Koss Porta Pro Wireless
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Koss Porta Pro to w świecie słuchawek prawdziwy ewenement. Produkt absolutnie kultowy. Żywa legenda. Ciężko uwierzyć, by jakikolwiek meloman lub audiofil nie kojarzył tej nazwy i nigdy w życiu nie widział charakterystycznych, kompaktowych nauszników ze srebrnym pałąkiem i niebieskimi obudowami przetworników. Ta niezwykle prosta, ale pod wieloma względami także niepowtarzalna konstrukcja jest jednym z najbardziej ponadczasowych produktów w historii sprzętu audio w ogóle. Słuchawki, które można dziś kupić w jednym z autoryzowanych salonów Kossa, niczym nie różnią się od tych, które wprowadzono na rynek 35 lat temu. W przeciwieństwie do monitorów BBC, nowych vintage'owych kolumn JBL-a lub oldschoolowych, lampowych końcówek mocy McIntosha, tutaj nie wprowadzano nowych głośników, nie ulepszano obudów i gniazd ani nie odbudowywano niczego na podstawie szkiców znalezionych na strychu. Oryginalne słuchawki nigdy nie zostały bowiem wycofane z produkcji, a jedynymi udziwnieniami, jakie pojawiały się na przestrzeni lat były niestandardowe wersje kolorystyczne - czerwone, złote, beżowe, zielone, białe... Na tym jednak nie wprowadzono istotnych zmian w ich konstrukcji. Amerykanie oparli się tej pokusie uznając, że Porta Pro jest produktem skończonym i nie wymagającym poprawek. Być może również dlatego produkowane od 1984 roku słuchawki stały się wzorem, do którego siłą rzeczy porównuje się wszystkie inne nauszniki zaprojektowane z myślą o współpracy ze sprzętem przenośnym. Zmieniło się jednak coś innego. Dziś rzadko kto podłącza słuchawki do kieszonkowego kaseciaka. Muzyki - a już w szczególności poza domem - słuchamy teraz głównie ze smartfona. A ponieważ niemal wszystko możemy już połączyć bezprzewodowo, przyszła pora na ważne udoskonalenie. Porty Pro straciły kabel! No, może nie do końca, ale dla fanów tych słuchawek wprowadzenie modelu z dopiskiem "Wireless" było niczym przesiadka z dymiącego diesla na auto elektryczne. Firma zachowała klasyczny kształt kultowych nauszników, ale jednocześnie zadbała o to, aby po Porty Pro mogli sięgnąć młodzi ludzie, dla których słuchawki przewodowe to przeżytek - nie ważne jak dobre i legendarne by nie były. Wbrew pozorom, wprowadzenie wersji bezprzewodowej oznacza także szereg innych zmian.
Dlaczego przewodowe Porty Pro cieszą się taką popularnością? Oczywiście, duży wpływ na to ma ich lekka, składana konstrukcja oraz brzmienie dostosowane do realiów odsłuchu podczas spaceru po zatłoczonym mieście. Nikt nigdy nie twierdził bowiem, że są to słuchawki grające neutralnie i liniowo. Kiedy posłuchamy ich w cichym pomieszczeniu, szybko dojdziemy do wniosku, że mają stanowczo zbyt dużo basu. Wystarczy jednak wsiąść do autobusu, przejść się gwarnymi korytarzami pod Dworcem Centralnym lub wsiąść na rower i zrobić krótką rundkę w wietrzny dzień, aby zmienić zdanie. W takich sytuacjach dochodzi do nas mnóstwo hałasu z zewnątrz, a jeśli korzystamy z normalnych słuchawek o dobrze zrównoważonym brzmieniu, cały efekt i tak pójdzie się chrzanić. W pierwszej kolejności bas. Dźwięki generowane przez przejeżdżające samochody, huk towarzyszący przejażdżce metrem, a nawet zwykły podmuch wiatru - wszystko to sprawia, że niskie tony w naszej ulubionej muzyce są dosłownie pożerane i giną w całym tym zgiełku. Jednak potężny bas Kossów potrafi to wszystko przetrwać. Pewnie, dziś możemy powiedzieć, że są na to inne sposoby. Można wybrać duże, zamknięte słuchawki wokółuszne, najlepiej z systemem aktywnej redukcji hałasu. Ale nie jest to rozwiązanie dla każdego. Wielu użytkowników woli mniejszy i bardziej poręczny sprzęt, a odcinanie się od świata zewnętrznego w skrajnych przypadkach może być nawet niebezpieczne. Co prawda, producenci takich nauszników wprowadzają różne systemy przepuszczające dźwięki otoczenia do naszych uszu, jednak zwykle odbywa się to na wyraźne życzenie użytkownika. Kiedy chcemy zajść do piekarni po drożdżówkę - super, ale kiedy nie widzimy i nie słyszymy pędzącego na nas samochodu albo dryblasa na elektrycznej hulajnodze - już nie do końca. Uważam jednak, że ogromna popularność modelu Porta Pro wynika z jego niskiej ceny. Oficjalnie słuchawki kosztują 219 zł, jednak od kiedy pamiętam obowiązuje na nie promocja i w tej chwili można je dostać za 145 zł. Brzmi to tak, jakby Amerykanie zwyczajnie zapomnieli, że istnieje coś takiego, jak inflacja. A ta szczególnie mocno dotyka przecież produktów, które zyskały miano kultowych. Najwyraźniej nie w tym przypadku. Wydawałoby się, że wersja bezprzewodowa będzie znacznie droższa, jednak i tutaj zdecydowano się przyjąć taktykę "no-nonsense". I znów, oficjalna cena modelu Porta Pro Wireless to 449 zł, jednak nad nią widnieje także cena promocyjna - 369 zł. Oznacza to, że są to jedne z najtańszych bezprzewodowych słuchawek na rynku. A już na pewno, jeśli bierzemy pod uwagę wyłącznie produkty znanych i cenionych firm. To co? Gotowi na spotkanie z legendą?
