Marantz Melody X + Devinitive Technology Demand D7
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
Audiofilski system stereo wyobrażamy sobie najczęściej jako kilka dopasowanych do siebie komponentów elektronicznych i parę kolumn - wolnostojących lub podstawkowych. Kiedyś porządna wieża musiała składać się z trzech, czterech, a nawet pięciu klocków. Oprócz wzmacniacza, trzeba było przecież mieć magnetofon, tuner radiowy i gramofon, a później także odtwarzacz płyt kompaktowych. Dziś funkcjonalny zestaw powinien odtwarzać wychodzące z obiegu płyty, ale też pliki, muzykę z popularnych serwisów strumieniowych, a nawet dźwięk z konsoli, smartfona, telewizora lub komputera. A multiroom, a wyjście słuchawkowe, a obsługa asystentów głosowych? Wszystko to musi się gdzieś zmieścić, ale najlepiej gdyby było to jedno niewielkie pudełeczko. Najlepiej z wbudowanymi głośnikami. Jednoczęściowy głośnik sieciowy lub soundbar zamiast klasycznej wieży? Dla wielu klientów nie jest to już ciekawa alternatywa, ale jedyna opcja, która pasuje wszystkim domownikom. Urządzenia takie, jak Devialet Phantom, Naim Muso czy Dynaudio Music 7 to kwintesencja wygody i luksusu. Nie wymagają od użytkownika żadnych poświęceń. Stawiamy, włączamy do prądu, łączymy się z aplikacją i zaczynamy odsłuch. Jest tylko jeden malutki problem... Zasadniczo są to głośniki monofoniczne. W porządku, mogą mieć dwa kanały i dwa zestawy identycznych głośników, ale jeśli wszystko to zostaje wepchnięte do obudowy o szerokości kilkudziesięciu centymetrów, o normalnej stereofonii można co najwyżej pomarzyć. Kupując soundbar, głośnik bezprzewodowy lub jakiekolwiek inne urządzenie tego typu, cofamy się do czasów przedwojennych! Nie wierzycie?
Pierwszą stereofoniczną audycję nadało w 1925 roku radio BBC. W 1932 roku Duke Ellington dokonał nagrania dwukanałowego zupełnie przypadkowo. Dla bezpieczeństwa użyto wtedy dwóch urządzeń nagrywających rozstawionych w pewnej odległości od siebie, a ponieważ z obu matryc tłoczono płyty, możliwe stało się zsynchronizowanie obydwu nagrań i uzyskanie efektu stereofonii. Pierwszego zaplanowanego nagrania w tym systemie dokonała w 1938 roku amerykańska piosenkarka, aktorka i tancerka Judy Garland. Dziś mamy autonomiczne samochody, ekologiczne elektrownie, bezprzewodowe odkurzacze, płaskie telewizory i świecące prostokąty, które pozwalają nam łączyć się z ludźmi z całego świata, a mimo to wielu ludzi słucha muzyki w trybie mono lub pseudo-stereo. Dramat, prawda? Co zrobić, jeśli szukamy stosunkowo niewielkiego, ładnego i funkcjonalnego sprzętu, ale nie chcemy cofać się do dźwiękowego średniowiecza? Odpowiedź jest prosta - omijamy jednopudełkowe głośniki szerokim łukiem i szukamy czegoś, co spełni nasze oczekiwania. Najprostszym sposobem na nowoczesne stereo jest kupno dwóch głośników sieciowych, takich jak Sonos Play:1, Denon HEOS 1 lub Yamaha MusicCast 20. Równie ciekawą opcją są większe i z reguły bardziej audiofilskie aktywne kolumny bezprzewodowe. W obu przypadkach problem polega na tym, że z takim sprzętem praktycznie się "żenimy" - możliwości jego ulepszenia kończą się na dodaniu subwoofera lub nagłaśnianiu kolejnych pomieszczeń w ramach firmowego multiroomu, a w kwestii software'u jesteśmy uzależnieni od aktualizacji wypuszczanych przez producenta.
W tym momencie do gry wchodzi trzecia możliwość - kupno porządnych kolumn i czegoś, co będzie je napędzało, na przykład amplitunera sieciowego. To dobry ruch, ale dla wielu melomanów jest to po prostu zbyt skomplikowane i niewygodne. Duże pudło pod telewizorem, konieczność dopasowania zestawów głośnikowych do amplitunera, kable, podstawki i czytanie opinii internetowych "specjalistów", którzy po kilku wpisach zaczną się wymądrzać, że nie ma to jak wzmacniacz lampowy, gramofon i klasyczne monitory BBC. A gdybym powiedział, że można zbudować prawdziwy system stereo, który nie zajmuje więcej miejsca, niż Naim Muso, ma nawet więcej gniazd i możliwości połączeniowych, a kosztuje tyle samo? Co więcej, odpada problem dobierania kolumn do wzmacniacza, bo producent zrobił to za nas. Przed nami ciekawy system złożony z amplitunera sieciowego Marantz Melody X i mini-monitorów Definitive Technology Demand D7.
