych gumą. Dwa minimalistyczne, metalowe czołgi pasujące do siebie niczym gin do toniku. Górne panele z ciemnego szkła z dyskretną, leciutko odcinającą się od lustrzanej tafli nazwą producenta to swego rodzaju ewenement - rozwiązanie, jakiego nie widziałem chyba w żadnym innym sprzęcie. Gotowe, złożone urządzenia prezentują się dzięki temu dość kosmicznie i jeszcze lepiej wtapiają się w otoczenie. Przy okazji górnych ścianek odtwarzacza i końcówki mocy nie szpecą otwory wentylacyjne. Znajdują się one niżej, we "właściwej", stalowej pokrywie obniżonej względem frontu i bocznych ścianek - tak, abyśmy mogli swobodnie nałożyć na nią szklaną płytę wraz z nóżkami. Po bokach zostaje 2-mm zapas, a nad górną ścianką przestrzeń jest na tyle duża, aby utworzył się dodatkowy kanał wentylacyjny, który wspomaga pokaźne radiatory rozciągające się po bokach - zarówno w odtwarzaczu, jak i końcówce mocy. Abstrahując od walorów wizualnych, plusem takiego rozwiązania jest zabezpieczenie urządzenia przed kurzem, który normalnie dostawałby się do obudowy oraz nieprzewidzianymi wypadkami w rodzaju przypadkowego zachlapania. Aby do wnętrza dostały się jakieś większe zabrudzenia lub woda, trzeba by było mieć naprawdę dużego pecha. Minusem jest natomiast brak mechanicznego połączenia między szklanym panelem a obudową. Jest on zwyczajnie nakładany na stalową pokrywę, w związku z czym w każdej chwili można go podnieść lub wyjąć. Być może konstruktorzy uznali, że użycie jakichś śrub lub zaczepów będzie zbyt ryzykowne. Całkiem możliwe, że chcieli w ten sposób umożliwić klientom łatwą wymianę szklanych paneli lub zabezpieczyć je na czas transportu (chociaż McIntosh nie ma z tym problemu). Jeżeli więc postawimy jeden element na drugim, lepiej zachować ostrożność podczas podnoszenia lub przestawiania systemu. Górny klocek może przyssać się do szkła, a wtedy wypadek gotowy. Jak to zwykle bywa z oryginalnymi urządzeniami, trzeba pamiętać o takich szczegółach oraz przeszkolić wszystkich domowników, którym taki pomysł może przyjść do głowy.
Odtwarzacz Artera Play to ascetyczne urządzenie, którego przednią ściankę zdobi tylko okrągły wyświetlacz, umieszczony centralnie napęd szczelinowy z przyciskiem do wysuwania płyty oraz długi włącznik umieszczony nad firmowym emblematem. Niżej, na obniżonej i cofniętej względem frontu podstawie obudowy zobaczymy sensor podczerwieni dla zdalnego sterowania oraz niewielką, czerwoną diodę, która świeci się w trybie czuwania. Po wybudzeniu urządzenia jego rolę przejmuje monochromatyczny, jasnoniebieski ekran. Jest więc prosto i przejrzyście. Wiadomo do czego to urządzenie służy. Jedynym dyskusyjnym elementem jest transport. Miłośnicy płyt kompaktowych z jakiegoś powodu nie przepadają za tymi wąskimi otworami, które same chwytają nośnik i pożerają go przy akompaniamencie dziwnych pisków i jęków. Generalnie wolą wyjeżdżające z obudowy tacki, choć te również nie są idealne - zwykle wydają z siebie różnego rodzaju dźwięki, czasami klekoczą, wpadają w wibracje i głośno kłapią, a podczas odtwarzania szumią lub cichutko świszczą. Wyjątkiem są oczywiście hi-endowe maszyny, w których stosuje się dopracowane pod względem mechanicznym napędy, wszelkiego rodzaju top-loadery i dziwactwa w stylu cedeków Naima, w których cały napęd wysuwało się z obudowy ręcznie, po łuku. Jeśli o mnie chodzi, uważam, że napęd wybrany przez Quada jest w porządku. Ale to może dlatego, że generalnie do odtwarzaczy płyt kompaktowych stosunek mam ambiwalentny. Nie posiadam, nie używam, oddałem do antykwariatu i nawet w samochodzie słucham muzyki z TIDAL-a. Jeżeli okopaliście się w obozie kompakciarzy, możecie przyjąć, że w tych sprawach nie jestem już ekspertem i pozostać przy swoim zdaniu na temat szczelinowych napędów. Dla mnie zdecydowanie ważniejsza jest kwestia sterowania. Z samym włącznikiem i przyciskiem do wysuwania płyty daleko się przecież nie zajedzie. Brytyjscy projektanci dają nam tutaj pewną wskazówkę - przy górnej i dolnej krawędzi okrągłego okienka umieścili symbole funkcji, które - uwaga, uwaga - możemy odpalić dotykowo. Wystarczy musnąć ekran, aby rozpocząć lub przerwać odtwarzanie (góra) lub zmienić źródło (dół). Rozsądek podpowiada, że w ten sam sposób, może dotykając lewej i prawej krawędzi ekranu, powinniśmy móc wyregulować głośność, ale, niestety, to już wszystko, co możemy zrobić bez użycia pilota. Ten jest przyzwoity, ale jestem przekonany, że sterowanie tak pięknym urządzeniem za pomocą przycisków lub większego ekranu umieszczonego na panelu czołowym byłoby przyjemniejsze. Przyjrzyjmy się zatem drugiej stronie Artery Play - dosłownie i w przenośni. Z tyłu, oprócz gniazda zasilającego z włącznikiem, dwóch wejść liniowych i wyjść analogowych w dwóch standardach (RCA i XLR) znajdziemy aż siedem gniazd cyfrowych - dwa wejścia i jedno wyjście koaksjalne, taki sam zestaw gniazd optycznych oraz złącze USB typu B. To ostatnie obsłuży oczywiście sygnał o najwyższych parametrach - PCM do 32 bit/384 kHz i DSD64/128/256. Patrząc na tylną ściankę Artery Play, można dojść do wniosku, że nie mamy do czynienia z odtwarzaczem płyt kompaktowych, ale urządzeniem łączącym w sobie funkcje DAC-a i przedwzmacniacza. Fajnie, że do dyspozycji mamy dwa wejścia analogowe. Dzięki temu można dołożyć do systemu gramofon, a jeśli ktoś ma taką fantazję - nawet magnetofon szpulowy. Dodatkowe wejścia cyfrowe na pewno się przydadzą. Wyjścia? Nie wiem... Chyba tylko na wypadek, gdybyśmy postanowili kupić przetwornik z wyższej półki i zostawi sobie Arterę Play w roli transportu. Ale zawsze lepiej je mieć niż nie mieć.
