George Cardas - Cardas Audio
- Kategoria: Wywiady
- Tomasz Karasiński
Branża audio to nie tylko marki i modele, ale także nazwiska - często nierozerwalnie połączone z daną firmą. Jedną z prawdziwych postaci, osób rozpoznawalnych i cieszących się szacunkiem w świecie hi-fi niezależnie od kraju jest George Cardas - założyciel jednej z największych firm produkującej wysokiej jakości kable. To człowiek, dzięki któremu poznano wiele zjawisk zachodzących w przewodach, opracowano wiele rozwiązań technicznych i nawiązano mnóstwo kontaktów, często wykraczających poza audiofilskie środowisko. Okazja do przeprowadzenia z nim wywiadu nie trafia się często, ponieważ nie jest on typowym przedstawicielem handlowym jeżdżącym po świecie i prowadzącym szkolenia dla dealerów. Tak się jednak złożyło, że wyruszył w podróż po Europie, a jednym z przystanków na ich drodze była Polska.
Dzięki bardzo dobrym kontaktom z polskim dystrybutorem udało się namówić George'a Cardasa, aby podzielił się swoją wiedzą z dealerami podczas wykładu zorganizowanego specjalnie z tej okazji w warszawskim hotelu Radisson Blu Sobieski, dobrze znanym audiofilom. Możliwość przeprowadzenia wywiadu otrzymały tylko dwa magazyny, w tym StereoLife. Wykorzystaliśmy ten czas najlepiej, jak tylko się dało, więc z tym większą przyjemnością zapraszamy do lektury.
Jak podoba się Panu w Polsce i dlaczego akurat ten kraj znalazł się na liście miejsc do odwiedzenia?
Chcieliśmy z żoną zrobić sobie prezent z okazji pięćdziesiątej rocznicy małżeństwa i postanowiliśmy wyruszyć w podróż po Europie. Zaczęliśmy od Rzymu, gdzie akurat trwały przygotowania do uroczystości kanonizacji Jana Pawła II, więc mnóstwo ważnych miejsc było po prostu niedostępnych. Tłumy wiernych dosłownie zalewały ulice. Z Rzymu przylecieliśmy bezpośrednio do Warszawy i tutaj trafiliśmy z kolei na tłumy ludzi świętujących to ważne dla Polaków wydarzenie. Chcieliśmy jednak przyjechać do Polski przede wszystkim dlatego, że interesuje nas zarówno historia tego kraju, jak i to, jak wygląda on obecnie. Muszę powiedzieć, że Warszawa jest naprawdę pięknym miastem.
Czy spotkania z dealerami i wywiady to dla Pana chleb codzienny? Kiedy ostatnio prowadził Pan takie wykłady?
Tak naprawdę w ogóle się tym nie zajmuję. Ostatnio tego typu warsztaty prowadziłem w latach dziewięćdziesiątych. Nie robię tego na co dzień. Mam jednak bardzo dobre relacje z polskim dystrybutorem i udało mu się mnie namówić, abym przekazał trochę swojej wiedzy lokalnym dealerom i udzielił paru wywiadów. Ten biznes jest bardzo indywidualny, a przynajmniej ja sam przywiązuję ogromną wagę do tego, z kim współpracuję. Każda wizyta ma więc także wymiar trochę osobisty, przyjacielski. Uważam, że nie można handlować z firmami bez marki lub ludźmi bez nazwiska. Współpracuję więc tylko z dystrybutorami, z którymi w jakiś sposób się zgadzam i mogę z nimi nadawać na tych samych falach. Zagranicznych dystrybutorów darzę szczególną sympatią, ponieważ dawno temu to właśnie oni wykazali się największym zrozumieniem tematu i umożliwili dalszy rozwój mojej firmy. W początkach działalności zagranicznym przedstawicielom sprzedawałem znacznie więcej kabli, niż dealerom w USA. Bardzo ważna była dla mnie Kanada, w której dystrybutora pozyskałem w ciekawych okolicznościach na jednej z wystaw sprzętu audio. Znakomitym partnerem okazał się także dystrybutor z Hong Kongu. Zwykle jeśli raz nawiążę z kimś dobry kontakt, współpraca ta utrzymuje się latami. Prawdopodobnie jakieś 80% naszych zagranicznych dystrybutorów to firmy, z którymi zaczynaliśmy współpracę w danym kraju.
Jak to się stało, że w ogóle zaczął Pan zajmować się kablami?
