Audio-Technica AT-LPW40WN
- Kategoria: Gramofony i sprzęt analogowy
- Tomasz Karasiński
Wbrew przewidywaniom tajemniczych analityków wieszczących rychły koniec winylowego szału, po kilku latach doskonałej koniunktury wciąż nic nie wskazuje na to, by "chwilowa moda" na czarne płyty i gramofony miała się skończyć. W każdym kraju wygląda to wprawdzie trochę inaczej, ale obecnie nie ma już żadnych wątpliwości, że najcięższe lata ten format ma dawno za sobą. A przecież od końcówki lat osiemdziesiątych, kiedy płyty kompaktowe zaczęły definitywnie przejmować rynek, winyle nie miały łatwego życia. Podtrzymywali je tylko tradycjonaliści, entuzjaści, kolekcjonerzy i... Audiofile, dla których cyfrowy dźwięk zwyczajnie nie mógł się równać z analogową płynnością, barwą, przestrzenią i dynamiką. Kiedy pałeczkę zaczęły przejmować pliki i serwisy streamingowe, wydawało się, że tym samym kończy się epoka nośników cyfrowych. A tu proszę, sprzedaż winyli i gramofonów szybuje w górę! Dziwne? Zagadkowe? Niezrozumiałe? Moim zdaniem nie do końca. Owszem, ze znanych metod zapisu i reprodukcji muzyki cyfrowej, chyba nic nie może się równać z gęstymi plikami DSD, ale ich dostępność wciąż jest problematyczna. Wystarczy wypisać na kartce dziesięć swoich ulubionych albumów i sprawdzić czy gdzieś da się je kupić w formie plików DSD64, o lepszej jakości nie wspominając. Miłośnicy klasyki, jazzu i "audiofilskiego plumkania" mają trochę łatwiej, ale pozostali będą mieli szczęście, jeśli uda im się znaleźć z tej dziesiątki dwie lub trzy płyty. Najwygodniejszy jest streaming. Wystarczy dostęp do sieci, abyśmy mogli cieszyć się milionami tytułów z telefonu, komputera lub hi-endowego streamera. Tu jednak dopiero od niedawna możemy liczyć na naprawdę wysoką jakość dźwięku, a i to oczywiście nie w przypadku każdego jednego wydawnictwa. A jeżeli dojdziemy do wniosku, że chcemy mieć w domu własną kolekcję płyt i jakieś urządzenie do ich odtwarzania? Co jeśli nie mamy żadnego "bagażu", żadnych gromadzonych latami zbiorów i możemy po prostu wybrać jedną drogę, którą zechcemy pójść? Dla wielu melomanów postawionych przed takim wyborem, odpowiedź jest oczywista - winyle! Są czadowe, mają duże okładki, dają poczucie fizycznego kontaktu z muzyką, a do tego mogą zapewnić nam niezwykłe, analogowe brzmienie. A przynajmniej tak mówią ci wąsaci audiofile...
Wiem, że płyty kompaktowe wciąż mają tysiące obrońców, z których część stara się nawet rozsądnie uargumentować swoje trwanie przy tym formacie, a część reaguje na każdą wzmiankę o systematycznym wymieraniu cedeków w bardzo emocjonalny sposób. Producenci sprzętu grającego też są świadomi, że nic nie kończy się z dnia na dzień. Ogromne kolekcje srebrnych krążków nie wyparowały ani w momencie pojawienia się serwisów streamingowych, ani na wieść o rosnącej popularności winyli. Ich posiadacze nie mają ochoty wyrzucać na śmietnik setek płyt, na które przez ostatnie dziesięć, dwadzieścia lub trzydzieści lat wydali... Oj, lepiej nie liczyć, prawda? W tym momencie są powiedzmy między czterdziestką a sześćdziesiątką. Możliwe, że oprócz kilogramów płyt i siwych