Patrząc na tylną ściankę Artery Play, można dojść do wniosku, że nie mamy do czynienia z odtwarzaczem płyt kompaktowych, ale urządzeniem łączącym w sobie funkcje DAC-a i przedwzmacniacza. Fajnie, że do dyspozycji mamy dwa wejścia analogowe. Dzięki temu można dołożyć do systemu gramofon, a jeśli ktoś ma taką fantazję - nawet magnetofon szpulowy.Artera Stereo to kwintesencja skromności. Jej jedyną ozdobą jest długie, pionowe okienko podświetlane na biało (choć w świetle studyjnych lamp wyszedł raczej jasny błękit). W stosunku do rozmiaru przedniego panelu, owa wydłużona lampa jest naprawdę ogromna, choć nie świeci się zbyt jasno i nie razi w oczy nawet podczas wieczornego odsłuchu. Nie wiedzieć czemu, została też oddzielona od reszty pionowymi liniami, które nie znajdują swojej kontynuacji na froncie odtwarzacza. W wersji czarnej praktycznie tego nie widać, natomiast jeżeli ktoś zdecyduje się na odmianę ze srebrnymi frontami, wygląda to dość zastanawiająco. Być może jest to jakieś nawiązanie do starszych końcówek mocy Quada, choć wydaje mi się, że prześledziłem historię firmy całkiem dokładnie i nie mam pojęcia, do którego modelu owe linie miałyby się odwoływać (Platinum Stereo?). Poza tym - tak, jak w odtwarzaczu - mamy tu długi włącznik, firmowe logo i małą, czerwoną diodę informującą o przełączeniu urządzenia w tryb czuwania. Tylna ścianka Artery Stereo to dla audiofila prawdziwa poezja. Gniazdo zasilające z włącznikiem, wejścia RCA i XLR (z maleńkim przyciskiem służącym do wyboru jednej z tych opcji) oraz pojedyncze terminale głośnikowe. Wszystko, za wyjątkiem zasilania, ułożone symetrycznie. Mimo dużych radiatorów rozstawionych po bokach, w górnej części tylnej ścianki wykonano piętnaście wąskich otworów wentylacyjnych. Jeśli można się tutaj do czegoś przyczepić, producent mógłby się pokusić o lepsze, bardziej masywne gniazda wyjściowe. Te akceptują wprawdzie zarówno banany, jak i widełki, ale plastikowe nakrętki nie są ani wygodne, ani ładne. U brytyjskich producentów sprzętu to już jakaś tradycja. Spójrzcie chociażby na wejścia RCA - piękne, duże, szeroko rozstawione, przykręcane do obudowy, przetrwają chyba wszystko i bez problemu obsłużą najgrubsze kable z najbardziej masywnymi wtykami. Jeśli zaś chodzi o terminale głośnikowe, często widuje się nawet paskudne dziurki na banany (Naim, Cyrus, Exposure). Dobrze, że Quad nie poszedł tą drogą. Tak czy inaczej, jest to jedyna rzecz, do której (trochę na siłę, ale zawsze) można się tutaj przyczepić. Mając na uwadze, że nie mówimy o wzmacniaczu za dwadzieścia tysięcy złotych, zaplecze Artery Stereo wygląda właściwie wzorowo.
Choć opisywany komplet dał początek serii Artera, stając się jej wizytówką, producent nie zastosował tutaj żadnych trików, które albo zachęciłyby klientów do kupna całego zestawu i poszerzanie go o kolejne elementy z tej samej rodziny, albo wręcz zmusiły ich do łączenia odtwarzacza z firmową końcówką mocy. Każdy z opisywanych modeli możemy więc podłączać i oceniać osobno. Może nie jest to nic nadzwyczajnego, ale niejedna firma zamontowałaby z tyłu jakieś dziwne, nietypowe gniazda, ale tu wszystko wygląda normalnie. Fajnie byłoby tu zobaczyć układ, który po wybudzeniu Artery Play z trybu czuwania załączy wyciszenie, następnie odczeka kilka sekund i da Arterze Stereo sygnał do startu. Zamiast tego jest zwykły trigger. Dobre i to, bo inaczej końcówkę mocy można by było włączyć tylko ręcznie. Opisywany system z jednej strony prezentuje się mega nowocześnie, z drugiej zaś charakteryzuje się klasyczną prostotą. Zupełnie jakby inżynierowie Quada odrzucili wszystko, co uznali za ryzykowne i nie do końca sprawdzone. Futurystyczny wygląd i doskonałe materiały - tak. Funkcje sieciowe, sterowanie z poziomu aplikacji i inne gadżety - nie. Nie da się także nie dostrzec oczywistych nawiązań do legendarnych konstrukcji sprzed ponad czterdziestu lat. Ten wszechobecny minimalizm, te długie, całkowicie kanciaste radiatory, to oldschoolowe logo przypominające zaokrąglone, pochylone czcionki szyldów, jakie widuje się jeszcze na warszawskiej Woli i Pradze, a także w Śródmieściu i na Powiślu (zakład ślusarski, renowacja mebli, futra, naprawy maszyn do szycia). Jeżeli ktoś nie wie, czego szukać, taki system będzie dla niego tylko kolejnym, bardzo ładnym zestawem stereo, pod którym mogłaby się podpisać dowolna firma. Jeżeli natomiast znamy historię Quada i wiemy, jak wyglądały jego starsze przedwzmacniacze i końcówki mocy, nawiązania do tej stylistyki znajdziemy od razu.