Moje pierwsze zajęcie było zupełnie niezwiązane z branżą audio - byłem kierowcą wyścigowym. Później pracowałem jako inżynier odpowiedzialny za linie energetyczne. Zawsze jednak kochałem muzykę, bo była dla mnie czymś relaksującym - znakomitą odskocznią od codziennych obowiązków. Pewnego dnia robiłem w domu małe przemeblowanie i musiałem rozstawić kolumny dalej od siebie. Do tego momentu były podpięte do wzmacniacza za pomocą zwykłego kabla od lampki nocnej, ale ponieważ ten był za krótki, pojechałem do sklepu i kupiłem bardzo prosty, budżetowy kabel głośnikowy jednej ze znanych w branży audio firm. Podążałem właściwie za praktyczną potrzebą, ale miałem też nadzieję, że mój system stereo z takim specjalistycznym kablem będzie grał trochę lepiej. Ku mojemu zaskoczeniu, dźwięk był nawet gorszy, niż ze wspomnianym drutem od lampki. Wróciłem więc do sklepu i kupiłem inny, wyższy model kabla głośnikowego o skręconych żyłach. Dźwięk znów był trochę inny, a różnica między tymi dwoma przewodami - prostym i skręconym - była bardzo duża. Postanowiłem więc dowiedzieć się dlaczego tak się dzieje i od tego momentu zaczęły się moje poszukiwania. Pamiętam pierwszy kabel, który zrobiłem samodzielnie. Poszedłem do sklepu i kupiłem różne przewodniki aby mieć z czym eksperymentować. Co ciekawe, druty te były dobrane zupełnie przypadkowo, ale zauważyłem ciekawą zależność - ich średnice rosły zgodnie z matematyczną regułą złotego podziału. Próbowałem skręcać te przewodniki, używając do tego celu zmodyfikowanej wkrętarki. Po jakimś czasie, kiedy już stworzyłem coś godnego uwagi, skontaktowałem się z właścicielem pewnego hi-endowego sklepu z Los Angeles. Był bardzo pewnym siebie człowiekiem, który zawsze patrzył na klientów z góry. Kiedy pokazałem mu swój kabel, powiedział, że nie mam szans wygrać z utytułowanymi firmami. Jego zdaniem kabel trzeba było zrobić od nowa, bo był brzydki. Ostatecznie jednak namówiłem go, aby posłuchał mojego dzieła i udzielił mi kilku wskazówek, naprowadził mnie na właściwy kierunek. Po dopracowaniu detali ten pierwszy kabel sprzedał się natychmiast. Dlatego zacząłem robić kolejne modele. Biznes się rozrastał, ja wciąż chciałem robić wszystko sam, ale w tamtym czasie wciąż pracowałem dla firmy telekomunikacyjnej i połączenie tych obowiązków zaczęło się robić trudne. Wpadłem więc na pomysł, aby dwukrotnie podnieść ceny swoich kabli. Pomyślałem, że albo ludzie przestaną je kupować i będę miał trochę więcej czasu na to, aby to wszystko ogarnąć, albo będą kupować nadal, ale przynajmniej będę miał z tego jakieś pieniądze. Wygrała opcja numer dwa - liczba zamówień wciąż rosła, więc postanowiłem całkowicie poświęcić się rozwijaniu własnej firmy.
A zatem do jakich wniosków doszedł Pan, badając szczegóły budowy kabli i ich wpływ na dźwięk?
Wszystko zaczyna się od bardzo podstawowych zjawisk fizycznych. Na pewno wiecie, że jeżeli ułożymy obok siebie dwa przewody, będą one przyciągać się lub odpychać w zależności od tego, w którym kierunku płynie prąd. Ponieważ sygnał muzyczny nie jest prądem stałym, lecz składa się z rozmaitych drgań, siła przyciągania się poszczególnych żył w kablu również się zmienia, a kabel wpada w swego rodzaju rezonans. Był to jeden z pierwszych problemów, z którymi chciałem się zmierzyć. Kolejny polega na tym, że kabel w którym płynie prąd generuje wokół siebie pole magnetyczne. Jednak ono również nie jest stałe. Kiedy mamy silny impuls, dostajemy też silne pole wokół kabla. Kiedy impulsu już nie ma, pole zanika, ale oczywiście nie od razu. Trwa to bardzo krótko, ale nie odbywa się natychmiastowo. Powoduje to interakcje między przewodem a jego otoczeniem, czyli materiałem izolacyjnym. Kolejnym problemem do obejścia był efekt mikrofonowy. Pomiędzy kablem a warstwą ekranującą tworzy się coś w rodzaju kondensatora, co dodatkowo wzmacnia warstwa dielektryka umieszczona między nimi. Powoduje to przydźwięki w zakresie wysokich częstotliwości, co szczególnie można było zaobserwować w kablach mikrofonowych i estradowych, szczególnie tych z plastikowymi wtyczkami XLR. Kabel działa wtedy trochę jak antena - im jest dłuższy, tym gorzej dla dźwięku. Problem ten udało się rozwiązać, odsuwając ekran od przewodu i stosując odpowiednie wtyki wykonane w dużej części z jednego kawałka metalu. Następnym zjawiskiem do przejścia jest efekt naskórkowy, który nie jest tylko problemem samym w sobie. Jest symptomem tego, że energia sygnału ma wpływ na to, którędy on płynie i w jaki sposób. To już jednak temat na dłuższą dyskusję.