Wygląd i funkcjonalność
Zapytacie pewnie dlaczego napisałem, że producent dobrał za nas kolumny do wzmacniacza. Który producent? Przecież Marantz to japońska firma zajmująca się produkcją komponentów audio, a Definitive Technology to amerykańska firma specjalizująca się w wytwarzaniu ciekawych i zaawansowanych technicznie zestawów głośnikowych. Fakt, ale obie marki - obok Denona, Classé, Boston Acoustics i Polk Audio - należą do grupy Sound United. Taka konsolidacja niesie za sobą wiele korzyści. Firmy należące do tego samego koncernu mogą wymieniać się technologiami i doświadczeniami, ale też prowadzić wspólne działania promocyjne, korzystać z wzajemnych doświadczeń dotyczących sprzedaży i relacji z klientami, a także łączyć swoje urządzenia w "firmowe" pakiety lub nawet projektować je tak, aby wzmacniacze jednej marki były znakomicie dopasowane do kolumn innej i vice versa. Pomysł nie jest nowy i nawet na naszym rodzimym rynku, z lepszym lub gorszym skutkiem, był testowany wielokrotnie. Focal i Naim, Bowers & Wilkins i Rotel, Opera i Unison Research - to tylko kilka przykładów takiej współpracy, która jest korzystna nie tylko dla producentów, ale przede wszystkim dla klientów. Ci zazwyczaj dostają bowiem pewność, że urządzenia łączone w takie gotowe paczki będą współpracować ze sobą co najmniej dobrze - zarówno pod względem elektronicznym, jak i brzmieniowym. Oczywiście zdarzają się również nietrafione konfiguracje sprzedawane trochę na siłę, ale szanujące się firmy raczej nie pozwalają sobie na takie wpadki, bo w przypadku niepowodzenia koncern może stracić podwójnie - właściciel nieudanego systemu może już nigdy nie kupić sprzętu ani jednej, ani drugiej marki. Naturalną konsekwencją "hurtowego" zakupu jest też niższa cena. Często na tyle atrakcyjna, że szukanie innych kolumn lub innego amplitunera na własną rękę to zwyczajna strata czasu.
Tak właśnie jest w przypadku opisywanego zestawu. Jego centralnym elementem jest Marantz Melody X - kompaktowy, sieciowy amplituner stereo. Jego rozmiary sugerują, że równie dobrze mógłby być częścią wysokiej klasy systemu mikro, jednak japońska firma konsekwentnie unika skojarzeń z tą kategorią urządzeń. W przeciwieństwie do wielu podobnych urządzeń dostępnych na rynku, Melody X nie jest więc sprzedawany jako kompletna miniwieża z głośnikami Marantza. Można go kupić jako samodzielne urządzenie za 2995 zł, albo wybrać jeden z gotowych zestawów przygotowanych przez producenta. Za parę monitorów Definitive Technology Demand D7 zapłacimy 2798 zł, ale komplet nie kosztuje 5793, lecz 4999 zł. Dostajemy więc spory bonus za trzymanie się jednego koncernu. Warto przy tym zauważyć, że zestawienie z monitorami Definitive Technology Demand D7 nie jest jedynym "firmowym pakietem", jaki możemy kupić z sensowną zniżką. Jeśli dopłacimy pięćset złotych, wraz z amplitunerem dostaniemy większe głośniki Demand D9. Do oferty przygotowanej przez Sound United swoje trzy grosze dołożył też dystrybutor, proponując nam połączenie Marantza z takimi zestawami, jak DALI Spektor 2, Wilson Raptor 3 czy Canton SP 206. Szczególnie ciekawe wydaje się tu zestawienie ze Spektorami 2, które miałem okazję testować ponad dwa lata temu. To bardzo sympatyczne głośniki. Może nie żaden hi-end, ale w komplecie z Marantzem dostaniemy je za tysiąc złotych z groszami. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że sprzęt Marantza z reguły trudno jest kupić z jakimś ogromnym rabatem. Promocje zdarzają się stosunkowo rzadko, a jeśli już coś się trafi, zwykle jest to wyprzedaż egzemplarzy demonstracyjnych lub modeli, które wyszły z obiegu i mają już swoich o wiele lepszych następców. Być może kupno takiego amplitunera w komplecie z takimi czy innymi kolumnami jest jednym z niewielu sposobów aby stać się właścicielem sprzętu Marantza i uszczknąć na tym trochę grosza? Osiem stówek piechotą nie chodzi.
Tak przy okazji, niezbyt często zdarza się abym miał problem z ustaleniem nazwy testowanego sprzętu. "Melody X" to bowiem coś w rodzaju nazwy handlowej urządzenia, które formalnie nazywa się "M-CR612". Marantz najwyraźniej uznał, że choć jest to nazwa jak najbardziej prawidłowa i zgodna z pewną ciągłością historyczną (poprzedni model był oznaczony symbolem M-CR611), przydomek "Melody X" jest fajniejszy, bardziej medialny i łatwiej zapada w pamięć. Żeby było ciekawiej, dwa amplitunery poprzedniej generacji oznaczano dopiskami "Melody Media" i "Melody Stream". Niedługo po premierze opisywanego modelu wprowadzono także tańszy amplituner oznaczony symbolem M-CR412, który nazwano po prostu "Melody". Po co komu całe to kombinowanie? Nie wiem, ale mam sytuacja przypomina mi trochę zamieszanie wokół nazewnictwa urządzeń Yamahy z systemem MusicCast. Początkowo uznano, że jego obecność jest na tyle istotna, że każde nowe urządzenie kompatybilne z firmowym multiroomem należy nazwać na przykład "MusicCast R-N602", a nie "R-N602". Technicznie rzecz biorąc, jest to niepoprawne, ale po pewnym czasie nawet się przyjęło. Dla mnie ostatecznym argumentem w tych sprawach jest nazwa danego urządzenia na oficjalnej stronie producenta. W przypadku klocków Yamahy jest to sam symbol. Wyjątkiem są najnowsze głośniki sieciowe MusicCast 20 i MusicCast 50. W przypadku Marantza sprawa jest trudniejsza, bo urządzenie figuruje tu jako "Melody X (M-CR612)". I bądź tu człowieku mądry... Dla uproszczenia przyjmijmy więc, że M-CR612 nazywa się "Melody X" i na tym zakończmy te dywagacje.
