Marantz NR1200
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Pamiętacie boom na kino domowe? Ja pamiętam, bo moda na dźwięk przestrzenny i przypinanie tego pojęcia do wszystkiego, od stereofonicznych głośników komputerowych po słuchawki, przypadała na okres mojej młodości, kiedy interesowałem się wszystkimi nowymi wynalazkami. W latach dziewięćdziesiątych wielu melomanów zdążyło się już przerzucić z kaset na płyty kompaktowe, a ci jeszcze młodsi polowali na empetrójki, aby tworzyć długie playlisty w Winampie. Przeżyliśmy sporą rewolucję, ale miało to być niczym w porównaniu z zamianą dwóch głośników na system 5.1. Systemy kina domowego były na fali. Reklamowały je największe gwiazdy. Uczestnicy popularnych teleturniejów płakali z radości, gdy w bramce numer trzy zamiast pluszowego kota stało pięć plastikowych głośników z aktywnym subwooferem i płaskim amplitunerem. Nie wszyscy jednak rozumieli o co w tym wszystkim chodzi. Dla sporej części użytkowników rozstawienie w pokoju tylu różnych pudełek - w taki sposób, jak chciał tego producent - było po prostu zbyt kłopotliwe. Mimo to, moda na kino domowe wcale nie skończyła się z dnia na dzień. W świadomości przeciętnego klienta buszującego po supermarkecie hasło to odcisnęło się tak mocno, że niemal całkowicie wyparło wszystko, co wcześniej kojarzyliśmy ze słuchaniem muzyki. Stereo? Panie, przeżytek! Audiofile byli przekonani, że ta zaraza w końcu minie. I mieli rację. Poniekąd...
Na problemy kina domowego - takie, jak chociażby kiepska jakość dźwięku czy konieczność ciągnięcia po podłodze metrów kabli głośnikowych - nikt w porę nie znalazł odpowiedzi. Co więcej, trudno było pogodzić taki sprzęt z klasycznym systemem stereo, na którym muzyki słuchało się po prostu lepiej. Nawet dziś nie jest to takie łatwe. Amplitunery z trybem dwukanałowym? Audiofilskie wzmacniacze z wejściem do końcówki mocy? To wciąż półśrodki. Oba światy zaczęły się od siebie coraz bardziej oddalać. Amplitunery kina domowego raz na pół roku otrzymywały szereg nowych gniazd i funkcji, a producenci sprzętu stereo siedzieli z założonymi rękami i przekonywali klientów, że żadna z tych nowinek nie jest im potrzebna. Aby mieć i jedno, i drugie, trzeba było... Mieć dwa niezależne systemy. A to tak, jakby producenci samochodów, zamiast wprowadzać na rynek kolejne crossovery i SUV-y, powiedzieli ludziom "eee tam, kupcie sobie jeden mały samochód i jedną terenówkę, będziecie jeździć nimi na zmianę". W końcu melomani zaczęli kombinować po swojemu i podłączać amplitunery kina domowego (które pod względem wyposażenia i funkcjonalności rozwalały każdy wzmacniacz stereo w zbliżonej cenie) do dwóch porządnych kolumn. Wilk syty i owca cała? Nie do końca, bo wielokanałowy amplituner jest zaprojektowany do czego innego. Ale czy może napędzać tylko dwie kolumny? Może. No to git. Wielki problem, nad którym głowiły się tęgie umysły, zwykli użytkownicy rozwiązali w siermiężny, ale skuteczny sposób. Co z tego, że połowa elektroniki w takim amplitunerze jest w takim układzie całkowicie zbędna... Co z tego, że ze wzmacniaczem stereo kolumny zagrałyby lepiej... Przecież to i tak zdecydowanie lepsze niż soundbar. A i muzyki się posłucha, i film obejrzy, a wokół kanapy nie trzeba ciągnąć kabli.
