Dziesiąte urodziny StereoLife - Nagrody Dekady 2013-2023
- Kategoria: Testy
- StereoLife
Prawdopodobnie nigdy byście się o tym nie dowiedzieli, bo tej daty nie zaznacza się czerwonym kolorem w kalendarzach, nigdzie nie ma żadnego oficjalnego licznika, nikomu na ekranie smartfona nie pojawi się powiadomienie o tej treści, a popularna wyszukiwarka nie przygotowała z tej okazji specjalnej animacji, ale dziś naszemu skromnemu magazynowi audiofilskiemu stuknęło dziesięć lat! Dokładnie 27 lutego 2013 roku tytuł "StereoLife" został oficjalnie zarejestrowany jako czasopismo i właśnie od tego dnia datujemy nasze przedsięwzięcie, choć sama strona powstała trochę wcześniej. Wówczas jednak przez myśl by nam nie przeszło, że pomysł się przyjmie, a witryna będąca najpierw blogiem, a następnie czasopismem publikującym newsy, poradniki, testy sprzętu stereo, wywiady, reportaże i recenzje płyt zyska tylu zwolenników zarówno wśród audiofilów i melomanów, jak i przyjaciół, którzy do nas dołączyli lub wspierają nas w taki czy inny sposób. "Ależ ten czas leci..." - chciałoby się powiedzieć, ale zamiast po raz kolejny pierniczyć bez sensu, postanowiliśmy uczcić tę wyjątkową rocznicę w inny sposób. Organizując huczną imprezę? Hmm, to może później. Najpierw podsumujemy dekadę naszej pracy, przyznając jubileuszowe nagrody specjalne urządzeniom, które zrobiły na nas największe wrażenie. Innymi słowy, nasze the best of the best.
Dlaczego postanowiliśmy przyznać takie nagrody? Przede wszystkim dlatego, że oficjalnie nigdy tego nie robiliśmy. Wychodzimy z założenia, że wszystko, co mamy do powiedzenia na temat danego urządzenia, piszemy w teście, a jeśli chcemy przyznać nagrodę, robimy to od razu. Podsumowania publikowane raz do roku są mimo wszystko dość przypadkowe, a już szczególnie irytują nas te podzielone na kategorie - najlepsze słuchawki wokółuszne, najlepsze kolumny do 5000 zł, najlepszy wzmacniacz zintegrowany z dwoma pokrętłami i jednym przyciskiem... Często mamy wrażenie, że owe listy, a czasami i same kategorie przygotowywane są tak, aby komuś tam zgadzało się to, co miało się zgadzać, a merytoryczna wartość takiego zestawienia jest żadna. Jeżeli zaś bierzemy pod uwagę wszystkie urządzenia przetestowane na przestrzeni dziesięciu lat, sytuacja robi się o wiele ciekawsza. Może tu wpaść wszystko - słuchawki, głośniki sieciowe, wzmacniacze, kolumny, kable, gramofony lub akcesoria, sprzęt wyprodukowany zarówno przez wielkie koncerny, jak i garażowe manufaktury, urządzenia ze wszystkich przedziałów cenowych. Wybierając je, braliśmy pod uwagę tylko jedno - czy z perspektywy czasu wciąż uważamy, że dany model był naprawdę wybitny, czy jego recenzja wywołuje w nas wyjątkowo pozytywne emocje i czy możemy powiedzieć, że z naszej perspektywy był to hit godny nagrody dekady. Cena, producent, a nawet to, czy omawiany sprzęt jest jeszcze produkowany, czy nie - wszystko to było dla nas kwestią drugorzędną. Zdajemy sobie sprawę z tego, że poniższe opisy będą utrzymane w podobnym tonie i często będzie się w nich pojawiał przedrostek "naj", ale cóż - taka przecież była koncepcja. Każda nazwa laureata jest jednocześnie linkiem, więc jeśli nie mieliście okazji zapoznać się z testem danego urządzenia, może to będzie okazja, aby nadrobić zaległości, wybierając się w wirtualną podróż w czasie.
Skoro już przygotowaliśmy takie podsumowanie, warto chociaż chwilę pochylić się nad tym, z czego wybieraliśmy. Nie jest tajemnicą, że testy plasują się w czołówce artykułów generujących największy ruch na naszej stronie, choć w czołówce nie brakuje także poradników, galerii ani wywiadów. Licznik odsłon pokazuje obecnie liczbę 23183730 - dwadzieścia trzy miliony z kawałkiem. Kosmos. Gdybyśmy mieli wygenerować listę najczęściej czytanych testów, w pierwszej dziesiątce znalazłyby się Triangle Signature Delta, Onkyo TX-8150, Pylon Audio Pearl 25, Yamaha R-N803D, Sennheiser HD 4.40 BT, Pylon Audio Sapphire 31, Atoll IN100 SE, Auna Linie 20, Tannoy Revolution XT 6F i Pylon Audio Pearl 27. Tylko jedna z tych pozycji znalazła się w poniższym zestawieniu. W ciągu dziesięciu lat opublikowaliśmy 605 testów, co stanowi pokaźny odsetek spośród 5275 artykułów ogółem - ponad 11%. Mniej więcej takie samo było prawdopodobieństwo załapania się do naszego jubileuszowego podsumowania, ponieważ ostatecznie nagrodziliśmy dokładnie 60 urządzeń (no, może ciut więcej, ponieważ w testach zdarzały się również systemy i komplety kabli). No i najważniejsze - ani nagrody, ani testy, ani inne artykuły, ani samo funkcjonowanie naszego magazynu nie byłyby możliwe bez Was. Dziękujemy za to, że wspieracie nas, oglądacie, czytacie, komentujecie, piszecie do nas i udostępniacie nasze publikacje wszędzie tam, gdzie ludzie interesują się muzyką i sprzętem stereo w najmniejszym nawet stopniu. To nie statystyki i suche liczby, ale przede wszystkim Wasze reakcje dają nam energię do dalszej pracy. Dziś oczywiście robimy sobie przerwę, ale już niebawem kolejne testy, a kto wie, może za dziesięć lat znów będziemy mogli przygotować taką listę? Byłoby fajnie, a tymczasem - tam tararam - Nagrody Dekady StereoLife 2013-2023!
1ARC Arrow 2
Niewiarygodne, niebywałe, niemożliwe, ktoś się musiał pomylić... Rzadko, bo rzadko, ale czasami takie odczucia i obserwacje towarzyszą nam podczas testu od początku do końca i tak właśnie było podczas opisywania przedwzmacniacza gramofonowego 1ARC Arrow 2. Może nie powinniśmy być aż tak zaskoczeni, ponieważ jego pierwsza wersja również zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie, ale "dwójka" przebiła ją we wszystkich możliwych kategoriach. Nie mogliśmy uwierzyć, że skromna, niszowa, polska manufaktura dostarczyła nam urządzenie zapakowane, zaprojektowane, wykonane i dostrojone w tak perfekcyjny sposób. Może zmieściłoby nam się to w głowie, gdyby Arrow 2 kosztował 15000 zł, ale za komplet z zasilaczem, modułem step-up i niezbędnym okablowaniem producent życzył sobie 5900 zł, więc sami rozumiecie - takich rzeczy po prostu nie ma, w normalnych warunkach to się nie dzieje. A to jeszcze nic w porównaniu z brzmieniem. Przyjemne ciepło idzie tu w parze z wyśrubowaną dynamiką. Analogową płynność można zaobserwować na tej samej płaszczyźnie, co czytelność wokali. Mocne skraje pasma łączą się z trójwymiarową stereofonią i wysoką kulturą grania, a my chłoniemy to wszystko w atmosferze odprężenia i spokoju, jakby było to coś najzupełniej normalnego, absolutnie oczywistego. Szczerze mówiąc, miłośnicy gramofonów i płyt winylowych mają w kwestii phono stage'a tylko trzy wyjścia - kupić coś prostego i niedrogiego, małe pudełeczko za 1000-2000 zł, zainwestować w 1ARC-a i załatwić temat na długo albo szykować dziesiątki tysięcy złotych i kupić sprzęt z najwyższej półki, taki jak Rega Aura, Manley Steelhead albo Thöress Phono Entzerrer. Arrow 2 sprawia, że wszystko pomiędzy nim a prawdziwie hi-endowymi preampami gramofonowymi to zawracanie gitary.
Albedo Monolith Reference
Założona w 1996 roku firma od samego początku koncentruje się na produkcji okablowania, w którym w roli przewodnika wykorzystuje się czyste srebro. Jest także jedną z nielicznych manufaktur, które wytwarzają kable od początku do końca, zaczynając od obróbki i przetapiania metalu, który przyjeżdża do fabryki w formie granulatu, a kończąc na montażu koszulek, oplotów, oznaczeń i wtyków. Przez ponad dwie dekady kable bydgoskiej firmy stale ewoluowały. W katalogu pojawiały się nowe, coraz bardziej zaawansowane modele, ale i te produkowane wcześniej poddawano mniejszym lub większym modyfikacjom. Gdybyśmy ze wszystkich przewodów bydgoskiej firmy mieli wybrać te najbardziej charakterystyczne, kultowe, z pewnością nasz wybór padłby na serię Monolith. Modele z dopiskiem "Reference" są szczególnie łakomym kąskiem, ponieważ są w zasadzie "zdublowanymi" Monolithami z przewodnikami ze srebra monokrystalicznego. Zastosowane w nich taśmy mają tę samą grubość, ale dwukrotnie większą szerokość. Efekt jest piorunujący. Nie są to kable dla tych, którzy szukają sposobu na dopasowanie brzmienia systemu do takiej czy innej wizji. Monolith Reference nie bawi się w takie rzeczy. Nie wyczaruje czegoś, co w danym systemie nigdy nie istniało. Potrafi natomiast błyskawicznie oczyścić atmosferę i zlikwidować jedną, maleńką barierę, która oddziela nas od muzyki. Zestawom cierpiącym na różnego rodzaju problemy w niczym to nie pomoże. Monolith Reference może wręcz obnażyć wszelkie niedoskonałości takich konfiguracji. Jeżeli jednak zastosujecie go w dopieszczonym systemie wysokiej klasy, możliwe, że nie będziecie chcieli już nic zmieniać.
Ars-Sonum Filarmonia SK
Żyjemy w czasach, w których każdy musi wszystkich czymś zaskakiwać. Towarzyszy nam ciągłe gadanie o przełamywaniu barier, wybijaniu się ponad przeciętność, ucieczce od konwenansów i wychodzeniu ze swojej strefy komfortu. Cały czas trzeba coś z czymś mieszać, z czymś eksperymentować, oby tylko przyciągnąć uwagę jakąś głupotą, która nie jest ani dobra, ani fajna, ani nawet tak interesująca, jak chcieliby jej twórcy. Nagle trzeba sobie wywalić na łeb wiadro z lodem, pojechać do pracy bez spodni, kupić telefon z rozwijanym ekranem albo zjeść pizzę z bananem. A jeśli mamy ochotę na przyjemność w starym stylu? Jeśli najbardziej chcielibyśmy zaszyć się w domu i posłuchać muzyki na sprzęcie rodem z innej epoki? Gdyby miał to być wzmacniacz lampowy, to jaki powinien być? Odpowiedź jest prosta - odkładnie taki jak Ars-Sonum Filarmonia SK. Zarówno w kwestii wzornictwa, jak i podczas odsłuchu jest to kwintesencja audiofilskiej klasyki. Sto procent lampy w lampie. Naturalne, barwne, fantastycznie spójne i wybitnie muzykalne brzmienie, które mimo wszystko nie pozostawia wielkiego niedosytu w kwestii dynamiki i przejrzystości. Wystarczy, że postaramy się przy wyborze kolumn i źródła, a nic nie powinno zakłócić nam przyjemności kontaktu z muzyką.
Astell&Kern ACRO L1000
Jeżeli spodziewaliście się zobaczyć w tym zestawieniu urządzenie marki Astell&Kern, pewnie obstawialiście, że będzie to hi-endowy odtwarzacz przenośny. Ale nie. Naszym zdaniem może to być tylko ACRO L1000 - dziwaczny, kompaktowy klocek łączący w sobie wiele funkcji i zachwycający rewelacyjnym stosunkiem jakości do ceny. Koreańczycy wsadzili do tej małej, pięknie wykonanej obudowy kilka różnych urządzeń. Gdyby zatrzymali się na przetworniku z wyjściami słuchawkowymi, nie wzbudziliby niczyich podejrzeń, ale dla większej dramaturgii dodali końcówkę mocy z terminalami głośnikowymi, a cenę ustalili na poziomie swoich tańszych playerów. Spodziewaliśmy się, że w rezultacie otrzymamy ciekawe, funkcjonalne i luksusowe urządzenie, które w temacie brzmienia nie będzie w stanie pokazać nawet ułamka tego, co prezentują flagowe DAP-y, ale jest zupełnie odwrotnie - prawdziwą wartość tego modelu poznamy dopiero, gdy założymy na głowę słuchawki. Jego dźwięk robi jeszcze większe wrażenie niż wzornictwo czy jakość wykonania. Wiecie, czym tak naprawdę jest ACRO L1000? To AK380 dla tych, którzy nie muszą raczyć się hi-endowym dźwiękiem poza domem. Za jedną czwartą ceny, z czterema gniazdami słuchawkowymi i dodatkowymi gniazdami głośnikowymi, idealnymi do napędzenia biurkowych monitorów. Prawdziwy cios.