włosów, dorobili się w życiu czegoś jeszcze. Sporych mieszkań lub domów, luksusowych samochodów, trójki dzieci, drugiej żony (lub męża), zdecydowanie za młodej kochanki (lub kochanka) i wielu innych rzeczy, o których pokolenie millenialsów będzie myślało dopiero za jakiś czas. Generalnie istnieje spore prawdopodobieństwo, że miłośnicy płyt kompaktowych należą do grona osób lekko zacofanych technologicznie, ale stosunkowo zamożnych. Głupio by było rezygnować z takich klientów, w związku z czym wielu producentów odtwarzaczy ograniczyło swą ofertę do kilku najdroższych modeli. Jeżeli posiadacz setek lub tysięcy płyt i audiofilskiego systemu stereo będzie szukał nowego źródła, to chyba będzie go stać na sprzęt wysokiej jakości, prawda? W zupełnie innej sytuacji są ludzie wchodzący w świat winyli. Tutaj nie ma reguły. Mogą to być zarówno starsi melomani, którzy zdecydowali się odgrzebać i odkurzyć swoją starą kolekcję czarnych płyt, jak i młodzi ludzie, których do tematu przyciągnęła, no właśnie... Moda? Potrzeba? Podobno dla wielu z nich przygoda z analogiem zaczyna się w momencie, gdy pierwszą płytę lub gramofon dostaną w prezencie. Bo to fajny przedmiot. Gadżet. Słyszałem też, że winyle świetnie sprzedają się na koncertach i festiwalach. Nastolatkom i studentom robiącym sobie pod sceną selfie z pompowanym flamingiem jest serdecznie wszystko jedno czy kupią płytę kompaktową czy winylową. Zwykle ani jednej ani drugiej nie mają jak odtworzyć. Ale autograf ulubionego artysty na okładce dużego formatu, w dodatku z jakąś kolorową płytą w środku? To jest coś. Piękna pamiątka, a być może także mała zachęta, aby pewnego dnia ta płyta zaczęła się kręcić. Tylko na czym?
Wygląd i funkcjonalność
Wybór jest praktycznie nieograniczony. Jeszcze kilkanaście lat temu, chcąc kupić niedrogi, ale w miarę porządny gramofon, mogliśmy liczyć co najwyżej na Pro-Jecta i kilka innych firm, które z produkcji szlifierek nigdy się nie wycofały, jak chociażby Thorens czy Rega. Dziś aż ciężko się zdecydować. Oprócz starych wyjadaczy, swoje gramofony proponują nam dziesiątki firm związanych wcześniej z produkcją wzmacniaczy, słuchawek, kolumn głośnikowych, amplitunerów kina domowego lub sprzętu profesjonalnego. Dysponując kwotą 2000-3000 zł, kupimy gramofon w dowolnym kolorze, może nawet jakąś limitowaną edycję lub "pakiet startowy" z fajnym przedwzmacniaczem korekcyjnym, szczoteczką lub ręczną myjką do winyli, krążkiem dociskowym i interkonektem. Wiadomo, że nie są to prawdziwie audiofilskie gramofony gwarantujące brzmienie najwyższej próby. Ale klienci stawiający w tym tajemniczym świecie swoje pierwsze kroki (czasami nie do końca pewni, czy zechcą w nim zostać na dłużej) stawiają jasne wymagania, a rynek na szczęście z nimi nie dyskutuje. Nawet najbardziej doświadczeni producenci nikogo nie przekonują, że odkrycie tego magicznego dźwięku, o którym mówią audiofile, wymaga rozstania się ze znacznie większą gotówką. Zamiast tego, masowo przyłączają się do wyścigu o zafascynowanego winylem klienta i produkują lub zamawiają u zewnętrznych poddostawców kontenery budżetowych gramofonów.