Dopiero w tym momencie wielu producentów sprzętu poszło po rozum do głowy. Z wielokanałowego sprzętu wycofują się niechętnie, ale skoro klienci sami robią to, co uznają za słuszne (i mają w tym trochę racji), nie można stać z boku i patrzeć jak z miejskiego hatchbacka i terenówki robią jedno auto. Wreszcie zaczęli robić takie mieszanki sami. Wystarczyło wrzucić do jednego pudełka wzmacniacz stereo (obiecując naturalnie wyższą jakość dźwięku) i amplituner kina domowego (bez dodatkowych kanałów, za to z wejściami cyfrowymi, łącznością, streamingiem, tunerem radiowym i wszystkimi nowymi gadżetami). To był strzał w dziesiątkę. Klienci dosłownie oszaleli na punkcie nowoczesnych amplitunerów stereo, które pozwoliły im zostać przy dwóch głośnikach, ale nie miały żadnych kompleksów wobec swoich wielokanałowych braci. Wydawałoby się, że pomysł natychmiast podchwycą wszyscy wielcy gracze. Ale nie. Na prowadzenie wysunęły się przede wszystkim dwie firmy - Yamaha i Onkyo. Pioneer też poszedł w tym kierunku, choć jego urządzenia nie cieszą się w naszym kraju tak dużą popularnością. A Denon i Marantz? Tutaj ktoś najwyraźniej zaspał. I przespał co najmniej kilka lat. Najciekawsze jest to, że obie firmy produkują zarówno amplitunery kina domowego, jak i komponenty stereo. Obie mogą też bez ograniczeń korzystać z systemu multiroom i aplikacji HEOS. I naprawdę nikt nie wpadł na pomysł, by to wszystko połączyć i dogonić konkurencję sprzedającą TX-8270 i R-N803D na tony? Teraz ten błąd naprawiono. Niemal równolegle na rynku pojawiły się dwa urządzenia - Denon DRA-800H i Marantz NR1200.
Budowa i parametry
Wszyscy zapewniają oczywiście, że oba modele powstały niezależnie, a ich jednoczesna premiera to tylko zbieg okoliczności. Nie wiem dlaczego słyszymy tę opowieść kolejny raz, bo brzmi to tak, jakby fani Marantza mieli mieć coś przeciwko komponentom zapożyczonym z Denona lub odwrotnie, a jak żyję nie słyszałem, by ktoś na to narzekał. Fakt, klienci wpadają we wściekłość, gdy dowiadują się, że w obudowie hi-endowego amplitunera lub odtwarzacza siedzi tak naprawdę budżetowe urządzenie i nawet układ gniazd na tylnym panelu jest identyczny, ale kiedy mówimy o amplitunerach dwóch firm należących do tego samego koncernu, to co w tym złego? Sam już przyzwyczaiłem się do tego, że gdy otrzymuję informację prasową o nowym amplitunerze Denona, pewnie za trzy minuty dostanę maila z informacją o bliźniaczym Marantzu. Jednak w przypadku DRA-800H i NR1200 rzeczywiście coś jest na rzeczy. Oba modele różnią się dość mocno. Denon jest wyższy, cięższy, mocniejszy i odrobinę tańszy, natomiast Marantz otrzymał smukłą obudowę i szereg rozwiązań, które sprawiają, że mamy wrażenie obcowania ze sprzętem bardziej "hajfajowym" niż "kinodomowym".
Amplituner prezentuje się bardzo elegancko i wcale nie jest tak lekki, jak można by było przypuszczać. Zarówno panel frontowy, jak i tylna ścianka są gęsto zabudowane, ale tego akurat należało się spodziewać. Umieszczenie wszystkich typowo amplitunerowych funkcji w urządzeniu, które zmieści się w typowej szafce pod telewizorem (oczywiście pod warunkiem zachowania odrobiny wolnej przestrzeni dla prawidłowej wentylacji) musiało wiązać się z pewnymi kompromisami. Już w momencie premiery tego modelu, jego wyposażenie naprawdę mnie zaskoczyło. NR1200 nie jest tylko stereofonicznym wzmacniaczem z kilkoma wejściami cyfrowymi, łącznością sieciową i bajerami przeszczepionymi z amplitunerów kina domowego. Bardziej przypomina nowoczesny amplituner, który zamiast pięciu, siedmiu, dziewięciu czy jedenastu kompletu terminali głośnikowych ma cztery (A i B). Niektórzy zrobią z tego użytek, inni natomiast pozostaną przy jednym komplecie i będą mieli święty spokój. Urządzenie daje nam jednak masę innych możliwości. Sieć? Jest. Możemy się do niej podłączyć za pomocą kabla LAN lub anteny Wi-Fi. Bluetooth? Jest. Wejścia cyfrowe? Są. Co prawda tylko dwa (koaksjalne i optyczne), ale większości użytkowników w zupełności to wystarczy. Tym bardziej, że obok, w górnej części tylnego panelu, zobaczymy aż sześć (!) gniazd HDMI. Aż nie wiem kto mógłby je wszystkie wykorzystać. Jest też gniazdo antenowe (FM/DAB+), wejście gramofonowe, trzy wejścia analogowe, wyjście dla drugiej strefy, pre-out, dwa wyjścia RCA dla aktywnych subwooferów, złącza dla zdalnego sterowania i gniazdo zasilające.
