Bowers & Wilkins PX7 Carbon Edition
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Karol Otkała
Bowers & Wilkins działa w branży wysokiej klasy sprzętu audio od ponad 50 lat. W tym czasie ten brytyjski producent zdążył zaznaczyć swoją obecność na rynku audiofilskich zestawów głośnikowych, systemów kina domowego, głośników przewodowych oraz słuchawek - zarówno nausznych czy wokółusznych, jak i dokanałowych. W odróżnieniu od swojego odwiecznego rywala z Saint-Étienne, firma założona przez Johna Bowersa i Roya Wilkinsa nie przypuściła ataku na słuchawkowy Mount Everest. Podczas gdy Focal wprowadzał hi-endowe Utopie oraz kolejne odmiany ich nieco tańszych odpowiedników, Brytyjczycy mocno stąpali po ziemi, udoskonalając modele wycenione o wiele rozsądniej i przeznaczone do codziennego użytku, nawet w podróży czy podczas dojazdów do pracy. Nie zmienia to faktu, że słuchawki tej marki od samego początku prezentowały się luksusowo. Co ciekawe, Bowers & Wilkins nie ma w zwyczaju zalewać rynku dziesiątkami nowych modeli. W aktualnym katalogu oprócz dokanałówek PI3, PI4, PI5 i PI7 znajdziemy tylko dwie "duże" konstrukcje - nauszne PX5 i wokółuszne PX7.
Opisywane nauszniki zasadniczo też nie są żadną nowością, bowiem funkcjonują na rynku mniej więcej od dwóch lat. Do naszej redakcji trafiła wersja Carbon Edition, która światło dzienne ujrzała w rok po premierze wariantu standardowego, dokładnie w dziesiątą rocznicę premiery modelu P5, który był dla Bowersa sprzętem przełomowym, definiującym słuchawki klasy premium pod kątem wykonania, stylistyki oraz jakości brzmienia. Edycja "karbonowa" nie odkrywa modelu PX7 na nowo. Serce sprzętu pozostało takie samo, ale poprzez zastosowanie innych materiałów zmianie uległa warstwa wizualna. Co ciekawe, w sprzedaży wciąż dostępna jest wersja "zwykła", która w kolorze Space Grey prezentuje się niemal identycznie. Słuchawki są nieco jaśniejsze, inaczej wyglądają też pokrywy muszli, ale trzeba być wielkim fanem B&W, aby się na tym poznać (na dowód wstawiamy kilka zdjęć tej wersji do galerii pod testem i zobaczymy, czy ktoś się zorientuje). Dla przeciętnego użytkownika to jedno i to samo, ale skoro za odmianę Carbon Edition nie trzeba dopłacać, wydaje się ona bardzo kusząca. Konstrukcję oparto na kompozytowym wzmocnieniu z włókna węglowego, które nadaje nausznikom jeszcze bardziej ekskluzywny wygląd. Z materiałów prasowych możemy dowiedzieć się, że model PX7 zapewnia słuchaczowi dźwięk True Sound, który dzięki zastosowaniu najnowszych kodeków umożliwia bezprzewodowe odtwarzanie muzyki hi-res w rozdzielczości 24 bit/48 kHz. Wszystko to ma być podane w całkowicie neutralnej formie z zachowaniem równowagi tonalnej i bez wpływu układu ANC na brzmienie. Na papierze Bowers & Wilkins PX7 Carbon Edition wyglądają wyśmienicie. Czas przekonać się, czy w ślad za deklaracjami producenta poszły również jego czyny.
Wygląd i funkcjonalność
Projektanci opakowania PX7 obrali kurs na minimalizm. Na stosunkowo niewielkim kartonie dominuje biel, na której odnajdziemy jedynie trochę tekstu oraz trzy zdjęcia sprzętu. Front zdobi wizualizacja słuchawek. Oprócz tego umieszczono tu jedynie nazwę producenta, modelu, edycji oraz informację o tym, że mamy do czynienia bezprzewodowymi słuchawkami z systemem aktywnej redukcją hałasu. Plecy pudełka to już zdecydowanie większa dawka informacji okraszona grafiką pokazującą z bliska bok prawej muszli słuchawek. Tu dowiemy się między innymi o tym, że opisywany model wykorzystuje przetworniki o średnicy 43,6 mm (co za dokładność) umożliwiające odtwarzanie muzyki w wysokiej rozdzielczości. Jednym z bardziej istotnych parametrów jest z pewnością żywotność baterii, która według deklaracji producenta może sięgać nawet 30 godzin przy włączonym trybie ANC. Karbonowa konstrukcja ma zapewniać wysoką wytrzymałość słuchawek oraz komfort ich użytkowania nawet podczas całodziennego noszenia. Tył wzbogacają jeszcze logotypy Bluetooth oraz Qualcomm aptX Adaptive.