Wygląd i funkcjonalność
Aby w pełni zrozumieć fenomen tego modelu, należy cofnąć się w czasie. John Koss wprowadził na rynek swoje pierwsze stereofoniczne słuchawki - SP/3 - w roku 1958. Wraz ze swoim przyjacielem, Martinem Lange, stworzył również gramofon o nazwie 390 Phonograph. Konstrukcja zebrała wiele pozytywnych opinii podczas jednej z większych wystaw sprzętu audio w stanie Wisconsin, jednak to właśnie słuchawki miały rozsławić nazwisko założyciela firmy na całym świecie. Z nauszników Kossa korzystały takie sławy, jak Tony Bennett, Bobby Hackett, Les Brown czy Frank Sinatra Jr. Model Pro-4 znalazł się na wyposażeniu samolotu Air Force One w czasie prezydentury Richarda Nixona. Firma ma na koncie wiele ciekawych wynalazków, jak chociażby słuchawki elektrostatyczne ESP/6 z wbudowanym energizerem z 1968 roku, model HV/1A z 1974 roku - pierwsze dynamiczne słuchawki potrafiące odtworzyć 10 oktaw czy profesjonalne, zamknięte słuchawki Pro/4AAA z 1976 roku wyposażone w pneumatyczne poduszki wokółuszne. Co ciekawe, Koss był również jednym z pierwszych producentów, którzy wprowadzili na rynek słuchawki bezprzewodowe. Historia bohatera naszego testu zaczyna się tak naprawdę w roku 1982, kiedy to firma wprowadziła pierwsze słuchawki stworzone z myślą o pracy ze sprzętem przenośnym - K/6LC. W tym samym roku w katalogu pojawiły się malutkie P/19, a dwa lata później wprowadzono bardzo ładne, wręcz luksusowe K/40LC. Możliwe, że w momencie premiery w 1984 roku, Porty Pro były po prostu kolejnymi słuchawkami w ofercie Kossa. Firma kontynuowała bowiem zmasowany atak na ten segment, wprowadzając większe Pro/4X+, Pro/4XAAA i JCK/200, a także leciutkie, kolorowe KFF/100 i KFF/300. Ale było już po zawodach. Porty Pro okazały się czymś naprawdę wyjątkowym. Amerykanie podejmowali oczywiście próby stworzenia czegoś, co mogłoby im dorównać. Jedną z nich było na przykład wprowadzenie na rynek modelu KSC35 w 1995 roku. Można powiedzieć, że były to takie Porty Pro bez pałąka - montowało się je na uszach za pomocą specjalnych klipsów. Pomysł przyjął się średnio. W 1999 roku zaprezentowano model Sporta Pro, który można było nosić w innej pozycji - z pałąkiem zawieszonym na szyi. W szczególności miało się to spodobać sportowcom i osobom, które nie chciały zepsuć sobie fryzury. Powiedzmy, że się udało, jednak sukcesu oryginału nie udało się powtórzyć. W 2012 roku pojawiła się odmiana o nazwie Porta Pro KTC, z zawieszonym na kablu pilotem wyposażonym w mikrofon do prowadzenia rozmów telefonicznych. Dopiero rok temu kultowe Kossy straciły kabel na dobre. No... Może nie do końca, bo zamiast modyfikować całą konstrukcję, producent wybrał drogę na skróty i do doskonale znanych słuchawek doczepił krótki przewód, na którym podwieszone są dwa czarne elementy. Z jednej strony mamy tu pilot z mikrofonem i przyciskami, a z drugiej - akumulator. Tak czy inaczej, nie ma długiego kabla zakończonego takim czy innym wtykiem. Nie ma i - jeśli zdecydujemy się właśnie na tę wersję - nie będzie.