Atoll IN200 Signature
Francuska firma od dawna funkcjonuje na własnych zasadach, proponując audiofilom specyficzną, dziś już bardzo rzadką mieszankę postępowości w sferze połączeniowej (bądź co bądź Atoll nadąża za technologicznym wyścigiem, oferując nawet streamery odtwarzające pliki DSD i współpracujące z Roonem) i niemal skrajnego konserwatyzmu w kwestii jakości wykonania obudowy, konstrukcji wewnętrzne i cen swoich klocków. W rezultacie możemy otrzymać coś tak cudownego jak IN200 Signature - wzmacniacz, który może zostać wyposażony w moduł przetwornika cyfrowo-analogowego, ale w środku wygląda jak integry z wysokiej półki sprzed dwudziestu, może nawet trzydziestu lat. Przód jak przód, tył jak tył, ale po zdjęciu pokrywy na usta aż cisną się człowiekowi niecenzuralne słowa. Mon Dieu! Pełna symetria, tranzystory przykręcone do umieszczonych przy bocznych ściankach radiatorów i oparty na dwóch dużych transformatorach toroidalnych zasilacz zajmujący trzy czwarte miejsca wewnątrz obudowy. Piękna robota. W teście odsłuchowym okazało się, że IN200 Signature ma trochę swojego charakteru, robi małe przemeblowanie w przestrzeni, dodaje trochę kopnięcia w zakresie basu i kieruje uwagę słuchacza w stronę średnicy. Wcale nie kluchowatej i przesadnie wygładzonej, ale bezpośredniej, namacalnej, przekonującej i wyjątkowo "obecnej". Za to wysoka moc i zdolność zapanowania nad kolumnami czynią Atolla w dużym stopniu odpornym na kaprysy i humory sprzętu towarzyszącego. Szczerze mówiąc, chwilami IN200 Signature grał bardziej naimowato niż wiele wzmacniaczy Naima. I żeby nie było - to komplement. Jeśli chcecie uzyskać bardziej uniwersalny, równy dźwięk, zainteresujcie się "trzysetką". Testowaliśmy końcówkę mocy AM300 i gdyby nie to, że w naszym systemie odniesienia pracuje Hegel H20, pewnie nie zwrócilibyśmy jej dystrybutorowi.
Audio Analogue Maestro Anniversary
Ponad trzydzieści kilo żywej wagi, potężny, głęboki na ponad pół metra kloc z radiatorami po bokach, pełne dual mono z oddzielnymi transformatorami zasilającymi, 150 W na kanał przy 8 Ω i 300 W na kanał przy 4 Ω, rezystory spełniające standardy militarne, wykonane na zamówienie kondensatory polipropylenowe, wewnętrzne okablowanie wykonane z miedzi OCC o czystości 7N, do kompletu elegancki, metalowy pilot, a całość zaprojektowana i wykonana we Włoszech przez cenioną firmę z wieloletnim doświadczeniem. Czego brakuje do pełni szczęścia? To oczywiste - znakomitego dźwięku. Tak się jednak składa, że o nim również nie zapomniano. Audio Analogue Maestro Anniversary to dynamiczne i ekscytujące granie o typowym dla wielu włoskich urządzeń zabarwieniu. Neutralność? Tak, na pewno jest ważna, ale chodzi przede wszystkim o to, aby sprzęt potrafił wciągnąć nas w odsłuch, pochylić się nad odtwarzaną muzyką i pokazać, że ma duszę. Maestro Anniversary to coś więcej niż metalowe pudło pełne części ze sklepu dla miłośników zabaw z lutownicą. To wzmacniacz, w którym można się zakochać.
Audiolab 6000A
Audiolab to marka, która przez wiele lat funkcjonowała w oparciu o jedną serię produktów, a tak naprawdę jeden wyjątkowo udany wzmacniacz zintegrowany - 8000A. Zaprezentowana w 1983 roku integra okazała się takim hitem, że po wielu kosmetycznych zmianach jest produkowana do dziś. 8000A jest prawdziwym dinozaurem świata audio i do pewnego momentu nic nie wskazywało na to, aby Audiolab zamierzał podejmować kolejne próby zainteresowania klientów czymś innym, ale w końcu się obudził, wprowadzając przetwornik cyfrowo-analogowy M-DAC, a następnie kolejne sprytne klocki, takie jak M-DAC+, M-ONE, M-CDT, M-DAC Mini czy M-DAC Nano. Prawdziwym hitem okazał się jednak wzmacniacz zintegrowany 6000A, zaprezentowany wraz z transportem 6000CDT w 2018 roku. Integra cenowo plasująca się poniżej 8300A, ale wciąż zbudowana wyjątkowo solidnie i oferująca kilka udogodnień, takich jak wejścia cyfrowe czy łączność bezprzewodowa, dosłownie rozbiła bank. Żeby było ciekawiej, niedługo potem seria rozrosła się o dwa kolejne klocki - odtwarzacz sieciowy 6000N Play i wzmacniacz z funkcjami sieciowymi 6000A Play. Nie ma się co oszukiwać - jeśli szukacie solidnego piecyka w cenie do 5000 zł i nie weźmiecie pod uwagę Audiolaba 6000A, prawdopodobnie macie nierówno pod sufitem.
Audio Physic Tempo 35
O tym, że w gronie najlepszych urządzeń, jakie przetestowaliśmy w ciągu ostatnich dziesięciu lat, znajdą się kolumny Audio Physica, wiedzieliśmy odkąd wpadliśmy na pomysł przygotowania takiej listy. Ale które to będą? Może wspaniałe Cardeasy 30 LJE, które do niedawna pozostawały flagowym okrętem we flocie niemieckiej firmy? A może coś znacznie tańszego, jak przepiękne i rozsądnie wycenione podłogówki Classic 5? Nie ukrywamy, że kusiło nas także, aby wyróżnić opisywane niedawno Sparki 6, ponieważ w tych dziwnych monitorach zawarto całą technologię, wiedzę, doświadczenie i brzmienie z totalnie hi-endowych modeli, ale w znacznie niższej cenie. Ostatecznie jednak zagłosowaliśmy sercem i postawiliśmy na Tempo 35. W porównaniu do swoich poprzedników są znacznie droższe, ale też zauważalnie lepsze, co odrobinę słodzi gorycz rozstania z gotówką. W teście napisaliśmy, że prawdopodobnie Tempo 35 jeszcze podrożeją, ale nie wiedzieliśmy, jak bardzo. Dwa lata temu za parę trzeba było zapłacić 25444 zł, co wydawało się szalone, bo w sklepach były jeszcze ostatnie egzemplarze Tempo Plus za 18765 zł. Dziś Tempo 35 kosztują - uwaga, usiądźcie - 34500 zł. Obłęd. Mimo to to właśnie im postanowiliśmy przyznać naszą nagrodę, bo jest to totalnie kultowy produkt, a zarazem jedna z ostatnich "starych" konstrukcji w katalogu Audio Physica. Kto wie, jak długo jeszcze Niemcy będą je produkowali. Pewnego dnia mogą dojść do wniosku, że już im się to nie opłaca albo zakończą produkcję Tempo ze względów politycznych, aby nie robiły konkurencji droższym modelom, takim jak Avanti, Midex i Codex. A jeśli śledzicie nasz magazyn uważnie i od razu po teście Tempo 35 postanowiliście je kupić, gratulujemy zaoszczędzonych dziewięciu tysięcy złotych.
Audio-Technica ATH-ADX5000
Jedno z największych odkryć ze wszystkich naszych spotkań z hi-endowymi nausznikami. Po przetestowaniu ATH-ADX5000 zaczęliśmy zadawać sobie pytanie, dlaczego nie zrobiły takiej kariery, dlaczego tak mało się o nich mówi. Czy wynika to z jakiegoś strategicznego błędu popełnionego przez producenta, czy może rynek nasycił się drogimi słuchawkami do tego stopnia, że nawet te najlepsze mogą zginąć w tłumie? Kto wie, może kiedyś ATH-ADX5000 będą poszukiwanym, kolekcjonerskim rarytasem na miarę legendarnych AKG K1000? Początkowo nie wiedzieliśmy, od czego zacząć opis ich brzmienia. Nie mieliśmy na czym się zawiesić. W końcu zdaliśmy sobie sprawę, że z tym dźwiękiem nie trzeba już nic robić. Nie ma na co narzekać. Nie ma czego sobie życzyć. Nie ma czego poprawiać. Owszem, niektórzy lubią sprzęt, który idzie w stronę przyjemnego ciepła, inni natomiast oddaliby odrobinę ich niesamowitej neutralności za jeszcze bardziej wyczynową szybkość i analityczność, ale to zawsze wiąże się z zachwianiem równowagi, którą niełatwo odbudować. Jeżeli na tym poziomie można jeszcze coś wyciągnąć ze słuchawek, to chyba tylko pozornie - na zasadzie dalszego wyostrzania czegoś, co już jest wystarczająco ostre. Pozostaje więc zainwestować we wzmacniacz, źródło, kable. Słuchawki są skończone. To jedne z najlepszych nauszników, jakich kiedykolwiek słuchaliśmy. Nie "najlepszych dynamików", nie "najlepszych słuchawek otwartych". Po prostu najlepszych w ogóle.
Audiovector QR5
Tworząc serię QR, duńscy projektanci chcieli wykonać ukłon w stronę mniej zamożnych klientów, proponując im przede wszystkim bardzo sympatyczne monitory QR1 i kompaktowe podłogówki QR3. Dzięki wooferom o konstrukcji kanapkowej i tweeterom AMT oba modele brzmiały ciekawie, dzięki czemu szybko znalazły wielu fanów. Ale to jeszcze nie było ostatnie słowo Audiovectora. Kiedy w katalogu pojawiły się trójdrożne kolumny QR5 wyposażone w znacznie większy tweeter, chcieliśmy przetestować je tak szybko, jak tylko sie dało. I dosłownie się w nich zakochaliśmy. Od pierwszych minut odsłuchu "piątki" dawały nam niesamowicie dużo frajdy. Atomowy, subwooferowy bas, niezwykle czysty, żywy, nasycony detalami zakres wysokich tonów, neutralna średnica, trójwymiarowa przestrzeń, wysoka efektywność i nieprawdopodobna chęć grania sprawiają, że na twarzy słuchaczy błyskawicznie pojawia się szeroki banan. QR5 nie są pozbawione własnego charakteru. Przede wszystkim trzeba uważać, aby nie przesadzić z górą, a jeśli komuś zależy na gęstej, bezpośredniej, może nawet wysuniętej do przodu średnicy, najprostszym rozwiązaniem będzie prawdopodobnie przeskoczenie na model R3 Signature. Jest to jednak opcja znacznie, znacznie droższa, a przecież w R3 Signature nie dostaniemy ani takiego basu ani tweetera AMT. Wszystko to sprawia, że QR5 są okazją dekady. Najwyraźniej dostrzegliśmy to nie tylko my, włączając je do naszego głównego systemu odniesienia, ale także inni znawcy tematu, ponieważ niedługo po premierze okazało się, że z całej serii QR to właśnie "piątki" sprzedają się najlepiej.
Auralic Vega G1
Vega G1 to urządzenie tak dobre, że kiedy oddawaliśmy je po zakończeniu testu, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak szybko zaczniemy odczuwać jego brak. Jakiś czas się przemęczyliśmy, ale im dłużej tym trwało, tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że jest to streamer pod wieloma względami idealny. Niby skromny, niby minimalistyczny, ale niezwykle funkcjonalny, zbudowany jak czołg, pozwalający na ustawienie wielu parametrów w niezwykle rozbudowanym menu lub firmowej aplikacji sterującej, a do tego oferujący naturalne, dobrze zrównoważone, czyste, delikatnie ocieplone brzmienie. Vega G1 załatwia wiele rzeczy, z którymi normalnie musielibyśmy się użerać. Dla właścicieli tego strumieniowca droga do plikowego hi-endu na pewno nie będzie długa, kręta i wyboista. Otwierając pudełko, możemy jeszcze nie zdawać sobie z tego sprawy, ale wjeżdżamy na autostradę do audiofilskiego dźwięku, oszczędzając cenny czas, który od tej pory będziemy poświęcać wyłącznie na słuchanie muzyki. Wisienką na torcie jest niezwykle wysoka jakość brzmienia na wyjściu regulowanym, dzięki czemu - jeśli tylko mamy taką możliwość - możemy ominąć klasyczny przedwzmacniacz, co w praktyce sprawia, że nasz system wskakuje na wyższy poziom.