I tutaj pojawia się pierwszy prawdziwy problem. O ile wiele z tych firm nie miało żadnych wątpliwości, że trzeba mieć w katalogu najpierw trzy, potem siedem, a ostatecznie, jeśli rynek wciąż będzie rozwijał się tak dynamicznie, to może i ze dwadzieścia gramofonów, większość z nich była do tego zadania kompletnie nieprzygotowana. Nie miała prawie nic - specjalistów znających tajniki działania i konstrukcji źródeł analogowych, projektów, linii produkcyjnych, a nawet tak podstawowych rzeczy, jak ramiona, wkładki czy silniki. Ogarnięcie tego wszystkiego od zera praktycznie nie wchodziło w grę. To ogromna inwestycja, ale - co wydawało się jeszcze gorsze - stracony czas, w którym konkurencja będzie już sprzedawać tysiące swoich gramofonów. Co można zrobić w takiej sytuacji? To oczywiste - poszukać pomocy z zewnątrz. Można zgłosić się chociażby do Pro-Jecta, Clearaudio albo Regi i zapytać czy produkcja gramofonów z innym logiem wchodzi w grę. A jeśli nie, to czy przynajmniej nie udałoby się kupić od nich gotowych ramion, łożysk, silników, zasilaczy, pasków i innych "drobiazgów", z których być może uda nam się coś złożyć. Łatwo jednak domyślić się, jaki będzie największy minus takiego przedsięwzięcia. Po pierwsze, nasze gramofony nie będą się zbytnio różniły od porównywalnych modeli wspomnianych producentów, ale na bank będą droższe. Możliwe, że za same części potrzebne do złożenia jednego egzemplarza zapłacimy tyle, ile w sklepie kosztuje nowiutki Pro-Ject zbudowany na bazie tych samych komponentów. Alternatywą jest znalezienie wyspecjalizowanej fabryki w Chinach, Malezji lub Singapurze. I właśnie tą drogą poszło wielu, wielu europejskich i japońskich producentów elektroniki audio. Dlatego też w ostatnich latach obserwujemy zalew niemal identycznych gramofonów kosztujących 1799, 1899 lub 1999 zł. Szlaki przecierały takie konstrukcje, jak TEAC TN-300, Onkyo CP-1050 czy Reloop Turn 3. Ten ostatni stał się zresztą niezwykle popularny, i nie ma się czemu dziwić - jest elegancki i funkcjonalny, a do tego został wyposażony w niezłą wkładkę. Szkoda tylko, że poza produktami Pro-Jecta i Regi, większość gramofonów w tej cenie wygląda i brzmi dokładnie tak samo. Nie żartuję. Mają identyczne silniki, łożyska i ramiona, czasami bardzo podobne podstawy i nóżki, a nawet zasilacze, zawiasy, pokrywy i opakowania. Nie mam wątpliwości, że wyjeżdżają z tych samych fabryk. Tylko czekam aż coś im się tam pomyli, a klienci z opakowań oznaczonych logiem TEAC-a zaczną wyciągać gramofony Reloopa, ELAC-a, Yamahy albo Audio-Techniki.
Po ostatnim teście takiego gramofonu, obiecałem sobie, że chwilowo daję sobie spokój. Wypatrywanie i wysłuchiwanie różnic między nimi przypomina degustowanie serka wiejskiego z różnych mleczarni. Odechciało mi się również odpowiadać na pytania czy lepiej kupić Reloopa Turn 3 czy TEAC-a TN-400BT. Ludzie kochani, wszystko jedno! Naprawdę. Oczywiście, jakieś tam różnice są, ale w ogólnym rozrachunku nie mają najmniejszego znaczenia. Każdego, kto powie, że wygaduję głupoty (bo to, bo tamto, bo wkładka, bo sto złotych...), wyzywam na pojedynek w składaniu tych gramofonów na czas. Bierzemy dwa identyczne, fabrycznie zapakowane pudełka i urządzamy wyścig. Kto pierwszy prawidłowo złoży gramofon, zgarnia skrzynkę dobrego krafta. Tylko ostrzegam, że ostatnio zajęło mi to już mniej, niż trzy minuty. Rozpakować podstawę, przykręcić headshell, wepchnąć i ustawić przeciwwagę, założyć talerz jednocześnie naciągając pasek na rolkę silnika, położyć na nim gumową matę, nasunąć plastikowe zawiasy na pokrywę i włożyć ją w mocowania, podłączyć zasilacz i czas stop. Pamiętacie tę scenę, kiedy Forrest Gump złożył karabin w rekordowo krótkim czasie podczas, gdy jego przyjaciel, Bubba, grzebał się z tym jak pozostali koledzy i opowiadał o łowieniu krewetek? No właśnie. To wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat. Dlaczego więc złamałem swoje postanowienie i wziąłem do testu gramofon Audio-Techniki o wpadającej w ucho i łatwej do zapamiętania nazwie AT-LPW40WN? Ponieważ zauważyłem, że może być trochę lepszy od pozostałych bliźniaczych konstrukcji, a kosztuje mniej, niż większość z nich. Za 1749 zł dostajemy urządzenie, które na pierwszy rzut oka nie odbiega od oklepanego standardu. Taki sam aluminiowy talerz, taki sam silnik, taka sama pokrywa i ramię, które od