PREZENTACJA: Historia ma znaczenie - Marantz
Przednia ścianka wygląda bardziej "amplitunerowo" niż "wzmacniaczowo", co jest dość oczywiste i jak najbardziej uzasadnione. W przypadku Marantza trudno jednak mówić o gigantycznych różnicach, bo - zgodnie z przyjętym dawno temu schematem - zarówno budżetowe integry, jak i amplitunery kina domowego w obudowach typu slim mają fronty z wyraźnym podziałem na część centralną i lekko wygięte boczki. Centralnie umieszczone logo, duże pokrętła osadzone w pionowych wycięciach, włącznik na lewym "skrzydle", a także gniazdo słuchawkowe i mniejsze pokrętła do regulacji barwy i balansu osadzone symetrycznie, w dolnej części czołówki - wszystko się tutaj zgadza. Zamiast poziomej listwy z podświetlanymi źródłami, mamy tu spory, czytelny wyświetlacz, a pod nim jeszcze rząd małych przycisków dających nam szybki dostęp do kilku ważnych funkcji, takich jak aktywacja poszczególnych wyjść głośnikowych, przesyłanie sygnału do drugiej strefy czy wygaszenie wyświetlacza. Trzeba przyznać, że mimo ogromnych możliwości, NR1200 jest urządzeniem całkiem dyskretnym. Jeżeli chcemy z czegoś skorzystać - możemy. Ale nie musimy. Audiofile na pewno zwrócą uwagę na tryb Pure Direct, który wyłącza wszystkie niepotrzebne zabawki i omija regulację barwy. W pokładowym menu znajdziemy wiele ciekawych opcji, jednak kiedy widzę taki przycisk, nie mogę się pohamować. Wiem, że wyłączenie zbędnych dodatków i wygaszenie wyświetlacza nie sprawi, że budżetowy Marantz nagle zamieni się w wypasionego Krella, ale jeżeli w prosty sposób mogę poprawić brzmienie choćby o ułamek procenta, robię to bez wahania.
Z punktu widzenia ergonomii mogę przyczepić się tylko do dwóch drobiazgów. Po pierwsze, poruszanie się po pokładowym menu za pomocą przycisków i pokręteł na przedniej ściance nie zawsze wygląda tak, jak byśmy się spodziewali. Trzeba się tym wszystkim trochę pobawić, aby załapać o co chodzi. Albo użyć dołączonego do zestawu pilota. W ten sposób dokopiemy się do wszystkich ustawień bez problemu. Druga sprawa to naklejki, którymi przyozdobiony był testowany egzemplarz. Dwie - po jednej na każdym "skrzydle". Gdyby informowały one o czymś, co świeżo upieczony właściciel takiego urządzenia mógłby przeoczyć, a co mogłoby się skończyć uszkodzeniem sprzętu, nie czepiałbym się w ogóle. Ale tu z lewej strony mamy kod QR i adres strony producenta, a z prawej - loga obsługiwanych serwisów i formatów oraz kluczowe informacje o dostępnych gniazdach i funkcjach. Obie naklejki są całkowicie zbędne. Sprawdzą się co najwyżej na półce w elektronicznym supermarkecie. Ale zerwać je będzie musiał każdy. Kiedy widzę coś takiego, mam ochotę wsiąść w samolot, wparować do fabryki, znaleźć człowieka odpowiedzialnego za tę głupotę i obkleić tym foliowym śmieciem jego komputer, telefon, portfel, kartę kredytową, samochód, rower, telewizor, żonę, dzieci i psa. Co więcej, na jednej z naklejek - podobnie, jak na pudełku - znajdziemy napis informujący o tym, że NR1200 dysponuje mocą 135 W na kanał. Naprawdę? To dlaczego w tabeli danych technicznych widnieje 75 W/8 Ω? Nie wiem, nie chce mi się zagłębiać w firmowe materiały, ale podejrzewam, że na pewnym etapie swojego życia opisywany model trafił w ręce specjalistów od marketingu, którzy na co dzień zajmują się amplitunerami kina domowego. W ich świecie urządzenie tego typu może bez problemu oddać na wyjściach głośnikowych więcej mocy niż pobiera z gniazdka. Wyniki pomiarów są naginane na kilka różnych sposobów - od mierzenia ich przy jednym wysterowanym kanale aż po podawanie mocy przy czterech omach i to najlepiej w RMS-ie. To tak, jakby producent samochodów podawał spalanie zmierzone podczas zjeżdżania ze stromej góry. Na pudełku widzimy więc 180 lub 220 W, ale przy wszystkich pięciu czy siedmiu kanałach, z ośmioomowymi kolumnami możemy liczyć co najwyżej na 25-40 W. Cudów nie ma, ale producenci amplitunerów kina domowego najwyraźniej mają klientów za idiotów. Szkoda tylko, że ta choroba przenosi się teraz na sprzęt stereo. I szkoda, że NR1200, który jest w gruncie rzeczy dobrze zapowiadającym się wzmacniaczem, z klasyczną końcówką mocy, porządnym zasilaniem i wysokiej jakości DAC-em, został przez producenta potraktowany bardziej jak kinowy kombajn niż sprzęt dla audiofilów.