Samo urządzenie prezentuje się bardzo elegancko. Marantz trzyma się przyjętego już dawno temu pomysłu z podziałem przedniego panelu na środkową część zawierającą niemal wszystkie najważniejsze elementy, od transportu przez wyświetlacz aż po przyciski, oraz zaokrąglone boczki, które w pełnowymiarowych komponentach stereo pełnią właściwie jedynie funkcję dekoracyjną. Tutaj jest trochę inaczej, bo po obu stronach znalazły się bliźniacze grupy przycisków. Z lewej strony umieszczono joystick służący do poruszania się po menu, z prawej natomiast znalazły się najważniejsze komendy "odtwarzaczowe". Do tego dochodzi pięć przycisków w dolnej części przedniej ścianki - włącznik, selektor źródła, regulacja głośności i wyjście (back), które przydaje się podczas grzebania w ustawieniach. Nie wiem czy taki układ elementów sterujących jest najszczęśliwszy. Na pewno można się do niego przyzwyczaić, ale kiedy szukałem potencjometru, moja ręka odruchowo zmierzała w stronę przycisków obsługujących odtwarzacz. Przycisk opisany jako "back" też nie jest absolutnie niezbędny, bo zwykle to samo zrobimy używając strzałek. Możliwe, że projektantom zależało na zachowaniu idealnej symetrii frontu i tej idei podporządkowali układ przycisków. Inna sprawa, że mało kto będzie z nich korzystał. Po podłączeniu sprzętu do sieci, wystarczy bowiem zainstalować aplikację HEOS lub skorzystać z ulubionego serwisu streamingowego i obsługę urządzenia mamy w zasadzie z głowy. Jeśli chodzi o wzornictwo, Melody X ma jeden fajny bajer, który przywodzi na myśl wzmacniacze i źródła Marantza z najwyższych serii. Chodzi oczywiście o podświetlenie bocznych krawędzi centralnego panelu. Niektórzy powiedzą, że takie bajery trącą wiochą, cebulą i LED-owymi listwami zamontowanymi w zderzaku Passata B5 1.9 TDI, ale Marantz stosuje ten zabieg od dawna, a białe podświetlenie w testowanym amplitunerze jest moim zdaniem całkiem eleganckie. Jedynym, ale za to całkiem sporym minusem jest wszechobecny plastik. Przednia ścianka? Plastik. Z dodatkową, cienką szybką wykonaną prawdopodobnie z akrylu. Napęd? Plastik. Boczki? Plastik. Przyciski? Plastik. Górna ścianka? Plastik. Domyślam się, że zrobienie ładnego, bogato wyposażonego amplitunera stereo z wejściami sieciowymi, funkcjami sieciowymi, obsługą asystentów głosowych i tuzinem innych funkcji oznaczało albo wysoką cenę albo oszczędności na materiałach. Marantz wybrał drugą opcję. Melody X wkomponuje się w każde wnętrze, ale na atrakcje w rodzaju aluminiowej pokrywy (Denon PMA-60) czy "drewnianych" boczków (Marantz HD-AMP1) nie mamy co liczyć.
Od czasu do czasu korzystam właściwie ze wszystkich lub prawie wszystkich dostępnych na rynku aplikacji tego typu, ale jako użytkownik HEOS-a zwyczajnie nie rozumiem dlaczego aplikacja Sonosa (której też używam prywatnie) musi przeskanować dyski zanim zorientuje się, że w mojej plikowej bibliotece pojawiło się kilka nowych folderów, a wiele innych aplikacji nawet średnio umie dostać się do zasobów NAS-a.Kolejną korzyścią wynikającą ze współpracy Marantza z innymi markami należącymi do grupy Sound United (a konkretnie z Denonem, z którym firma związała się nawet wcześniej) jest kompatybilność testowanego amplitunera z systemem HEOS. Nie ukrywam, że jest to jedna z moich ulubionych aplikacji do odtwarzania muzyki i zarządzania sprzętem audio. Konkurencyjne systemy też mają swoje mocne strony. Yamaha oferuje bardzo nowoczesną aplikację, której możliwości rosną z każdą aktualizacją, a wybór urządzeń kompatybilnych z MusicCastem przyprawia o zawrót głowy. Sonos jest bardzo intuicyjny i prosty, a dodatkowo ma aplikację na komputery i laptopy, dzięki czemu możemy wygodnie zarządzać podłączonymi do sieci urządzeniami i odtwarzać pliki z przeskanowanej przez aplikację biblioteki. HEOS łączy najważniejsze zalety obu tych systemów. Nie jest aż tak rozbudowany, ale lubię z niego korzystać, bo łączenie poszczególnych urządzeń w nowe grupy jest banalnie proste (nie trzeba tworzyć nowych pomieszczeń, wystarczy przeciągnąć jedno urządzenie do drugiego i gotowe), a oprócz dostępu do różnych serwisów strumieniowych dostajemy prosty, ale szybki i elegancki odtwarzacz plików, co docenią przede wszystkim audiofile posiadający duże zbiory bezstratnych FLAC-ów lub nawet gęstych plików DSD. Aplikacja niczego nie skanuje. Po prostu dobiera się do udostępnionych w sieci plików i folderów, tak jak zrobilibyśmy to przeszukując zasoby na komputerze lub laptopie. Dla mnie jest to bardzo intuicyjne i nie wiem dlaczego niektórzy producenci sprzętu wciąż mają problemy z ogarnięciem tak prostej sprawy. Od czasu do czasu korzystam właściwie ze wszystkich lub prawie wszystkich dostępnych na rynku aplikacji tego typu, ale jako użytkownik HEOS-a zwyczajnie nie rozumiem dlaczego aplikacja Sonosa (której też używam prywatnie) musi przeskanować dyski zanim zorientuje się, że w mojej plikowej bibliotece pojawiło się kilka nowych folderów, a wiele innych aplikacji nawet średnio umie dostać się do zasobów NAS-a. Melody X odczyta w ten sposób nawet gęste pliki WAV, FLAC i ALAC w jakości do 24 bit/192 kHz oraz DSD 5,6 MHz. A jeśli nie z sieci, to choćby przez gniazdo USB. Do tego dochodzą oczywiście zewnętrzne serwisy muzyczne, takie jak Spotify, TuneIn, SoundCloud, TIDAL, Napster czy Deezer. Jeśli używacie na przykład aplikacji Spotify, możecie zapomnieć nie tylko o przyciskach na przednim panelu, ale i o pilocie zdalnego sterowania, który jest elementem zestawu. Wystarczy włączyć apkę, wybrać Marantza z listy dostępnych urządzeń, a ten automatycznie wybudzi się z trybu czuwania i rozpocznie odtwarzanie. W porządku, to dzisiaj nic nowego, ale bardzo często w takich przypadkach musimy mieć dostęp do pilota lub firmowej aplikacji, bo regulacja głośności jest, delikatnie mówiąc, mało precyzyjna. Tymczasem Melody X reaguje na polecenia z aplikacji Spotify tak szybko i dokładnie, że nawet w nocy bez problemu przeskoczymy z "siódemki" na "szóstkę".