TEST: Bowers & Wilkins PX5
Zawartość pudełka nie zaskakuje fajerwerkami, ponieważ odnajdziemy w nim tylko pokrowiec oraz krótką instrukcję parowania oraz sterowania słuchawkami. Bardzo pozytywne wrażenie wywołuje samo etui. Twarda osłona doskonale chroni nauszniki przed uszkodzeniami mechanicznymi. Została ona obszyta szarym materiałem, a jedynym elementem dodatkowym jest gumowana nazwa producenta utrzymana w tej samej kolorystyce. Nie powiem, wizualnie prezentuje się to jak w urządzeniach ze zdecydowanie wyższej półki. Wnętrze etui jest również pokryte materiałem, a poza słuchawkami znajdziemy tu kabel USB-A-USB-C, analogowy przewód 3,5 mm oraz woreczek z granulatem pochłaniającym wilgoć. Mając świadomość, że mamy wszystko, co potrzebne, możemy wreszcie sięgnąć po nauszniki. Ich kompresja w pokrowcu jest bardzo niewielka i ogranicza się w zasadzie tylko do przekręcenia muszli o 90 stopni. Nie stanowi to jednak żadnego problemu, ponieważ PX7 sprawiają wrażenie wyjątkowo kompaktowych i delikatnych. Nie idzie to w parze ze stanem faktycznym i masą, która wynosi prawie 304 gramy.
Delikatność konstrukcji, podobnie jak w starszych modelach B&W, jest czysto iluzoryczna. W rzeczywistości słuchawki są wyjątkowo trwałe i solidne. Najlepszym przykładem może być tutaj pałąk, dający możliwość bardzo mocnego wygięcia bez obawy o to, że sprzęt pęknie nam w rękach lub nie wróci już do stanu początkowego. Od wewnątrz element ten pokryty jest sztuczną skórą, co ułatwia utrzymanie sprzętu w czystości, z zewnątrz został natomiast obszyty grubo tkanym materiałem. Ramiona pałąka sprawiają wrażenie wyjątkowo solidnych i odpornych na wszelkiego rodzaju uszkodzenia zewnętrzne. Kable prowadzące do muszli umieszczone zostały w specjalnych rynienkach, dzięki czemu one również są chronione. Producent nie skorzystał z często używanego zapadkowego mechanizmu do regulacji rozmiaru. W PX7 ramiona wysuwają się płynnie, kończąc się pojedynczym zawiasem przytrzymującym muszlę i dającym możliwość zmiany kąta jej nachylenia względem głowy o około 40-45 stopni. Po drodze oczywiście mamy jeszcze zawias obrotowy, dający możliwość przekręcenia muszli w jednym kierunku o ponad 90 stopni. Same muszle to również mieszanka kompozytu, materiału oraz sztucznej skóry. Każda z nich opisana jest w elegancki sposób nazwą producenta. We flagowych słuchawkach Bowersa do minimum ograniczono ilość przycisków na muszlach. Z poziomu lewej zarządzimy tylko trybem ANC, na prawej umieszczono suwak do włączania oraz parowania sprzętu i potrójny guzik odpowiedzialny za głośność oraz pauzę i odbieranie połączeń. Dodatkowo na prawym nauszniku umieszczono wejścia minijack oraz USB-C. Wersja Carbon Edition utrzymana jest w czarno-grafitowej tonacji, a klasa wykorzystanych materiałów oraz precyzja wykonania sprawia, że są to zdecydowanie najładniejsze i najbardziej solidnie wykonane słuchawki bezprzewodowe, z jakimi miałem do czynienia do tej pory.