razu rozpoznacie po odkręcanym headshellu i anti-skatingu zrealizowanym za pomocą sprężynującego pokrętła, a nie zawieszonego na żyłce ciężarka. Ale... Centralną część owego ramienia wykonano z włókna węglowego, co na tym poziomie cenowym jest prawie niespotykane. Japońska firma z premedytacją wykorzystała fakt, że jednym z najważniejszych obszarów jej działalności jest produkcja wkładek gramofonowych i wyposażyła AT-LPW40WN w model AT-VM95E. Za sprawą podstawy wykończonej okleiną, nowa szlifierka prezentuje się wyjątkowo elegancko, a dodatkowo wyposażono ją we wbudowany phono stage, dzięki czemu nawet jeśli w naszym wzmacniaczu lub amplitunerze nie mamy wejścia gramofonowego, poradzimy sobie bez kolejnych klocków i kabli. Teoretycznie wszystko to już widzieliśmy. Nawet ramiona z włókna węglowego schodzą do coraz tańszych szlifierek, czego przykładem jest Pro-Ject Debut Carbon DC. Jeżeli jednak powiecie, że chcielibyście kupić gramofon z podstawą w "drewnianym" wykończeniu, z napędem paskowym, wbudowanym przedwzmacniaczem, przyzwoitą wkładką i "karbonowym" ramieniem, nie wiem czy uda się przebić cenę AT-LPW40WN. Wspomniany Debut Carbon DC w takim wykończeniu kosztuje 2190 zł, a nie ma phono stage'a. Jasne, to jeszcze nie dramat. Powiedzmy, że kupimy najtańszego Phono Boxa E za 299 zł. I co się okazuje? Audio-Technica jest o 740 zł tańsza. A przecież mówimy o segmencie, w którym liczą się różnice rzędu 100 czy 200 zł. To ci dopiero numer!
Jeżeli więc obawialiście się, że Japończycy jedną ręką wrzucili do tego projektu ramię z włókna węglowego, dobrą wkładkę i phono stage, a drugą, nikomu się nie chwaląc, wstawili też wyjątkowo paskudny talerz, odpadające gniazda i silnik z samochodu-zabawki, to nie - nic z tych rzeczy.Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny i walory użytkowe, AT-LPW40WN prezentuje się naprawdę elegancko. Nie jest to może jakiś ósmy cud świata, ale żaden element nie wydaje się gorszy, niż w konkurencyjnych gramofonach. Jeżeli więc obawialiście się, że Japończycy jedną ręką wrzucili do tego projektu ramię z włókna węglowego, dobrą wkładkę i phono stage, a drugą, nikomu się nie chwaląc, wstawili też wyjątkowo paskudny talerz, odpadające gniazda i silnik z samochodu-zabawki, to nie - nic z tych rzeczy. Naturalnie, do niektórych rozwiązań spotykanych w tego typu szlifierkach można mieć zastrzeżenia, bo aluminiowy talerz nie jest szczytem luksusu, regulacja anti-skatingu za pomocą pokrętła nie jest tak precyzyjna, jak by się chciało, a o ustawieniu bardziej zaawansowanych parametrów ramienia albo nie ma mowy, albo ewentualnie trzeba to zrealizować poprzez zamontowanie innego headshella i dokładną regulację położenia wkładki. Ale czy ktoś naprawdę ma zamiar konfigurować gramofon za 1749 zł za pomocą lusterek, wahadełek, szablonów i innych specjalistycznych przyrządów? Nie sądzę. Nawet nóżki z mięciutkiej gumy, na których opiera się cała konstrukcja, nie obracają się ani nie wysuwają, w związku z czym ewentualne wypoziomowanie gramofonu będzie polegało na wyprostowaniu stolika lub szafki, na którym go postawimy. Kiepsko? Aaa, no to nikt nikomu nie broni kupić gramofonu za osiem albo trzydzieści tysięcy złotych. Tam użytkownik ma już znacznie większe pole manewru. W tym przypadku, kluczową kwestią wydaje mi się możliwość ominięcia wbudowanego phono stage'a (z tyłu jest jedno wyjście z hebelkiem, za pomocą którego wybieramy, czy chcemy dostać sygnał po korekcji, czy prosto z wkładki) oraz prosta droga do wymiany wkładki na coś z wyższej półki. Można sięgnąć chociażby po wyższy model z serii VM95, z innym szlifem igły. Audio-Technica sprzedaje nawet wkładki zamontowane na headshellu. Będzie to trochę droższa opcja, ale odpada nam odpinanie kabli i odkręcanie czegokolwiek poza główką, którą dokręca się palcami w trzy sekundy. Znakomita opcja dla leniuchów, a jeszcze nie taka droga, bo najwyższy kartridż z tej serii w wersji z headshellem - VM95SH/H - kosztuje 1159 zł. Później możemy oczywiście poszukać lepszego phono stage'a, dorzucić do kompletu porządny interkonekt, docisk i kilka innych akcesoriów, a przekształcimy gotowy, budżetowy gramofon w analogowy tor za 4000-5000 zł. Niektórzy na pewno zostaną przy opcji fabrycznej, ale wystarczy zmienić wkładkę, aby przekonać się, że ta zabawa ma sens i wkręcić się w nią nieodwracalnie.