Auris Audio Fortissimo
Test flagowej integry firmy Auris Audio był dla nas przede wszystkim nauczką, aby uważać, co komu odpisuje się na maile. Zwykle kiedy producent sprzętu pyta, czy nie chcielibyśmy posłuchać jego najnowszego dziecka, kurtuazyjnie odpowiadamy, że owszem, na pewno byłoby to ciekawe doświadczenie. I na tym się kończy. Ale z Serbami to tak nie działa. Oni potraktowali naszą odpowiedź dosłownie i nie przeszkadzały im ani wysokie koszty wysyłki sprzętu do Polski ani fakt, że nie mieli w naszym kraju oficjalnego dystrybutora, który mógłby wziąć na siebie związane z takim transportem formalności. Pewnego dnia do naszej redakcji przyjechała więc paleta, na której znajdowała się wielka, drewniana skrzynia, która ledwie zmieściła się w drzwiach, a wewnątrz - ogromny, piękny, ważący trzydzieści kilo wzmacniacz lampowy. I wiecie co? Warto było. Fortissimo to potężne, oryginalne i bezkompromisowe urządzenie, w którego konstrukcji widać dużą odwagę, chęć przełamywania barier i brak jakichkolwiek ograniczeń. To także elektroniczne dzieło sztuki, którego każdy element jest dopracowany i piękny. Przede wszystkim to jednak jeden z najlepszych wzmacniaczy, jakich miałem okazję słuchać w kontrolowanych warunkach. Łączy brutalną moc z lampową delikatnością, dodając do tej mieszanki wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać od prawdziwie hi-endowego sprzętu. Trójwymiarową przestrzeń, głęboki bas, namacalną średnicę, rewelacyjną przejrzystość, barwę i mikrodynamikę... Powiedzcie czego sobie życzycie, a Fortissimo dokładnie to wyczaruje. Jest naprawdę cudowny.
Bowers & Wilkins 705 Signature
Manufaktura z Worthing nie nadużywa cierpliwości audiofilów i nie wypuszcza na rynek specjalnych wersji swoich zestawów głośnikowych co trzy miesiące. Wiadomo więc, że za każdym razem, gdy taka limitowana seria pojawi się w sprzedaży, warto się nią zainteresować. Kolumny z dopiskiem "Signature" zawsze były wyjątkowe. Firma wykorzystywała je, aby testować nowe rozwiązania techniczne, eksperymentować z nowymi kształtami i materiałami, tworzyć wyjątkowe projekty, które w regularnej ofercie nie miałyby racji bytu albo "przemycać" wtajemniczonym wszystko, co stanie się standardem dopiero za kilka lat. 705 Signature to kolejny przykład takiego działania. Z zewnątrz nie różnią się zasadniczo od bazowego modelu. Obudowy wykończone fornirem lakierowanym na wysoki połysk nie każdemu przypadną do gustu, ale przynajmniej nikt nie powie, że Brytyjczycy poszli na łatwiznę, nie przyłożyli się, nie postarali. Ze swoimi prostopadłościennymi obudowami "zwykłe" 705 S2 mogą wydawać się tańsze, niż są w rzeczywistości, natomiast 705 Signature to luksus pełną gębą. Jak się okazuje, również w sferze brzmieniowej. Limitowane Bowersy zrobiły na nas takie wrażenie, że po zakończonym odsłuchu szybko spakowaliśmy je do pudełka, bo pieniądze odłożone na czarną godzinę były poważnie zagrożone. Nie wiemy, ile par tych monitorów trafiło do Polski, więc nasz test miał nikłą wartość praktyczną (każdy nabywca na pewno dobrze wiedział, co kupuje), ale co sobie posłuchaliśmy, to nasze.
Bryston BDP-3
BDP-3 to urządzenie, które kompletnie zmieniło nasze pojmowanie kwestii plików, streamingu i cyfrowego audio w ogóle. Wcześniej wydawało nam się, że kluczowym elementem nowoczesnego toru jest przetwornik cyfrowo-analogowy i wszystko, co w nim siedzi - konwerter, zegar, sekcja analogowa, a nawet zasilanie. A urządzenie, które ma karmić DAC-a danymi? Ach cóż, to już zdecydowanie mniej ważne. Przecież może to być nawet nieużywany laptop, prawda? Nieprawda. Bryton pokazał nam to tak dobitnie, jak tylko się da. Na laptopie nie zostawił suchej nitki. Zmiażdżył go, poniżył, podeptał i znieważył, a na nas spojrzał z politowaniem, jakby chciał spytać, dlaczego wcześniej nie przywiązywaliśmy wagi do urządzenia będącego de facto pierwszym elementem cyfrowego łańcucha. Że co, to tylko paczki, zera i jedynki? Jeśli tak uważacie, koniecznie umówcie się na odsłuch BDP-3, a później pogadamy. Najlepsze jest to, że transport Brystona też w gruncie rzeczy jest komputerem i to całkowicie archaicznym. Producentowi zależało jednak na wyeliminowaniu wszystkiego, co mogłoby mieć negatywny wpływ na brzmienie, a efekt dowodzi, że mu się udało. Nawet z przetwornikiem ze średniej półki otrzymamy płynne, spójne, dynamiczne i rozdzielcze brzmienie z głębokim basem i holograficzną stereofonią. A skoro taki "stary pecet" otrzymał certyfikat Roon Ready, może z technicznego punktu widzenia nie jest to takie złe rozwiązanie. Znając podejście kanadyjskiej firmy do kwestii niezawodności, można się spodziewać, że BDP-3 to inwestycja na lata.
Cardas Clear Reflection
George Cardas to absolutny geniusz i guru w temacie audiofilskich kabli. Choć jego przewody znane są z dość specyficznego brzmienia, trudno znaleźć specjalistę - czy to konstruktora sprzętu grającego, czy recenzenta, czy nawet dystrybutora lub dealera - twierdzącego, że przewody Cardasa są do niczego, a on sam opowiada dyrdymały i nie zna się na swojej robocie. Od pewnego czasu najdroższe i najbardziej zaawansowane modele amerykańskiej firmy uciekały od ukształtowanego na przestrzeni wielu lat stereotypu - nie grały już tak ciepło i muzykalnie, idąc raczej w kierunku neutralności, a nawet przejrzystości. I nagle w katalogu pojawiła się seria Clear Reflection, z premedytacją odwołująca się właśnie do tych starych tradycji i rozwiązań, na których Cardas zbudował swą renomę (konkretnie bazowano na kultowych przewodach Golden Reference). Wykonane w bezkompromisowy sposób, czarne (to też dla tej marki nietypowe) węże zrobiły błyskawiczną karierę zarówno wśród oddanych fanów amerykańskiej firmy, jak i hi-endowców, którzy nigdy Cardasów nie mieli, a te nowe jakoś nie skradły ich serca. Clear Reflection mogą zrobić to bardzo skutecznie. To kable, które z powodzeniem mogą zastąpić dwa kieliszki dobrego wina. Wpinamy je do systemu, dajemy im chwilę na dojście do siebie i nagle dźwięk robi się głęboki, przyjemny, spójny, barwny, analogowy, po prostu piękny. Ot, popisowe danie kablowego mistrza.
Chartwell LS3/5
LS3/5 to produkt na temat którego napisano już chyba wszystko. Ponieważ jednak dorwanie jednej z dwudziestu oryginalnych par tych monitorów jest praktycznie niemożliwe, pozostają nam ich nowoczesne reprodukcje, a ta jest moim zdaniem wyjątkowa. Nie możemy ocenić, czy LS3/5 w wersji Chartwella brzmią tak jak pierwowzór, ale jedno jest pewne - te głośniki są rewelacyjne. Mimo ewidentnych ograniczeń w dziedzinie basu czy dynamiki mogą pochwalić się dźwiękiem niesamowicie naturalnym, spójnym, realistycznym i namacalnym. Może i nie dysponują atomowym uderzeniem, ale też nie mają wad konstrukcji wentylowanych. Wisienką na torcie jest przestrzeń. LS3/5 to jedne z najtańszych kolumn, które zasilane odpowiednią elektroniką naprawdę potrafią zostawić słuchacza sam na sam z muzyką. Znakomicie sprawdzają się zarówno na firmowych podstawkach, w pomieszczeniach średniej wielkości, jak i w roli zestawów biurkowych. Kierując się głosami klientów, którzy pokochali brzmienie tych maluchów, ale jednak chcieli otrzymać trochę więcej basu, Chartwell wprowadził model LS6, a następnie jego podłogowy odpowiednik. Oba świetne, ale my jednak zakochaliśmy się w LS3/5 i od czasu publikacji testu nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Chord Qutest
Przetworniki Chorda zrobiły błyskawiczną karierę, a Qutest zajmuje wśród nich szczególną pozycję. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się być mało ciekawą, skromniejszą alternatywą dla Hugo 2, tak naprawdę jest jedynym rozsądnie wycenionym przetwornikiem w ofercie Chorda zaprojektowanym z myślą o pracy w domowym systemie stereo. Qutest nie ma wbudowanego wzmacniacza słuchawkowego ani akumulatora. Pozostawiono tylko to, z czego moglibyśmy skorzystać w systemie stacjonarnym. Z droższego modelu zapożyczono natomiast to, co najważniejsze - najnowsze wcielenie DAC-a zaprojektowanego przez Roberta Wattsa. A to przekłada się na niezwykle neutralne, dynamiczne, precyzyjne i przestrzenne brzmienie. Qutest na pewno nie jest źródłem wyznaczającym poziom referencyjny w skali bezwzględnej, ale w swojej cenie? Chyba jest. Jeżeli szukamy stosunkowo prostego DAC-a, który pozwoli nam po prostu wydobyć maksymalnie dobry dźwięk po podłączeniu komputera lub innych źródeł cyfrowych, w tym budżecie ciężko będzie wybrać lepiej.
Clearaudio Concept Special Edition
Niemcy to specyficzny naród, ale jedno trzeba im przyznać - jak coś sobie wymyślą, to trzymają się swojej decyzji i konsekwentnie wprowadzają przyjęty plan w życie, choćby nie wiem co. Ferdinand Porsche pewnego dnia uznał, że trzeba zbudować samochód z silnikiem z tyłu, a osiemdziesiąt lat później ta wizja wciąż pozostaje aktualna. W 1937 roku Eugen Beyer stworzył pierwsze słuchawki dynamiczne - DT 48. Jeszcze niedawno model ten, z licznymi modyfikacjami względem oryginału, można było kupić w każdym dobrym sklepie ze sprzętem audio. Czterdzieści lat temu Peter Suchy postanowił natomiast zbudować gramofon, który pozwoli przywrócić do życia jego ulubioną muzykę i ukochanych artystów. Aby się to powiodło, dźwięk musi zmaterializować się przed nami w formie maksymalnie zbliżonej do oryginału. Bez dodatków, naleciałości i śladów reinterpretacji. Dziś takim gramofonem jest flagowy Statement, ale czy tę purystyczną filozofię można przenieść na grunt urządzenia z drugiego końca cenowej drabinki? Okazuje się, że tak. I to w jakim stylu! Concept Special Edition to piękny, jubileuszowy prezent dla klientów, którzy szukają wysokiej klasy gramofonu z dodatkowym wyposażeniem w pakiecie, ale też kawałek historii Clearaudio podany nam w gotowej, skończonej i łatwej w użyciu formie. W swojej cenie jest to propozycja trudna do pobicia.