W porządku, ale jaki sposób przekłada się to na dźwięk, który płynie z głośników?
To po prostu słychać. Różnice wyraźnie słyszą nawet ludzie, którzy nie interesują się sprzętem audio. Nie trzeba być ekspertem, aby dostrzec te zmiany - wbrew pozorom są one naprawdę duże. Generalny obraz muzyki może być podobny, ale jeśli ucieknie nam jakaś część detali, boleśnie to odczujemy i słuchanie nie będzie już tak angażujące. Za każdym razem, kiedy zabieramy coś z jakości oryginału, oddalamy się od prawdziwego przekazu i nie mamy już wrażenia słuchania muzyki na żywo. Niektórzy mówią, że to wszystko nieistotne szczegóły, ale jeśli ktoś patrzy na sprawę w ten sposób, równie dobrze może słuchać muzyki z przenośnego radyjka. Przecież różnica między nim a porządnym sprzętem stereo sprowadza się do szczegółów, prawda? A gdyby takie radyjka zapewniały wysoką jakość brzmienia, ludzie nie chodziliby na koncerty ani nie szukali audiofilskich kolumn i wzmacniaczy. Dlatego właśnie muzycy tak rzadko przywiązują wagę do sprzętu, na jakim słuchają muzyki. Oni po prostu tak często słuchają muzyki na żywo, że normalny, domowy sprzęt audio po prostu nie dostarcza im porównywalnej jakości. Ale nie wszyscy jesteśmy profesjonalnymi muzykami - większość ludzi po prostu lubi kontakt z muzyką i szuka sposobu, aby jak najbardziej się do niej zbliżyć w zaciszu własnego domu. Muzyka nagrywana jest jednak bardzo trudna do odtworzenia, o wiele trudniejsza niż ta na koncertach. Nagrania przechodzą wiele różnych procesów jeszcze zanim zostaną zapisane na płycie czy udostępnione w formie plików. W pewnym sensie jest to więc trochę inna forma muzyki i trzeba mieć to na uwadze podczas konstruowania sprzętu do użytku domowego. Porównywanie tych wrażeń do wzorca, jakim jest instrument grający na żywo, nie zawsze się sprawdza.
Czy to wszystko rzeczywiście ma zauważalny wpływ na to, co słyszymy?
Tak, ponieważ jako ludzie zostaliśmy wyposażeni w znakomite receptory. Mimo rozwoju techniki zarówno w dziedzinie audio, jak i tak dynamicznym ostatnio segmencie video, nasze oczy i uszy wciąż potrafią rozróżnić delikatne różnice, a rozdzielczość naszych zmysłów wyprzedza nawet najbardziej zaawansowany sprzęt. Szczególnie dobrze widać to w epoce cyfrowych mediów. Analogowe przetwarzanie dźwięku i obrazu miało i będzie miało swoje wady, ale przejście na cyfrowe metody zapisu spowodowało, że wyraźnie widzimy różnice w rozdzielczości sygnału. Ciekawym przykładem jest tutaj winyl, tak uwielbiany przez audiofilów. Jako medium płyta gramofonowa ma swoje ograniczenia, ale rozdzielczość w sensie ilości stopni dynamiki poszczególnych impulsów jest praktycznie nieskończona. Obserwujemy to także podczas odtwarzania cyfrowej muzyki. Już nawet przejście na odtwarzacze płyt kompaktowych postawiło przed sprzętem audio nowe wyzwania, ale dziś stykamy się z poważnymi problemami podczas odtwarzania plików i transmisji sygnałów cyfrowych. Niektórzy sądzą, że sygnał cyfrowy to tylko zera i jedynki, ale sam sygnał nie ma przecież postaci kartek z zapisanymi cyframi. Ma wciąż postać prądu - analogowego, choć ukształtowanego w sygnał o konstrukcji prostokątnej. Nasze źródło może podawać taki niemal idealny sygnał na wyjście cyfrowe, ale kiedy przejdzie on przez kabel i wejdzie do przetwornika, już nie wygląda tak samo. Jest z grubsza zgodny z oryginałem, ale nabywa po drodze pewnych zakłóceń i może mieć przesunięcia czasowe, czyli jitter. Kluczem do sukcesu jest tutaj taktowanie zegarem - gdzie się ono odbywa, jak dużą zgodność z oryginałem może zapewnić itd. Ludzie dziwią się, że producenci i dystrybutorzy sprzętu audio na różnych wystawach grają z komputerów, ale tak naprawdę jest to proste. Dawniej, kiedy jeszcze dominowały gramofony, odtwarzanie muzyki z płyty CD dosłownie wywiewało ludzi pokoju. Potem robiono coraz lepsze odtwarzacze, a ludzie stawali się coraz bardziej leniwi i słuchali płyt kompaktowych. Zrobiliśmy więc eksperyment - kiedy ludzie przychodzili do nas z własnymi płytami, zgrywaliśmy je na laptopie i puszczaliśmy dźwięk bezpośrednio z niego. Dlaczego? Bo oryginalny sygnał znajdował się wtedy na tym samym komputerze, w którym następowało taktowanie zegarem. Zrozumienie, jak to wszystko się odbywa i co tak naprawdę ma znaczenie nie jest proste, czasami wręcz nieintuicyjne, ale trzeba się zawsze kierować słuchem. Nasze uszy pozwalają wyłowić nawet drobne różnice. Warto im zaufać.