Brzmienie
Na początku muszę, po raz kolejny niestety, przypomnieć wszystkim zainteresowanym, że mamy do czynienia z budżetowym gramofonem, w związku z czym marzenia o prawdziwych uniesieniach i ponadprzeciętnych doznaniach dźwiękowych, których nie mają szans zaznać melomani korzystający z jakiegokolwiek innego medium, należy sobie albo od razu odpuścić, albo ewentualnie potraktować je jako coś, czego być może - po doinwestowaniu w ten gramofon co najmniej dwukrotności jego ceny - doświadczymy w przyszłości. Owszem, winyle mają w sobie coś magicznego i odrobinę tego wyjątkowego klimatu potrafią przekazać nam nawet gramofony z najniższej półki, jednak w komentarzach i mailach coraz częściej pojawiają się głosy rozczarowanych melomanów, którzy najwyraźniej ubzdurali sobie, że wystarczy kupić jakikolwiek sprzęt, aby czar czarnej płyty wlał nam się przez uszy wprost do serduszka. Niestety, tak to nie działa. Wspominam o tym tylko dlatego, że być może ten test przeczytają ludzie, których wiedza na temat sprzętu audio jest praktycznie zerowa. Warto postawić sprawę jasno - w tej dziedzinie działają takie same prawa, jak w każdej innej. Kupno jednego z najtańszych gramofonów na rynku w nadziei na uzyskanie spektakularnego brzmienia to nieporozumienie. Magia zaczyna się o wiele, wiele wyżej. Od dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu tysięcy złotych? Niektórzy twierdzą, że nawet gramofony za pięćdziesiąt tysięcy złotych to "jeszcze nie to". Na szczęście nikt nikomu nie każe startować od ekstraklasy. Z oczywistych względów, AT-LPW40WN nie ma co porównywać z konstrukcjami hi-endowymi. Ale też zupełnie nie o to chodzi. Biorąc go do testu, chciałem sprawdzić, czy z tej sprawdzonej i klepanej już od kilku ładnych lat receptury można wycisnąć więcej. Czy Audio-Technica, japoński specjalista od mikrofonów, słuchawek i wkładek gramofonowych, może zaproponować nam źródło odrobinę lepsze, niż konkurencyjne modele TEAC-a, Reloopa i Pro-Jecta? Czy kilka gadżetów, takich jak jeszcze cieplutki kartridż czy ramię z włókna węglowego, wystarczy, aby podnieść poprzeczkę w dziedzinie jakości brzmienia choćby o kilka centymetrów?