Copland CTA 408
Prawdziwie bezkompromisowy sprzęt. Skandynawskie wzornictwo, zegarmistrzowska precyzja wykonania i gorące wnętrze. Jeżeli uwielbiacie brzmienie wzmacniaczy lampowych, flagowy Copland jest prawdopodobnie jedną z najlepszych zintegrowanych konstrukcji na rynku. Więcej mogą pokazać chyba tylko urządzenia za znacznie większe pieniądze i oczywiście lampowe zestawy dzielone. Duńska integra proponuje nam klasyczny dźwięk w wydaniu łatwo przyswajalnym, bo pozbawionym wszelkich ograniczeń, rozterek i hamulców. Nie każe nam się zastanawiać, czy w poszukiwaniu romantycznego ciepła i muzykalności nie poświęciliśmy innych atrybutów, które dla prawidłowej reprodukcji dźwięku są równie ważne. CTA 408 nie ukrywa swej lampowej natury, ale pokazuje ją w pakiecie z wszystkimi innymi cechami, jakimi powinien charakteryzować się hi-endowy wzmacniacz. Oprócz bogatej barwy, przyjemnie zagęszczonej średnicy, doskonałej spójności i delikatności dostajemy też głęboki i mocy bas, potężną dawkę energii, imponującą dynamikę, trójwymiarową stereofonię i tuzin innych rzeczy, które odkryjemy podczas wielogodzinnych odsłuchów. Wychodzi na to, że pod chłodnym, aluminiowym płaszczykiem skandynawskiego wzornictwa kryje się gorące serce pełne uczuć, temperamentu i wyjątkowej wrażliwości. Coś pięknego.
Denon PMA-1700NE
Przeglądając listę wszystkich przetestowanych na łamach naszego magazynu urządzeń w kolejności chronologicznej, chcieliśmy przyznać jubileuszową nagrodę Denonowi PMA-1600NE. To rewelacyjny wzmacniacz, który zrobił duże wrażenie nie tylko na nas, ale najwyraźniej także na wszystkich, którzy mieli okazję go posłuchać lub wręcz go kupili, po czym postanowili podzielić się z nami swoimi odczuciami. Rzadko kiedy dostajemy tyle pozytywnych opinii i komentarzy jeszcze długo po publikacji testu. Jest tylko jeden problem - PMA-1600NE nie jest już produkowany. Można jednak dostać jego następcę, któremu oczywiście również przyjrzeliśmy się bliżej i od samego początku wiedzieliśmy, że jest równie udany. PMA-1700NE nie jest tylko świetną integrą, którą powinni zainteresować się audiofile oceniający sprzęt raczej po jego wnętrzu, wyposażeniu oraz jakości wykonania i brzmienia niż po kształcie panelu frontowego lub zdobiącym go emblemacie. To także urządzenie, któremu niewiele brakuje, aby stać się najlepszym systemem all-in-one w cenie do 15000 zł. Konkretnie brakuje mu modułu sieciowego z możliwością odtwarzania strumieniowego, bo reszta - w tym przetwornik cyfrowo-analogowy, przedwzmacniacz gramofonowy i wyjście słuchawkowe - jest już na pokładzie. Krótko mówiąc, to kolejny niezwykle mocny strzał Denona i może warto się nim zainteresować zanim w katalogu pojawi się PMA-1800NE.
Devialet Expert 140 Pro
Jeśli przeciętny człowiek kojarzy markę Devialet, w jego głowie prawdopodobnie jest to "ta firma od najdroższego głośnika bezprzewodowego na świecie". Nie ma się czemu dziwić, bo wprowadzając na rynek pierwszego Phantoma, Francuzi rozwalili system koncertowo. Stworzyli urządzenie, któremu mimo upływu lat wciąż trudno podskoczyć. Podniecali się nim nawet youtuberzy, dla których pchełki za tysiąc złotych to audiofilski sprzęt. Ci, którzy wiedzą i wymagają trochę więcej, kojarzą Devialeta z czymś zupełnie innym - pięknymi, ultranowoczesnymi, płaskimi wzmacniaczami i systemami all-in-one, które od typowej elektroniki stereo różnią się tak, jak elektryczne supersamochody różnią się od dwudziestoletnich, zmęczonych życiem kombiaków z silnikiem diesla. Expert 140 Pro jest tego doskonałym przykładem. Ten płaski, srebrzysty klocek to nie hi-fi, ale wręcz sci-fi. Potężna moc, możliwość przypisania gniazdom funkcji, jakiej akurat potrzebujemy, presety z ustawieniami ładowane za pomocą karty pamięci, system dopasowania charakterystyki pracy wzmacniacza do posiadanych kolumn, a do tego możliwość powieszenia urządzenia na ścianie i nieziemsko luksusowy pilot w formie kostki z przyciskami i dużym pokrętłem. Totalny odlot. A co z dźwiękiem? Devialet może nie ma lampowej duszy, ale jak gruchnie, jak dmuchnie, nagle okazuje się, że takie barbarzyńskie podejście do muzyki też ma swój urok.
Dual CS 418
Ogromna większość dostępnych na rynku budżetowych gramofonów wygląda, działa i gra bardzo podobnie. Wyróżniają się tylko szlifierki Pro-Jecta i Regi, ale głównie dlatego, że firmy te są od dawna kojarzone z gramofonami i nie porzuciły tematu nawet w najtrudniejszych dla winyli czasach, w związku z czym dziś nie muszą korzystać z ogólnodostępnych podzespołów i pomocy wielkich, dalekowschodnich fabryk, które tłuką wszystko dla wszystkich, często zmieniając tylko opakowanie i logo. Dual CS 418 też nie ma zbyt wiele wspólnego z kultowymi szlifierkami z lat siedemdziesiątych, ale zastosowano w nim kilka fajnych rozwiązań, które w połączeniu z klasycznym wzornictwem, niezłym ramieniem i bardzo dobrą wkładką sprawiają, że jest to nasz faworyt wśród "tych" gramofonów. Sprawdzi się zarówno jako winylowy pakiet startowy, jak i baza do stworzenia czegoś lepszego. Dodatkowo wraz z premierą tego modelu otrzymaliśmy coś, z czym audiofile nie spotkali się od dawna, a o czym wielu z nich marzyło - możliwość kupna nowiutkiego gramofonu legendarnej firmy, której korzenie sięgają 1900 roku. Niby człowiek wie, że pod spodem to chińszczyzna, ale przecież niemal wszystkie inne gramofony w zbliżonej cenie są takie same albo gorsze, a CS 418 to - nie oszukacie nas, umiemy czytać - prawdziwy Dual.
ELAC Vela BS 403
Vela BS 403 to konstrukcja, w której ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Za stosunkowo niewielkie pieniądze dostajemy audiofilskie, dopracowane monitory z eleganckimi, pięknie wykonanymi obudowami, ciekawie rozwiązanym bass-reflexem dającym użytkownikowi większe pole manewru jeśli chodzi o ustawienie, znakomitymi, autorskimi przetwornikami i możliwością dokupienia firmowych akcesoriów, takich jak idealnie dopasowane podstawki czy maskownice. Najważniejsze jest jednak brzmienie - zrównoważone, naturalne, szybkie, rozdzielcze, otwarte, spójne, nasycone, przestrzenne i uzupełnione zwartym, przewidywalnym, liniowym, a czasami też zaskakująco głębokim basem. Kilka lat temu nie mielibyśmy wątpliwości, że tak udane monitory zasługują na miano hi-endowych. Chętnie przyznalibyśmy im to wyróżnienie gdyby nie fakt, że w dzisiejszych czasach wielu producentów przekracza ustanowione wcześniej granice, a skoro monitory za czterdzieści lub sześćdziesiąt tysięcy złotych nie są już niczym niezwykłym, należy zadać sobie pytanie, czy zestawy za niecałe dziewięć tysięcy można z czystym sumieniem nazwać hi-endowymi. Przyjmijmy więc, że jest to kwestia umowna. Czasami nie trzeba wydawać stu tysięcy złotych, aby stać się posiadaczem kolumn, które nie mają słabych stron i gorszych dni. Podłogówki z tej serii też są niczego sobie, ale to już temat na osobną opowieść.
Enerr Transcenda Ultimate + Ultimate Source
Zielonogórska manufaktura jest jednym z niewielu producentów audiofilskich akcesoriów zasilających, którzy zawsze trzymali się z dala od podejrzanych teorii i opowieści z pogranicza audiovoodoo. Tu zawsze liczyła się solidna, inżynierska robota i słyszalne przełożenie konkretnych rozwiązań technicznych na komfort pracy zasilanego sprzętu i jakość dźwięku docierającego do ucha słuchacza. Co było oparte tylko na domysłach, co przypominało opowieści internetowych wróżbitów, co nie sprawdzało się w odsłuchu mimo jakichś tam podstaw teoretycznych, nie miało do sprzętu Enerra wstępu. Tymczasem pewnego dnia do naszej redakcji przyjechały kable, w których zastosowano... gwiezdny pył. No ręce opadają! Okazało się jednak, że to tylko niegroźny żart, całkiem udana próba przebicia idiotycznych opisów magicznych właściwości różnych audiofilskich cegieł, kuleczek i demagnetyzerów, pod którą kryje się ciekawa koncepcja - przewody zasilające, które oprócz dopracowanej "bazy", czyli przewodników z miedzi o czystości 6N, sprawdzonej geometrii Hepta Helical Litz i wysokiej jakości wtyków z elementami przewodzącymi wykonanymi miedzi katodowej, mają system stabilizacji elektrostatycznej bazujący na materiale tłumiącym w formie proszku zamkniętego w szczelnym kołnierzu otaczającym przewodniki. Czy to działa? Najwyraźniej tak, bo po podłączeniu flagowych kabli Enerra dźwięk był lepszy, a dodajmy, że i tak startowaliśmy z wysokiego pułapu, bo Transcendy Ultimate zastąpiły Transcendy Light i Ultra. Szaleństwo? Możliwe, ale kierujemy się tutaj prostą zasadą - jeżeli testowany produkt nie daje nam znaczącej poprawy brzmienia, bez żalu go odsyłamy i nie interesuje nas, co kto o nim sądzi, ale jeśli owa poprawa jest niebagatelna i zgodna z kierunkiem, który nam odpowiada, nie obchodzi nas, czy mówimy o potężnym wzmacniaczu lampowym, czy o kablu zasilającym z gwiezdnego pyłu. Cel został osiągnięty. Poza tym teraz, kiedy ktoś dowiaduje się o naszym hobby i żartuje sobie, że pewnie mamy kable z gwiezdnego pyłu, uśmiechamy się, odpowiadając "a tak!" i tłumacząc, że to wcale nie żart.
Enleum AMP-23R
AMP-23R to urządzenie stworzone z myślą o pasjonatach, dla których sprzęt grający to coś więcej niż przedmiot codziennego użytku, ot jakaś tam elektronika, którą można wrzucić do jednego worka z lodówką i telewizorem. Tutaj mamy do czynienia z klockiem zbudowanym jak dzieło sztuki, co widać już po samej obudowie, ale jeszcze lepiej po tym, co znajduje się w środku. Tu nie ma pomyłek, zaślepek zamiast gniazd ani elementów wybranych w przypadkowy sposób, bez wcześniejszych przymiarek i odsłuchów. Sama historia tego wzmacniacza jest pod wieloma względami szokująca. Kiedy wchodził na rynek, kosztował 25999 zł, a dodatkowo można było zamówić do niego opcjonalne nóżki antywibracyjne za 2599 zł. I wiecie, co się okazało? Zdecydowana większość klientów je kupowała, w związku z czym producent dorzucił je do zestawu, przy okazji wprowadzając drobne zmiany i podnosząc cenę, co w połączeniu z inflacją i zmieniającymi się kursami walut doprowadziło do tego, że w momencie publikacji naszego testu AMP-23R kosztował już 39995 zł. Czterdzieści tysięcy za wzmacniacz słuchawkowy? Szok. Klientów jednak jak nie brakowało, tak nie brakuje. Być może dlatego, że koreański piecyk ma także wyjścia głośnikowe, dzięki czemu z odpowiednimi kolumnami może zagrać nie gorzej niż integry za 30-40 tysięcy złotych, a do tego jest wzmacniaczem słuchawkowym, który spokojnie może powalczyć o miano najlepszego na świecie. Wiadomo jednak, ze większość nabywców zamówiła miniaturowy piecyk Enleum z jednego powodu - bo jest perfekcyjny w każdym calu.
Final Audio Design A8000
W naszym zestawieniu pojawiły się dwa modele słuchawek japońskiej firmy, ale nie mogło być inaczej, bo A8000 to jedne z najlepszych, a być może nawet najlepsze przewodowe dokanałówki, jakie kiedykolwiek wyprodukowano. Podobnie jak w D8000 nie podobały nam się pewne aspekty praktyczne, tak i tutaj można narzekać na ciężkie, kanciaste obudowy, zbyt krótki przewód czy skromne jak na tę cenę wyposażenie dodatkowe. Ale jeśli chodzi o brzmienie, A8000 w swojej kategorii wyznaczają poziom odniesienia. W pierwszej chwili wręcz szokują. Nasz mózg zaczyna wykonywać milion operacji na sekundę, po czym dochodzimy do wniosku, że mamy do czynienia z naprawdę wyjątkowym zjawiskiem. Z brzmieniem, jakiego jest i długo jeszcze dane będzie zaznać nielicznym. A8000 są trudne do pobicia. Równie dobrze mogłyby kosztować dwadzieścia tysięcy złotych i nie miałoby to żadnego znaczenia. Ci, którzy szukają brzmieniowego absolutu w takiej właśnie formie, na pewno byliby skłonni przeznaczyć na nie znacznie więcej.