Parowanie sprzętu jest banalne i bardzo intuicyjne - po przesunięciu suwaka do pozycji włączonej pozostaje nam jeszcze mały zapas, który uruchamia parowanie po przytrzymaniu go przez 5 sekund. Rozwiązanie to jest o tyle fajne, że eliminuje dodatkowy przycisk, a konieczność przytrzymania suwaka w konkretnej pozycji przez określony czas sprawia, że raczej nie zrobimy tego przez przypadek. W PX7 producent zastosował też możliwość skorzystania z dwóch parowań równolegle, co jest bardzo przydatne w pracy zdalnej, gdzie głównym źródłem dźwięku może być laptop (zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i głos w czasie telekonferencji), a jednoczesne sparowanie z telefonem pozwoli nam na odbieranie połączeń. Słuchawkami możemy zarządzać z poziomu aplikacji mobilnej. Tej poza brakiem korektora praktycznie niczego nie można zarzucić. Znajdziemy tu informację na temat poziomu naładowania baterii, a oprócz tego będziemy mogli wygodnie zarządzać trybem pracy systemu ANC (wyłączony, niski, auto, wysoki). Z poziomu apki możemy również włączyć tryb Ambient Pass-Through oraz zdefiniować jego poziom. Funkcja ta jest o tyle przydatna, że w ruchu miejskim pozwala na wychwycenie chociażby syreny alarmowej, a w domu - dzwonka do drzwi. Aplikacja ma również funkcję Soundscapes, z poziomu której możemy włączyć na zdefiniowany czas dźwięki natury, na przykład morza czy górskiego potoku. Fajny bajer, ale czy przydatny na dłuższą metę? Nie wiem, niektórzy to lubią, ale ja chyba wolę muzykę. Z poziomu smarfona możemy również włączyć automatyczne wyłączanie sprzętu przy braku aktywności oraz zdefiniować czułość sensora odpowiedzialnego za wyłączanie muzyki w przypadku zdjęcia słuchawek. Tą ścieżką zaktualizujemy również software. Brytyjczycy wyposażyli aplikację mobilną we wszystkie funkcje niezbędne do codziennego użytkowania słuchawek, jednak duża część użytkowników spokojnie poradzi sobie i bez niej.
Bowers & Wilkins deklaruje nawet 30 godzin odtwarzania z włączonym ANC na jednym ładowaniu baterii. W czasie dwutygodniowego testu zbliżyłem się do tej granicy i nie udało mi się rozładować sprzętu, jednak muszę tutaj zaznaczyć, że podłączenie słuchawek kablem USB-C do komputera jest równoznaczne z rozpoczęciem ich ładowania.PX7 bardzo dobrze leżą na głowie, jednak aby w pełni poczuć komfort ich użytkowania, konieczne jest precyzyjne dopasowanie długości pałąka. Wtedy ciężar słuchawek rozkłada się pomiędzy czubkiem głowy a muszlami. Na początku testu ustawiłem zbyt dużą długość ramion, przez co ciężar opierał się głównie na muszlach, a to przez dość duży nacisk wywoływało dyskomfort. Odpowiednia regulacja doprowadziła do tego, że w PX7 mogłem spędzić nawet połowę dnia pracy. Wpływ na to miała z pewnością duża ilość miejsca w muszlach. Co ważne, w warunkach domowych przy 20-24 stopniach raczej nie grozi nam "ugotowanie" uszu. Na zewnątrz przy wyższej temperaturze już raczej tego nie unikniemy, ale zazwyczaj poci się tylko powierzchnia styku, a nie całe ucho. Przy zakładaniu i zdejmowaniu słuchawek warto zwrócić uwagę na sprawnie działający system automatycznego pauzowania odtwarzania. Bowers & Wilkins deklaruje nawet 30 godzin odtwarzania z włączonym ANC na jednym ładowaniu baterii. W czasie dwutygodniowego testu zbliżyłem się do tej granicy i nie udało mi się rozładować sprzętu, jednak muszę tutaj zaznaczyć, że podłączenie słuchawek kablem USB-C do komputera jest równoznaczne z rozpoczęciem ich ładowania. Głównym powodem sięgnięcia po taki przewód jest to, że PX7 mogą pracować w trybie DAC-a, co niestety nie dla wszystkich producentów tego typu słuchawek jest oczywiste. Korzystając z nauszników w trybie mieszanym, raczej trudno będzie nam je rozładować, bowiem kilkunastominutowe ładowanie wystarcza na kilka kolejnych godzin słuchania. W ekstremalnych sytuacjach można nawet sięgnąć po powerbanka, ponieważ "siódemki" mogą odtwarzać muzykę podczas ładowania.