Tylny panel Marantza zawiera wszystko, czego będzie potrzebował przeciętny użytkownik takiego urządzenia. Gniazda zostały ułożone w dość niecodzienny, jak na kompaktowy amplituner, sposób. Na terminale głośnikowe i gniazdo zasilające przeznaczono mniej więcej dwie trzecie całego zaplecza. Porządne gniazda głośnikowe przyjmują dowolny rodzaj wtyków, a dodatkowo zostały zdublowane i nie jest to ani przypadek, ani tani zabieg marketingowy. W pozostałej części umieszczono wszystkie złącza cyfrowe i analogowe - gniazdo sieciowe, USB, dwa wejścia optyczne, gniazdo antenowe, a także wejście i wyjście analogowe i pojedyncze gniazdo RCA dla aktywnego subwoofera. Najciekawsze jest to, że tryb pracy poszczególnych gniazd możemy ustawić w pokładowym menu. Wzmacniacz może na przykład zasilać tylko jedną parę kolumn albo pracować w trybie bi-amp. Z kolei wyjście analogowe możemy przełączyć w tryb stały lub regulowany. Do czego przyda się to posiadaczowi Melody X-a? Nie wiem, ale co do zasady lepiej coś mieć, niż nie mieć. Może pewnego dnia przyjdzie nam do głowy kupno zewnętrznej końcówki mocy lub lampowego wzmacniacza zintegrowanego? Będziemy wtedy mogli zmienić nasz amplituner w całkiem przyzwoity streamer. W menu można ustawić także wzmocnienie dla umieszczonego z przodu 3,5-mm wyjścia słuchawkowego. Wygląda na to, że inżynierowie Marantza pomyśleli o wielu rzeczach, których pewnie nie musieliby brać pod uwagę. Nie są one absolutnie niezbędne i wielu klientów pewnie nawet nie zauważyłoby ich braku. Do czasu. Ten czas przychodzi zwykle w momencie, kiedy chcemy pójść dalej i ulepszyć swój system. Dołożyć do niego porządny subwoofer albo końcówkę mocy z prawdziwego zdarzenia. Kto by pomyślał, że takie dizajnerskie cudo nam to umożliwi...
Drugi element opisywanego zestawu to dla mnie spore zaskoczenie. Fakt, kolumn amerykańskiej firmy miałem przyjemność słuchać wielokrotnie podczas różnego rodzaju wystaw i pokazów, jednak zwykle wytaczano wtedy najcięższe działa w postaci smukłych kolumn podłogowych z wysokich serii lub kompletnych zestawów kina domowego. Niewielkie monitory przeznaczone do systemów stereo na tle pozostałych modeli z katalogu Definitive Technology wyglądają trochę dziwnie, ale... Kiedy je zobaczyłem, doszedłem do wniosku, że są to jedne z najładniejszych i najlepiej wykonanych monitorów w swoim przedziale cenowym. Zwykle w kolumnach za te pieniądze już na pierwszy rzut oka widać coś, co jednoznacznie zdradza ich "przynależność klasową", ale tutaj nie mogę się dopatrzyć ani jednego takiego elementu. Fakt, mamy do czynienia z małymi monitorami, co wynika z pozycji opisywanego modelu w serii Demand. Oprócz "siódemek" do wyboru są jeszcze "dziewiątki" i "jedenastki", które nie dość, że są odpowiednio większe, to jeszcze mają wspomaganie w postaci membrany biernej. Sęk w tym, że Demand D7 już i tak wyglądają jak monitory ze znacznie wyższej półki.
TEST: DALI Oberon 3
Przednia ścianka najmniejszych kolumn z serii Demand to grube, lite aluminium z oznaczeniami wygrawerowanymi na górnej powierzchni i w dolnym prawym rogu. Pozostała część obudowy została wykończona czarnym lakierem fortepianowym, który wygląda niemal jak idealnie czarne lustro. Lakier położono tak dobrze, że Demand D7 budzą skojarzenia z wysokimi modelami Audio Physica, Triangle'a i Dynaudio. Na pewno nie jest to nierówna i pofalowana powierzchnia, z jaką zetkniemy się w wielu budżetowych skrzynkach. Aluminiowy front przylega do obudowy tak, że w szczelinę można wsunąć co najwyżej kartkę papieru. Wizytówka już nie wchodzi. Dobra, gdzie są oszczędności?! Przecież w monitorach za 2798 zł muszą się gdzieś czaić. Gniazda? Schowano je w plastikowym profilu, ale chyba tylko dlatego, aby kolumienki można było (po zatkaniu bass-reflexów) powiesić na ścianie, do czego służy specjalny, gruby gwint przykryty gumową zatyczką. Niektórzy będą zapewne chcieli zrobić z nich surroundy w systemie kina domowego, więc jest to zrozumiałe. Terminale są jednak bardzo porządne i przyjmą dowolny rodzaj końcówek. Przetworniki? Nawet kompletny dyletant zauważy, że są bardzo ciekawe. 11,5-cm woofer ma polipropylenową membranę z dużym, nieruchomym korektorem fazy Linear Response Waveguide i opatentowanym systemem BDSS (Balanced Double Surround System), dzięki któremu stożek może pracować z większym wychyleniem. Wysokie tony obsługuje calowa, aluminiowa kopułka z systemem Wave Alignment Lens. Cały zespół tweetera został zamontowany nad głośnikiem nisko-średniotonowym, dzięki czemu bez mocowanych magnetycznie maskownic monitory wyglądają symetrycznie. Element drgający przesunięto jednak na sam brzeg czarnego kołnierza, w związku z czym kolumny stanowią parę - lewa jest lustrzanym odbiciem prawej. Użytkownik może więc wybrać jeden z dwóch wariantów ustawienia - z tweeterami skierowanymi do środka lub na zewnątrz.