HEOS jest moim zdaniem jednym z najfajniejszych tego typu systemów na rynku. Jego największą zaletą jest łatwość przerzucania się między poszczególnymi urządzeniami, łączenia ich w grupy lub zarządzania odtwarzaniem w każdym pokoju. Wystarczy podłączyć opisywany amplituner do sieci i zainstalować aplikację na swoim telefonie lub tablecie, a pilota możemy w tym momencie schować do szuflady.Jak przystało na nowoczesne urządzenie łączące w jednej obudowie wzmacniacz stereo, tuner radiowy, przetwornik cyfrowo-analogowy, streamer, phono stage, wzmacniacz słuchawkowy i parę innych modułów, NR1200 jest zaskakująco elegancki i łatwy w obsłudze. Muszę jednak zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze, podczas odsłuchu podłączyłem amplituner do sieci kablem LAN, w związku z czym ominęła mnie procedura wpisywania hasła Wi-Fi. A ta jest idiotyczna, o czym przekonałem się przygotowując urządzenie do sesji fotograficznej. Japończycy zdecydowali się podzielić alfabet na dwie połówki, w związku z czym musiałem co chwila zastanawiać się o co chodzi i przeskakiwać z jednej na drugą. Jeżeli macie hasło z wielkimi i małymi literami, cyframi i znakami specjalnymi, nie zazdroszczę. W końcu na pewno uda się je wpisać, ale naprawdę lepiej już było nie kombinować, bo nawet w streamerach z archaicznymi wyświetlaczami robiłem to szybciej. Po drugie, przyciski na przedniej ściance urządzenia obsługują funkcje, z których... No właśnie, będziemy korzystać najczęściej? Nie jestem przekonany czy wybór źródła dla drugiej strefy jest aż tak ważny. Wszystkie powyższe problemy znikają jednak w momencie, gdy urządzenie jest już zainstalowane i podłączone, a my możemy zacząć obsługiwać je za pomocą aplikacji. A ta jest naprawdę świetna. Możliwe, że nie jestem do końca obiektywny, ponieważ na co dzień używam odtwarzacza ND8006 tej samej marki, a na dłuższe wyjazdy zabieram ze sobą głośnik Denon HEOS 1 HS2, pracujący pod kontrolą tej samej aplikacji. Mam jednak wrażenie, że to coś więcej, niż siła przyzwyczajenia. HEOS jest moim zdaniem jednym z najfajniejszych tego typu systemów na rynku. Jego największą zaletą jest łatwość przerzucania się między poszczególnymi urządzeniami, łączenia ich w grupy lub zarządzania odtwarzaniem w każdym pokoju. Wystarczy podłączyć opisywany amplituner do sieci i zainstalować aplikację na swoim telefonie lub tablecie, a pilota możemy w tym momencie schować do szuflady. Bez problemu wybudzimy urządzenie z trybu czuwania, wybierzemy wejście, którego chcemy używać, puścimy muzykę z wybranego serwisu streamingowego lub udostępnionych w sieci plików, a nawet z dużą prezycją ustawimy poziom głośności.
Audiofilów na pewno ucieszy fakt, że NR1200 obsługuje pliki wysokiej rozdzielczości - ALAC, FLAC i WAV do 24 bit/192 kHz oraz DSD do 5,6 MHz. Jeśli jest coś, co w aplikacji HEOS niezmiennie mnie irytuje, jest to brak możliwości przewinięcia odtwarzanego utworu. Jak już puścimy, to leci - od początku do końca. Podczas normalnego użytkowania nie stanowi to dla mnie problemu, bo nie lubię słuchać muzyki na wyrywki. Co innego, gdy chcę potraktować testowany sprzęt kilkoma wybranymi fragmentami, albo posłuchać końcówki "Anesthetize" Porcupine Tree z płyty "Fear of a Blank Planet". Kawałek jest znakomity, ale trwa grubo ponad 17 minut i długo nabiera tempa. Nie rozumiem jak można było zapomnieć o tak podstawowej rzeczy, jak pasek przewijania, ale może jest w tym jakiś głębszy sens. Z ciekawostek, NR1200 ma funkcję Bluetooth Out, dzięki której można sparować urządzenie ze słuchawkami bezprzewodowymi, jeśli takowe posiadamy. W wielu systemach błogosławieństwem będą też gniazda HDMI. No bo w końcu jakie zewnętrzne źródła można podłączyć do wzmacniacza, który jest jednocześnie streamerem i tunerem radiowym? Gramofon? Magnetofon? Odtwarzacz płyt kompaktowych? W dzisiejszych czasach będzie to raczej telewizor, dekoder lub konsola. Nie oszukujmy się - duży ekran z aplikacją Netflixa lub innego serwisu wideo, a do tego dźwięk z porządnego systemu stereo to całkiem niezły plan na wieczór. Znam lepsze sposoby spędzania wolnego czasu, ale znam i gorsze.