Final Audio Design D8000
W świecie słuchawek planarnych każda firma ma swoje pomysły na sukces i wiadomo było, że jeśli Final Audio Design zdecyduje się wejść w ten świat, również zaproponuje nam jakąś nietypową koncepcję. Tak też się stało, a w konstrukcji modelu D8000 japońscy inżynierowie skoncentrowali się na przepływie powietrza w wąskiej szczelinie powstałej pomiędzy membraną a metalowymi płytkami umieszczonymi po obu jej stronach. Dzięki systemowi AFDS (Air Film Damping System) drgająca folia z naniesionymi cewkami jest przy maksymalnym wychyleniu "hamowana" przez samo ciśnienie powietrza, które nie może swobodnie uciec przez mikroskopijne otwory, a to ma skutkować równą i bardziej przewidywalną pracą przetworników, których średnica (50 mm) też robi wrażenie. Połączcie to z typową dla Japończyków dbałością o detale, a otrzymacie słuchawki, których można słuchać godzinami, zapominając o bożym świecie. D8000 oferują absolutnie genialne, stuprocentowo audiofilskie brzmienie z wyczynową szybkością i przejrzystością, rewelacyjną przestrzenią i magiczną średnicą. To takie skrzyżowanie brytyjskich monitorów z głośnikami elektrostatycznymi, przeniesione do wymiaru słuchawkowego. Gdybyśmy mieli przez resztę życia używać tylko jednych nauszników, możliwe, że byłyby to właśnie te.
Focal Grande Utopia EM
Potężne, mierzące ponad dwa metry i ważące 260 kg skrzynie z możliwością zmiany geometrii za pomocą stylowej korby. Elektromagnetyczne woofery z własnym zasilaniem, trzy kolejne głośniki z membranami "W" i berylowe tweetery. Zwrotnice ze zworkami umożliwiającymi idealne dostrojenie kolumn do pomieszczenia, współpracującej z nimi elektroniki i upodobań właściciela. Efektywność dochodząca do 94 dB, pasmo przenoszenia rozciągające się od 18 Hz do 40 kHz. Rekomendowana przez producenta moc wzmacniacza? Od 50 do 1500 W. Cena? W momencie publikacji testu wynosiła 599000 zł za parę, ale to już dawno nieaktualne, bo za produkowane obecnie Grande Utopie EM Evo trzeba zapłacić 1159998 zł. Nie jest to sprzęt na każdą kieszeń, ale jeżeli szukacie perfekcji i możecie zapewnić takim lodówkom odpowiednie warunki pracy, dostaniecie dźwięk niebezpiecznie zbliżający się do mitycznego audiofilskiego absolutu. Nie ma w nim właściwie tylko chwytającej za serce średnicy, ale jeśli naszym celem jest uzyskanie dźwięku jak na żywo, nic, co mogłoby zostać odebrane jako podbarwienie, i tak nie miałoby w tej koncepcji racji bytu. Czy Grande Utopie EM to najlepsze kolumny na świecie? Nie odważylibyśmy się tego napisać tylko ze względu na liczbę i klasę innych kandydatów do tego tytułu, ale na pewno jest to ścisła światowa czołówka. Hi-end bez granic.
Hegel H20
Są wzmacniacze, które w swoim brzmieniu nie mają nic, ale są też takie, które mają wszystko. Niektórym może się wydawać, że jest to jedno i to samo, bo powinniśmy przecież dążyć do idealnej neutralności, braku urządzenia w torze, dźwięku zgodnego z oryginałem i tak dalej. W rzeczywistości można się na tych frazesach ostro przejechać. Nie da się osiągnąć tego celu, jeśli krok po kroku będziemy eliminować i równać z ziemią rzeczy, w których zawarte są muzyczne emocje. Czy zatem jedyną drogą do sukcesu jest kupno gramofonu, wzmacniacza lampowego i dziwacznych kolumn z głośnikami tubowymi? Nie. Można bowiem trafić na wzmacniacz, który wykonuje swoją pracę bardzo uczciwie, rzetelnie i sumiennie, ale wie, że sprowadzanie wszystkiego do wspólnego mianownika i chwalenie się brzmieniem nudnym jak grzybobranie w listopadzie to wylewanie dziecka z kąpielą. Taki właśnie jest Hegel H20. W jego równym, neutralnym i uniwersalnym dźwięku nie ginie muzyka. Przeciwnie - wysoki realizm wciąga nas w nią jeszcze bardziej. Po teście norweska końcówka wylądowała w naszym systemie odniesienia i, szczerze mówiąc, do dziś zastanawiamy się, dlaczego sięgnęliśmy po nią tak późno.
HiFiMAN HE-R10P
Nie trzeba być wielkim znawcą słuchawek, aby po wizycie na stronie internetowej HiFiMAN-a zorientować się, że firma ta, choć w środowisku audiofilskim jest darzona wielkim szacunkiem, ma jeden poważny problem - sraczkę projektową. Część wprowadzanych na rynek modeli sprawia wrażenie przemyślanych od początku do końca, ale inne wyglądają tak, jakby ktoś łączył ze sobą elementy wymontowane z innych nauszników w zupełnie losowy sposób. Może w fabryce HiFiMAN-a znajduje się ogromny pojemnik na części, takie jak przetworniki, muszle, pałąki, kable i rozmaite akcesoria, a słuchawki wypadają z niego niczym kule w losowaniu lotto? Takie myśli towarzyszyły nam, gdy wypożyczyliśmy do testu HE-R10P. Nie dość, że jest to planarna wersja modelu HE-R10D, czyli słuchawek z przetwornikami dynamicznymi (co samo w sobie było dosć dziwne), to jeszcze egzemplarz dostarczony do naszej redakcji wyglądał inaczej niż na zdjęciach producenta. Po wypuszczeniu pierwszej partii firma zdała sobie bowiem sprawę z tego, że różnica w cenie między tymi dwoma modelami jest dość duża i może przydałoby się dorzucić do wersji planarnej chociaż coś w rodzaju lepszego, ładniejszego pałąka? Tak też uczyniono, w związku z czym na rynku funkcjonują dwie wersje HE-R10P i trzeba po prostu dopytać, czy jest to ta pierwsza, czy już ta po liftingu. Może nie byłoby to aż tak śmieszne, gdyby nie fakt, że mówimy o nausznikach za 29995 zł. Czyli co, pośmialiśmy się i zapominamy o temacie? Otóż nie tak szybko, bo tak się składa, że HE-R10P to z całą pewnością jedne z najlepszych słuchawek, jakie kiedykolwiek testowaliśmy. Są po prostu genialne. Jeśli na chwilę zapomnicie o całym tym zamieszaniu z pałąkiem i muszlach zapożyczonych z modelu HE-R10D, oceniając wyłącznie to, co trzymacie w ręku i co słyszycie, na pewno dojdziecie do takich samych wniosków. Gdyby słuchawki kupowało się na kartki i dysponowalibyśmy tylko jedną, za to nie musieli przejmować się ceną, bardzo możliwe, że kupilibyśmy właśnie HiFiMAN-y HE-R10P. A czy ekipie Fanga Biana udało się stworzyć takie cudo przez przypadek? Czy był to eksperyment, szczęśliwy splot wydarzeń, czy może zaplanowana od samego początku akcja? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy.
JBL L100 Classic
Moda na vintage'owy sprzęt trwa w najlepsze, a skoro tak, wielu producentów postanowiło odgrzebać swoje stare przeboje i wprowadzić je na rynek w odświeżonej odsłonie. Jednym z najbardziej oczekiwanych remake'ów ostatnich lat są monitory JBL L100 Classic, czyli unowocześniona wersja modelu L100, który ujrzał światło dzienne w 1970 roku i szybko stał się największym sprzedażowym hitem amerykańskiej firmy i najpopularniejszym zestawem głośnikowym dekady. Żeby było ciekawiej, L100 był konsumencką wersją studyjnego monitora 4310, ale na taki pomysł nie wpadli wcale projektanci JBL-a, a przynajmniej nie od razu. Zainspirowali ich do tego realizatorzy dźwięku, którzy pokochali brzmienie 4310 tak bardzo, że często kupowali drugą parę - nie na zapas, nie do drugiego studia, ale do domu, aby również po pracy słuchać muzyki tak, jak się przyzwyczaili. Wystarczyło wykończyć obudowy naturalnym fornirem i zasłonić głośniki ciekawymi maskownicami Quadrex i to było to. L100 Classic mają wszystkie cechy pierwowzoru. Grają niezwykle dynamicznie, przebojowo i dziarsko. Mając na uwadze rozmiary skrzyni, zamontowanego w niej woofera i tunelu rezonansowego, chyba nawet nie trzeba dodawać, że w kwestii odtwarzania niskich tonów JBL-e nie mają kompleksów względem kolumn podłogowych. Brzmienie L100 Classic to nie śniadanie podane do łóżka, obiad z przyszłymi teściami ani romantyczna kolacja przy świecach. To wieczór kawalerski, po którym budzicie się na podłodze w nie swoich spodniach i zastanawiacie się czy w łazience nie siedzi tygrys. Aby się nimi cieszyć, trzeba na chwilę schować audiofilskie uprzedzenia do szafy, ale warto spróbować, włączyć muzykę, której dawno się nie słuchało i na chwilę wrócić do czasów, gdy życie wyglądało trochę inaczej.
KBL Sound Himalaya II
Wbrew pozorom testowanie hi-endowych kabli nie jest naszym ulubionym zajęciem. Czasami robimy to dla własnej przyjemności, nie mówiąc nikomu poza gronem bliskich znajomych, nie robiąc zdjęć i nie opisując swoich wrażeń. Od czasu do czasu trafia nam się jednak perełka, której opisanie traktujemy jako obowiązek, przysługę dla innych audiofilów, którzy oddają się tej pasji długo i zaszli tak daleko, że wykonanie kolejnego kroku jest bardzo trudne. W dopracowanym systemie ciężko jest bowiem uzyskać wyraźną poprawę niezależnie od tego, ile pieniędzy i na jaki element toru byśmy nie wydali. Jeśli w tym momencie pomyśleliście, że ta sytuacja jest dziwnie znajoma, powinniście wypróbować Himalaye II. To kable, które potrafią namieszać w głowie. Nawet jeśli macie prawdziwie wyczynowy sprzęt i sprawdzaliście, jak wypadną w nim przewody wielokrotnie droższe, prawdopodobnie i tak będziecie zaskoczeni tym, co zaprezentują flagowce KBL Sound. U nas wpięcie samego interkonektu wywołało taki efekt, jakby ktoś wszedł między kolumny i otworzył okno. Po podłączeniu całego kompletu czuliśmy się tak, jakby do pokoju odsłuchowego wparowała znana polska restauratorka i zaprowadziła porządek w typowy dla siebie sposób, zrywając zakurzone zasłony i rozwalając szyby młotkiem. Przy pierwszym podejściu siedzieliśmy na kanapie zmasakrowani. Nie mogliśmy uwierzyć, że z tego zestawu udało się wycisnąć tak wiele, szczególnie w kwestii stereofonii. Obiektywnie te kable są drogie i nie ma co z tym dyskutować, ale w porównaniu z flagowcami Nordosta, Cardasa, Siltecha, Acrolinka, Wireworlda, Audioquesta czy Kimbera to w zasadzie budżetówka, a "robi robotę" tak samo skutecznie.