Umieszczony z tyłu tunel rezonansowy ma łagodnie wyprofilowany wylot pokryty niewielkimi, podłużnymi wgłębieniami tworzącymi coś na kształt spirali. Prawdopodobnie jest to jednak zabieg czysto estetyczny. Miłym dodatkiem są także dwa grube, gumowe paski przyklejone do dolnej ścianki. Dzięki nim mamy pewność, że monitory nie porysują powierzchni na której staną lub vice versa. Na pewno najlepszym pomysłem będą porządne podstawki z opcją dociążenia, ale nie oszukujmy się - takie głośniki mogą wylądować również na biurku lub komodzie. Jedynym, małym minusem jest brak zatyczek do bass-reflexów. Jeżeli ktoś będzie chciał dosunąć głośniki do ściany lub zamontować je na specjalnych uchwytach, będzie musiał we własnym zakresie zorganizować coś, co sprawdzi się w tej roli. Znalezienie kawałka gąbki lub kupno taniej poduszki (stosowana tu najczęściej biała włóknina świetnie nadaje się do tych celów - potwierdzone info) nie powinno być jednak żadnym problemem. Monitory dostępne są w wersji czarnej i białej, przy czym ta pierwsza idealnie zgrała się z czarnym Marantzem. Melody X występuje również w kolorze srebrno-złotym lub, jak kto woli, szampańskim. Minusy? Hmm... Gdybyście chcieli zainwestować w podstawki idealnie dopasowane do amerykańskich monitorów, trzeba będzie rozejrzeć się za takimi z wąskim górnym blatem. Nieprzekraczalna granica to 14 cm, bo właśnie taką szerokość mają obudowy "siódemek". Maleństwa, prawda? Definitive Technology oferuje wprawdzie standy o nazwie ST1, jednak są one przeznaczone dla większych monitorów D9 i D11. Znalezienie fajnych podstawek na pewno się opłaci, bo głośniki potrafią pięknie odwdzięczyć się za wysiłek włożony w ich odpowiednie ustawienie (o czym za chwilę). Co do Marantza, poza nieco lepszymi materiałami, nie wiem czego więcej mógłbym od niego wymagać. Robi to, co powinien. Ma to, czego do szczęścia potrzeba. I podobnie, jak mój ND8006 jest urządzeniem, na którym po prostu można polegać. Nie zawiesza się, nie robi żadnych dziwnych numerów, szybko reaguje na polecenia, ma czytelny, kontrastowy wyświetlacz, a wisienką na torcie jest aplikacja HEOS, która niedawno otrzymała kolejne możliwości dzięki nowej aktualizacji. Nie wiem tylko dlaczego w polskiej wersji software'u po wyłączeniu urządzenia pojawia się napis "żegnaj". Że co? Zaraz wybuchnie umieszczona w środku bomba? A może amplituner już nigdy się nie włączy, spakuje swoje manatki i odejdzie jak zaniedbany zwierzak w tamagotchi? Nie, jednak się włączył. No to słuchamy!
Brzmienie
Opisując brzmienie systemu złożonego z kilku urządzeń, których nie znamy, zawsze oceniamy efekt całościowy. Nie możemy przecież mieć absolutnej pewności, że za charakter prezentacji danego zestawu odpowiada ten czy inny element. A czasami można się zdziwić. Mimo to, w świecie sprzętu z niższej i średniej półki takie zaskakujące sytuacje należą do rzadkości. To, co usłyszymy będzie zależało przede wszystkim od kolumn. W przypadku opisywanego systemu dochodzi do tego jeszcze jedna bardzo ważna rzecz - ich prawidłowe ustawienie. Odsłuchy zaczynałem od małego eksperymentu. Ustawiłem monitory na biurku, a następnie na komodzie - tak, jak w swoich materiałach prezentuje je sam producent. Nie oszukujmy się - Demand D7 to maleństwa. Są świetnie wykonane, a zastosowane w nich rozwiązania techniczne dają nadzieję, że dźwięk też będzie niczego sobie, ale znając amerykańskich projektantów, musieli o nich myśleć w kategoriach głośników do bardzo, bardzo małych pomieszczeń, monitorów biurkowych, surroundów do systemu kina domowego lub alternatywy dla wszechobecnych soundbarów. W obu zasymulowanych przeze mnie sytuacjach "siódemki" sprawdziły się bardzo dobrze, ale szybko dały mi do zrozumienia, że nie powinienem ich lekceważyć. Owszem, mogą stanąć na biurku lub szafce pod telewizorem, jednak trzeba pamiętać, że z tyłu znajduje się bass-reflex, który potrafi wypompować z siebie zaskakująco głębokie pomruki. Bez odrobiny wolnej przestrzeni lub zatyczek możemy tu mieć do czynienia ze sporą nadwyżką niskich tonów. Wiem, że patrząc na 11,5-cm przetworniki ciężko w to uwierzyć, ale najwyraźniej rozmiar to nie wszystko. Demand D7 potrafią przyłoić. Jeżeli lubicie duże granie z małych głośników, pokochacie je w mgnieniu oka. Ostrzegam tylko, że nie są to monitory, które można postawić wszędzie. Na pewno nie bez odpowiedniego przygotowania i miejsca na eksperymenty. Kluczowa jest nie tylko odległość dzieląca dmuchające do tyłu bass-reflexy od ściany, ale też dystans między głośnikami a miejscem, w którym siedzimy słuchając muzyki. Z jakiegoś powodu amerykańskie monitory są bardzo wrażliwe na całą tę "audiofilską geometrię". Odpowiednio ustawione, potrafią jednak zafundować nam taki koncert, że aż trudno uwierzyć co mogą zdziałać tak niewielkie membrany. A przecież oprócz nich nie ma tu w zasadzie nic szczególnego. Kompaktowe obudowy z pięknie polakierowanego MDF-u? Dość standardowe bass-reflexy? Aluminiowe fronty? Nie wiem, ale w ślepym teście mógłbym powiedzieć, że grają średniej wielkości podłogówki.