Brzmienie
Test odsłuchowy rozpocząłem od kilkugodzinnej rozgrzewki. Miałem bowiem możliwość przetestowania pierwszego egzemplarza tego amplitunera, jaki pojawił się w naszym kraju. Do naszej redakcji nie przyjechał wprawdzie prosto od producenta, ale było blisko - wcześniej zdążyli go rozpakować i obejrzeć tylko pracownicy polskiego dystrybutora tej marki. Jeśli w ogóle grał, to niezbyt długo. Dałem mu więc trochę czasu na dojście do siebie, a po kilku godzinach srogiego łojenia, przed którym schowałem się w biurze za zamkniętymi drzwiami, wróciłem i postanowiłem sprawdzić czy nawet taki napakowany funkcjami i gniazdami piecyk może zaśpiewać tak, jak spodziewałbym się po urządzeniu tej marki. Byłem oczywiście przygotowany na to, że kilka godzin grania może nie wystarczyć, aby taki amplituner osiągnął pełnię swoich możliwości, jednak na nowego Marantza czekali również inni recenzenci i w związku z tym dalsze zmiany postanowiłem obserwować na bieżąco podczas kolejnych dni odsłuchu.
TEST: DALI Oberon 3
Pierwsze wrażenie? Gra. I to dokładnie tak, jak powinien grać dobry, budżetowy system Marantza. Naturalnie, dynamicznie, szybko, z poszanowaniem prawidłowych proporcji, ale też łatwo wyczuwalnym charakterem skręcającym w kierunku typowo japońskiej szkoły brzmienia. NR1200 nie wyrzeka się swoich korzeni. Wie jakie logo widnieje na jego przednim panelu i jak w związku z tym powinien traktować muzykę. W jego wydaniu jest ona żywa, przyjemnie lekka i pełna detali. Najwięcej dzieje się oczywiście w zakresie średnich i wysokich tonów, a o odpowiednie dociążenie dźwięku dba mocny, całkiem niski, ale przede wszystkim rytmiczny i konturowy bas. Nic się tutaj nie wlecze ani nie rozpływa. Marantz nie przykrywa muzyki ciepłym kocem. Przeciwnie. Chce, aby artyści śpiewali i tańczyli dla nas tu i teraz, a jeśli nie będą mieli na to ochoty, delikatnie kopnie ich w tyłek, wypchnie na scenę i podłączy do prądu. Stara się wyciągnąć z naszych ulubionych nagrań wszystko, co sprawi, że będziemy się dobrze bawić. To nie jest budyń waniliowy. Raczej świeża sałatka z kurczakiem, chrupiącymi grzankami i odrobiną pikantnego sosu. Zdrowa, ale też pożywna i konkretna.
Przed rozpoczęciem testu zastanawiałem się czy tak bogato wyposażony amplituner nie jest już lekką przesadą. Innymi słowy, czy upchnięcie w jednej obudowie tylu funkcji nie sprawi, że będziemy mieli do czynienia z urządzeniem pozbawionym własnego charakteru. Niestety, często tak się to kończy. Ale nie tym razem. Mimo, że NR1200 to tak naprawdę kilka komponentów umieszczonych we wspólnym pudełku, a nawet na przekór umieszczonemu z tyłu napisowi, który informuje, że wyprodukowano go w Wietnamie, Marantz pozostał Marantzem, a Japonia pozostała Japonią. Przypomniała mi się jedna z pierwszych prezentacji Kena Ishiwaty, w której miałem okazję uczestniczyć. Pamiętam, że porównywał wtedy dwa systemy tej marki - z górnej i dolnej półki. Nie chodziło jednak o udowodnienie, że sprzęt za kilkadziesiąt tysięcy złotych zostawi w tyle wielokrotnie tańszy zestaw, ale o pokazanie pewnych cech wspólnych i przekonanie zgromadzonych na sali melomanów, że pod pewnymi względami budżetowy system może zbliżyć się do tego hi-endowego. Pomógł w tym zapewne wybór odpowiednich fragmentów muzycznych, ale efekt został osiągnięty. Niektórzy słuchacze wychodzili z sali zastanawiając się po co audiofile wydają tyle pieniędzy na elektronikę, skoro sprzęt za kilka tysięcy złotych potrafi zagrać prawie tak samo. Dziś tamte urządzenia ciężko już znaleźć nawet na internetowych portalach aukcyjnych, a i sam Ken Ishiwata odszedł z Marantza, co jeszcze niedawno wydawało się niewyobrażalne. Ale pewne rzeczy przetrwały i najwyraźniej zakorzeniły się w świadomości inżynierów tej firmy tak mocno, że nawet uniwersalny, wielofunkcyjny amplituner pokazuje to, za co wielu audiofilów kocha jej urządzenia. Oczywiście wszystko to odbywa się w zupełnie innej skali. Kiedy mówię o dynamice czy przejrzystości, nie mam na myśli poziomu zarezerwowanego dla hi-endowych wzmacniaczy i streamerów. Ale kierunek jest ten sam.