Current Dumping
Do historii Quada postaram się jeszcze kiedyś wrócić. Na razie muszę jednak odłożyć ten temat do szuflady. W kontekście opisywanego zestawu, a konkretnie końcówki mocy Artera Stereo warto natomiast poruszyć wątek technologii Current Dumping, która zadebiutowała w 1975 roku we wzmacniaczu oznaczonym liczbą 405. Co ciekawe, w materiałach dotyczących testowanego modelu firma wspomina o tym rozwiązaniu, nie podając jednak żadnych szczegółów. Na czym polega, z czego się wywodzi, jak dokładnie działa... Nic, albo prawie nic. Z opisu zamieszczonego na stronie producenta dowiemy się jedynie, że Current Dumping to system, który pozwala połączyć zalety wzmacniacza pracującego w czystej klasie A z wysoką mocą wyjściową. Innymi słowy, użytkownik ma otrzymać wysoką jakość dźwięku, ale bez konieczności dobierania wysokoskutecznych kolumn do swojego 15-watowego piecyka lub pokrywania rachunków za energię elektryczną, której 75% jest zamieniane na ciepło. Artera Stereo przy 8 Ω oferuje solidne 140 W (RMS), a jej brzmienie ma przypominać to, co proponują wzmacniacze pracujące w klasie A, choć pozostałe parametry - zniekształcenia, pasmo przenoszenia, stosunek sygnału do szumu - wyglądają tak, jak w wysokiej klasy konstrukcjach pracujących w bardziej efektywnej klasie AB. Ciekawe, prawda? Spodziewałem się, że rozwiązanie tej zagadki znajdę w dowolnym teście Artery Stereo. Nie jestem przecież pierwszym recenzentem, który zetknął się z tym urządzeniem. W takiej sytuacji można żałować, że nie udało się sporządzić testu wcześniej, kiedy dany model wchodził na rynek (niestety od wielu, wielu lat nowości sprzętowych jest tak dużo, że czasami nawet bardzo atrakcyjne urządzenia trzeba sobie odpuścić), ale zwykle istnieje już tyle innych recenzji, że tak po ludzku, choćby dla sportu można się z nimi zapoznać, dowiedzieć się co takiego odkryli w opisywanym modelu inni dziennikarze i skonfrontować ich wrażenia ze swoimi (dlatego staram się czytać takie testy po zakończonym odsłuchu). Szukając odpowiedzi na moje pytanie, przeczytałem więc co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście testów Artery Stereo (najczęściej występowała w komplecie z odtwarzaczem Artera Play lub przedwzmacniaczem Artera Pre) i z żadnego z nich nie dowiedziałem się dosłownie nic na temat technologii Current Dumping. Jedni autorzy ograniczyli się do powtórzenia informacji znalezionej w broszurce lub na stronie producenta (jest coś takiego i ma coś tam dawać), inni zaś pominęli temat kompletnie, traktując Arterę Stereo jak porządnie zbudowaną, ale zupełnie zwyczajną końcówkę mocy (w środku jest transformator, dalej są jakieś płytki, po bokach widać tranzystory, wzmocniony sygnał trafia na wyjścia głośnikowe i tak to, proszę szanownej wycieczki, działa). W tym momencie powinienem kryć kolegów po fachu, bo w niektórych redakcjach na napisanie recenzji dostaje się maksymalnie kilka dni, a testowanie i odsłuch to często kwestia kilku godzin (w przypadku hi-endowych urządzeń łatwiej i taniej jest wysłać człowieka do sprzętu niż sprzęt do człowieka). Pomijając fakt, że wierszówka za taką robotę jest czasami tak żenująca, że bardziej opłacałoby się w tym czasie skosić komuś trawnik lub pomalować sypialnię. Rozumiem więc, że nie każde urządzenie można obejrzeć pod mikroskopem, przetestować je w dziesięciu różnych systemach, a na koniec przeanalizować jego budowę wewnętrzną tak skrupulatnie, że sam konstruktor będzie pod wrażeniem. Technologia Current Dumping jest jednak najciekawszym rozwiązaniem zastosowanym w opisywanym zestawie, więc zdecydowanie warto przyjrzeć jej się bliżej.
Połączenie wysokiej mocy wyjściowej z niskim poziomem zniekształceń od zawsze sprawiało problemy konstruktorom wzmacniaczy. Choć z punktu widzenia elektronika będzie to daleko idące uproszczenie, można wyobrazić to sobie tak, że w przypadku prostego układu przetwarzającego zaledwie niewielką część energii na dźwięk niskie zniekształcenia i naturalny, audiofilski dźwięk będą czymś naturalnym i stosunkowo łatwym do osiągnięcia, natomiast gdybyśmy chcieli zwiększyć moc, sytuacja zacznie się komplikować. Trzeba zwiększyć liczbę elementów wzmacniających (które nigdy nie są identyczne, więc wyprodukowane przez nie sygnały trochę się "rozjeżdżają"), przejść z klasy A na klasę AB (pojedynczy tranzystor nie obsługuje wówczas całej sinusoidy, ale nieco ponad połowę, w związku z czym wzmocnione kawałki trzeba później połączyć w jedną całość, co prowadzi oczywiście do powstania zniekształceń) oraz wprowadzić takie rzeczy, jak ujemne sprzężenie zwrotne (niewielka porcja wzmocnionego sygnału trafia z powrotem na wejście, co działa trochę jak turbosprężarka w samochodzie - otrzymujemy wyższą moc, jednak wprowadzamy kolejne zniekształcenia wynikające chociażby z tego, że "zawrócony" prąd jest już delikatnie przesunięty względem tego, który dopiero trafił na wejście). Podsumowując, uzyskanie wysokiej mocy i dobrego, wolnego od podbarwień brzmienia przypomina próbę zdobycia złotego medalu w podnoszeniu ciężarów i gimnastyce artystycznej na jednych mistrzostwach. To się po prostu nie może udać. Mimo oczywistej sprzeczności interesów, Peter Walker nie poddał się i wymyślił sprytne rozwiązanie tego problemu. Mowa właśnie o technologii Current Dumping (jej nazwę można tłumaczyć jako "zrzucanie prądu"). Nietypowa topologia wzmacniacza pozwoliła przezwyciężyć potrzebę stosowania starannie dobranych i stosunkowo delikatnych tranzystorów w celu uzyskania optymalnej wydajności układu. Pomysł, będący już wtedy przedmiotem patentu, został zaprezentowany szerszej publiczności przez samego autora podczas jubileuszowej, pięćdziesiątej konwencji AES (Audio Engineering Society) w 1975 roku. Brytyjczykowi udało się rozwiązać problem, który trapił konstruktorów wzmacniaczy z całego świata, w związku z czym jego projekt wywołał spore poruszenie w branży audio.