Pierwszy odsłuch dał mi nadzieję, że faktycznie coś w tym może być. Nie jestem zwolennikiem przypisywania pewnym rozwiązaniom technicznym konkretnych cech brzmieniowych, bo zaliczyłem w życiu zbyt wiele zaskakujących odsłuchów, aby z przekonaniem graniczącym z pewnością twierdzić, że nowa wkładka wprowadzi do całej tej mieszanki to i to, a "karbonowe" ramię uczyni brzmienie takim i takim. Powiem więcej. Liczyłem nawet nie na to, że pojedyncze elementy dadzą testowanej szlifierce przewagę, a raczej na to, że gramofon sygnowany logiem Audio-Techniki, a więc konstrukcja zaprojektowana teoretycznie przez jednego producenta od igły aż po gniazda, skorzysta na odpowiednim dopasowaniu wszystkich tych części do siebie. Wiem, że logo Audio-Techniki na opakowaniu wcale nie oznacza, że każdą jedną śrubkę i każdy element napędu został skrupulatnie przetestowany przez japońskich inżynierów. W wydaniu bardziej realistycznym, prawdopodobnie wykorzystali oni gotowy projekt i delikatnie dostosowali go do swoich potrzeb. Może sami zaprojektowali phono stage, a może tylko wysłali do fabryki kontener charakterystycznych, zielonych wkładek? Ale przynajmniej nie jest to dokładnie taki sam gramofon, jak te, które widzieliśmy do tej pory. Jak to się przekłada na brzmienie? Oczywiście, nie odstaje ono od średniej tak bardzo, aby można było mówić o jakimś przełomie, ale... Jest bardziej bezpośrednie i dynamiczne, niż się spodziewałem. Generalnie ma w sobie więcej życia i energii. AT-LPW40WN potrafi naturalnie pokazać to, z czym kojarzymy brzmienie czarnych płyt - głębię, płynność, zagęszczoną średnicę i delikatnie ocieploną barwę. Jednak w wielu gramofonach za porównywalne pieniądze, na tym kończy się lista zalet. Niektóre - zazwyczaj te, których producent zdecydował się zamontować w standardzie nieco lepszą wkładkę - dokładają do tego niezłą dynamikę, neutralność i stereofonię. Audio-Technica idzie moim zdaniem jeszcze trochę dalej. Może mówimy o minimalnych różnicach, ale moim zdaniem nie przypomina to już degustacji serków wiejskich.
W brzmieniu AT-LPW40WN spodobał mi się przede wszystkim bas. Trochę inny, niż to, czego możemy zaznać podczas odsłuchu z dowolnego źródła cyfrowego. Możliwe, że spora w tym zasługa samego medium, jednak skoro opisywany gramofon nie zepsuł tego efektu i pozwolił mi cieszyć się głębokimi, mięsistymi i rytmicznymi niskimi tonami, należy mu się pochwała. W najniższych rejonach pasma dźwięk był wprawdzie trochę zaokrąglony, ale zupełnie nie przeszkadzało mi to w słuchaniu i na żadnej płycie nie sprawiło, aby poszczególne dźwięki zaczęły zachodzić na siebie. Moją uwagę przykuła również przestrzeń. A to podczas testowania budżetowych gramofonów zdarza się naprawdę rzadko. Po raz kolejny, być może spora część sukcesu Audio-Techniki wynikała z jakości samych nagrań, co jednak nie zmienia faktu, że tych samych płyt słuchałem również na innych niedrogich gramofonach i w wielu przypadkach stereofonia była bardzo, ale to bardzo słaba. Słuchając "Aventine" Agnes Obel, powinno się dosłownie czuć drżenie strun i rozchodzący się po sali pogłos na całej skórze, a niestety bywało i tak, że całe to powietrze było ściskane do postaci czegoś, co mógłbym porównać chyba tylko do zwiniętego koca unoszącego się dokładnie pomiędzy kolumnami. Ale, na szczęście, nie tym razem. Tutaj scena miała prawidłowe rozmiary, a i na precyzję lokalizacji źródeł pozornych ciężko było narzekać. Pracujący w naszym redakcyjnym systemie Clearaudio Concept pokazał, że z czarnych płyt można wydobyć znacznie, znacznie więcej, i to nie inwestując dziesięć czy dwadzieścia razy tyle, jednak powrót do AT-LPW40WN też nie był jakimś przerażającym przeżyciem. Gramofony mają to do siebie, że nawet słuchając tych najtańszych modeli, można wyłapać w ich brzmieniu tę specyficzną gładkość, miękkość i plastyczność, której nie oferują żadne porównywalne cenowo źródła cyfrowe. Nawet jeśli trafimy na przetwornik, odtwarzacz płyt kompaktowych lub streamer o ciepłym i muzykalnym brzmieniu, to jednak nie to. Nie do końca...