PREZENTACJA: Historia ma znaczenie - Marantz
Umiejętność wyczarowania dużego, potężnego dźwięku z małych przetworników zawsze robi na mnie wrażenie, ale ostatnio stykam się z tym zjawiskiem całkiem często. Producenci sprzętu audio wychodzą z siebie, aby nawet jednopudełkowe systemy, małe radyjka i głośniki sieciowe oferowały imponująco głęboki, niemal pełnopasmowy dźwięk. Stosują w tym celu różne sztuczki, od membran biernych po procesory DSP, ale w wielu urządzeniach daje to co najmniej przyzwoity efekt. Zwykle jednak szybko zaczynamy się zastanawiać czy w tym dźwięku jest coś poza nieprzystającym do wielkości głośników basem i ogólnym wrażeniem słuchania muzyki w potężnym, iście kinowym wydaniu. Odpowiedź jest najczęściej tylko jedna - nie. Jeśli zignorujemy napompowany dół pasma, okazuje się, że brzmienie jest neutralne i prawidłowe. I na tym lista jego zalet się kończy. Słuchanie nie wciąga, a kiedy przyzwyczaimy się do wyciągniętej trochę na siłę potęgi i dynamiki, nawet już specjalnie nam nie imponuje. Czy projektanci Definitive Technology znaleźli na to jakiś sposób? Okazuje się, że tak. Może chodzi o to, że nie mamy do czynienia z jednoczęściowym głośnikiem bezprzewodowym, ale oprócz bardzo dobrego basu i dynamiki dostajemy tutaj także szereg innych rzeczy, na których można zawiesić ucho. Dźwięk jest neutralny, to fakt, ale nie w znaczeniu "nudny". Demand D7 starają się raczej iść w stronę audiofilskich kolumn, które imponują swoją uniwersalnością i obiektywizmem. Grają trochę tak, jakby chciały nam dać do zrozumienia, że w zakresie średnich i wysokich tonów na pierwszym planie stawiają artystów i realizatorów nagrań. To ich pomysły są dla nich najważniejsze. Wiadomo, że monitory za te pieniądze nie mogą być ekstremalnie neutralne. Na pewno nie jest to poziom hi-endowy. Ale moim zdaniem jest to co najmniej ciekawe zjawisko. Oceniając sprawę obiektywnie, mógłbym powiedzieć, że średni bas jest podkreślony, średnica nosi delikatne ślady ocieplenia, a w zakresie wysokich tonów amerykańskim monitorom zdarza się to i owo doświetlić, a czasami nawet zapiszczeć. Mam jednak wrażenie, że są to raczej pewne niedoskonałości wynikające z konieczności zmieszczenia się w zakładanych gabarytach i cenie, a nie tanie zagrywki wprowadzone z rozmysłem, dla zwiększenia szans "siódemek" w pięciominutowym odsłuchu.
Kiedy po wstępnym zapoznaniu się z możliwościami testowanego zestawu sięgnąłem po audiofilskie nagrania, szybko przekonałem się, że mam tu jeszcze sporo do odkrycia. Wystarczyło sięgnąć po kilka albumów wydanych przez Native DSD Music - holenderski serwis specjalizujący się w gęstych plikach. DSD64 to u nich najgorszy dostępny format, a wśród dostępnych tytułów znajdziemy płyty takich wytwórni, jak Naxos, Channel Classics, Harmonia Mundi, High Definition Tape Transfers, Opus3, Pentatone czy Reference Recordings. Najwyższej jakości software szybko wkręcił opisywany zestaw na najwyższe obroty. Postanowiłem więc czym prędzej zabrać go z biura do naszej sali odsłuchowej, postawiłem monitory na standach Custom Design RS 202 i ponownie odpaliłem Marantza, cały czas zastanawiając się czy Demand D7 sprawdzą się w znacznie większym pomieszczeniu. Okazuje się, że tak. Znów musiałem trochę popracować nad ich ustawieniem, ale kiedy udało się znaleźć właściwe odległości od ścian i kanapy, efekt wywołał szczery uśmiech na mojej twarzy. Taki dźwięk za niecałe pięć tysięcy złotych? Oj... Jeżeli kupiliście Naima Muso lub inny jednoczęściowy głośnik za porównywalne pieniądze, mam nadzieję, że się na mnie nie obrazicie, ale powiem to, co pomyślałem już po kilku minutach słuchania opisywanego systemu w takim ustawieniu - to jest po prostu zupełnie inny wymiar kontaktu z muzyką. I nie chodzi mi tylko o przestrzeń. Zarówno dla mnie, jak i dla każdego audiofila jest rzeczą oczywistą, że w dziedzinie stereofonii jedno pudełko nie ma żadnych szans z dwoma porządnymi głośnikami. Bo choćby nawet miało dwa komplety głośników, w rzeczywistości pozostaje sprzętem monofonicznym. Tutaj wrażenia przestrzenne są jednak tylko początkiem zabawy. Dochodzi do nich przede wszystkim szybkość, dynamika i rozdzielczość, której nie powtórzy chyba żaden jednoczęściowy głośnik za porównywalne pieniądze. Może Devialet Phantom Reactor 600? Nie wiem, bo jeszcze go nie słuchałem. Ze znanych mi "szybkich, małych i prostych" rozwiązań, walkę z takim systemem mają szansę nawiązać chyba tylko dwa MusicCasty 20 Yamahy połączone w system stereo. Nie dostaniemy na pewno takiej głębi i takiego uderzenia, ale w dziedzinie stereofonii i przejrzystości być może będzie to już namiastka tego, co potrafi system złożony z Marantza Melody X i monitorów Definitive'a. Poza tym, wszystkie Sonosy, Naimy Muso, Dynaudio Musiki i luksusowe soundbary mogą takiemu systemowi co najwyżej wyczyścić kable z kurzu.