"Wzmacniacz mocy audio jest potrzebny do wytworzenia sygnału wyjściowego różniącego się od sygnału wejściowego jedynie pod względem wielkości. Dlatego każdy projektant obwodów musiał dojść do wniosku, że najlepiej byłoby pobrać część sygnału wyjściowego i porównać go z sygnałem wejściowym w celu uzyskania sygnału błędu. Następnie wystarczy wzmocnić sygnał błędu i dodać go do wyjścia w odpowiedniej amplitudzie i fazie, aby całkowicie zlikwidować zniekształcenie wprowadzane przez wzmacniacz podstawowy." - powiedział Peter Walker, zacytowany przez dziennikarzy magazynu "Wireless World". Jego słowa właściwie tłumaczą działanie technologii Current Dumping. Założyciel Quada, znanego wówczas jako Acoustical Manufacturing Company, zastosował tę zasadę w praktyce, używając dwóch wzmacniaczy na kanał zamiast jednego. "Wzmacniacz błędu" pierwszego stopnia miał małą moc, ale prezentował bardzo wysoką jakość. Drugi wzmacniacz dawał bardzo wysoką moc, ale znacznie gorszą jakość brzmienia, co wynikało głównie z wysokiego poziomu zniekształceń. Oba piecyki osobno byłyby do bani. Pierwszy mógłby napędzić tylko kolumny o nieprawdopodobnie wysokiej skuteczności, natomiast wyciśnięcie audiofilskiego dźwięku z tego drugiego wymagałoby dopieszczenia konstrukcji z użyciem kosztownych, wyselekcjonowanych elementów. Peter zaprojektował sposób porównywania wyjścia z wzmacniacza o dużej mocy z oryginalnym sygnałem wejściowym. Prowadzi to do uzyskania sygnału korekcji błędów (innymi słowy - wyizolowanych zniekształceń), który jest następnie wprowadzany do ścieżki audio w odwróconej fazie tak, aby zniekształcenia zostały dosłownie wykasowane. Cały układ "wzmacniacza błędu" musiał być oczywiście zaprojektowany z wielką starannością, aby nie wprowadzał do układu własnych podbarwień. Ponieważ jednak nie musiał generować ogromnej mocy, było to możliwe nawet przy użyciu wysokiej klasy komponentów pracujących w klasie A. Technologia Current Dumping pozwoliła wyeliminować lwią część nieparzystych harmonicznych, które odpowiadają za to, że brzmienie kiepskich wzmacniaczy postrzegamy jako nieprzyjemne, techniczne, pozbawione duszy. W starciu z błyskotliwym pomysłem Petera Walkera w dużej części poległy także tak zwane zniekształcenia przejścia (crossover distortion).
W 1978 roku, za stworzenie technologii Current Dumping i wprowadzenie jej na rynek w formie kompletnego, gotowego produktu, firma zdobyła nagrodę Queen's Award for Technological Achievement. Do dziś Quad pozostaje jedynym producentem sprzętu audio, który może pochwalić się takim wyróżnieniem.Zejście z całkowitym poziomem zniekształceń do 0,05% było w latach siedemdziesiątych prawdziwym wyczynem - luksusem zarezerwowanym dla posiadaczy hi-endowych końcówek mocy, w których każdy jeden element był poddawany pomiarom i ostrej selekcji, a po zgromadzeniu ośmiu lub dwunastu par pasujących do siebie tranzystorów montażyści w geście zwycięstwa wznosili ręce do góry i robili sobie przerwę na lunch. Nawet dziś wysokie ceny prawdziwie audiofilskich wzmacniaczy mocy nie wynikają z ich masy czy materiałów użytych do wykończenia frontu (no, może za wyjątkiem najbardziej ekstrawaganckich modeli), ale właśnie z konieczności przeprowadzenia procesu selekcji, w którym z całego kartonu lamp, tranzystorów lub kondensatorów być może uda się zebrać komplet potrzebny do zbudowania jednego lub dwóch urządzeń, a cała reszta trafia z powrotem do hurtowni lub jest wyprzedawana za grosze. Dzięki technologii Current Dumping, brytyjscy inżynierowie mogli poświęcić energię, czas i pieniądze na inne rzeczy, przykładając się przede wszystkim do konstrukcji "wzmacniacza błędu", ale także zasilania, obudowy, skutecznego odprowadzania ciepła itd. Co więcej, ich wzmacniacze nie musiały być koszmarnie drogie, choć niektórzy audiofile twierdzą, że pod względem parametrów i brzmienia z takimi właśnie klockami mogły rywalizować. Pierwszym dostępnym komercyjnie urządzeniem wykorzystującym technologię Current Dumping był zaprezentowany w 1978 roku stereofoniczny wzmacniacz mocy oznaczony symbolem 405. Dziwny, ale piękny w swojej prostocie piecyk charakteryzował się niewielkimi wymiarami zewnętrznymi (11,5 x 34 x 19,5 cm), a jego front był w zasadzie jednym, długim radiatorem z niewielką, ozdobną listewką na dole. Moc? 100 W na kanał przy 8 Ω. Pasmo przenoszenia? 20 Hz - 20 kHz. Stosunek sygnału do szumu? 95 dB. Nawet czterdzieści lat później takie parametry uznalibyśmy za rozsądne. 405-tka okazała się wielkim sukcesem i bestsellerem nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w Japonii, Kanadzie czy Francji. Charakterystyczny piecyk zgarnął oczywiście wiele nagród, z których jedna jest nie do pobicia. W 1978 roku, za stworzenie technologii Current Dumping i wprowadzenie jej na rynek w formie kompletnego, gotowego produktu, firma zdobyła nagrodę Queen's Award for Technological Achievement. Do dziś Quad pozostaje jedynym producentem sprzętu audio, który może pochwalić się takim wyróżnieniem (znawcy tematu wiedzą zapewne, że nagroda brytyjskiej monarchini trafiła także do Naima i Tellurium Q, jednak mówimy tu o nagrodzie Queen's Award for Enterprise).