KEF Blade
Testując sprzęt audio, można dojść do wniosku, że w każdym z urządzeń toczy się wewnętrzna walka pomiędzy światem idealnych parametrów, wzorowej neutralności i koniecznością odtwarzania dźwięku z jak największą wiernością, a nieco bardziej ulotną krainą wrażliwości na barwy, emocje, muzyczne subtelności i przyjemność kontaktu z dźwiękiem. Blade to instrument, w którym tej walki nie ma. Tutaj oba audiofilskie światy żyją ze sobą w zgodzie. Ich brzmienie jest energiczne, przejrzyste, naturalne i dobrze zrównoważone, więc puryści będą usatysfakcjonowani, ale jeszcze lepsze jest to, że każdy odsłuch tych niezwykłych podłogówek potrafi wywołać emocje - pociągnąć za sznurki, które powodują, że przechodzą nas ciarki. Czy bezpośrednim sprawcą tej reakcji będzie zadziwiająco głęboki i szybki bas, ponadprzeciętna precyzja, czy może scena stereofoniczna narysowana ołówkiem zaostrzonym tak, że można by było nim zrobić dziurę w ścianie? To już zależy od konkretnego nagrania i od nas samych. Teoretycznie w świecie hi-endowych kolumn trudno jest się wyróżnić, ale KEF-owi się to udało. Nawet gdyby nie ograniczał nas budżet, gdybyśmy mogli zbudować salę odsłuchową i postawić w niej wielokrotnie droższe, jeszcze bardziej imponujące zestawy głośnikowe, i tak kusiłoby nas, żeby zamówić Blade'y i zamknąć temat w ciągu pięciu minut.
KEF LS50
LS50 powstały dla uczczenia pięćdziesiątych urodzin KEF-a. Brytyjczycy postanowili pokazać światu kolumny pod wieloma względami bezkompromisowe, nafaszerowane ciekawymi rozwiązaniami technicznymi, ale z racji swoich gabarytów i zaledwie jednego zastosowanego w nich przetwornika - koncentrycznej jednostki Uni-Q - wciąż przystępne cenowo. Rezultatem są monitory, które szybko stały się firmowym bestsellerem, a po pewnym czasie doczekały się również wersji aktywnej i dały impuls do stworzenia kolejnych podobnych głośników, takich jak chociażby LSX-y. Szybkość, rozdzielczość, dynamika, rewelacyjna stereofonia i potężny, czasami aż niewiarygodnie mocny jak na takie monitory bas sprawiają, że LS50 nie mają żadnych kompleksów względem zestawów podłogowych w zbliżonej albo nawet ciut wyższej cenie.
Luxman L-505uXII
Najtańszy wzmacniacz zintegrowany w katalogu - to nie jest hasło, które przyciągnie audiofilów. Co najwyżej poszukiwaczy okazji albo ludzi traktujących sprzęt hi-fi w kategoriach zero-jedynkowych - jeśli go nie ma, to trochę słabo, bo nic nie gra, ale jeśli już jest i gra, to super, niczego więcej nie potrzeba. Sytuacja zmienia się jednak, gdy mówimy o najtańszym wzmacniaczu zintegrowanym w katalogu Luxmana. Japończycy specjalizują się bowiem w produkcji sprzętu hi-endowego, w związku z czym można się spodziewać, że L-505uXII również zasłuży na to miano. I wiecie co? Jak najbardziej zasługuje. To piękny, dopracowany, zbudowany z ogromną dbałością o detale, wyposażony w kilka ciekawych rozwiązań technicznych wzmacniacz, któremu po prostu nic nie brakuje. Również - a właściwie przede wszystkim - w sferze brzmieniowej. Oszczędności? Może zauważycie je, jeśli porównacie L-505uXII z wyższymi modelami Luxmana, ale decydując się na niego, w żadnym momencie nie poczujecie się jak biedacy. Nie ma tu zaślepek w miejscu brakujących gniazd, brzydkiego, plastikowego pilota ani niczego w tym rodzaju. Luxman po prostu dał czadu, udowadniając, że Japonia nie bez powodu jest jednym z najważniejszych krajów na audiofilskiej mapie świata.
Lyngdorf TDAI-3400
Dwadzieścia lat temu Peter Lyngdorf stworzył wzmacniacz rodem z przyszłości. Millenium wyprzedził swą epokę tak bardzo, że nie wszyscy zrozumieli jakie korzyści może przynieść technologia cyfrowa w tak ekstremalnej, hi-endowej postaci. Dopiero dziś staje się to oczywiste, czego dowodem jest TDAI-3400. Sam wzmacniacz "cyfrowy" nie jest czymś wyjątkowo seksownym. Nie dla audiofilów przyzwyczajonych do brzmienia klasycznych konstrukcji tranzystorowych i lampowych. Niższe zużycie energii na pewno ich nie przekona. Jeżeli jednak połączymy nowatorski układ zaprojektowany przez jednego z największych ekspertów w tej dziedzinie z systemem korekcji akustyki, łącznością sieciową, możliwością odtwarzania plików hi-res, kompatybilnością z rozmaitymi serwisami streamingowymi, licznymi wejściami cyfrowymi, możliwością zarządzania wzmacniaczem z poziomu przeglądarki, opcjonalnymi modułami z dodatkowymi gniazdami, naprawdę zacnym brzmieniem i możliwością jego dalszej poprawy poprzez wyprostowanie pewnych minusów kolumn i pomieszczenia odsłuchowego, to już zupełnie inna rozmowa. Po kilku dniach w towarzystwie tego wzmacniacza trudno pozbyć się myśli, większość innych konstrukcji to technologia z ubiegłego wieku, przepakowywana raz po raz w ładniejsze obudowy i sprzedawana po coraz wyższych cenach. Lyngdorf też tani nie jest, ale jego cenę można uzasadnić rozbudowaną funkcjonalnością, wszechstronnością, wysoką jakością wykonania i rozwiązaniami, których nie ma konkurencja. I nie chodzi tu o drewniane ozdóbki i transformatory nawijane w świetle księżyca, ale o technologię, której działanie wyraźnie słychać. Ciekawe, czy za dwadzieścia lat inni producenci będą w stanie nawiązać walkę z Lyngdorfem, czy większość z nich nadal będzie pudrować swą bierność opowieściami o starannie selekcjonowanych komponentach i rodowanych gniazdach.
Marantz HD-DAC1
Aż trudno uwierzyć, że firma, która kojarzona jest z klasycznymi komponentami stereo i amplitunerami kina domowego, a do tego naprawdę długo wspierała format SACD, dawno uznany przez większość audiofilów za martwy, nagle zdecydowała się wypuścić na rynek przetwornik cyfrowo-analogowy. I to jaki! Zaprezentowany w 2014 roku HD-DAC1 nie był po prostu plasterkiem przyklejonym na problemy z ogarnięciem plików, konwerterem dopasowanym gabarytowo i stylistycznie do pozostałych klocków w katalogu, ale czymś zupełnie nowym, wyznaczających nowy kierunek. Oprócz świetnego DAC-a w kompaktowej, typowo "biurkowej" obudowie dostaliśmy przedwzmacniacz i naprawdę dobry wzmacniacz słuchawkowy, a to wszystko utrzymane w stylu retro, z bonusem w postaci zdalnego sterowania i w przystępnej cenie. HD-DAC1 okazał się strzałem w dziesiątkę i spodobał nam się tak bardzo, że wylądował w naszym systemie odniesienia. Nadal używamy go w różnych konfiguracjach, a wiele bezpośrednich porównań pokazało, że aby uzyskać wyraźnie lepsze brzmienie, trzeba sięgnąć po DAC-a kosztującego co najmniej dwa razy tyle.
Meze 99 Classics
Kilka lat temu zainteresowaliśmy się słuchawkami młodziutkiej, rumuńskiej marki Meze Audio. Początkowo nie mogliśmy uwierzyć, że ktoś zdecydował się na takie przedsięwzięcie, ponieważ rynek audiofilskich słuchawek jest zdominowany przez wielkich graczy. Aby stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie, trzeba nie tylko mieć bardzo dobre pomysły i dostęp do najnowszej technologii, ale także być pewnym, że uda nam się ogarnąć kwestie niezawodności, powtarzalności, dostępności, a nawet tak ważne detale jak opakowania czy kable, które nie złamią się przy wtyczkach po dwóch miesiącach użytkowania. Gdyby jeszcze takie nauszniki bazowały na ogólnodostępnych podzespołach, ale nie - Rumuni zrobili wszystko sami. Drewniane muszle, pałąk, złocone elementy mocujące, projektowanie, strojenie, a nawet sesje zdjęciowe do kampanii promocyjnych - wszystko to powstało w miejscowości Baia Mare niedaleko styku granic Rumunii, Ukrainy i Węgier. I co? Słuchawki są świetne, a Meze Audio w niedługim czasie rozwinęło skrzydła, oferując audiofilom kolejne udane modele, w tym hi-endowe nauszniki planarne Empyrean. A wszystko zaczęło się właśnie od 99 Classics, które wciąż pozostają w ofercie. Czy trzeba większej rekomendacji?
MoFi Electronics StudioDeck+
Renesans płyt winylowych trwa już kilkanaście lat. W tym czasie wielu melomanów zdążyło kupić swój pierwszy gramofon lub odrestaurować ten, na którym słuchali muzyki ich rodzice, powiększyć swoją płytotekę, kupić lepszy wzmacniacz, kolumny i kable oraz nabrać niezbędnego w tym hobby doświadczenia. Kiedy przychodzi pora na kolejny krok, rozglądają się za gramofonem z wyższej półki, przewyższającym budżetowe konstrukcje i otwierającym drogę do eksperymentów z bardzo poważnymi wkładkami, przedwzmacniaczami korekcyjnymi i akcesoriami. Oczywistym wyborem w takiej sytuacji długo był dla nas Clearaudio Concept, ale StudioDeck+ jest dla niego bardzo groźnym rywalem. Droższym, ale pod wieloma względami po prostu lepszym. Masywna, szeroka podstawa, zaawansowane technicznie ramię o długości dziesięciu cali, fantastyczne nóżki, normalne gniazdo zasilające zamiast zasilacza wtyczkowego, złocone gniazda RCA zamiast wystającego spod ramienia kabla - wszystko to składa się na wrażenie obcowania z gramofonem z nieco innej planety. Takim, który już leciusieńko pachnie amerykańskim hi-endem w stylu VPI, a swoje prawdziwe możliwości pokaże dopiero z wysokiej klasy wkładką. Nawet gdybyśmy musieli odpracowywać przekroczony budżet, prawdopodobnie i tak wybralibyśmy StudioDecka, a później zbierali na wkładkę z prawdziwego zdarzenia.
Naim Uniti Atom
Uniti Atom to urządzenie, które daje czadu na wielu różnych płaszczyznach. Przede wszystkim to bardzo dobry, fantastycznie zaprojektowany i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach system all-in-one. Choć nie został stworzony dla ekstremalnie wkręconych audiofilów, można powiedzieć, że to taki hi-end w miniaturowym wydaniu. Po drugie, hmm, to po prostu Naim. Wygląda jak skrzyżowanie Statementa z głośnikiem Muso, jest gotowy do pracy po wyjęciu w pudełka i podłączeniu kolumn, a od użytkownika nie wymaga praktycznie żadnych poświęceń. Nie trzeba ciągnąć po podłodze siedmiometrowych kabli, czytać instrukcji obsługi trzy razy zanim z głośników popłynie dźwięk, rezygnować z pozostałych urządzeń ze względu na złącza DIN... Najlepsze jest jednak to, że Uniti Atom gra dokładnie tak, jak powinien grać Naim. Powiedzmy wprost - naparza tak, że noga sama rwie się do tupania. Aby to zrozumieć, nie trzeba nawet być audiofilem.
Neat Acoustics Petite Classic
Jeżeli chcecie zbudować naprawdę świetny, balansujący na krawędzi hi-endu, ale dopasowany do europejskich realiów mieszkaniowych system stereo, prawdopodobnie utkniecie już na etapie wyboru kolumn. Na rynku ewidentnie brakuje bowiem monitorów, które dobrze czują się nawet w małych, kilkunastometrowych pokojach, ale zostały zbudowane z użyciem komponentów z bardzo wysokiej półki. Wyczynowe głośniki, solidne obudowy, dopracowane zwrotnice i dźwięk, po którym od razu wiadomo, że konstruktor spędził nad danym projektem więcej niż dwie godziny - takich zestawów jest jak na lekarstwo. Myślicie, że wystarczy pojechać do sklepu z walizką pieniędzy? A gdzie tam! Możecie przeznaczyć na ten cel nawet milion złotych, ale po przekroczeniu pewnego progu cenowego dostaniecie już tylko wielkie, ciężkie skrzynie, które w niewielkim pomieszczeniu zwyczajnie się uduszą. W takiej sytuacji zupełnie nie dziwi nas to, że kiedy założyciel firmy Neat Acoustics, Bob Surgeoner, postanowił wznowić produkcję kultowego modelu Petite w formie jubileuszowego prezentu dla wiernych fanów, cała partia wyprzedała się niemal od razu. W rezultacie w katalogu pojawił się model Petite Classic - podobny, w zasadzie niemal identyczny, ale dostępny w regularnej ofercie, bez przepychanek. Na pierwszy rzut oka - tragedia. Gdyby nie tweetery AMT, Petite Classic wyglądałyby jak monitory za dwa tysiące złotych. Obudowy pokryte matowym lakierem, tanie gniazda, przyciągające kurz filcowe nakładki wokół głośników i brak jakichkolwiek udogodnień w rodzaju maskownic czy tulejek ułatwiających przykręcenie monitorów do podstawek. Nie wygląda to jak produkt wysokiej jakości, a już na pewno nie jak sprzęt za 11290 zł. Sęk w tym, że kiedy Petite Classic grają, wrażenia wizualne schodzą na drugi plan. Te kolumienki są niczym doskonale zachowana pamiątka z czasów, kiedy najbardziej liczyło się to, jak sprzęt hi-fi gra, a nie to, jak prezentuje się na zdjęciach. Nie są piękne, nie są nawet wyjątkowo ładnie wykonane, ale ich brzmienie to czysta poezja. Słychać w nim długie godziny dopieszczania efektu do perfekcji. Może nie ma się czemu dziwić, bo Bob Surgeoner miał na to ponad trzydzieści lat. Jesteśmy szczerze zauroczeni tymi kolumienkami i uważamy, że są to jedne z najlepszych dostępnych na rynku monitorów, jakie można wstawić do niedużego pokoju. Jeśli nie najlepsze.