TEST: NAD Viso HP70
W odróżnieniu od przewodowych, ehm... Port Pro? Portów Pro? Wróć! W odróżnieniu od tych samych słuchawek z kablem, wersji bezprzewodowej nie otrzymujemy w plastikowej wytłoczce, ale w bardzo eleganckim, kartonowym opakowaniu, wewnątrz którego kryje się jeszcze ładniejsze pudełko przywodzące na myśl słuchawki z wyższej półki. Mało tego. W gąbkowej wytłoczce znajdują się tylko trzy rzeczy - króciutka instrukcja obsługi, niebieski kabel USB do ładowania i czarne, twarde etui z niebieskim suwakiem. Na widok okrągłego futerału, miłośnicy tych słuchawek od razu będą wiedzieli o co chodzi. Tak - słuchawki są dostarczone w formie "złożonej". Wyjątkowo giętki pałąk złożony z dwóch metalowych pasków pełni jednocześnie funkcję klipsa. Kiedy złożymy przetworniki do środka, zobaczymy, że z jednej strony konstrukcja jest zakończona haczykiem, który idealnie pasuje do mocowania znajdującego się na drugim końcu. Wystarczy złączyć oba elementy ze sobą (co wymaga dość mocnego zgięcia pałąka) i otrzymujemy małe, okrągłe zawiniątko, które spokojnie można nawet schować w kieszeni. Przy pierwszej próbie wydaje się to trochę dziwne, ale spokojnie - te słuchawki są gotowe nawet na mało humanitarne traktowanie. I mówię to nie jako recenzent, który zobaczył takie słuchawki na oczy po raz pierwszy, ale z perspektywy użytkownika, który kilka ładnych lat temu zabierał przewodowe Porty Pro wszędzie. Nie tylko na spacery po mieście.
Ile razy spadły mi na beton - nie liczyłem. Raz na pewno na nie nadepnąłem, co skończyło się wypięciem jednego przetwornika z mocowania. Wystarczyło wcisnąć go na miejsce i tyle. Kossy zabierałem ze sobą także na wyjazdy, podczas których wraz z kolegami robiliśmy zdjęcia wojskowych odrzutowców i helikopterów. To akurat nie ma większego znaczenia (no, może poza kilkoma sesjami robionymi w ekstremalnych warunkach), jednak chodzi o coś innego - w takich sytuacjach nie traktuje się żadnego sprzętu z należytą delikatnością. Bywa tak, że zwyczajnie nie ma na to miejsca i czasu. Przykładowo, pamiętam kiedy odwiedziliśmy 44 Bazę Lotnictwa Morskiego w Darłowie i nagle padło hasło, że za chwilę odbędzie się lot treningowy i jeden z nas może wsiąść na pokład śmigłowca ratunkowego Mi-14PS Haze A, a drugi zabrać się na statek SAR-1500. Mój kolega wybrał śmigłowiec, co oznaczało, że ja musiałem natychmiast pobiec do samochodu i udać się do portu. Miałem ze sobą cały plecak pełen sprzętu fotograficznego, jednak na pokład mogłem zabrać tylko to, co byłem w stanie założyć na siebie. Szybka zmiana obiektywu, drugi, ciężki obiektyw do kieszeni w kurtce, zapasowy akumulator i wypływamy w morze. Nie wiedziałem tylko, że Mi-14 podleci do naszego statku tak blisko, jak to możliwe. Poczułem się jak podczas huraganu. Zdjęcia udało mi się zrobić tylko dlatego, że w drugiej kieszeni miałem paczkę chusteczek higienicznych. Co chwila wyciągałem nową, wycierałem nią filtr, po czym szybko unosiłem aparat do góry i robiłem trzy, może cztery zdjęcia zanim po aparacie i twarzy znów zaczęła mi ściekać słona, morska woda. Drugi obiektyw na szczęście nie był potrzebny. Nie wiem czy dałbym radę go zmienić. Ale dopiero po powrocie do portu zdałem sobie sprawę, że w pośpiechu wsadziłem go do tej samej kieszeni, w której trzymałem złożone Porty Pro. "Aaaha, w takim razie jutro muszę udać się na Nowogrodzką po nowe słuchawki" - pomyślałem. Przez cały ten czas obijały się w ciasnej przestrzeni z obiektywem ważącym ponad pół kilograma. Kiedy je wyjmowałem, gąbeczki na przetwornikach były jeszcze lekko wilgotne. Ale nic się nie złamało ani nie wygięło. Kossy wyglądały jak nowe. I tak też grały. Obyło się bez strat w sprzęcie. Jeżeli więc nie znacie tych słuchawek, a podczas wyjmowania ich z pokrowca odniesiecie wrażenie, że są kiepskie, słabe, lekkie, źle spasowane, a do tego trzęsą się i klekoczą - spokojnie, najwyraźniej tak ma być.