Brzmienie
Quad twierdzi, że dzięki technologii Current Dumping udało mu się połączyć właściwości brzmieniowe wzmacniacza pracującego w klasie A z wysoką mocą, charakterystyczną dla wydajnych konstrukcji pracujących w klasie AB. Spodziewałem się, że otrzymam tutaj coś pomiędzy - naturalne, spójne brzmienie z odrobiną przyjemnego ciepła, ale też konkretny bas, wyśmienitą przejrzystość i dynamikę, a kto wie, może nawet delikatny powiew tranzystorowej zadziorności i rockowego pazura. W końcu jeśli miesza się ze sobą dwa zupełnie różne rozwiązania, rezultat powinien być ciekawą mieszanką ich właściwości, sumą cech charakterystycznych, połączeniem ognia i wody. Tymczasem już od pierwszych minut odsłuchu było jasne, że opisywany system mocno skręca w jedną stronę. Może i z zewnątrz widzimy kawał wzmacniacza z wysokimi radiatorami po bokach, może i po demontażu pokrywy w oczy rzuca nam się przede wszystkim spory transformator toroidalny, duże kondensatory i gęsto upakowane tranzystory mocy, ale jeśli chodzi brzmienie, klasa A zdecydowanie wygrywa. Powiedziałbym, że uzyskany efekt to w 80% gładki, przyjemny, homogeniczny dźwięk, który doskonale znam z wysokiej klasy piecyków oferujących 25-40 W na kanał, a pozostałe 20% to zwarty, głęboki bas i dynamika układu pracującego w klasie AB. Ale... Mówię tu wyłącznie o charakterze brzmienia - o tym, w jaki sposób postrzegamy jego barwę i usposobienie. Jeżeli natomiast chodzi o możliwość uzyskania wysokiego poziomu głośności tudzież zapanowania nad głośnikami, brytyjski system zachowywał się bardziej jak porządny, muskularny wzmacniacz oferujący zdrowe, uczciwe sto watów na kanał. Innymi słowy, otrzymujemy naturalny, ciepły i muzykalny dźwięk, za który normalnie przyszłoby nam zapłacić brakiem najniższych częstotliwości lub koniecznością podłączenia kolumn o wysokiej skuteczności, ale bez tego rodzaju mankamentów. W związku z tym, w zupełnie naturalnym odruchu, robimy głośniej i - ku naszemu zaskoczeniu - nic się w tym dźwięku nie rozlatuje. Chcemy otrzymać go więcej? Dostaniemy więcej. Chcemy dojść do realistycznego poziomu głośności? Nie ma problemu. Pan każe, sługa musi. Jeżeli to zasługa technologii Current Dumping, to wydaje mi się, że zasadę jej działania należałoby opisać nieco inaczej. Nie jako połączenie zalet dwóch różnych światów, ale jeszcze prościej - dostaniesz brzmienie wzmacniacza pracującego w klasie A, ale potencjometr będziesz mógł (lub mogła) rozkręcić tak, jak w stuwatowym piecu pracującym w klasie AB.
Efekt jest na tyle intrygujący i oryginalny, że audiofile przyzwyczajeni do obcowania ze wzmacniaczami należącymi do jednego lub drugiego obozu będą musieli chwilę się z nim oswoić. Chyba, że opisywany system trafi w ręce doświadczonego słuchacza, który nie szuka swojego ideału na końcach każdej możliwej do wyznaczenia skali, lecz gdzieś pomiędzy. Tam, gdzie wszystko, co dobre łączy się ze sobą - w świecie wzmacniaczy hybrydowych, tranzystorów obdarzonych odrobiną przyjemnego ciepła, lamp potrafiących nie tylko grać słodko i romantycznie, ale też zdrowo przyłożyć i wydobyć z nagrań najdrobniejsze detale, a nawet zaprojektowanych z głową konstrukcji pracujących w klasie D. Wielu audiofilów na pewnym etapie swojej muzyczno-sprzętowej podróży doszło do wniosku, że jeśli gdzieś znajdą swój brzmieniowy wzorzec, spełnienie swoich marzeń, to właśnie tam i tylko w ten sposób. Albo poprzez szukanie urządzeń, które nie podążają ślepo w jednym kierunku, stawiając raczej na łączenie wielu różnych atrybutów w jedną, zgrabną całość, albo też na zasadzie łączenia przeciwieństw - muskularnego wzmacniacza z ciepłymi, delikatnymi kolumnami lub lampowej integry o plastycznym, nastrojowym brzmieniu z przejrzystym źródłem i srebrnym okablowaniem. Quad zdecydowanie skręca w stronę ciepła, chociaż mocy także mu nie brakuje. To z kolei sprawia, że wybierając kolumny, możemy kierować się ich charakterem, a nie wysoką skutecznością. Chociaż... Połączenie brytyjskiego systemu z Audiovectorami QR5 nie było złym pomysłem. Oj, nie było! Nie oznacza to, że w brzmieniu testowanego kompletu brakowało czytelności, ale też nie ulega wątpliwości, że całość skręcała w kierunku, który znamy chociażby z kultowych monitorów BBC. Dźwięk ma odpowiednie proporcje, jest w nim dół, środek i góra, ale kiedy przychodzi co do czego, najważniejsza jest średnica. Co ciekawe, można to także przełożyć na wrażenia przestrzenne. Siedzimy, słuchamy, no gra. Wszystko jest w najlepszym porządku. Wyjście poza świat Quada prowadzi jednak do wniosku, że jego brzmienie jest tak naturalne i przyjemne, że równie dobrze mógłby przed nami stać naprawdę dobry wzmacniacz lampowy. Nawet nie zauważamy, że skręciliśmy w stronę podgrzanych wokali, koncentracji na pierwszym planie, leciutkiego zawężenia sceny stereofonicznej i pozostałych atrybutów szklanych baniek. Po pewnym czasie nasze ciało rozluźnia się i zapada w kanapę w geście ewidentnego triumfu syntezy nad analizą i całokształtu nad detalami. Z dynamicznymi, szybkimi kolumnami słucha się tego świetnie. Tak komfortowo i sympatycznie, że aż nie chce się zmieniać utworów ani przełączać kabli. A niech sobie leci... W końcu każdy zasługuje na chwilę relaksu, nawet w robocie!