Octavio AMP
Choć na naszej jubileuszowej liście znalazło się wiele produktów hi-endowych, tak naprawdę najbardziej lubimy opisywać i polecać sprzęt, na który może sobie pozwolić wielu melomanów. Uwielbiamy proste, ale porządnie zbudowane i uczciwie wycenione wzmacniacze, sprytne przetworniki i streamery, niedrogie kable, a nawet budżetowe gramofony. Tylko gdzie taki sprzęt znaleźć? Jeszcze kilka lat temu było go pełno. Za trzy i pół tysiąca złotych można było kupić nawet funkcjonalny, wszechstronny amplituner sieciowy. Dzisiaj to już przeszłość. Popularna niegdyś Yamaha R-N803D kosztuje 5899 zł, a to sprawia, że złożenie kompletnego systemu stereo za 5000-6000 zł jest bardzo trudne. Na szczęście na świecie wciąż są ludzie, którzy dostrzegają ten problem i zamiast marudzić, wolą działać. Octavio to francuska firma założona przez dwóch pomysłowych studentów, którzy najpierw zaprojektowali naprawdę fajny, miniaturowy streamer, następnie uruchomili kampanię crowdfundingową, a później poszli o krok dalej, pokazując światu piękny, minimalistyczny system all-in-one, który z większym zasilaczem (90% klientów od razu wybiera taką wersję) oferuje moc 65 W na kanał przy 4 Ω, łączy się z siecią LAN lub Wi-Fi, ma wejścia cyfrowe, które przydadzą się na przykład do podłączenia telewizora, obsługuje Bluetooth i AirPlay 2, a także - co wydaje się kluczowe - TIDAL Connect i Spotify Connect. Gdzie jest haczyk? Najwyraźniej nie ma. Po teście postanowiliśmy zostawić sobie AMP-a, myśląc, że będziemy wyciągali go z szuflady przy okazji opisywania innych budżetowych komponentów stereo, a skończyło się tak, że ten kompaktowy klocek jest podłączony do Audiovectorów QR5, pełniąc rolę domyślnego systemu do użytku na co dzień, będąc alternatywą dla soundbara i umilając nam wieczory, gdy Auralic Vega G1 i Hegel H20 mają wolne. Żeby było ciekawiej, w tym czasie pojawiła się już nowa aplikacja na urządzenia mobilne dostępna również w polskiej wersji językowej, a Octavio wprowadziło na rynek aktywne, bezprzewodowe monitory zaprojektowane we współpracy z firmą Davis Acoustics. Dobrzy są, skubańcy!
Opera Grand Callas
To jedna z tych historii, kiedy przed oględzinami i odsłuchem nie wiedzieliśmy jeszcze, czy nam się spodoba i czy cokolwiek po tym teście zostanie nam w głowie, a po kilkunastu minutach byliśmy pewni, że namierzyliśmy jedne z najlepszych kolumn w porównywalnej cenie. Dlaczego tak się to potoczyło? Prawdopodobnie mieliśmy po prostu zbyt niskie oczekiwania. Opera nie jest topową marką, do której produktów wzdychają audiofile z całego świata. Informacje o jej nowych produktach, jeśli w ogóle przychodzą, nie należą do tych, na widok których człowiek ma ochotę przerwać oglądanie serialu, by sprawdzić, czy obowiązuje embargo informacyjne, a jeśli nie, natychmiast wstawić na stronę choćby kilka zdjęć z krótkim komentarzem i cenami. Opera nie wywołuje takich emocji. Ale czy to oznacza, że nie robi świetnych kolumn? Och, bynajmniej! Grand Callas to kwintesencja włoskiego stylu - zarówno jeśli chodzi o wzornictwo i jakość wykonania, jak i podejście do odtwarzania muzyki. Drewno, skóra, metal, kształty nawiązujące do instrumentów muzycznych - wszystko to już widzieliśmy, ale tutaj dostajemy także dwa tweetery i trzy tunele rezonansowe zamontowane na tylnej ściance, co daje spore możliwości w zakresie modyfikacji brzmienia samym ustawieniem kolumn, a przede wszystkim wpływa na stereofonię, zapewniając naprawdę znakomite wrażenia. Prawdziwą siłą podłogówek Opery jest jednak mistrzowskie zestrojenie wszystkich tych elementów, co przekłada się na naturalny, pełny, spójny i nieprawdopodobnie muzykalny dźwięk. Grand Callas nie są tanie, ale kiedy przekonaliśmy się, na co je stać, byliśmy zdziwieni, że jest to cena za parę, a nie za sztukę.
Pathos Logos MKII
Każde urządzenie w katalogu Pathosa to małe dzieło sztuki i Logos MKII nie jest tu wyjątkiem. Wystarczy na niego spojrzeć - odjazd! Nie każdemu musi się podobać, ale nie ulega wątpliwości, że takiego urządzenia nie mógł zaprojektować ktoś, kto kompletnie nie zna się na sprzęcie audio i komu jest obojętne, czy słucha muzyki na starym radiu czy na czymś, no właśnie - dokładnie takim. Pół biedy gdyby chodziło tylko o wygląd, ale Logos MKII gra co najmniej tak dobrze, jak wygląda. Znamy wzmacniacze za trzydzieści, czterdzieści i pięćdziesiąt tysięcy złotych, które ze starcia z Pathosem wyszłyby na tarczy. Nie dlatego, że grały źle, ale dlatego, że po odsłuchu zwyczajnie nie zapadły nam w pamięć, nie tęsknimy za nimi i nie robi nam różnicy, czy istnieją, czy nie. Logos MKII jest natomiast jednym z tych urządzeń, których istnienie nie daje nam spokoju, bo chętnie widzielibyśmy go w jednym z naszych redakcyjnych systemów. Dwadzieścia tysięcy złotych to sporo, ale Pathos wygląda i gra tak, jakby kosztował jeszcze więcej. Dla wielu audiofilów taki wzmacniacz to prawdziwe spełnienie marzeń, a dobrze wiemy, że w tej sytuacji jego cena mogłaby mieć na końcu jeszcze jedno zero.
Piega Coax 711 LTD
Piega to jeden z najsłynniejszych szwajcarskich producentów zestawów głośnikowych, a mimo to w Polsce rzadko słyszy się o jej wyrobach. Recenzji jest jak na lekarstwo, nowości przelatują właściwie niezauważone, a trafić na posiadacza jednego z wysokich modeli to jak znaleźć czterolistną koniczynkę na pustyni. Dziwnym trafem za każdym razem, gdy mamy okazję przetestować kolumny tej marki w kontrolowanych warunkach, kończymy odsłuch szczerze zachwyceni ich naturalnym, przejrzystym, przyjemnie lekkim i niesamowicie przestrzennym brzmieniem. Gdybyśmy mieli wybrać jeden model oferujący wszystko, co w głośnikach Piegi najlepsze, ale nieco mniej przerażający (tak gabarytowo, jak i finansowo) niż flagowce z serii Master, byłyby to Coaxy 711 LTD. Koaksjalny głośnik wstęgowy i cztery duże membrany umieszczone w monolitycznej, aluminiowej obudowie naprężonej od środka specjalnymi rozpórkami to mieszanka dająca dźwięk nie do podrobienia - potężny, szybki, rozdzielczy, napowietrzony, namacalny, realistyczny, trójwymiarowy, a do tego całkowicie poprawny, dobrze zrównoważony, naturalny, spójny i uniwersalny. Jeżeli zatem macie wolne sto tysięcy złotych i zupełnie nie wiecie, co z tym fantem zrobić, niczego nie sugerujemy - przypominamy tylko, że zakup tych wyjątkowych kolumn jest jedną z opcji, którą możecie rozważyć. Na pewno nie będzie to najgorszy i najgłupszy sposób na wydanie tych pieniędzy.
Pylon Audio Jasper 23
Podobnie jak w przypadku Audio Physica, tak i z opisywanych na łamach naszego magazynu kolumn polskiej firmy moglibyśmy wyróżnić co najmniej pięć lub sześc modeli - potężne Sapphire'y 31, znakomite Diamondy 25, przebojowe Opale 20, budżetowe Pearle 27 i Ruby Monitor, które wylądowały w jednym z naszych redakcyjnych systemów. W gruncie rzeczy wszystkie produkty jarocińskiej manufaktury łączy to samo - rozsądne podejście do tematu, świetne, naturalne, umiejętnie dostrojone brzmienie i fenomenalna relacja jakości do ceny. Najlepsze jest jednak to, że od samego początku z przyjemnością obserwujemy, jak Pylon Audio się rozwija, jak wprowadza coraz lepsze rozwiązania techniczne, ulepsza swoją stolarnię, sięga po komponenty z coraz wyższej półki, realizuje zamówienia dla utytułowanych, zagranicznych klientów, a wszystko to koniec końców przekłada się na coraz lepsze, bardziej zaawansowane kolumny. Dlatego właśnie naszą jubileuszową nagrodę specjalną postanowiliśmy przyznać podłogówkom Jasper 23. To pierwsze przetestowane przez nas zestawy polskiej firmy, które bez chwili wahania można nazwać hi-endowymi. Są piękne, wspaniale wykonane, w pewnym sensie majestatyczne, ale na szczęście pozostają na tyle kompaktowe, aby mogły pracować w małych i średnich pomieszczeniach. Co ciekawe, dziś są to także jedne z niewielu dostępnych na rynku kolumn (w tej cenie chyba jedyne) wyposażonych w komplet Revelatorów, a kiedy z tych przetworników wydobędzie się to, co najlepsze, można liczyć na brzmienie, które jest takim audiofilskim odpowiednikiem przejażdżki luksusową limuzyną. Jest miło, przyjemnie, wszystko odbywa się w atmosferze ciszy, komfortu i skupienia, dźwięk jest równy, ma przyjemną, papierową barwę, nic nie wyskakuje przed szereg, więc chłoniemy muzykę minuta po minucie, godzina po godzinie. Jeżeli myślicie, że 19998 zł za parę to dużo, sprawdźcie, ile kosztują dziś inne kolumny zbudowane na bazie Revelatorów, a szybko zorientujecie się, że Pylon znów zrobił to, co umie najlepiej - stworzył zestawy, które wyglądają i grają tak, jakby były co najmniej dwukrotnie droższe.
Rega RX5
Kolumny ze wszech miar nietypowe. Przede wszystkim zostały zaprojektowane i wyprodukowane przez firmę, która dla większości z nas jest specjalistą od gramofonów (choć elektronika także wychodzi jej znakomicie). Po drugie mamy tu do czynienia z bardzo oryginalną konstrukcją - głośniki na przedniej ściance w odwróconym układzie, z tweeterem poniżej jednostki średniotonowej, co przy obudowach mierzących nieco ponad 80 cm wydaje się co najmniej ryzykowne, a do tego zamontowane z boku woofery pracujące w obudowie pasmowo-przepustowej. Rozwiązanie, które traktujemy jako czysto teoretyczne, Rega zastosowała w praktyce, co w połączeniu z charakterem sekcji średnio-wysokotonowej przekłada się na niezwykłe, niecodzienne, jedyne w swoim rodzaju brzmienie. RX5 to kolumna typu "kochaj albo rzuć". Hi-endowa prezentacja średnicy i wybitna, trójwymiarowa przestrzeń to największe zalety tej konstrukcji, jednak nie każdy będzie zachwycony niewielkimi ale słyszalnymi odstępstwami od neutralności i idealnej równowagi tonalnej. Jeżeli jednak szukacie brzmienia, w którym wciągający charakter liczy się bardziej niż neutralność, zdecydowanie powinniście sprawdzić te kompaktowe podłogówki.