Jedynym słabym ogniwem w wersji przewodowej był... Przewód, a dokładniej - kątowy wtyk 3,5 mm po stronie źródła. Jeżeli ktoś o tym nie wiedział i nie obchodził się z przewodem zbyt ostrożnie, prawdopodobnie wylądował w serwisie kilka miesięcy, najdalej rok po zakupie słuchawek. Problem był na tyle powszechny, że na rynku pojawiły się nawet firmy oferujące recabling kultowych Kossów wzmacnianym przewodem w grubym oplocie, zakończonym solidnym wtykiem Neutrika. Taka usługa może kosztować prawie tyle, co nowe Porty Pro, ale jeżeli ktoś chciał rozwiązać sprawę raz a dobrze, chyba nie było lepszego wyjścia. Amerykanie problem zauważyli, ale najprawdopodobniej doszli do wniosku, że wymiana fabrycznego kabla na coś bardziej wytrzymałego nie jest dobrym pomysłem. Zamiast tego, już w 1989 roku Koss wprowadził swoje sztandarowe rozwiązanie - dożywotnią gwarancję. Czyli co? Przewody już się nie przecierały, a wtyczki nagle przestały się łamać, bo słuchawki objęto programem ochronnym? Oczywiście nie. Chodzi raczej o to, że kupując słuchawki Kossa mamy pewność, że autoryzowany dystrybutor zapewni nam możliwość ich naprawy lub wymiany na inny model podobnej klasy. Innymi słowy, nie ma żadnego znaczenia czy nasze słuchawki mają rok czy dziesięć lat. Nikt też nie będzie nas wypytywał jak doszło do takiego czy innego uszkodzenia. Wystarczy, że dostarczymy słuchawki do serwisu i zapłacimy za ich naprawę. Standardowo jest to 80 zł, ale jeśli zarejestrujemy nasze słuchawki w ciągu 30 dni od daty zakupu, kwota ta zostanie zredukowana do 30 zł. Podobno były i takie przypadki, kiedy klienci przynosili do serwisu czarne, zwęglone słuchawki, twierdząc, że na chwilę wpadły do ogniska. Pamiętam też, kiedy kolega pracujący w jednym ze sklepów sieci Top Hi-Fi & Video Design wysłał mi zdjęcie urwanego kabla z charakterystyczną wtyczką, z podpisem "klient powiedział, że pies zjadł mu Porty Pro i tylko to z nich zostało". Ale to nie ma żadnego znaczenia. Dożywotnią gwarancję Kossa można rozumieć jako program gwarantowanej naprawy lub wymiany naszych słuchawek na nowe, za drobną opłatą. Czy jest to lepsze rozwiązanie niż tradycyjna gwarancja, gdzie w ciągu 12 lub 24 miesięcy możemy dostać odpowiedź, że uszkodzenie nastąpiło z naszej winy, a potem oficjalny serwis odmówi nam naprawy słuchawek choćbyśmy nawet płakali, błagali i z góry godzili się na bardzo wysoką opłatę? Niektórzy twierdzą, że nie. Ale moim zdaniem to uczciwa propozycja. Pojawia się jednak bardzo ważne pytanie. Czy wersja bezprzewodowa będzie bardziej wytrzymała? Nie ma tu przecież tej nieszczęsnej wtyczki. No tak, ale wciąż jest kawałek przewodu, a także pilot i akumulator, nie mówiąc o całej reszcie. Moim zdaniem istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, aby takie słuchawki zepsuły się "z własnej woli". Ale przecież zawsze coś im się może przydarzyć. Dlatego chyba najbezpieczniej będzie od razu je zarejestrować, a potem może je nawet przejechać tramwaj. 30 zł plus koszty dostarczenia słuchawek do serwisu (wysyłkę w drugą stronę pokrywa firma) i mamy święty spokój. Taka opieka gwarancyjna i pogwarancyjna to w dzisiejszych czasach wielka rzadkość.
A tak poza tym, to co my tu mamy? Lekkie, przenośne słuchawki zbudowane tak, aby były możliwie proste i łatwe w obsłudze. Do rozsuwania pałąka i zakładania Kossów na głowę na pewno trzeba się przyzwyczaić. Każdy z użytkowników ma na to swój patent. Ja zaczynam od zablokowania słuchawek we właściwej pozycji poprzez dosunięcie do siebie dwóch plastikowych nakładek, następnie rozchylam nauszniki mocno na boki (naprężony pałąk w pewnym sensie sam się blokuje) i tak nakładam całość na swoją przydużą czachę. Zmiana rozmiaru pałąka po założeniu słuchawek na głowę jest w tym przypadku kiepskim pomysłem. Udać się uda, ale przylegające do siebie metalowe poprzeczki na pewno pozbawią nas kilku włosów. Może nie jest to największy koszmar, jaki można sobie wyobrazić, ale przyjemność też wątpliwa. Zdecydowanie lepiej jest nauczyć się trzymać słuchawki w takiej pozycji, abyśmy byli w stanie zakładać je i zdejmować bez jednoczesnego składania i rozsuwania pałąka. Sprytnym wynalazkiem jest system o nazwie Comfort Zone czyli 3-stopniowa regulacja siły nacisku słuchawek na uszy. W standardowej pozycji, otoczone gąbkami przetworniki są do nich dość mocno przyciśnięte. Ale wcale nie muszą, bo część roboty biorą na siebie podłużne gąbki znajdujące się wyżej. Jeżeli przesuniemy specjalny suwak, poczujemy jak cały element z przetwornikiem delikatnie odsuwa się od naszych małżowin. Jeżeli zechcemy wrócić do "ciaśniejszego" ustawienia, wystarczy chwycić za końcówki pałąka i delikatnie odciągnąć słuchawki od głowy. Tak, jakbyśmy chcieli je zdjąć. Po obu stronach usłyszymy wtedy dwa kliknięcia i słuchawki automatycznie powrócą do pozycji wyjściowej. Proste, stuprocentowo mechaniczne rozwiązanie, ale działa i pozwala szybko dostosować siłę nacisku do naszych potrzeb. Jeśli chodzi o cały "moduł bezprzewodowy", jest lepiej, niż wydawało mi się, gdy po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcia tych słuchawek. Oba elementy - pilot i akumulator - są dobrze wykonane i nie przeszkadzają w codziennym użytkowaniu. Po zarzuceniu kabla na szyję, praktycznie ich nie czułem. Mimo to, zacząłem się zastanawiać czy jeszcze lepszym rozwiązaniem nie byłoby przeprojektowanie całego pałąka. Tak, wiem - to oryginalna konstrukcja, a oryginałów się nie rusza. Ale bezprzewodowe słuchawki nauszne z zakładanym na szyję kabelkiem i zwisającymi po obu stronach plastikowymi puszeczkami to też kuriozum. Gdyby to były bezprzewodowe dokanałówki, to w porządku - alternatywą są tylko pchełki typu "true wireless", które mimo wszystko są duże i co chwila trzeba je wkładać do etui ładującego, bo nie wytrzymują zbyt długo. Ale tutaj? Gwarantuję, że przynajmniej kilka razy zdejmiecie słuchawki z głowy i zapomnicie o wiszącym za szyją kablu. Może lepiej byłoby pozbyć się rozsuwanych blaszek i wrzucić całą tę elektronikę do grubszego pałąka obitego gąbką?