Jakie konkretnie czynniki decydują o tym, że kable różnią się między sobą pod względem brzmienia? Czy jest to czystość przewodników, ich geometria, izolacja, wtyki, a może coś jeszcze innego?
Och, czynników tych jest znacznie więcej i wszystkie mają wpływ na ostateczną jakość transmisji. Ludzie wierzą, że sygnał w kablu posuwa się z prędkością światła, ale tak naprawdę jest to około 78% tej prędkości. Stanowiło to zresztą problem od samego początku. Dawno temu wszyscy chcieli mieć w domu telefon. Zaczęli więc wieszać kable na słupach i prowadzić je wszędzie, gdzie się dało, jednak w pewnym momencie zaczęło zwyczajnie brakować miejsca na druty. Pojawił się też problem z odległością. Na długich dystansach dźwięk w słuchawce telefonu stawał się już tak zamulony, że aż niezrozumiały. Graham Bell zaoferował nawet milion dolarów człowiekowi, który znajdzie rozwiązanie tego problemu. Pewien facet zaproponował, aby co pewien czas przerywać kabel i zwijać go w cewkę. Co ciekawe, rozwiązanie to stosuje się do dzisiaj, ale nie jest to całkowite rozwiązanie problemu, tylko system, dzięki któremu nie jest on aż tak dotkliwy. Na przewodzenie na długich dystansach ma wpływ interakcja przewodnika z dielektrykiem, ponieważ izolacja często nie wyrabia się z odpowiadaniem na zmiany pola magnetycznego. Jeśli mamy dwa druty oddzielone jedynie powietrzem, pojemność na długich odcinkach nie rośnie aż tak bardzo, jednak kiedy kable są umieszczone blisko siebie i opakowane dużymi ilościami dielektryka, efekt jest zauważalny. Dielektryk po prostu ładuje się od sygnału płynącego kablem, a jego ładowanie i rozładowywanie trwa jakiś czas. W kablach audio efekt ten jest silniejszy w zakresie niskich i średnich częstotliwości. Ładunek przechowywany w dielektryku jest też różny w zależności od długości kabla. Elektrony w materiałach izolacyjnych mają to do siebie, że nie rozkładają się równo, ale układają w mniejsze lub większe grupy. To jest właśnie odpowiedzialne za efekt wygrzewania. W kablu niewygrzanym, czyli takim, który dopiero niedawno zaczął pracować, sygnał natrafia po drodze na mniejsze i większe paczki elektronów, które go odkształcają. Aby to obejść, zaczęliśmy stosować rurki wykonane z materiału z dodatkiem grafitu. Ponieważ przewodzi on prąd, wyrównuje tym samym rozkład elektronów w dielektryku. Rozwiązanie to pełni mniej więcej tę samą funkcję, co bateryjne systemy utrzymywania napięcia.
Czy to rozwiązanie załatwia problem? Czy kable Pańskiej firmy są wygrzewane na miejscu jeszcze zanim trafią do klienta?
Jeśli weźmiemy teflon i przejedziemy woltomierzem po jego długości, wskazówka zacznie skakać, bo ładunek jest inny w każdym miejscu. Dlatego wyrównanie ładunku na izolacji w kablu sprawia, że całość brzmi lepiej. Grafitowe rurki są tak delikatne, że można je zniszczyć nawet ściskając mocniej palcami. Zastanawialiśmy się więc nad tym, w jaki sposób wykorzystać je w kablach tak, aby zapewnić długowieczność tego systemu i znaleźliśmy rozwiązanie - postanowiliśmy zamknąć rurki na końcach tak, aby były dosłownie napompowane od środka i zachowywały swój kształt oraz najważniejsze dla nas właściwości. Wygrzewanie odbywa się tak naprawdę u klienta na drodze elektrycznej i w jakimś stopniu mechanicznej. Wygrzewanie w fabryce nie ma sensu, bo jeśli tylko wypniemy kabel, skręcimy go i wsadzimy do pudełka na dłuższy czas, efekt wygrzewania i tak w dużym stopniu zaniknie.