Brzmienie
Testy odsłuchowe rozpoczęły się od standardowej kombinacji, czyli bezprzewodowego połączenia pomiędzy smartfonem i słuchawkami oraz ze streamingiem HiFi z TIDAL-a. W całym okresie trwania testu połączenie było bardzo stabilne. Udało mi się je zerwać w zasadzie raz, po zostawieniu smartfona w pokoju i przejściu w słuchawkach do kuchni - w tym momencie dzieliły nas dwie betonowe ściany w bloku z wielkiej płyty. Muzycznie na pierwszy ogień wytypowany został pośmiertny album Leonarda Cohena, "Thanks For The Dance". Już po kilkudziesięciu sekundach "Happens To The Heart" stwierdziłem, że zapowiedzi producenta o idealnej równowadze tonalnej nie do końca pokrywają się z rzeczywistością. Chyba w żadnym innym modelu testowanych przeze mnie słuchawek głos artysty nie był tak mocny i donośny. Ciepły bas wręcz otacza słuchacza i wyraźnie wybija się ponad inne częstotliwości. Czuć to również w warstwie instrumentalnej, ponieważ w utworze tytułowym z albumu "You Want It Darker" gitara basowa mocno dominowała nad resztą instrumentów. Początkowo brzmi to świetnie - słuchacz czuje się otoczony czy nawet przytulony przez niskie tony, jednak przy głośniejszym słuchaniu, po dłuższym czasie, odczuć można wyraźne zmęczenie. Mija ono momentalnie po zredukowaniu poziomu decybeli.
PORADNIK: Jak wybrać słuchawki
Nie zmieniając drastycznie klimatu, przeszedłem do twórczości Marka Knopflera. Słuchając albumu "Tracker", nie czułem już tak wyraźnej dominacji basu. Faktycznie wybijał się on ponad resztę, ale w zdecydowanie mniejszym stopniu. Pozwala to zwrócić uwagę na rzeczy, od których bas ją odwracał. Chodzi tu oczywiście o klarowność i przejrzystość dźwięku. Choć PX7 to jeszcze żaden słuchawkowy hi-end, pod względem czystości i rozdzielczości przekazu biją na głowę co najmniej kilku droższych konkurentów. "Beryl" z tego samego albumu wypadł tak przekonująco, że przez chwilę poczułem się, jakbym znajdował się w sali koncertowej. Wrażenie dopiero po dłuższym czasie popsuł wokal - ewidentnie było słychać, że jest studyjny, a nie koncertowy. "Cohenowy" bas zaznaczył swoją obecność u Knopflera dopiero przy okazji najnowszego albumu, po którym od razu słychać, że został wyprodukowany inaczej od poprzednich. W kolejnym etapie wspólnej podróży z PX7 towarzyszyła mi PJ Harvey. Artystka w swojej karierze poruszała się płynnie między rockiem, folkiem, indie i alternatywą. W każdej odsłonie brzmiała świetnie. Tutaj warto zwrócić uwagę na to, że jej wokal był bardzo klarowny, niezależnie od tego, czy otoczony był ścianą gitar ("Missed"), czy też brzmieniami folkowymi ("On Battleship Hill").