Bezprzewodowe Porty Pro wyposażono w łączność Bluetooth 4.1 z kodekiem aptX. Akumulator wystarcza natomiast na 12 godzin słuchania, co - biorąc pod uwagę jego rozmiary - jest dość imponującym wynikiem. W bezprzewodowych dokanałówkach z zasilaniem upchniętym w podobnej (zazwyczaj trochę mniejszej) obudowie mamy szczęście, jeśli deklarowany przez producenta czas pracy przekroczy 5-6 godzin.Duży plus jest taki, że producent najwyraźniej nie oszczędzał na wspomnianych elektronicznych dodatkach, a przynajmniej nie wygrzebał ich z kosza na śmieci stojącego pod jakąś chińską fabryką. Bezprzewodowe Porty Pro wyposażono w łączność Bluetooth 4.1 z kodekiem aptX. Akumulator wystarcza natomiast na 12 godzin słuchania, co - biorąc pod uwagę jego rozmiary - jest dość imponującym wynikiem. W bezprzewodowych dokanałówkach z zasilaniem upchniętym w podobnej (zazwyczaj trochę mniejszej) obudowie mamy szczęście, jeśli deklarowany przez producenta czas pracy przekroczy 5-6 godzin. No, ale tamte akumulatory naprawdę muszą być leciutkie. W przeciwnym wypadku dodatkowe obciążenie na kablu zacznie wyciągać nam pchełki z uszu. Tutaj oczywiście nie ma tego problemu. Co innego, gdy akumulator się wyładuje. Producent nie przewidział możliwości podłączenia słuchawek za pomocą kabla. W wielu słuchawkach bezprzewodowych jest to swego rodzaju "opcja awaryjna". Tutaj natomiast jeśli zapomnimy podładować akumulator przed wyjściem z domu lub zabierzemy nauszniki w dłuższą podróż i nie weźmiemy ze sobą kabla oraz urządzenia, które mogłoby pełnić funkcję ładowarki, no to klops. Cieszy mnie natomiast łatwy dostęp do firmowych akcesoriów. Jeśli po jakimś czasie przetrą nam się gąbeczki na przetwornikach, nie ma problemu - nowe kosztują 29 zł. Jeżeli zgubimy lub zniszczymy etui, które dostaliśmy w zestawie, identyczne dostaniemy za 69 zł. Minusy? Jak to w słuchawkach otwartych, tłumienie zewnętrznego hałasu jest praktycznie żadne. Do konstrukcji Kossów również trzeba się przyzwyczaić. Bez "modułu bezprzewodowego" są to wciąż słuchawki z 1984 roku. Maleńkim minusem był dla mnie także minimalny poziom głośności. Podczas codziennego użytkowania - w porządku, ale do wieczornego odsłuchu lub oglądania serialu - zdecydowanie za wysoki. Podczas testu co najmniej kilka razy próbowałem zrobić ciszej, ale wtedy sygnał był już kompletnie odcinany. Oczywiście można argumentować, że w słuchawkach stworzonych z myślą o użytkowaniu na zewnątrz nikt nie będzie przejmował się takimi drobiazgami. Na ulicy bardziej liczy się poziom maksymalny, a nie minimalny. Może tak, ale moim zdaniem bezprzewodowe słuchawki muszą sprawdzać się wszędzie - domu, w biurze itd. A ponieważ sam nie lubię przesadnie katować się decybelami (szkoda uszu), w pewnych sytuacjach miałbym tutaj maleńki zgryz. Spodobała mi się natomiast łatwość obsługi i szeroko rozumiana szybkość reakcji amerykańskich nauszników. Po włączeniu zasilania, większości bezprzewodowych urządzeń trzeba dać kilka sekund na znalezienie ostatnio sparowanego źródła. Tutaj następowało to prawie od razu. Melodyjka towarzysząca włączeniu słuchawek praktycznie zlewała się z wyższym dźwiękiem sygnalizującym "złapaną" łączność Bluetooth. Wychodzi na to, że Porta Pro Wireless to bardzo udane połączenie tradycji z nowoczesnością. A jak przekłada się to na dźwięk?