Ponieważ jednak wcześniej ponarzekałem na brak funkcji sieciowych w odtwarzaczu, a szczególnie atrakcyjnym elementem zestawu wydała mi się końcówka mocy, postanowiłem rozdzielić oba komponenty i posłuchać ich w nieco innym towarzystwie. I tu wyszła na jaw ciekawa sprawa - okazuje się, że za przyjemny, niemal lampowy charakter brzmienia odpowiedzialna była głównie albo wyłącznie Artera Stereo. Jeżeli sądziliście, że w produkcji tranzystorowych wzmacniaczy o ocieplonym, analogowym brzmieniu specjalizują się takie firmy, jak Musical Fidelity, Plinius, Gato Audio, Pass Labs czy Audio Analogue, po jednym spotkaniu z końcówką Quada zmienicie zdanie lub przesuniecie granice tego, co wydawało się możliwe do osiągnięcia. Artera Stereo to prawdziwa owca w wilczej skórze. Ma odpowiednią moc. Ma makrodynamikę. Ma nawet głęboki, gęsty i dobrze kontrolowany bas. Przyparta do muru, potrafi przyłoić. Ale jej dusza to niemal sto procent rozgrzanej do czerwoności triody. Potwierdziło to szybkie porównanie z integrą Unison Research Triode 25, z wykorzystaniem Auralica Vega G1 w roli źródła z funkcją przedwzmacniacza. Brzmienie oczywiście różniło się tym czy owym, ale zastąpienie Artery Stereo monoblokami NuPrime ST-10M, a następnie Heglem H20 pokazało, że z całego towarzystwa Arterze Stereo zdecydowanie najbliżej jest do Unisona. Szok, prawda? Jeżeli więc zakochaliście się w brzmieniu wzmacniaczy lampowych, ale boicie się takowy kupić, nie chcecie sprawdzać prądów spoczynkowych, wymieniać lamp i zakładać na sprzęt paskudnej osłony, aby nikt się nie poparzył, końcówka Quada powinna być strzałem w dziesiątkę. Co tu dużo mówić - dawno nie testowałem tranzystora grającego w tak "przekonująco lampowy" sposób. Jeśli natomiast chodzi o drugi element opisywanego zestawu, mamy do czynienia z zupełnie innym zwierzęciem. Artera Play to uniwersalne, wszechstronne źródło, które stawia przede wszystkim na neutralność. Jeżeli coś od siebie dodaje, to jest tego bardzo, bardzo niewiele. Porównując go z trzykrotnie droższym Auralikiem, można oczywiście dojść do wniosku, że kontury poszczególnych dźwięków są delikatnie zaokrąglone, bas nie ma tej głębi i siły przebicia, muzyka jako całość jest przysłonięta lekką mgiełką, przestrzeń mniej namacalna, gorzej zdefiniowana, a barwa mimowolnie zmierza w kierunku analogowej miękkości. Ale czy można się temu dziwić? W końcu mówimy o źródłach z zupełnie różnych przedziałów cenowych (nie wspominając już o tym, że do porównania musiałem użyć komputera - w przeciwnym wypadku mógłbym urządzić co najwyżej starcie cedeków ze streamingiem).
Niektóre firmy wydają na marketing takie wagony pieniędzy, że mózg staje w poprzek. A Quad? Quad od wielu, wielu lat robi swoje, jakby nie przejmował się tym, czy ktoś zainteresuje się jego elektroniką, znajdzie ją w oddalonym o trzysta kilometrów sklepie, wypożyczy, posłucha... Kupi? Fakt, nie jest to taki głupi pomysł, bo urządzenia są świetne.Skoro odsłuch wypadł tak interesująco, pozostawiając po sobie same przyjemne doznania, dlaczego ludzie jakoś za tym Quadem nie szaleją? Cóż... Wydaje mi się, że jest to zwyczajne zaniedbanie - zarówno ze strony producenta, jak i dystrybutorów w poszczególnych krajach, w których urządzenia tej marki są dostępne. Brakuje odgórnego impulsu, aby je promować, wystawiać w testach, pokazywać na wystawach i zachęcać dealerów, aby na nich grali i zachęcali do tego swoich klientów. Tego typu działania wymagają nie mniejszego zaangażowania, czasu, energii, wiedzy i pieniędzy niż projektowanie i produkcja sprzętu, a konkurencja na rynku hi-fi jest tak ogromna, że jeżeli producent lub dystrybutor tego wysiłku nie podejmie, zaraz znajdzie się ktoś, kto zajmie jego miejsce. Niektóre firmy wydają na marketing takie wagony pieniędzy, że mózg staje w poprzek. A Quad? Quad od wielu, wielu lat robi swoje, jakby nie przejmował się tym, czy ktoś zainteresuje się jego elektroniką, znajdzie ją w oddalonym o trzysta kilometrów sklepie, wypożyczy, posłucha... Kupi? Fakt, nie jest to taki głupi pomysł, bo urządzenia są świetne. Ale najpierw trzeba zaliczyć wszystkie te etapy, bo przecież nikt nie kupuje wysokiej klasy systemu hi-fi ot tak, pod wpływem impulsu, kompletnie na czuja albo na podstawie "dziwnego przeczucia, że to będzie to". Gdyby nie seria Artera, audiofile niebawem kompletnie zapomnieliby o tej marce. Na szczęście, od czasu do czasu coś się w tym temacie rusza. Poprzedni dystrybutor miał taki zryw i postanowił zorganizować serię pokazów flagowych elektrostatów ESL-2912 w kilku salonach w Polsce. Widziałem je, wybrałem się na odsłuch i doceniam wysiłek, który w tej sprawie podjęto (bo sam transport i rozpakowywanie takich paneli to spore wyzwanie, nie mówiąc już o kosztach zakupu). Dziś jest to jednak kropla w morzu potrzeb. Aby o Quadzie zrobiło się głośno, w perspektywie dwóch lub trzech lat trzeba by było przeznaczyć na ten cel co najmniej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset tysięcy złotych. Powiecie, że dobry produkt obroni się sam? Niestety, w takie brednie wierzą tylko naiwni konsumenci, którzy chcą myśleć, że wykiwali całą konkurencję, dwaj sympatyczni koledzy z forum wcale nie są pracownikami dystrybutora, a chińska fabryka dokłada do interesu, aby wyrobić sobie reputację. Na moje oko, gdybyśmy do opisywanego systemu przykleili logo Naima, McIntosha, Linna albo NAD-a, spokojnie mógłby kosztować dwadzieścia pięć lub trzydzieści tysięcy złotych. I nikt nie kręciłby nosem, bo jego brzmienie jest stuprocentowo