Dlaczego kable zasilające mają wpływ na brzmienie? Rozumiemy, że skoro Pan je produkuje, to mają.
Ludzie często mnie o to pytają. Uważają, że sieciówki nie powinny mieć wpływu na brzmienie i działanie sprzętu, ponieważ w każdym urządzeniu siedzi transformator i bateria kondensatorów. Zapominają tylko o tym, że transformator nie jest elementem separującym sygnał wejściowy od tego, co ma wejść do dalszych podzespołów. Na rdzeń transformatora przenoszą się wszystkie zakłócenia i nierówności. Jeśli przeniosą się na rdzeń, zostaną następnie przetworzone na zakłócone pole elektromagnetyczne, a więc będą obecne również na drugim uzwojeniu. Kabel zasilający nie może zlikwidować tych zakłóceń, ale może pomóc je trochę zmniejszyć lub rozbić. Dlatego w naszych sieciówkach poszczególne przewodniki mają bardzo różne długości. Tak jak w interkonektach dbam o to, aby druciki miały taką samą długość, tak w kablach zasilających celowo ją różnicuję. W kablu głośnikowym liczy się z kolei przenoszenie mocy, ale także geometria zapewniająca dobre parametry sygnału na stosunkowo dużych długościach. W naszych kablach druty znajdujące się w środku są najcieńsze i skręcone pod największym kątem, a idąc na zewnątrz stosowane są przewodniki coraz grubsze i skręcane naprzemiennie - każda wiązka w odwrotnym kierunku i pod nieco mniejszym kątem. Tych warstw może być nawet kilkanaście, więc jeden kabel głośnikowy musi przejść przez maszyny kilkadziesiąt razy. W dużym stopniu właśnie stąd bierze się spory koszt jego wytworzenia. Pierwszymi kablami skonstruowanymi w ten sposób były przewody z serii Clear, potem natomiast powstały nieco prostsze wersje Clear Air i Clear Sky. Obniżenie ich ceny stało się możliwe dzięki opracowaniu maszyn, które za jednym przejściem kabla nakładają od razu dwie takie wiązki. Cieszę się z tego, że konstrukcje te stały się dostępne dla większej liczby klientów.
Dlaczego przewodniki są coraz grubsze idąc od wewnątrz kabla na zewnątrz?
Aby walczyć z efektem naskórkowym. Wysokie częstotliwości są przenoszone zewnętrzną warstwą przewodnika - im wyższa częstotliwość, tym dalej sygnał biegnie od środka. Nie dotyczy to tylko jednego drucika, ale wszystkich. Każdy z tych przewodników leży w sąsiedztwie innych. Drut może mieć określony przekrój, ale nie cała jego powierzchnia jest wykorzystywana. Stosując różne średnice przewodników, staramy się wyrównać ten efekt. Wysokie częstotliwości i tak będą chciały wydostać się na zewnątrz kabla, ale układ drutów o różnych przekrojach sprawia, że faktyczne czynne przekroje są zbliżone, więc sygnał biegnie w kablu równo. Ma to również wpływ na drgania samego kabla. Umieszczenie cienkich żył w środku i zwiększanie ich średnic w miarę oddalania się od centrum sprawia, że wibracje wynikające z oddziaływania samych przewodników na siebie są w dużym stopniu tłumione. Zależności pomiędzy ich przekrojami i różne wymiary geometryczne podpowiada nam z kolei sama natura. Stosowanie tych zależności geometrycznych przydaje się też podczas ustawiania sprzętu w pomieszczeniu, ale to temat na dłuższą rozmowę.
Jak ważna jest w takim razie czystość samego przewodnika? Niektórzy mówią, że temat ten można wręcz pominąć. Czy to prawda?