Z tego skromnego urządzenia można wycisnąć naprawdę sporo. Trzeba tylko wiedzieć jak. Najprostszym sposobem jest bez wątpienia inwestycja w software. Domyślam się, że większość użytkowników wybierze najwygodniejszą opcję i będzie słuchać muzyki z popularnych serwisów streamingowych albo przez Bluetooth, z telefonu lub komputera. Wystarczy jednak sięgnąć po bezstratną muzykę lub pliki hi-res, aby wejść w zupełnie inny świat.Pod koniec testu, kiedy amplituner był już porządnie wygrzany, pozwoliłem sobie przeprowadzić kilka eksperymentów. Wyszedłem poza obowiązkowy zestaw nagrań i muzykę, którą akurat odkrywałem, pogrzebałem w ustawieniach, a na koniec zmieniłem kolumny i sprawdziłem jak NR1200 poradzi sobie w towarzystwie wielokrotnie droższych Audiovectorów. Wnioski są dość ciekawe. Okazało się bowiem, że z tego skromnego urządzenia można wycisnąć naprawdę sporo. Trzeba tylko wiedzieć jak. Najprostszym sposobem jest bez wątpienia inwestycja w software. Domyślam się, że większość użytkowników wybierze najwygodniejszą opcję i będzie słuchać muzyki z popularnych serwisów streamingowych albo przez Bluetooth, z telefonu lub komputera. Wystarczy jednak sięgnąć po bezstratną muzykę lub pliki hi-res, aby wejść w zupełnie inny świat. Wiem, że dla audiofilów to normalka, ale nie spodziewałem się, że amplituner stereo za trzy tysiące złotych również pokaże te różnice bardzo, ale to bardzo wyraźnie. Liczy się nie tylko jakość samych plików, ale także - a może przede wszystkim - jakość nagrania. Jeżeli sięgniemy po coś lepszego niż Bluetooth czy Spotify, jeżeli realizatorzy się postarali, Marantz zaśpiewa naprawdę pięknie. Jego brzmienie staje się wówczas nie tylko naturalne, szybkie, czyste i dynamiczne, ale też gładkie i dźwięczne. Ze słabszymi realizacjami bywa różnie. W skrajnych przypadkach efekt może być niestety odwrotny. NR1200 pokaże nam wszystkie brudy i niedociągnięcia, a jeśli podsuniemy mu jakiegoś koszmarnego gniota, zacznie grać płasko, sucho i ostro. Zachęcam do zbadania tematu, bo niewielkim lub nawet zerowym kosztem można wskoczyć na zupełnie inną półkę jakościową. Fajnie, że Marantz to pokazuje. To bardzo dobrze o nim świadczy, choć - tak, jak wspomniałem - na niektórych płytach można się porządnie "przejechać". Druga kwestia to oczywiście kolumny. Osobiście szukałbym takich, które do wszystkich zalet Marantza dodadzą odrobinę ciepła, spokoju i najniższego basu. Nie chcę wskazywać konkretnych marek i modeli, ale eksperyment z Audiovectorami QR5 dał mi do zrozumienia, że zestawy o szybkim i rozdzielczym brzmieniu mogą podkreślić charakter amplitunera, co na dłuższą metę nie zawsze będzie przyjemne. Jeśli ktoś szuka właśnie takiego dźwięku, nie ma problemu, ale rozsądniej będzie wybrać kolumny, które pociągną brzmienie w zupełnie innym kierunku. W przyrodzie musi być przecież jakaś równowaga, prawda?