Brzmienie
Cóż, tutaj bez wątpienia wygrywa tradycja. I bardzo dobrze! O ile można ponarzekać sobie na pewne szczegóły konstrukcyjne albo zastanawiać się czy w sferze wzornictwa i komfortu użytkowania Koss faktycznie powinien tak mocno trzymać się oryginalnych rozwiązań, o tyle zmiana charakteru brzmienia jest ostatnią rzeczą, jaka tym słuchawkom byłaby potrzebna. Naturalnie, nie mogłaby ona wynikać ze zmiany zastosowanych przetworników, ale też od dawna mówi się, że jakość dźwięku w podobnych lub nawet tych samych modelach słuchawek w wersji przewodowej i bezprzewodowej jest zupełnie inna. Kabel to jednak kabel. Brak strat jakości wynikających z transmisji bezprzewodowej to tylko jedna strona medalu. A gdzie wzmacniacz? A gdzie zasilanie tego wzmacniacza? A gdzie przetwornik cyfrowo-analogowy? Jeśli to wszystko ma się pomieścić w plastikowej rurce wielkości skuwki od długopisu, to nie ma się co dziwić, że podłączenie słuchawek do smartfona, tabletu, laptopa lub przenośnego playera za pomocą kabla daje jednak lepszy dźwięk. Ponieważ przewodowe Porty Pro znane są z raczej ciemnego brzmienia osadzonego na gęstym basie, obawiałem się, że dołożenie modułu Bluetooth popchnie je jeszcze bardziej w stronę niskich tonów. Zastanawiałem się czy w takiej wersji nie będą już zbyt przygaszone i zamulone. Na szczęście nie. Dostałem dokładnie taki dźwięk, jakiego się spodziewałem. Ani gorszy, ani lepszy. Zgodny z tym, co mam w pamięci. A przecież spędziłem w tych słuchawkach bardzo, bardzo dużo czasu i zapamiętałem je wyjątkowo pozytywnie. Myślałem, że może to tylko sentyment. Że w moich wspomnieniach ich brzmienie stało się lepsze, niż w rzeczywistości. Ale chyba to nie tak. One faktycznie grają świetnie. Nie do końca równo, na pewno nie neutralnie i niezupełnie po audiofilsku. Ale za to jak czadowo!
Jest moc. Jest uderzenie. I podobnie, jak w wersji przewodowej, jest tu oczywiście jeden ze znaków rozpoznawczych tej 35-letniej konstrukcji - głęboki, mięsisty, masujący uszy bas. Słuchając muzyki w domu, możemy dojść do wniosku, że jest go za dużo. Niektórzy powiedzą, że tylko trochę, natomiast inni, że zdecydowanie za dużo. Nie ma co ukrywać, niskie tony panoszą się po głowie słuchacza jak Magda Gessler po restauracji. A w sprzyjających warunkach, kiedy sięgniemy po muzykę opartą na subwooferowych pomrukach, potrafią tam zrobić porównywalne spustoszenie. Nikt nas nie pyta czy życzymy sobie, żeby w danym momencie zwaliste basisko zaczęło nam prostować zakręty z mózgu. Jeżeli w nagraniu występują niskie częstotliwości, Kossy dodatkowo je wzmocnią, dając nam wrażenie, jakby dźwięk był jeszcze bardziej obniżony i efektowny. Żadnego pitu-pitu. Bach, trach, łubudu i do widzenia. Nie podoba się? Aaa... No to trzeba było sobie kupić grzeczne słuchawki dla grzecznych dzieci. Albo...
Wyjść na ulicę, wsiąść do metra i sprawdzić jak Porty Pro radzą sobie w takich warunkach. Jeżeli ich brzmienie nie przypadnie Wam do gustu podczas odsłuchu w sklepie, zapytajcie sprzedawcę o możliwość przeprowadzenia krótkiego testu w warunkach miejskich. Wystarczy, że wyjdziecie za drzwi i poczekacie na przejeżdżający autobus lub tramwaj. W takich okolicznościach wyeksponowany bas nie dość, że nabiera sensu, to staje się wręcz konieczny dla zachowania z grubsza prawidłowej równowagi tonalnej. Oczywiście, wielu audiofilów w tym momencie powie, że jeżeli musimy słuchać muzyki w takim otoczeniu, powinniśmy natychmiast wybić sobie z głowy coś takiego, jak wysoka jakość brzmienia. Jeżeli stoimy na przystanku autobusowym, z założenia nie powinniśmy się nią przejmować. Niech tam gra sobie cokolwiek. Ewentualnie, jeśli nawet poza domem nie możemy żyć bez dobrego dźwięku, powinniśmy rozejrzeć się za dobrymi, wokółusznymi słuchawkami zamkniętymi, najlepiej z systemem aktywnej redukcji szumów. Przy okazji zadbamy o swój narząd słuchu, bo nie będziemy musieli w tak dużym stopniu, bez jakiejkolwiek bariery chłonąć tych wszystkich ryków, pisków i warkotów. Fakt, jest w tym trochę racji. Ale też nie spotkałem się nigdy ze słuchawkami, które umiałyby całkowicie wyciszyć hałas z zewnątrz. Pozostają też takie drobiazgi, jak chociażby szum powietrza towarzyszący jeździe na rowerze lub, dajmy na to, elektrycznej hulajnodze. ANC tego nie wytnie. Czy ewidentne podbicie niskich tonów jest lepszym rozwiązaniem? Cóż, na zdrowy rozum wydawałoby się, że nie. Ale w praktyce... W praktyce często wychodzi na to, że tak. A plus jest taki, że zamiast wielkiego hełmofonu za pół średniej krajowej, mamy na głowie małe, lekkie słuchaweczki za 369 zł. Chociaż ostatnio na parkingu pod jednym z popularnych dyskontów widziałem gościa, który podjechał na zakupy rowerem, słuchając muzyki z odtwarzacza Astell&Kern (chyba A&Norma SR15, ale nie jestem pewien) i Sennheiserów HD 650. Można? Można!