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku zaczęły się już problemy z dostępnością miedzi i kabli jako takich. Większe koncerny zaczęły przejmować mniejsze i średnie fabryczki, aby wsadzać tam swoje maszyny pracujące tak szybko, jak tylko się dało. Ekspresowe wyciąganie miedzi sprawia, że żyłki pod mikroskopem wyglądają tak, jakby były poszarpane. Dlatego kupiłem pewną starą fabrykę okablowania i nastawiłem maszyny tak, aby działały powoli. To dało nam możliwość wyciągania o wiele lepszych drutów, a opracowanie procesu obróbki termicznej pozwoliło jeszcze bardziej wygładzić powierzchnię przewodników. Do tego momentu najczystszą miedź można było kupić z Japonii, ale Bill Low z AudioQuesta zachęcił mnie, abym spróbował zrobić coś jeszcze lepszego, ponieważ jego konstrukcje okazały się bardzo wrażliwe na czystość materiału. Dlatego zacząłem wyciągać kable w bardzo wysokiej temperaturze, bliskiej punktu topnienia, dodatkowo w atmosferze wodorowej i oczywiście bardzo powoli. W takich warunkach miedź w pewnym sensie odzyskuje swój właściwy kształt i czystość. Jeżeli w materiale jest jakaś zawartość tlenu, w wysokiej temperaturze połączy się on z wodorem, dając wodę, która - o ile można tak powiedzieć - wytopi z takiego kabla. Jeżeli z kolei trafi się zanieczyszczenie chlorem, powstanie chlorek wodoru. Już na etapie wytapiania przewodnika dbamy więc o to, aby materiał był czysty i miał idealną strukturę. Tutaj mała ciekawostka. Kiedyś zgłosili się do mnie ludzie odpowiedzialni za budowę i obsługę cyklotronu - akceleratora cząstek podobnego do europejskiego LHC. Zależało im na stworzeniu jak najczystszej miedzi. Co ciekawe, w ogóle nie interesowało ich przewodzenie prądu, ale stabilność materiału w niskich temperaturach. Kupowali od nas naprawdę dużo przewodów, a jak się potem dowiedziałem, ich badania polegały na przymocowywaniu takich drutów do czipów i zanurzaniu ich w ciekłym helu aby uzyskać jak najniższy poziom szumów. Skoro byli zadowoleni z naszych kabli, to wydaje mi się, że osiągnęliśmy naprawdę niezłe wyniki jeśli chodzi o czystość samego metalu.
Kolejna zagadka to wtyki. Niektórzy uważają, że mają one nawet większy wpływ na brzmienie, niż same kable. Co może Pan powiedzieć na ten temat?
To bardzo ważny problem, w rozwiązaniu, którego po raz kolejny przydały się moje doświadczenia ze współpracy z firmami działającymi nie tylko na rynku audio, ale także w zupełnie innych dziedzinach. Kiedyś produkowałem na przykład przewody dla przedsiębiorstw z branży IT oraz firm produkujących sprzęt pomiarowy. Ludzie ci szukali drutów o bardzo niskiej pojemności, więc zaczęli od kupowania kabli przeznaczonych do sprzętu audio, ponieważ były one najlepiej wykonane i wypadały najlepiej w pomiarach. Po jakimś czasie poprosili o wykonanie kabli na własne zamówienie, ponieważ chcieli uzyskać jeszcze lepsze parametry. Zacząłem więc znów mierzyć różne kable i odkryłem, że jeśli przepuścimy sygnał przez kabel, następnie odłączymy go i przyłożymy do przewodu woltomierz, zobaczymy wciąż jakieś napięcie. Odpowiadały za to wtyczki, wykonane z innego materiału, niż sam kabel i oczywiście lutowane cyną. Kabel może nawet być idealny, ale jeśli sygnał na końcach musi jeszcze przejść przez kawałek cyny i innego materiału - mosiądzu, złota i nie wiadomo, czego jeszcze, będziemy mieć problemy. Dlatego właśnie nie lutuję wtyków, ale stapiam je z kablami. Końcówki są umieszczane w maszynie razem z małym bloczkiem metalu, z którego będzie formowany wtyk. Pod wysokim ciśnieniem materiały te stapiają się w jedno. To sprawia, że faktycznie od jednego końca do drugiego sygnał może płynąć bez przeszkód.
W ofercie Pańskiej firmy można jednak znaleźć także wtyczki przeznaczone do samodzielnego montażu. Z takich produktów często korzystają też producenci sprzętu. Czy nie kłóci się to z tym, o czym wspomniał Pan przed chwilą?