Budowa i parametry
Marantz NR1200 to sieciowy amplituner stereo, który zgodnie z zamysłem konstruktorów ma pozwolić użytkownikom cieszyć się dźwiękiem wysokiej jakości, ale bez konieczności zakupu wielokanałowego amplitunera AV, który - wraz ze znacznie większym kompletem kolumn - może być skomplikowany w instalacji i konfiguracji. Producent zapewnia, że jego inżynierowie starannie wybrali i zoptymalizowali podzespoły zastosowane w tym modelu, używając tylko najlepszych części, testując je i prowadząc intensywne odsłuchy w dedykowanych laboratoriach w Europie i Japonii. Sercem NR1200 jest nowo zaprojektowana końcówka mocy oddająca 75 W na kanał przy 8 Ω. Moduł wzmacniacza zawiera oddzielne, symetryczne końcówki mocy dzielące centralnie umiejscowiony zasilacz z niezależnymi uzwojeniami dla każdej sekcji urządzenia. Oznacza to, że transformator jest podłączony niezależnie do obwodów wzmacniacza, przedwzmacniacza, modułu bezprzewodowego oraz przedniego wyświetlacza, co ma poprawiać separację kanałów, zmniejszać zakłócenia i zapewniać obszerną scenę dźwiękową. Ponadto, amplituner został wyposażony w dwa oddzielne przetworniki cyfrowo-analogowe AK4458 skonfigurowane w trybie Dual Differential Mode, po jednym na kanał. Taka konstrukcja DAC-a ma zwiększać zakres dynamiki i poprawiać stosunek sygnału do szumu, zapewniając wyraźniejszy dźwięk ze źródeł cyfrowych. NR1200 dekoduje bezstratne pliki audio ALAC, FLAC i WAV o wysokiej rozdzielczości do 24 bit/192 kHz, a także DSD 2,8 MHz i 5,6 MHz. Amplituner wyposażony został w 5 wejść HDMI. Każde z nich obsługujące HDCP 2.3, rozdzielczość wideo 4K Ultra HD 60Hz, 4:4:4 Pure Color sub-sampling, HLG, High Dynamic Range (HDR10), 21:9 wideo, 3D oraz BT.2020. Ponadto, kanał zwrotny audio ARC (Audio Return Channel) obsługuje transmisję dźwięku z telewizora za pomocą pojedynczego kabla HDMI. Jak to wszystko wygląda w środku? Jeżeli wyobrazicie sobie połączenie budżetowego wzmacniacza ze streamerem, przetwornikiem, tunerem radiowym, przedwzmacniaczem gramofonowym i kilkoma innymi bajerami - właśnie tak. Wnętrze jest gęsto zabudowane, ale poszczególne sekcje umieszczono na oddzielnych płytkach, w związku z czym łatwo można wyróżnić tu transformator z rdzeniem EI, układy zasilające, moduł łączności sieciowej, przetwornik, a także wzmacniacz, z tranzystorami mocy oddającymi ciepło do dużego radiatora umieszczonego w pobliżu przedniej ścianki urządzenia. Nie uświadczymy tu może jakichś audiofilskich komponentów, jednak całość sprawia wrażenie przemyślanej, a opisy na poszczególnych płytkach świadczą o tym, że NR1200 nie jest złożony z części, które "leżały w fabryce". Swoją drogą, wszyscy zastanawiają się czy NR1200 jest kopią Denona DRA-800H, ale spójrzcie na rozbierane zdjęcie "kinowego" modelu AVR-X2400H. Nie widzicie tu uderzających podobieństw? Ja widzę. Tak czy inaczej, większość elementów musiała zostać przystosowana do pracy w trybie dwukanałowym, więc - mimo podobnej architektury wewnętrznej, a nawet uderzającego podobieństwa układów zasilających, radiatora czy modułu łączności sieciowej - NR1200 jest zupełnie nowym urządzeniem. Mając na uwadze funkcjonalność tego amplitunera i przedział cenowy, w którym się poruszamy, można powiedzieć tylko jedno - dobra robota.
Werdykt
Marantz dołącza do grona firm, które zrozumiały, że kino domowe w klasycznym wydaniu, z wielokanałowym amplitunerem, kolumnami rozstawionymi po całym pokoju i kablami, z którymi nie wiadomo co zrobić, zupełnie nie pasuje do dzisiejszych realiów. Po co fundować sobie taki kłopot? Żyjemy w świecie, w którym wszytko jest coraz mniejsze, bardziej funkcjonalne i wygodne w użyciu, dlatego klienci wybierają soundbary, głośniki bezprzewodowe i luksusowe systemy all-in-one. A jeśli choć trochę zależy im na jakości dźwięku, wybiorą stereo i postawią w swoim salonie dwie porządne kolumny. NR1200 to dla nich strzał w dziesiątkę. Ma wszystkie gniazda i funkcje, którymi mogą się pochwalić najnowsze amplitunery wielokanałowe, ale zwalnia nas z konieczności zakupu głośnika centralnego, kolumn efektowych, aktywnego subwoofera i głośników przeznaczonych do powieszenia na suficie. Podłączcie do niego rozsądne podłogówki lub monitory o naturalnym, głębokim, lekko ocieplonym brzmieniu, a nie będziecie się nawet zastanawiać czy utraciliście coś rezygnując z dodatkowych kanałów. Stereo rządzi!