Odczuwalna ekspozycja niskich częstotliwości po części wynika także ze złagodzenia przeciwległego skraju pasma. Równowaga tonalna jest przechylona na korzyść basu, ale na pewno nie można też mówić o wycinaniu czy maskowaniu detali. Kossy nie mają w zwyczaju atakować słuchacza wszystkimi wydobytymi z nagrań piskami i szelestami, ale jeśli przyjrzymy się przełomowi średnich i wysokich tonów, będziemy wręcz zaskoczeni uzyskanym przez producenta poziomem rozdzielczości. Do tego należy dodać bardzo dobrą dynamikę i - czego po słuchawkach z podkreślonym basem, a już w szczególności po słuchawkach za te pieniądze nigdy bym się nie spodziewał - szybkość. Nawet niskie tony poruszają się całkiem zwinnie. Nie jest to gęsta papka, w której trudno jest wyodrębnić poszczególne uderzenia, szarpnięcia czy inne niuanse. Bas jest zaskakująco zwarty i rytmiczny. Może nawet dzięki temu jego ilość nie przeszkadza nam nawet podczas odsłuchu w domowym zaciszu. Dużym plusem testowanych nauszników jest sposób prezentacji średnich tonów. Są zaskakująco naturalne, barwne i namacalne. A przecież mówimy o bezprzewodowych słuchawkach kosztujących 369 zł, zbudowanych na bazie przewodowego modelu za 145 zł. Powinniśmy spodziewać się raczej suchego, płaskiego i mało przyjemnego dźwięku. Tymczasem Kossów naprawdę daje się słuchać, i to nie pięć czy piętnaście minut, ale znacznie, znacznie dłużej. Bez jazgotu, bez tekturowych wokali, bez poszatkowanego pasma. W porządku, basu jest dużo. Obiektywnie nawet trochę za dużo. Trzeba jednak pamiętać, że nie są to słuchawki dla profesjonalistów ani wymagających audiofilów analizujących najdrobniejsze detale, ale sprzęt do konkretnych zastosowań. W dodatku tani jak barszcz.
Najlepsze jest to, że charakter brzmienia możemy lekko zmodyfikować za pomocą systemu Comfort Zone. Odsunięcie przetworników od uszu, choćby nawet na parę milimetrów, powoduje, że dźwięk rozluźnia się i wypełnia powietrzem. Wystarczy przesunąć suwaki po obu stronach, aby niskie tony nabrały lekkości, stały się bardziej finezyjne i nie pompowały subwooferowych pomruków z taką zaciekłością, a stereofonia zaczęła zataczać szerszy krąg wokół naszej głowy.Kolejnym dużym plusem testowanego modelu jest stereofonia. W kategoriach bezwzględnych może szału nie robi, ale testowałem w życiu dwukrotnie droższe słuchawki, które pod tym względem nie dorastały Kossom do pięt. Podobnie, jak w przypadku odwzorowania średnich tonów, konstruktorzy postawili tu na naturalny, nie przekombinowany przekaz. Przestrzeń ani nie roztacza nam się wokół głowy niczym aureola, ani nie przybiera formy kuli skupionej w całości wewnątrz czaszki. Porty Pro są gdzieś pośrodku. Można powiedzieć, że czujemy się w nich naturalnie. Na pewno nie usłyszymy jakichś sztucznych, trójwymiarowych efektów, ale też nie powinniśmy narzekać na ciasnotę. Od czasu do czasu słuchawkom uda się umieścić wybrane dźwięki z boku lub przed nami. I to wszystko. Ale od słuchawek z tego przedziału cenowego chyba trudno wymagać więcej. Najlepsze jest jednak to, że charakter brzmienia - a w szczególności ilość niskich tonów i sposób kreowania przestrzeni - możemy lekko zmodyfikować za pomocą systemu Comfort Zone. Odsunięcie przetworników od uszu, choćby nawet na parę milimetrów, powoduje, że dźwięk rozluźnia się i wypełnia powietrzem. Wystarczy przesunąć suwaki po obu stronach, aby niskie tony nabrały lekkości, stały się bardziej finezyjne i nie pompowały subwooferowych pomruków z taką zaciekłością, a stereofonia zaczęła zataczać szerszy krąg wokół naszej głowy. To taki fajny patent, dzięki któremu podczas słuchania muzyki w domu lub pracy przy komputerze możemy poluzować sobie słuchawki, otrzymując bardziej wyrównany i przestrzenny dźwięk, a kiedy będziemy musieli wyjść, wystarczy na chwilę odgiąć przetworniki od uszu i od razu dostajemy głębszy bas, bardziej skondensowaną stereofonię. Przy okazji, nauszniki będą w tej pozycji lepiej trzymały się naszej głowy. Dwa w jednym? Może nie do końca, bo specyficzny charakter Kossów zawsze, w każdej sytuacji daje o sobie znać. Ale jest to brzmienie, do którego łatwo jest się przyzwyczaić, i które szybko można polubić. Za te pieniądze? Fantastyczna sprawa!