Nie, ponieważ moje kable są wykonywane najlepiej, jak można to zrobić za dane pieniądze, a wtyki stanowią część większego problemu. Udostępniając gotowe rozwiązania, mogę w jakimś stopniu poprawić życie ludziom, którzy albo nie chcą się od razu decydować na komplet kabli albo potrzebują lepszych wtyczek do innych przewodów. W naszym katalogu można też znaleźć cynę i inne akcesoria do samodzielnego montażu kabli i wtyczek. Cyna teoretycznie nie jest niczym szczególnym i ludzie nie przywiązują do niej wagi, ale jeśli w torze audio mamy kilkadziesiąt czy kilkaset punktów lutowniczych, jej jakość może wiele zmienić. W czasach, gdy powstawała koncepcja montowania elektroniki na płytkach drukowanych, awaryjność urządzeń była bardzo wysoka, a odpowiadały za to właśnie pękające luty. Problem ten rozwiązano dodając do cyny ołów, co zwiększało elastyczność i długowieczność takiego połączenia. Przeprowadziliśmy jednak testy odsłuchowe z różnymi cynami i doszliśmy do wniosku, że najlepiej brzmią te, która najbardziej się błyszczą. Były to cyny eutektyczne. Dlatego zrobiliśmy własną odmianę, która jest połączeniem cyny, żelaza, srebra i ołowiu. To samo z wtyczkami - jeżeli mamy wtyki z pinami wykonanymi z mosiądzu lub jeszcze gorszych stopów i wymienimy w systemie wszystkie złącza na miedziane, różnica będzie duża. Nie zachowuję więc wszystkich odkryć dla siebie. Oferując same wtyki, daję innym firmom i klientom możliwość poprawy brzmienia swojego systemu i przekonania się, że tak małe rzeczy naprawdę mają znaczenie.
Jak dobrać kable do sprzętu lub odwrotnie?
Odpowiem na przykładzie swoich wyrobów, ponieważ nie mogę wypowiadać się za innych. Kable z najwyższych serii zagrają w zasadzie ze wszystkim, bo są projektowane tak, aby same w sobie były czymś perfekcyjnym. To po prostu najlepsze kable, jakie można wyprodukować bazując na obecnym poziomie wiedzy i techniki. Są to produkty wykonane bezkompromisowo. Pytanie w ogóle nie polega na tym, czy te kable będą do czegoś pasowały, czy nie. Są one czymś w rodzaju dzieła sztuki, które w odpowiednich warunkach zapewni nam znakomite przeżycia. Tańsze kable muszą mieć prostszą konstrukcję, więc trzeba było z czegoś zrezygnować i wybrać kierunek, w którym chce się pójść. Musiałem podjąć decyzję, na czym najbardziej mi zależy, a co mogę odpuścić. Dlatego w tańszych kablach idziemy w kierunku przyjemności i muzykalności, choć czasami może się to odbywać kosztem detali. Osobiście uważam, że jest to ważniejsze na dłuższą metę. Tańszy sprzęt ma tendencję do grania w sposób ostry i nieprzyjemny, dlatego nasze kable często okazują się brakującym elementem - czymś, co było bardzo potrzebne. Na początku lat osiemdziesiątych było to szczególnie pożądane, ponieważ wczesne urządzenia cyfrowe brzmiały bardzo agresywnie. Kierunek ten zwyczajnie wybraliśmy. Mogliśmy skupić się na maksymalnej przejrzystości i osiągnąć to w dość prosty sposób, ale zamiast tego chciałem dać klientom jak najwięcej przyjemności ze słuchania. A jeśli zdecydują się pójść dalej i zaczną zmieniać sprzęt na lepszy, zapewne też odkryją, co nasze droższe kable mają do zaoferowania.
Czy wobec tego umiałby Pan zrobić kabel o określonym charakterze brzmienia?
Tak naprawdę jest to bardzo proste. Jeśli ktoś postrzega kable jako elementy kształtujące brzmienie, działające jak takie małe korektory, szybko nauczy się budować je pod konkretne wymagania. Co więcej, spokojnie mogę zrobić trzy kable, które będą brzmiały zupełnie różnie, a w pomiarach będą wypadały tak samo. Spora część problemu polega na tym, że ludzie mierzą rzeczy, które niekoniecznie mają znaczenie z punktu widzenia dźwięku. Na przykład amplitudy sygnału przy konkretnych częstotliwościach. Można dyskutować o tym, jak powinno się mierzyć kable, kolumny, wzmacniacze czy inne rzeczy, ale ostatecznie najlepszym instrumentem pomiarowym są nasze uszy. Robimy to przecież nie dlatego, aby kupić kable o takich i takich parametrach, ale żeby mieć sprzęt dający prawdziwy, trójwymiarowy dźwięk. Maszyny i mikrofony jeszcze potrafią tego ocenić, ale ludzie owszem. Systemy pomiarowe często są projektowane przez inżynierów, którzy nawet nie wiedzą czego szukać. Pierwszym przykładem są nasze słuchawki dokanałowe. Byłem zaszokowany tym, jak różne firmy przeprowadzają pomiary tego typu słuchawek. Otóż wkładają je w rurkę, na której drugim końcu znajduje się mikrofon. Nie biorą pod uwagę nawet tego, że przetworniki w różnych słuchawkach mogą mieć inną średnicę, niż membrana tego mikrofonu. Czyni to pomiary lekko bezsensownymi, ale cóż - niektórzy uważają, że to w zupełności wystarczy. Czasami mam wrażenie, że chodzi im tylko o to, aby mieć co wpisać w tabelce danych technicznych na opakowaniu.