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 75 W/8 Ω
Wejścia analogowe: 3 x RCA, 1 x phono (MM)
Wyjścia analogowe: 3 x RCA (Zone 2, Front, Subwoofer)
Wejścia cyfrowe: 1 x optyczne, 1 x koaksjalne, 1 x USB, 1 x LAN
Wejścia video: 5 x HDMI
Łączność: Wi-Fi, Bluetooth, AirPlay 2
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Tuner: DAB+, FM
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 100 kHz
Zniekształcenia: 0,01%
Stosunek sygnał/szum: 98 dB
Wymiary (W/S/G): 10,5/44/37,8 cm
Masa: 7,9 kg
Cena: 2995 zł
Konfiguracja
Marantz ND8006, Pylon Audio Sapphire 31 StereoLife Edition, Audiovector QR5, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Cardas Clear Reflection, Equilibrium Pure Ultimate, Melodika Purple Rain, LG 55SK8100PLA, Apple iPhone 5S, Enerr Tablette 6S, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Paweł
Przydałby się jeszcze test Denona DRA-800H. No chyba, że te oba urządzenia niewiele się od siebie różnią i nie ma to sensu.
2 Lubię -
stereolife
Na pewno takie porównanie byłoby ciekawe, ale nie przeprowadzimy go z kilku powodów. Po pierwsze, DRA-800H ruszył w trasę po innych redakcjach, a my nie jesteśmy aż tak mocni, aby zgarniać dwie tak ważne nowości. Po drugie, gdyby okazało się, że oba urządzenia są do siebie bardzo podobne (a jest na to spora szansa), w drugiej recenzji musielibyśmy co chwila odwoływać się do pierwszej i ewentualnie szukać jakichś drobnych różnic. I tu powód trzeci - wolimy już w tym czasie przetestować jakieś zupełnie inne urządzenie, bo tak będzie po prostu ciekawiej, a i nikt nie będzie nam zarzucał, że tylko na zmianę jest Denon, Marantz, Onkyo i Yamaha. Dla odmiany, testujemy w tym momencie niezwykle ciekawy odtwarzacz przenośny Astell&Kern Kann Cube i hybrydowy wzmacniacz zintegrowany Unison Research Unico 90, a w kolejce czekają jeszcze piękne monitory Vienna Acoustics Haydn Jubilee i parę innych audiofilskich kąsków.
0 Lubię -
Tomasz
Jakie monitory do tego Marantza polecilibyście przetestować? Interesuje mnie Wasze zdanie, z czym by fajnie zagrał? Właśnie chcę posłuchać i Denona DRA-800H i tego Marantza z jakimiś monitorami (z miejscem w pokoju problem) i na razie mój wybór to Pylony (Ruby, Diamond, Opal), Focal (Chorus 706 i Chora 806), ELAC Debut 2.0 B6.2, Cambridge SX 60 lub Aeromax 2. Na co byście stawiali? Z góry dziękuję za jakąś podpowiedź.
0 Lubię -
stereolife
Tak, jak napisaliśmy w teście, stawialibyśmy raczej na zestawy o naturalnym, lekko ocieplonym brzmieniu. Z powyższej listy chyba żadne, może oprócz Pylonów, nie trafiają w ten opis. Jeżeli chciałby Pan uzyskać konkretną podpowiedź, prosimy o zapoznanie się z działem FAQ, a następnie napisanie Kontakt. Jeśli otrzymamy od Pana komplet informacji (pokój, preferencje brzmieniowe, przedział cenowy), postaramy się coś podpowiedzieć. W przeciwnym wypadku jest to gra w statki - może być trafienie, a może być pudło.
1 Lubię -
Marek
Ja do tego Marantza mam podłogówki Canton SP 706 i jest super, ale używam tylko do słuchania muzyki. TV jest podłączony do soundbar.
0 Lubię -
Jarek
Dzień dobry. Doskonała analiza i test. Rzadko spotyka się tak profesjonalne podejście. Pozdrawiam!
0 Lubię -
Piotr
Fajny sprzęt, ale jednak mam kilka uwag:
1. Menu na tv wygląda jakby było z czasów Commodore 64 i na dzień dobry robi słabe wrażenie.
2. Aplikacja Heos nie pozwala na precyzyjne ustawienie głośności, łatwo nieopacznie przeciągnąć palcem na wysoki poziom. Także pilot musi być pod ręką, żeby włączyć urządzenia, bo aplikacja go "nie widzi".
3. Nieco za małe są otwory na kable głośnikowe. Z 4 mm miałem problem, ale jakoś się udało.
4. Po włączeniu długo się czeka na "wgranie" pendrive'a (128 GB - około 150 albumów we FLAC).
5. Podczas włączania (nie zawsze) słychać stosunkowo głośne "puknięcie". Nie wiem czy jest to wada, czy to jest normalna praca np.: przekaźników.
Po za powyższym same zalety.0 Lubię -
Marcin
Dzień dobry. Mam pytanie odnośnie kolumn 6 Ω. Na jakie parametry wpłynie podłączenie takich kolumn. Pozdrawiam.
1 Lubię
Komentarze (8)