Podobny eksperyment wokalno-brzmieniowy przeprowadziłem w przypadku twórczości Marka Lanegana, która przez ponad 30 lat solowej działalności również mocno ewoluowała i zahaczała m.in. o takie gatunki jak rock, folk, americana, alternatywa, elektronika czy nawet post punk. Niezależnie od otoczki muzycznej głos artysty nie ginął pośród innych dźwięków, co więcej w wielu momentach wydawał się być podbity na podobnej zasadzie jak u Cohena. Mając zatem przeświadczenie, że brytyjskie słuchawki z równowagą tonalną są trochę na bakier i mimo wszystko lubią podkreślać niskie tony, sięgnąłem po moje ulubione granie spod szyldu stonera, licząc na to, że B&W wyciągną ze ścian gitarowych dźwięków wszystkie soki. I może aż tak spektakularnie nie było, ale z takimi artystami jak Electric Wizard, High On Fire czy Kyuss testowane nauszniki poradziły sobie bardzo dobrze, podbijając to, co trzeba, ale w granicach zdrowego rozsądku. Dzięki temu całość zabrzmiała wyjątkowo żywo i dynamicznie, zachęcając odbiorcę do dalszego słuchania. Muszę przyznać, że na takim balansie bardzo zyskuje całe szeroko pojęte granie gitarowe. Filary thrashu w PX7 brzmią potężnie, podobnie jak praktycznie cała scena sludge i post metalowa. Fani takich ekip jak Neurosis czy Mastodon z pewnością będą zadowoleni. Rock i metal nie są jedynymi beneficjentami przejrzystego dźwięku z uwypuklonym basem. Zdecydowanie zyskuje na tym również elektronika. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze słuchało mi się The Prodigy czy The Chemical Brothers.
Przy okazji poprzedniego testu sprawdziłam, jak w opisywanych słuchawkach wypadną ofiary tak zwanej wojny głośności. Jako reprezentacyjne przykłady tego wynaturzenia zostały wtedy wytypowane dwa albumy - "Death Magnetic" Metalliki oraz "Gold & Grey" Baroness. W tamtym wypadku oba wydawnictwa poległy z kretesem. Dlatego lekkim zaskoczeniem był dla mnie fakt, że PX7 jeszcze wyraźniej uwypukliły błędy popełnione na etapie masteringu. Słuchanie tych albumów jest jeszcze ciekawsze w momencie, gdy pomyśli się, że wiele lat temu osoby decyzyjne również tego słuchały i w jakiś niezrozumiały sposób doszły do wniosku, że wszystko jest okej i w takiej formie można te krążki wypuścić na rynek. Osobnym fenomenem brzmieniowym i produkcyjnym może tu być nowy album Red Fang - "Arrows". Słuchając go z głośników, wyraźnie czuć, że coś poszło nie tak. W Internecie jest sporo negatywnych opinii, w tym jedna sugerująca, że album brzmi, jakby został nagrany pod wodą. Po przesłuchaniu go na sprzęcie B&W w pełni rozumiem autora tej opinii i całkowicie się z nią zgadzam.
Przez około dwa tygodnie testowania PX7 sprawdzałem je w różnych warunkach. Nie udało mi się ich zaskoczyć żadnym gatunkiem muzycznym. Nawet tak ekstremalne podróże jak Oranssi Pazuzu czy moje najnowsze odkrycie, jakim jest toruńska Dola, były świetnie spędzonym czasem i przygodą. I to niezależnie, czy bezprzewodowo, czy "na kablu". Przy zastosowaniu najnowszych rozwiązań zwyczajnie nie czułem tutaj różnicy. To chyba przełomowy moment, bowiem w naszych testach wielokrotnie podkreślaliśmy, że Bluetooth, nawet z nowoczesnymi kodekami, to jednak wciąż nie to samo, co kabel. Podkreślam, że nie mówię tu o teoretycznej jakości dźwięku, tylko o teście praktycznym (żeby zaraz nikt nie zaczął się wymądrzać, że jak jest aptX, to połączenie bezprzewodowe powinno być bezstratne, a brzmienie takie samo, jak po kablu). A jednak coś wreszcie zaczyna się w tej materii zmieniać. Ewidentna różnica w jakości przekazu pojawiła się dopiero przy porównaniu streamingu z plikami wysokiej rozdzielczości. Na korzyść tych drugich działała jeszcze większa detaliczność i tu już nie ma żadnych wątpliwości, która opcja jest lepsza. Tylko ilu posiadaczy "siódemek" w ogóle dojdzie do tego etapu i przeprowadzi chociaż jeden eksperyment z użyciem komputera lub wysokiej klasy odtwarzacza przenośnego i gęstych plików? Ja jakoś tego nie widzę.