AT-LPW40WN jest wprawdzie modelem dobrze wyposażonym i kompletnym, gotowym do pracy "po wyjęciu z pudełka" (należy oczywiście pamiętać o jego prawidłowym złożeniu i ustawieniu), jednak - na szczęście - nie jest to zamknięta i skończona konstrukcja, w której nie ma sensu grzebać.Na koniec warto wspomnieć o możliwości ulepszenia opisywanego gramofonu i rozbudowy toru analogowego w ogóle. AT-LPW40WN jest wprawdzie modelem dobrze wyposażonym i kompletnym, gotowym do pracy "po wyjęciu z pudełka" (należy oczywiście pamiętać o jego prawidłowym złożeniu i ustawieniu), jednak - na szczęście - nie jest to zamknięta i skończona konstrukcja, w której nie ma sensu grzebać. Jak najbardziej jest. Pierwszym, najbardziej oczywistym krokiem jest wymiana wkładki. Temat był wałkowany wielokrotnie, więc nie wiem, czy jest sens rozpisywać się o tym po raz kolejny. AT-VM95E to sensowna wkładka, ale bądźmy obiektywni - 259 zł to jeszcze żaden szczyt marzeń. Raczej fajna opcja na początek. Gdybym był posiadaczem takiego gramofonu, zapewne chciałbym się jak najszybciej przesiąść na AT-VM95ML ze szlifem mikroliniowym lub nawet lepiej - AT-VM95SH ze szlifem Shibata. Drugim krokiem będzie zapewne kupno zewnętrznego phono stage'a. Zastosowany przeze mnie Cambridge Audio CP2 może być jedną z najtańszych opcji, które wniosą do brzmienia wyraźną poprawę. Równie dobrze można jednak spróbować czegoś takiego, jak Thorens MM-008, Atoll PH100 czy Clearaudio Nano Phono V2. Jeśli już kupować osobny przedwzmacniacz korekcyjny, można zabezpieczyć się na przyszłość i wybrać taki, który pozwoli nam w przyszłości kupić nawet wkładkę MC. Z tańszych możliwości ulepszenia naszego gramofonu sugerowałbym pobawić się chociażby matami i dociskami. Jeśli chodzi o te ostatnie, nie warto przesadzać z masą. W takim gramofonie można w ten sposób niestety "zajeździć" łożysko. Dostarczona przez producenta gumowa mata nie jest zła. Wygląda paskudnie, ale działa i - co najważniejsze - jest na tyle gruba, że możemy pozwolić sobie na eksperymenty z filcem, korkiem lub skórą bez przejmowania się regulacją pionowego kąta śledzenia (VTA). Najlepsze jest to, że nie trzeba podejmować tych wszystkich działań od razu. Najbezpieczniej jest dozować sobie przyjemność - kupić AT-LPW40WN i nacieszyć się standardową konfiguracją, a później pomyśleć o lepszej macie, wkładce, przedwzmacniaczu... Ach - tak od razu radziłbym tylko zaopatrzyć się w porządny interkonekt. Później już spokojnie można słuchać, powiększać swoją winylową kolekcję, a potem ulepszać system krok po kroku i bawić się od nowa.