audiofilskie (choć charakterystyczne), a jakość wykonania godna sprzętu z tej półki. Wymienione marki mają jednak na rynku zupełnie inną pozycję, na którą pracowały latami i na co najróżniejszymi kanałami wydały miliony monet. Drugi powód jest moim zdaniem taki, że Quad nie chce lub nie potrafi wrzucić piątego biegu i dogonić czołówki technologicznego wyścigu. Znam wielu melomanów, którzy z chęcią postawiliby u siebie taki system pod warunkiem, że zamiast napędu optycznego mogliby dostać łączność sieciową z dostępem do serwisów strumieniowych i możliwością sterowania sprzętem z poziomu aplikacji. Tak, jak w przypadku Audiolaba, jest to największe zaniedbanie koncernu IAG, który dopiero niedawno obudził się i powoli, o kilka lat za późno nadrabia zaległości. Kiedy w katalogu Quada pojawi się odpowiednik Artery Play z funkcjami sieciowymi? Nie wiem. Światełko w tunelu w postaci Artery Solus Play już się pojawiło, więc może jest to kwestia miesięcy lub nawet tygodni. Kibicuję, aby stało się to jak najszybciej, bo bez tego Quad będzie postrzegany jako manufaktura, w której coś nie trybi. A szkoda, bo odsłuch testowanego systemu pokazał, że jest dokładnie odwrotnie.
Budowa i parametry
Quad Artera Play to odtwarzacz płyt kompaktowych z przetwornikiem cyfrowo-analogowym i przedwzmacniaczem. Jego obudowa to w tej cenie prawdziwy ewenement. Pomijając już ozdobę w postaci zdejmowanej tafli szkła na własnych, dużych nóżkach, niemal cały widoczny z zewnątrz korpus wykonano z grubych na kilkanaście milimetrów płatów aluminium. Do tego dochodzi obniżona postawa wykonana w ten sam sposób oraz stalowa pokrywa z licznymi otworami wentylacyjnymi. Całość jest niezwykle sztywna i sprawia wrażenie niezniszczalnej. Umieszczone po bokach radiatory prawdopodobnie pełnią w tym modelu wyłącznie funkcję ozdobną, ale dzięki nim odtwarzacz idealnie pasuje do dedykowanej końcówki mocy. Z boku taki zestaw wygląda jak jedno urządzenie przedzielone taflą dymionego szkła i niewielką, poziomą poprzeczką. Niewykluczone zresztą, że przy odrobinie szczęścia udałoby się idealnie scalić je ze sobą, ale - w obawie o porysowanie wykończonych czarnym lakierem klocków - nie próbowałem. Wnętrze Artery Play jest zabudowane elektroniką po same brzegi. Większość układów zamontowano na jednej płytce drukowanej zajmującej niemal całą podstawę urządzenia. Wycięto w niej nawet otwór, w którym zadomowił się średniej wielkości transformator toroidalny Noratela. Oddzielną płytkę zajmuje interfejs obsługujący wejścia cyfrowe, zbudowany na bazie mikrokontrolera XMOS 8U6C5 i dwóch niezależnych zegarów obsługujących częstotliwości próbkowania 44,1 i 48 kHz oraz ich wielokrotności. Zastosowane komponenty pozwalają na odtwarzanie plików hi-res w jakości do 32 bit/384 kHz i DSD64/128/256 za pomocą wejścia USB. W celu obniżenia błędów jitter, mechanizm szczelinowy buforuje dane odczytane z płyty, a następnie przekazuje je w trybie asynchronicznym do 8-kanałowego DAC-a ESS Sabre ES9018. Sekcję analogową zbudowano na bazie układów scalonych. Regulację głośności powierzono kości PGA4311U Burr-Browna. W torze zobaczymy także wzmacniacze operacyjne N5532 i OPA2134PA, kondensatory Wimy i wysokiej jakości rezystory SMD.
Quad Artera Stereo to stereofoniczna końcówka mocy wykorzystująca technologię Current Dumping, opracowaną przez założyciela firmy, Petera Walkera w 1975 roku. Zasadę jej działania i korzyści płynące z tego rozwiązania omówiłem już wyżej. Jeżeli ktoś jest zainteresowany, w broszurce dostępnej na stronie producenta zamieszczono uproszczony schemat Artery Stereo, ale w sieci można znaleźć także rozmaite, często nawet bardzo obszerne artykuły na temat tego systemu. Ciekawe czy Current Dumping ma coś wspólnego z opracowaną przez Benta Holtera (Hegel) technologią SoundEngine lub stosowanym we wzmacniaczach Luxmana układem ODNF (Only Distortion Negative Feedback). Wydaje się, że wszystkie trzy patenty działają podobnie, a przynajmniej tyle można wyczytać z dostępnych materiałów. Quad zapewnia, że jego projektanci tworzyli serię Artera pamiętając o korzeniach i doświadczeniu firmy, ale przenosząc je na grunt nowoczesnych konstrukcji. Artera Stereo oferuje moc 140 W na kanał przy 8 Ω, jednak warto zwrócić uwagę, że jest to wartość RMS. Innych wyników nie udało mi się znaleźć, w związku z czym ciężko powiedzieć coś konkretnego o mocy oddawanej na przykład przy 4 Ω. Wnętrze Artery Stereo to - podobnie, jak jej tylna ścianka - piękny przykład niemal niezakłóconej symetrii. Brytyjska końcówka to układ dual-mono ze wspólnym transformatorem. Ulokowany w samym centrum obudowy zasilacz bazuje na dużym toroidzie dostarczonym przez Noratela, dwóch mostkach prostowniczych i czterech kondensatorach Samwha o pojemności 10000 µF każdy. Płytki zawierające właściwe układy wzmacniające zamontowano pionowo po bokach. W każdym kanale pracują trzy pary tranzystorów ON Semi MJL21194, przykręcone oczywiście do dużych radiatorów. Wentylację poprawiają także otwory wycięte zarówno w podstawie, jak i pokrywie urządzenia. Jeśli chodzi o parametry, warto zwrócić uwagę na stosunek sygnału do szumu (115 dB), niskie zniekształcenia (0,003%) i płaskie pasmo przenoszenia. Zamiast podawać przedział częstotliwości w hercach z odchyłką mierzoną w decybelach, Quad robi dokładnie odwrotnie. Z tabeli danych technicznych wynika, że w zakresie od 20 Hz do 20 kHz zobaczymy maksymalnie 0,5-dB spadek, natomiast przyjmując standardowe odchylenie -3 dB, górna granica pasma przenoszenia przesunie się aż do 70 kHz.