Zarówno dla mnie, jak i dla każdego audiofila jest rzeczą oczywistą, że w dziedzinie stereofonii jedno pudełko nie ma żadnych szans z dwoma porządnymi głośnikami. Bo choćby nawet miało dwa komplety głośników, w rzeczywistości pozostaje sprzętem monofonicznym. Tutaj wrażenia przestrzenne są jednak tylko początkiem zabawy. Dochodzi do nich przede wszystkim szybkość, dynamika i rozdzielczość, której nie powtórzy chyba żaden jednoczęściowy głośnik za porównywalne pieniądze.Rozdzielenie obu elementów testowanego zestawu przyniosło dokładnie taki skutek, jakiego się spodziewałem. Potwierdziło się, że jego sukces leży przede wszystkim po stronie amerykańskich monitorów. Chociaż... Jest także dość oczywiste, że Marantz również wykonał tu kawał dobrej roboty. Pomijając już funkcjonalność tego kompaktowego amplitunera, należy wspomnieć o jego "firmowym" charakterze. Nie jest to wprawdzie japońska szkoła brzmienia w wydaniu hardcore'owym, ale pewne elementy takiego grania Melody X subtelnie nam przemyca. Możliwe, że właśnie dlatego udało się zmusić Demandy D7 do nieco szybszego, bardziej konkretnego grania. Odsłuch z wykorzystaniem wzmacniacza Musical Fidelity M2si utwierdził mnie w przekonaniu, że z elektroniką o ciemniejszym, cieplejszym i bardziej liniowym brzmieniu "siódemki" mogłyby zagrać tylko dużym, neutralnym dźwiękiem, a tak pokazały również świetną - jak na ten przedział cenowy - przejrzystość, dynamikę i stereofonię. Druga dobra wiadomość jest taka, że Marantz powinien bez problemu napędzić nawet większe kolumny. Jeżeli tylko ich parametry elektryczne będą w miarę rozsądne, spokojnie można myśleć o uzupełnieniu Melody X-a nawet średniej wielkości podłogówkami. A to ważna informacja dla melomanów, którzy mają do nagłośnienia większe pomieszczenie, ale nie chcą lub nie mogą od razu postawić w nim hi-endowego, 200-watowego wzmacniacza i trójdrożnych kolumn w cenie nowego samochodu. Ponieważ jednak połączenie Marantza z monitorami Definitive'a okazało się tak udane, być może w pierwszej kolejności warto wziąć pod uwagę zamianę "siódemek" na większe "dziewiątki" lub "jedenastki"? Niestety nie miałem z nimi przyjemności, ale jeżeli brzmienie opisywanego systemu Wam się spodoba, a mimo wszystko dojdziecie do wniosku, że potrzebny będzie sprzęt większego kalibru, na pewno dałbym szansę większym monitorom z serii Demand.
Budowa i parametry
Marantz Melody X to kompaktowy system hi-fi wyposażony w odtwarzacz CD, radio FM i DAB+, nowoczesne opcje streamingu muzyki, sterowanie głosowe oraz funkcjonalność multiroom za pośrednictwem wbudowanej technologii HEOS. Amplituner otrzymał czterokanałowy wzmacniacz o wysokiej wydajności, dzięki czemu można go łatwo skonfigurować do obsługi dwóch par głośników z niezależną regulacją głośności dla każdej z nich. Alternatywnie można skonfigurować urządzenie do sterowania pojedynczą parą głośników w bi-ampingu lub w unikalnym trybie PBTL z podwojoną mocą wyjściową. Producent zapewnia, że Melody X jest w pełni kompatybilny z niemal wszystkimi, nawet najbardziej wymagającymi głośnikami dostępnymi na rynku. Marantz twierdzi, że jego nowe urządzenie zostało zoptymalizowane pod kątem uzyskania najlepszej możliwej jakości dźwięku, a krótkie ścieżki sygnałowe mają wpływ na zmniejszenie zniekształceń i poprawę dźwięku. Brzmi audiofilsko. Wbudowana technologia HEOS pozwala cieszyć się ulubioną muzyką sterowaną za pomocą intuicyjnej aplikacji. Możemy przesyłać dźwięk z serwisów muzycznych takich, jak Spotify, TuneIn, SoundCloud, TIDAL, Napster czy Deezer lub lokalnych bibliotek muzycznych.
Nowością wprowadzaną również przez Marantza jest kompatybilność z wiodącymi asystentami głosowymi. Amplitunerem można sterować przez polecenia głosowe wykorzystując Amazon Alexa, Google Assistant lub Apple Siri. System będzie w ten sposób włączał naszą ulubioną muzykę, regulował głośność, przechodził do następnego utworu, przełączał wejścia i wykonywał wiele innych komend. Użytkownik będzie też mógł podłączyć cyfrowy telewizor lub dekoder telewizyjny oraz odtwarzacz Blu-ray lub DVD do jednego z dwóch cyfrowych wejść audio. Amplituner może automatycznie uruchamiać się po wykryciu sygnału audio z telewizora. Można go także zaprogramować do pracy z pilotem telewizora w celu regulacji głośności, wyciszania i wyboru źródła. Jeśli chodzi o parametry, kluczowa wydaje się moc wbudowanego wzmacniacza, wynosząca 60 W na kanał przy 6 Ω. Czy to wystarczy, aby wysterować prawie każde zestawy głośnikowe? Z tych, które faktycznie moglibyśmy podłączyć do takiego urządzenia, pewnie tak.