Budowa i parametry
Audio-Technica AT-LPW40WN to manualny gramofon z napędem paskowym i talerzem wykonanym z odlewanego ciśnieniowo aluminium. Napędzający go silnik jest wyposażony w system czujników, który utrzymuje dokładną prędkość obrotową. Gramofon posiada proste ramię wykonane z włókna węglowego. Jak twierdzi producent, takie rozwiązanie z powodzeniem redukuje zniekształcenia harmoniczne do praktycznie niesłyszalnego poziomu, a kanały lewy i prawy przy odpowiednim ustawieniu wkładki zachowują pełne zrównoważenie. Dodatkowo ramię ma regulowaną siłę nacisku oraz uniwersalną główkę AT-HS4, w której zamocowano nowoczesną wkładkę AT-VM95E z podwójnym ruchomym magnesem. Jest to jedna z najnowszych wkładek Audio-Techniki, która wyróżnia się wyższym poziomem wyjściowym, większym zakresem dynamiki, pasmem przenoszenia i odpowiedzią impulsową. Zastosowano tu aluminiowy wspornik i igłę z wklejaną, diamentową końcówką ze szlifem eliptycznym. Zastosowanie nowej konstrukcji cewki pozwoliło zwiększyć napięcie wyjściowe do 4 mV, co jest sporym krokiem naprzód w porównaniu z poprzednimi modelami AT95E i AT95EX. Dwa gwintowanie otwory w korpusie wkładki pozwalają zamocować wkładkę na główce lub na zintegrowanym ramieniu za pomocą zaledwie dwóch śrub, bez nakrętek. Dzięki zastosowaniu wkładki serii VM95 jesteśmy w stanie szybko przeprowadzić upgrade urządzenia poprzez wymianę samej igły na igłę z lepszym szlifem. Ramię wyposażono w hydraulicznie tłumiony mechanizm sterowania windą, prosty w użyciu system regulacji anty-skatingu oraz blokowaną podpórkę. AT-LPW40WN posiada wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy, który można wyłączyć w sytuacji, gdy zdecydujemy się skorzystać z zewnętrznego przedwzmacniacza. Podstawa gramofonu została wykonana z płyty MDF z okleiną o wzorze drzewa orzechowego. Zasilacz znajduje się poza obudową - jest to typowa "ładowarka" wtyczkowa. Do urządzenia dołączono standardowy interkonekt RCA umożliwiający bezpośrednie połączenie ze wzmacniaczem lub amplitunerem. W pudełku znajduje się również gumowa mata i zdejmowana pokrywa przeciwpyłowa.
Werdykt
Wydaje mi się, że mamy nowego kandydata do tytułu najlepszego gramofonu do 2000 zł. AT-LPW40WN to kiepska nazwa, ale warto ją zapamiętać. Za 1749 zł dostajemy gramofon, który świetnie wygląda, nie wymaga od użytkownika ogromnej wiedzy ani doświadczenia, ma ramię z włókna węglowego i bardzo przyzwoitą zamontowaną fabrycznie wkładkę, a do tego nie potrzebuje wzmacniacza z odpowiednim wejściem ani zewnętrznego phono stage'a, bo na pokładzie ma własny. Najlepsze jest jednak to, że producent nie zamknął nam drogi do ulepszenia toru analogowego w przyszłości. Wystarczy zmienić wkładkę, kupić lepszy przedwzmacniacz, ominąć ten wbudowany jednym pstryknięciem hebelka, a na koniec dorzucić do kompletu audiofilski interkonekt gramofonowy i fajniejszą matę, aby wskoczyć na zupełnie inny poziom słuchania ulubionych winyli. Jeżeli pójdziecie tą drogą, na pewnym etapie AT-LPW40WN przestanie Wam wystarczać, ale wówczas i tak będzie można powiedzieć, że wyrobił 300% normy. Zupełnie jak w złotych latach winylu...
Dane techniczne
Dostępne prędkości: 33 1/3, 45 obr/min
Wyjście analogowe: RCA (liniowe lub gramofonowe)
Poziom wyjścia phono: 4,0 mV
Poziom wyjścia line: 200 mV
Gniazdo headshella: AT-HS4
Typ wkładki: MM (AT-VM95E)
Efektywna długośc ramienia: 223,6 mm
Zakres siły anti-skatingu: 0-3 g
Kołysanie dźwięku (wow & flutter): 0,15%
Stosunek sygnał/szum: > 60 dB
Wymiary (W/S/G): 11,7/42/34 cm
Masa: 5 kg
Cena: 1749 zł
Konfiguracja
Pylon Audio Sapphire 31 StereoLife Edition, Audiovector QR5, Onkyo A-9130, Marantz ND8006, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT990 PRO, Melodika Purple Rain, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Light, Enerr Tablette 6S, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Janek
"Wystarczy zmienić wkładkę, kupić lepszy przedwzmacniacz, ominąć ten wbudowany jednym pstryknięciem hebelka, a na koniec dorzucić do kompletu audiofilski interkonekt gramofonowy i fajniejszą matę, aby wskoczyć na zupełnie inny poziom słuchania ulubionych winyli." - Czy autor zna dowcip o gotowaniu zupy na gwoździu? ;)
0 Lubię
Komentarze (1)