Werdykt
Artera Play to świetny, uniwersalny, pancerny odtwarzacz z przetwornikiem i przedwzmacniaczem. Artera Stereo to audiofilska końcówka mocy oferująca lampowe brzmienie w tranzystorowym opakowaniu. Osobno - dwa urządzenia warte zainteresowania. Razem - przepiękny, lekko ekstrawagancki, synergiczny system, do którego pozostaje tylko dobrać kolumny o dynamicznym, przejrzystym brzmieniu i komplet niezbędnych akcesoriów, takich jak okablowanie czy zasilanie. Powiecie, że w dzisiejszych czasach Quad nie ma na rynku takiej pozycji, jak niektórzy jego konkurenci? Że koncern będący właścicielem tej marki zbyt długo ociągał się w kwestii streamingu? To wszystko prawda, ale tutaj właśnie dochodzimy do najlepszego... Moim zdaniem szefowie firmy doskonale zdają sobie sprawę z tych minusów, w związku z czym opisywany system można kupić za rozsądne pieniądze. Na pewno nie jest to budżetówka, ale też nie są to ceny z kosmosu. Jeżeli ktoś wie, gdzie szukać prawdziwej jakości i jakie urządzenia wystają wysoko ponad średnią, a są tańsze od swoich rywali dlatego, że producent i jego przedstawiciele od wielu lat ograniczają wydatki na promocję, na pewno zainteresuje się opisywanym kompletem. I nie będzie przejmował się tym, czy inni audiofile tę markę kojarzą, czy znają jej historię i czy potrafią docenić prawdziwą wartość jej sprzętu, czy nie. Artera Play i Artera Stereo to czysto hedonistyczna przyjemność z gatunku zwiedzania starych, przedwojennych fabryk, organizowania nielegalnych wyścigów na nieotwartych jeszcze odcinkach autostrady czy umawiania się na imprezy w różnych "ekscentrycznych" klubach. W zasadzie im mniej ludzie na ten temat wiedzą, tym lepiej.
Dane techniczne
Quad Artera Play
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, 2 x koaksjalne, USB
Wyjścia cyfrowe: koaksjalne, optyczne
Wejścia analogowe: 2 x RCA
Wyjścia analogowe: RCA, XLR
Przetwornik: 32-bitowy (ESS Sabre ES9018)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz (-0,2 dB)
Zniekształcenia: <0,001%
Stosunek sygnał/szum: 118 dB
Wymiary (W/S/G): 10,5/32/32 cm
Masa: 8,5 kg
Cena: 5999 zł
Quad Artera Stereo
Moc wyjściowa: 2 x 140 W/8 Ω (RMS)
Wejścia analogowe: RCA, XLR
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz (-0,5 dB)
Zniekształcenia (THD): <0,003 %
Stosunek sygnał/szum: 115 dB
Impedancja wejściowa: 10 kΩ (XLR), 15 kΩ (RCA)
Maksymalne zużycie energii: 750 W
Wymiary (W/S/G): 15,8/32/33,8 cm
Masa: 15 kg
Cena: 7499 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Amphion Helium 510, Unison Research Triode 25, NuPrime ST-10M, Hegel H20, Auralic Vega G1, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Enerr One 6S DCB, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate, Custom Design RS 202, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Simek
"Może nie jest to nic nadzwyczajnego, ale niejedna firma zamontowałaby z tyłu jakieś dziwne gniazda lub chociaż coś w rodzaju portów komunikacyjnych umożliwiających włączenie lub wyłączenie wieży jednym przyciskiem." Czy czasem gniazda trig out w przedwzmacniaczu i we wzmacniaczu nie służą właśnie do wspólnego włączania zestawu?
2 Lubię -
stereolife
@Simek - Fakt, w takiej sytuacji można skorzystać z triggera. Chodziło nam raczej o coś w rodzaju gniazd RS232 używanych w wielu systemach inteligentnego domu, złącza Lightning Link montowanego w wyższych modelach Auralica, DIN-ów proponowanych przez Naima lub... Szerokiego złącza Quadlink, które widzieliśmy w systemie z serii Elite. Trochę dziwi, że firma tym razem nie zdecydowała się na takie rozwiązanie, ale zapędziliśmy się w swoich rozważaniach:-) Dziękujemy za czujność, spostrzegawczość i uzupełnienie tekstu!
0 Lubię -
Paffcio
Ciekawe, że urządzenia nie mają uziemienia, szczególnie przy poborze mocy do 750 W we wzmacniaczu.
0 Lubię -
Quad
Cześć, stary artykuł o fajnym sprzęcie, w którym jest pewna nieścisłość - głośność da się regulować bez pilota: 1) Touch and hold the SOURCE button to enter the volume adjustment mode. 2) Increase the volume level by touching the PLAY/PAUSE button. 3) Decrease the volume level by touching the SOURCE button.
0 Lubię
Komentarze (4)