PX7 dały radę nie tylko muzycznie, ale również i pod kątem aktywnej redukcji hałasu. W warunkach miejskich możemy całkowicie odciąć się od otaczających nas dźwięków, skupiając się tylko na muzyce. Duże muszle opisywanego modelu same w sobie dobrze tłumią hałas, więc podczas spaceru bocznymi ulicami tryb ANC w ogóle nie będzie nam potrzebny.Przejrzystość brytyjskich nauszników zasługuje na uznanie, ale mimo to nie jest to sprzęt stworzony z myślą o audiofilach. To raczej luksusowe słuchawki mobilne - takie, w których posłuchamy muzyki w drodze do pracy, później posiedzimy w nich przy komputerze, po południu wyjdziemy na spacer, delektując się audiobookiem lub nowościami wyszukanymi przez ulubiony serwis strumieniowy, a wieczorem obejrzymy jakiś fajny film, nie przeszkadzając innym domownikom. I tutaj również ciężko mieć do Bowersów jakiekolwiek zastrzeżenia. PX7 dały radę nie tylko muzycznie, ale również i pod kątem aktywnej redukcji hałasu. W warunkach miejskich możemy całkowicie odciąć się od otaczających nas dźwięków, skupiając się tylko na muzyce. Duże muszle opisywanego modelu same w sobie dobrze tłumią hałas, więc podczas spaceru bocznymi ulicami tryb ANC w ogóle nie będzie nam potrzebny. Jednak biorąc pod uwagę to, że nie odczuwałem różnicy brzmieniowej pomiędzy trybem włączonym i wyłączonym, ANC możemy mieć włączone na stałe. Z redakcyjnego obowiązku wspomnę jeszcze, że sprzęt poradził sobie także również podczas rozmów telefonicznych i telekonferencji na laptopie. Nie jest to żadną nowością, ponieważ większość producentów oferuje rozwiązania na podobnym poziomie, ale miło wiedzieć, że i tutaj nie spotka nas przykra niespodzianka.
Budowa i parametry
Bowers & Wilkins PX7 Carbon Edition to bezprzewodowe słuchawki wokółuszne zajmujące w katalogu tej marki pozycję flagowca. Brytyjczycy twierdzą, że projektowanie modelu PX7 zaczęło się od niestandardowych przetworników, opracowanych specjalnie pod kątem stylu użytkowania danej konstrukcji. W tym przypadku mówimy o 43,6-mm przetwornikach dynamicznych pracujących w komorze zamkniętej. Firma podkreśla, że opracowali i dostroili je ci sami inżynierowie, którzy zaprojektowali kolumny głośnikowe Bowers & Wilkins z serii 800 Diamond, wykorzystywanych w profesjonalnych studiach nagraniowych na całym świecie, takich jak Abbey Road Studios i Skywalker Sound. Dzięki adaptacyjnej technologii aptX można cieszyć się bezprzewodowym przesyłaniem sygnałów hi-res podczas strumieniowania w jakości 24 bit/48 kHz i aktywną redukcją hałasu, która działa przy 16-krotnej częstotliwości próbkowania, aby zapewnić najwyższą wydajność bez negatywnego wpływu na jakość dźwięku. Opisywany model automatycznie reaguje na zmianę otoczenia. Wbudowany akumulator zapewnia energię na aż 30 godzin pracy, a 15-minutowe szybkie ładowanie umożliwia słuchanie muzyki przez kolejne sześć godzin. Funkcjonalność słuchawek zwiększają czujniki zbliżeniowe - wystarczy odchylić słuchawkę, aby usłyszeć co dzieje się wokół użytkownika, a samo odtwarzanie muzyki zostało wstrzymane. Ponowne zbliżenie słuchawki do ucha sprawia, że muzyka znowu zaczyna wybrzmiewać. Ponadto w PX7 zastosowano tryb Ambient-Pass-Through, który wstrzymuje odtwarzanie muzyki i redukcję hałasu, aby umożliwić słuchanie dźwięków otoczenia. Od strony stylistycznej uwagę przykuwają kompozytowe ramiona z polimeru wzmocnionego włóknem węglowym, przywołując na myśl samochody wyścigowe, a jednocześnie pozwalające obniżyć masę słuchawek. Poduszki wokółuszne wypełniono pianką z efektem pamięci. Ponadto PX7 Carbon Edition umożliwiają, po naciśnięciu przycisku, dostęp do asystenta głosowego - Siri lub Asystenta Google - w zależności od użytkowanego telefonu.