Definitive Technology Demand D7 to dwudrożne głośniki podstawkowe w obudowie wentylowanej. Ich producent zapewnia, że dzięki nowoczesnej konstrukcji aluminiowej kopułki wysokotonowej i przetwornika nisko-średniotonowego, model ten zapewnia płynne odtwarzanie wysokich częstotliwości oraz trójwymiarowe obrazowanie przestrzenne. Woofer to 11,5-cm stożek wykonany z polipropylenu, z bardzo ciekawym, nieruchomym korektorem fazy Linear Response Waveguide i opatentowanym systemem BDSS (Balanced Double Surround System), dzięki któremu stożek może pracować z większym wychyleniem. Górę pasma odtwarza calowa kopułka z systemem Wave Alignment Lens i membraną przesuniętą względem osi symetrii całego układu. Obudowy "siódemek" wykonano z MDF-u pokrytego błyszczącym lakierem fortepianowym. Uzupełnieniem eleganckiego projektu jest przednia ścianka wykonana w całości z aluminium. Z parametrów warto zwrócić uwagę na niską skuteczność - 85 dB to wynik, który mógłby przestraszyć mniej doświadczonych użytkowników, jednak w rzeczywistości nie ma się czego bać. Warto także wspomnieć o 8-omowej impedancji nominalnej. Szkoda, że monitory nie zostały wyposażone w podwójne terminale, co umożliwiłoby podłączenie ich w trybie bi-amp.
Werdykt
Czy trzymanie się komponentów pochodzących od jednego producenta lub dwóch marek działających pod szyldem tego samego koncernu to prosty pomysł na sukces? Gwarancja dobrego brzmienia i synergicznej współpracy wszystkich elementów zestawu? Oczywiście nie zawsze, ale w przypadku tego zestawu operacja zakończyła się pomyślnie. Definitive Technology Demand D7 to piękne, mistrzowsko wykonane mini-monitory o zaskakująco głębokim i naturalnym dźwięku, a Marantz Melody X to - zgodnie z tym, czego się po nim spodziewałem - kompaktowy, uniwersalny i funkcjonalny amplituner stereo stawiający na precyzję i dynamikę, z odcobiną charakteru, który znam z droższych komponentów japońskiej firmy. Tak naprawdę, opisywany komplet jest to tylko przykładem rozwiązania, które w cenie dobrego, jednoczęściowego głośnika pozwoli nam cieszyć się wysokiej klasy dźwiękiem z prawdziwą, wciągającą stereofonią. Bez zabierania całego dostępnego miejsca i bez żadnych kompromisów w dziedzinie funkcjonalności, wzornictwa czy jakości wykonania. W epoce dominacji soundbarów, jest to moim zdaniem najważniejszy przekaz płynący z tego testu. Nie trzeba cofać się do czasów przedwojennych, aby zadowolić wszystkich domowników. Nie trzeba stawiać w domu jednego głośnika bezprzewodowego i udawać, że to wystarczy. Nie trzeba rezygnować z przestrzeni - ani tej na którą wzięliśmy kredyt, ani tej malowanej przez muzyków między głośnikami. Stereo jest fajne. Stereo może być super nowoczesne. Stereo nie musi się z niczym kłócić. A opisywany system jest tego świetnym przykładem.
Dane techniczne
Marantz Melody X (M-CR612)
Moc: 2 x 60 W/6 Ω lub 4 x 30 W/6 Ω
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, 1 x USB, 1 x LAN
Wejścia analogowe: 1 x RCA
Wyjścia analogowe: 1 x RCA (stałe lub regulowane, 1 x sub-out
Łączność: Wi-Fi, Bluetooth, AirPlay
Tuner radiowy: FM, DAB+
Odtwarzane formaty: WAV, FLAC, ALAC (24 bit/192 kHz), DSD 5.6 MHz
Stosunek sygnał/szum: 90 dB
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 40 kHz
Wyjście słuchawkowe: 3,5 mm
Wymiary (W/S/G): 11,1/28/30,3 cm
Masa: 3,4 kg
Cena: 2995 zł (4999 zł w zestawie z Demand D7)
Definitive Technology Demand D7
Konstrukcja: 2-drożna, wentylowana
Impedancja: 6 Ω
Skuteczność: 85 dB
Pasmo przenoszenia: 57 Hz - 24 kHz
Rekomendowana moc wzmacniacza: 20 - 120 W
Wymiary (W/S/G): 24,8/14/22,2 cm
Cena: 2798 zł/para (4999 w zestawie z Melody X)
Konfiguracja
Musical Fidelity M2si, Marantz ND8006, Audiovector QR5, Melodika Purple Rain, LG 55SK8100PLA, Apple iPhone 5S, Enerr Tablette 6S.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Teodor
Funkcjonalność? Chyba jest tylko, gdy używa się tego pudełka z jednym źródłem. Bo zmiana to jest istny dramat. Zmiana stacji radiowej już zapisanej w pamięci, czy to DAB, czy FM - 2,3 sekundy. serio? Trzecia dekada 21 wieku i przy każdej zmianie już zapisanej stacji "srojenie"? Chyba Marantz zapatrzył się na te pierwsze audycje stereo i wiek mu się pomylił. Nie powiem, ładnie brzmi. Zarówno radia internetowe, jak i DAB/FM, płyta tez. Tylko nie zapomnijcie przed przełączeniem z płyty na DAB ściszyć. Niestety, Marantz nie dopasował poziomu głośności do źródła dźwięku, i nie umożliwia tego też użytkownikowi. Jeśli zatem zależy ci na uszach - na wszelki wypadek sciaj przy każdej zmianie. A teraz najlepsze, nie wiedziałem, czy wspomniane przypadłości przynależą do mojego egzemplarza, czy jest to cecha produktu. Poszedłem więc do salonu Denon i nie zgadniecie, co usłyszałem: jestem nietypowym użytkownikiem, który chce słuchać muzyki z różnych źródeł i jeszcze telewizor do tego podłączyć. No nie powiem, sprzedawca bardzo mnie zachęcił do stajni Denon/Marantz...
0 Lubię
Komentarze (1)