No właśnie, skąd pomysł na stworzenie własnych słuchawek dokanałowych? Wcześniej chyba nie miał Pan żadnych doświadczeń na tym polu.
Zgłosiła się do mnie jedna z dużych firm z branży komputerowej. Chciała stworzyć wysokiej klasy słuchawki i potrzebowała odpowiednio dobrych przewodów, jednak z czasem zaczęliśmy współpracę na trochę większą skalę i w związku z tym mogłem uczestniczyć w procesie projektowania niektórych elementów. Stąd już tylko krok do decyzji o stworzeniu własnych słuchawek. Krytycznym elementem okazała się płytka przylegająca do magnesu, której zadaniem jest kierowanie pola magnetycznego dokładnie tam, gdzie znajduje się cewka. Element ten miał być wykonany z żelaza, ale okazuje się, że w materiale tym efekt naskórkowy jest około tysiąc razy silniejszy, niż w miedzi. Przy 60 Hz daje to jakieś 2/100 cala, a przy wysokiej częstotliwości sygnały nawet nie dostają się do miejsca, w którym faktycznie powstaje dźwięk. Tworzą się też prądy wirowe i rozmaite inne zjawiska, a wszystko to odbywa się na bardzo małej przestrzeni - wewnątrz przetwornika słuchawki dokanałowej. Dlatego zdecydowałem się wykonać ten element ze stopu aluminium i chromu, a dodatkowo zrobiłem przecięcie w tej okrągłej płytce, aby wyeliminować prądy wirowe. Rezultaty były dramatyczne. Co więcej, można było całkowicie wyeliminować port wentylacyjny na obudowie słuchawki. W dalszej kolejności zrobiliśmy nakładki, które umożliwiają dopasowanie dźwięku do naszych preferencji. Niewielkie otwory pozwalają dźwiękowi w jakimś stopniu wydostać się na zewnątrz i osobiście wolę taką opcję, ale daję każdemu wybór. Budowa tych słuchawek była bardzo ciekawym doświadczeniem. Zaabsorbowało mnie to tak, że przez dłuższy czas naprawdę nie mogłem myśleć o niczym innym.
Czy w ogóle przywiązuje Pan wagę do tego, co ludzie mówią o Pańskich kablach?
Niespecjalnie. Jeżeli zdarzają się jakieś poważniejsze problemy techniczne lub podejrzenie tego, że jakość produktu może nie być powtarzalna, reaguję bardzo szybko. Natomiast jeśli chodzi o filozofię, raczej nie oglądam się na cokolwiek i nie sugeruję opiniami innych ludzi. Staram się dojść do perfekcji, co prawdopodobnie nigdy się nie stanie, ale za każdym razem, kiedy robię mały kroczek do przodu, sprawia mi to ogromną przyjemność. To mnie napędza. Oczywiście zdarzały się wpadki, ale są one tylko po to, aby czegoś się nauczyć. Ze słuchawkami na przykład tak bardzo pochłonęły mnie kwestie techniczne i detale mające wpływ na dźwięk, że zupełnie zaniedbałem sprawy typowo praktyczne - to, czy słuchawki są komfortowe, czy przewód jest sztywny czy nie itd. Ostatecznie trzeba było wziąć to wszystko pod uwagę, aby produkt nie tylko brzmiał dobrze, ale też służył melomanom i młodym ludziom, którzy wymagają od takich słuchawek pewnego poziomu nie tylko w dziedzinie brzmienia, ale też jakości wykonania i wygody użytkowania.
Co robi Pan w wolnym czasie?
Lubię podróże, fotografię i gotowanie, nałogowo gram w golfa. Czasami robię ze znajomymi wycieczki do Meksyku w poszukiwaniu najlepszej tequili. Uwielbiam różnego rodzaju przedstawienia artystyczne i koncerty, bo lubię artystów i to, co robią. Oczywiście wiele czasu poświęcam dzieciom, a teraz również wnukom. Świat zmienia się bardzo szybko i trudno za nim nadążyć, ale staram się obejrzeć to, co mogę. Jestem teraz szalenie zajęty projektem gitary. Chcę zrobić najlepszą gitarę elektryczną, jaka kiedykolwiek powstała. Firma wciąż się rozwija, więc od czasu do czasu łapię się czegoś, na czym mogę się zawiesić. Były już kable i słuchawki, a teraz nie śpię po nocach, myśląc o projektowaniu gitary. Być może uda mi się jeszcze raz objechać cały świat i odwiedzić wszystkich swoich dystrybutorów. To byłoby całkiem wesołe.
Zdjęcia: Tomasz Karasiński, Cardas Audio
Komentarze