Werdykt
Muszę przyznać, że po zakończeniu testu z lekkim bólem serca rozstawałem się z PX7 Carbon Edition. Bez wątpienia są to jedne z najładniejszych, a także najbardziej solidnych i wszechstronnych słuchawek, z jakimi miałem do czynienia. Jakość zastosowanych materiałów oraz wyeliminowanie plastiku praktycznie do zera sprawiają, że "siódemki" wyglądają jak sprzęt o wiele droższy. Na oko wyceniłbym je na 2000-3000 zł, tymczasem ich regularna cena to 1799 zł, a obecnie w promocji można je dostać za 1499 zł. Szok. W tej klasie cenowej PX7 są poza wszelką konkurencją i z pewnością zaspokoją oczekiwania wymagających użytkowników. Po stronie plusów należy zapisać również wysoki komfort użytkowania, czyli brak ucisku i poczucia zmęczenia nawet przy dłuższym słuchaniu. Ponadto słuchawki zaskarbiły sobie moją sympatię niemal całkowitym brakiem efektu mocnego grzania w uszy, chociaż jest to dość indywidualna sprawa, a pogoda w trakcie testu była iście tropikalna. Wisienkami na torcie są nowoczesne rozwiązania, takie jak chociażby funkcja pauzowania odtwarzania po zsunięciu nauszników z głowy, parowanie z dwoma urządzeniami naraz, możliwość podłączenia kablem USB do komputera oraz słuchania muzyki podczas ładowania. Wszystkie te aspekty składają się na wyjątkowo pozytywny obraz PX7, które z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, kto szuka dużych słuchawek bezprzewodowych. Sam z pewnością stałbym się ich posiadaczem, gdyby nie to, że w maju kupiłem nauszniki Bang & Olufsen Beoplay HX. Nie żałuję, ale gdyby kolejność testów była inna, dziś pewnie pisałbym, że Beoplay HX to bardzo fajne słuchawki, ale mam już PX7 i przy nich pozostanę. No i miałbym w kieszeni kilka stówek więcej...
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, zamknięte, wokółuszne, bezprzewodowe
Łączność: Bluetooth 5.0, USB-C, 3,5-mm
Przetworniki: 43,6 mm
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 30 kHz
Zniekształcenia: <0,3%
Czas pracy akumulatora: do 30 h (z Bluetooth i ANC)
Obsługiwane kodeki: aptX HD, aptX Adaptive, aptX Classic, AAC, SBC
Masa: 310 g
Cena: 1799 zł
Konfiguracja
Samsung Galaxy S20+, Dell Inspiron 5000, Audiolab 6000A Play, Yamaha PianoCraft CRX-E300, Hidizs AP80 Pro.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
-
-
-
-
Matix49
Powiem tak, jak odpalam nokturny Chopina w domu przed snem na ANC to jakbym się rozłączył z rzeczywistością. Te słuchawki to prawdziwa gratka, szczerze oddają dźwięk takiej muzyki. A jak puściłem sobie muzykę ze Skyrima to już w ogóle byłem nastawiony do walki na siekiery xD!
1 Lubię -
-
Adam
Podobnie jak u Marcina - po nieco ponad roku spokojnej okresowej eksploatacji zaczyna się rozklejać pseudo skóra i wychodzi gąbka.
1 Lubię -
Marcin
Masakra, po roku używania odklejone pady, a producent odrzuca reklamację, sugerując, że to naturalne zużycie.
1 Lubię -
-
Paweł1
Po 8 miesiącach użytkowania zepsuły się, po wciśnięciu redukcji hałasu zaczynają szumieć.
0 Lubię -
Krzysztof
U mnie to samo z padami, gąbka w prawym padzie wyszła po roku, za takiej klasy sprzęt i takie pieniądze trąci tandetą. Harmany dużo dłużej wytrzymały.
0 Lubię
Komentarze (12)