Budowa i parametry
Koss Porta Pro to otwarte słuchawki dynamiczne, które od ponad trzech dekad są jednymi z najchętniej kupowanych przenośnych nauszników na świecie. Wersja z dopiskiem Wireless to oczywiście kolejne wcielenie słynnych słuchawek, będące połączeniem legendarnego dźwięku i wzornictwa z wygodą, jaką zapewnia łączność Bluetooth. Aby zachować klasyczny i ceniony profil brzmienia, konstruktorzy wyposażyli Porta Pro Wireless w moduł łączności Bluetooth 4.1 z kodekiem aptX. Dzięki temu nawet przy połączeniu bezprzewodowym użytkownicy mogą cieszyć się wysoką jakością dźwięku. Wbudowany akumulator litowo-jonowy po pełnym naładowaniu zapewnia energię na ponad 12 godzin pracy. Funkcjonalność słuchawek zwiększa pilot zdalnego sterowania z wbudowanym mikrofonem. Dzięki temu użytkownik może bezprzewodowo zmieniać utwory, odbierać połączenia telefoniczne i regulować poziom głośności. Za charakterystyczne brzmienie opisywanych słuchawek odpowiadają przede wszystkim przetworniki zamontowane w niebieskich dekielkach zakończonych przegubem kulowym. Ich sekretem są bardzo wydajne magnesy neodymowe z dodatkiem żelaza i boru. Zwoje w cewkach wykonano z miedzi beztlenowej, co zdaniem producenta zapewnia bardzo szerokie pasmo przenoszenia - od 15 Hz do - 25 kHz. Wersja przewodowa charakteryzuje się 60-omową impedancją i 101-dB skutecznością, dzięki czemu Porty Pro doskonale współpracują z urządzeniami mobilnymi. W specyfikacji modelu bezprzewodowego producent nie podaje tych parametrów, jednak wydaje się mało prawdopodobne, aby konstruktorzy wprowadzili jakieś zmiany w konstrukcji sprawdzonych przetworników specjalnie dla tej odmiany. Podobnie, jak klasyczne Porty Pro, model Wireless wyposażony jest w 3-stopniową regulację siły nacisku słuchawek na uszy. W zestawie znajduje się kabel USB do ładowania akumulatora, a także sztywne, zamykane na suwak etui, które zabezpiecza nauszniki przed przypadkowymi uszkodzeniami podczas transportu.
Werdykt
Porta Pro to prawdziwy ewenement. Kultowe słuchawki, które kojarzą nawet osoby nie mające żadnej wiedzy na temat sprzętu audio. Doskonale znają je także doświadczeni melomani i audiofile, a nawet muzycy, dziennikarze, czy prezenterzy radiowi i telewizyjni. Jak niemal każdy legendarny produkt, mają cały szereg cech charakterystycznych, które mogą nam się podobać lub nie. Trudno jednak dyskutować z tym, że są to niesamowicie popularne nauszniki, które dzięki swojej prostocie, lekkości, wytrzymałości, funkcjonalności i wysokiej jakości brzmienia zjednały sobie wielu wiernych fanów na całym świecie. Wprowadzanie jakichkolwiek zmian w takiej konstrukcji to ryzykowne posunięcie. Dlatego też, tworząc ich bezprzewodową wersję, Amerykanie wybrali rozwiązanie najprostsze z możliwych. Kabel z wtyczką zastąpili... Kablem bez wtyczki, ale z pilotem i akumulatorem. Początkowo myślałem, że to szczyt lenistwa. Obawiałem się nawet, że Porty Pro Wireless będą takie sobie. Ale wiecie co? To działa. Otrzymujemy fajne bezprzewodowe słuchawki, które przy okazji pod względem konstrukcji i charakteru brzmienia są stuprocentowo zgodne z oryginałem. To "te" słuchawki. To "ten" dźwięk. Co najważniejsze, firma nie przekombinowała i nie poszła po bandzie również w temacie ceny. Za 369 zł ciężko jest kupić naprawdę dobre słuchawki bezprzewodowe. Wszystko jedno czy mają to być dokanałówki czy duże, zamknięte nauszniki. Ale okazuje się, że tyle wystarczy, aby stać się posiadaczem bezprzewodowej odmiany jednych z najsłynniejszych i najpopularniejszych słuchawek wszech czasów. Czy potrzeba tu jeszcze jakiejś rekomendacji?
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, otwarte, nauszne, bezprzewodowe
Technologie: Comfort Zone
Łączność: Bluetooth 4.2
Pasmo przenoszenia: 15 Hz - 25 kHz
Czas pracy: do 12 h
Masa: 70 g
Cena: 369 zł
Konfiguracja
Astell&Kern AK70, Asus Zenbook UX31A, Apple iPhone SE.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
Nagroda
Komentarze