Sennheiser HD 660S2
Za każdym razem, gdy jakaś firma zapowiada kolejną wersję produktu mającego status żywej legendy, jednocześnie odczuwamy ekscytację i niepokój. Z jednej strony fajnie, że komuś wciąż chce się wprowadzać ulepszenia, a przede wszystkim, że taki sprzęt będzie dostępny i będzie można polecać go melomanom, wiedząc, że jedyną szansą na jego zdobycie nie jest regularne przeglądanie portali ogłoszeniowych. Z drugiej - każda próba poprawienia czegoś, co już dawno temu było świetne, może okazać się nietrafiona. Kiedy usłyszeliśmy, że Sennheiser wprowadza drugą wersję HD 660 S, która będzie charakteryzowała się uwypuklonym zakresem niskich tonów, przypomniała nam się historia z HD 600 i HD 650. Obawialiśmy się, że Niemcy schrzanili sprawę, chcąc przypodobać się młodszym klientom, którzy lubią subwooferowy bas. Byliśmy nawet gotowi natychmiast po zakończonym teście zamówić starsze HD 660 S, póki jeszcze są. Na szczęście nie było takiej potrzeby. HD 660S2 nie dość, że brzmieniowo różnią się od HD 660 S w niewielkim stopniu, to dodatkowo jest to różnica in plus. Owa drobna poprawka sprawia jednak, że mamy do czynienia z najlepszą wersją kultowych "sześćsetek", jaką Sennheiser kiedykolwiek nam oferował. A to nie wymaga już żadnego dodatkowego komentarza.
Sennheiser Orpheus HE 1
W 1991 roku Sennheiser pokazał światu hardcore'owy zestaw, który miał się stać synonimem najlepszego słuchawkowego brzmienia na tej planecie. Nie jest to slogan reklamowy - takie oceny Orpheus, czyli połączenie elektrostatycznych słuchawek HE90 i lampowego wzmacniacza HEV90, zebrał zarówno od fachowców z branży audio, jaki i od melomanów, którzy mieli okazję posłuchać lub nawet stać się szczęśliwymi posiadaczami tego systemu. Ponieważ po zakończeniu produkcji nic nie wskazywało na to, aby niemiecka firma miała kiedykolwiek wrócić do tego pomysłu, pozostało nam właściwie tylko wspomnienie, do którego od czasu do czasu, zazwyczaj podczas jakiejś ważnej wystawy, można było na chwilę wrócić (przy czym zwykle oznaczało to jedynie możliwość zobaczenia tego cudeńka przez szybę). Sennheiser wyprodukował raptem 300 egzemplarzy Orpheusa i konsekwentnie wzbraniał się przed wznowieniem produkcji, tłumacząc, że powrót będzie możliwy tylko wtedy, jeśli uda się opracować godnego następcę tego legendarnego zestawu. Czyli nigdy, prawda? Nieprawda. 25 lat później ten moment nastąpił. Premiera zestawu Orpheus HE 1 była wielkim wydarzeniem, a sam sprzęt, jak można było się spodziewać, okazał się po prostu cudowny. Wspaniały, majestatyczny, piękny i ponadczasowy. Szkoda tylko, że podobnie jak pierwowzór, trafił wyłącznie w ręce wyjątkowo zamożnych melomanów i kolekcjonerów. Pięćdziesiąt tysięcy złotych było kwotą tak zaporową, że dziś nikt nie pyta, jak jakieś inne słuchawki wypadają na tle Orpheusa HE 1 albo jaki streamer do niego wybrać. Obeszliśmy się smakiem i znów pozostało nam jedynie wspomnienie. Gdybyśmy jednak złowili złotą rybkę spełniającą wyłącznie życzenia o charakterze audiofilskim, to słuchawkowe dzieło sztuki już stałoby w naszej redakcji.
Sonos Play:1
Niedrogi głośnik sieciowy w zestawieniu najlepszych urządzeń, jakie testowaliśmy na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat? Tak, i trafił tu z wielu powodów. Przede wszystkim Play:1 to naprawdę świetny kawałek sprzętu. Minimalistyczny, nowoczesny, ale otwierający przed słuchaczem morze możliwości, głównie dzięki funkcjom sieciowym i dopracowanej aplikacji sterującej. Solo potrafi zagrać fajnie, ale kiedy sięgniemy po drugi egzemplarz i stworzymy parę stereo, zaczyna się prawdziwa jazda. Naprawdę trudno wyobrazić sobie lepszy system dwukanałowy za mniej niż dwa tysiące złotych, a mimo inflacji następcę tego modelu wciąż można kupić za 999 zł. Najbardziej istotne jest jednak to, że Sonos otworzył zupełnie nowy rozdział w historii bezprzewodowego sprzętu audio. Amerykanie opracowali coś, co później chcieli skopiować wszyscy - prosty w użyciu sprzęt, któremu do szczęścia potrzebne jest tylko połączenie z siecią. Tak, jak serwis Spotify zmienił nasze postrzeganie tego, jak mógłby i jak powinien wyglądać proces wyszukiwania i słuchania muzyki, tak Sonos zrewolucjonizował nasze podejście do sprzętu hi-fi. Co ciekawe, nawet po dziesięciu latach od swojej premiery Play:1 pozostaje nowoczesnym, funkcjonalnym głośnikiem, który dzięki aktualizacjom oprogramowania daje użytkownikowi jeszcze więcej możliwości. Wiemy to, bo para "jedynek" pracuje w naszym biurze, ciesząc nas muzyką, gdy rozpakowujemy, ustawiamy, podłączamy, rozkręcamy i fotografujemy urządzenia za dziesiątki tysięcy złotych.
Soul Note A-2
W tym wzmacniaczu kręci nas wszystko z wyjątkiem wzornictwa. Przednia ścianka z grubymi poziomymi nacięciami kojarzy nam się z tylnymi lampami starych Mercedesów, pokrętła są stanowczo za małe, a drewniane boczki pasują do reszty jak kwiatek do kożucha. Na szczęście dostępne są inne wersje wykończeniowe, a czarny A-2 ze srebrnymi gałkami i metalowymi panelami bocznymi niebezpiecznie zbliża się do ideału wzmacniacza zintegrowanego. Bogata historia, doświadczenie i prawdziwa pasja założyciela i głównego konstruktora firmy, nieprawdopodobnie wysoka jakość wykonania, oryginalne rozwiązania służące ograniczeniu wpływu wibracji na brzmienie, skomplikowany, skrupulatnie zaprojektowany i zmontowany z najwyższą starannością układ elektroniczny, a na dokładkę cudownie naturalny, spójny, delikatnie ocieplony, ale dynamiczny, pełen detali, przekonujący, namacalny i stabilnie osadzony w przestrzeni dźwięk - to nie koniec, ale zaledwie początek listy zalet Soul Note'a.
Sound Project Nina
Na łamach naszego magazynu testujemy kilkadziesiąt urządzeń rocznie. I choć staramy się wybierać te, które z jakiegoś powodu nas zainteresują, zazwyczaj w ciągu roku trafia się tylko kilka perełek, do których mamy ochotę wrócić zaraz po zakończeniu odsłuchów. Niny zapewniły sobie członkostwo w tej elitarnej grupie w ciągu kilku pierwszych dni testu. Są naprawdę wyjątkowe. To takie hi-endowe słuchawki, których nie trzeba zakładać na głowę. Potrafią wykreować przed nami namacalny, szczegółowy, niemal fotorealistyczny obraz muzyki. Różnica w stosunku do słuchawek jest taka, że Niny dokładają do zestawu fantastyczną, trójwymiarową przestrzeń, a my podczas odsłuchu nie musimy siedzieć w fotelu uwiązani kablem. Ideał? Nie. Ale zupełnie nie o to chodzi. Mamy bowiem do czynienia z kolumnami zestrojonymi w sposób charakterystyczny dla produktów z najwyższej półki. Z takim sprzętem trzeba umieć się obchodzić. Dobrze go poznać, aby później wykorzystać jego potencjał poprzez dobór pozostałych elementów systemu. W nieodpowiedniej konfiguracji Niny zagrają ostro i agresywnie, pokazując więcej niedoskonałości elektroniki niż własnych zalet. Wystarczy jednak trochę się przyłożyć, popracować nad ustawieniem, wypróbować kilka par kabli albo podłączyć nieracjonalnie drogi wzmacniacz, a odezwą się pięknym, fenomenalnie dopracowanym dźwiękiem, który nie pasuje do kolumn z tego przedziału cenowego. Majstersztyk.
T+A High Voltage
Kiedy Niemcy pokazali światu odtwarzacz MP 3000 HV i wzmacniacz zintegrowany PA 3000 HV, wielu utytułowanych rywali nie miało na to gotowej odpowiedzi. Trudno się jednak dziwić, bo stworzenie tak wszechstronnego, dopracowanego źródła i tak potężnego wzmacniacza wydawało się szalone, absurdalne, niewiarygodne. Dodajmy, że oba urządzenia wykonano w typowy dla niemieckich konstruktorów sposób. Finezja? Umiar? Rozsądek? Nie słyszeliśmy. Co to takiego? W naszym słowniku nie ma takich pojęć. Ale najlepsze miało dopiero nadejść, bowiem zestaw złożony z dwóch klocków był dopiero zapowiedzią tego, co pewnego dnia mieliśmy okazję przetestować - ultra hi-endowego zestawu złożonego z sześciu wielkich pudeł połączonych fabrycznymi przewodami. Do wspomnianego wyżej odtwarzacza dołączyły przedwzmacniacz P 3000 HV, dwie końcówki mocy A 3000 HV i dwa zasilacze PS 3000 HV. Razem grubo ponad 200 kg elektroniki. I co, jak to zagrało? A jak myślicie? Oczywiście, że miażdżąco dobrze. Jedyny problem jest taki, że po zakupie takiego systemu zasadniczo moglibyśmy ogłosić koniec zabawy ze sprzętem. No bo co, zmieniać kolumny, szukać kabli ze złota i kosmicznego pyłu? Po podłączeniu i wygrzaniu takiej wieży dosłownie nie ma już co robić, czego próbować, o czym marzyć. Pozostaje tylko słuchać muzyki. Niby fajnie, ale jakoś tak... To już? Nie ma już nic lepszego? Jeśli macie nieograniczony budżet, po zakupie flagowego systemu T+A możecie zacząć zadawać sobie to pytanie szybciej, niż moglibyście się spodziewać.
Tellurium Q Blue II
Testowanie kabli to ryzykowny sport, dlatego zwykle zaczynamy od sprawdzenia, czym dany przewód się charakteryzuje, jak został wykonany, jakich materiałów użyto do jego produkcji i jakie jest ogólne podejście producenta do tego tematu. A może być bardzo różne - od typowo naukowego, technicznego, z ukierunkowaniem na parametry aż po lekko szalone pomysły w stylu świętej geometrii i izolacji z gwiezdnego pyłu. Jak to wygląda w przypadku Tellurium Q? Cóż, właściwie nijak. Hasłem przewodnim brytyjskiej manufaktury jest walka ze zniekształceniami fazowymi, ale jak to się ma odbywać w praktyce, z czego i w jaki sposób wykonane są jej kable, jak mają się do konkurencji pod względem parametrów? Tego się po prostu nie dowiemy. Najbardziej prawdopodobne jest to, że wewnątrz faktycznie czają się ciekawe rozwiązania, ale kierownik firmy, Geoff Merrigan, uparcie strzeże tych tajemnic, a zapytany o konkrety techniczne, robi głupią minę i udaje, że coś na ten temat wiedział, ale właśnie zapomniał. Nie zmienia to faktu, że okablowanie Tellurium Q schodzi jak dzikie. Przewody z tańszych serii, takich jak Blue II, są wykupywane od razu po dostawie. I w gruncie rzeczy nie ma w tym nic dziwnego. Za niewielkie pieniądze dostajemy bowiem bardzo eleganckie i porządnie wykonane kable, które robią to, co powinny - oferują brzmienie, które sprawdzi się w 90% budżetowych systemów. A czy w tej sytuacji miałoby jakiekolwiek znaczenie, gdyby na stronie producenta nagle pojawiły się szczegółowe opisy budowy wewnętrznej każdego przewodu, z przekrojami, średnicami, składem materiałowym i certyfikatem potwierdzającym czystość miedzi lub srebra? Odpowiedź wydaje się oczywista.
Triangle Signature Delta
Kolumny Triangle'a mają rzadki i niezwykle cenny dar - niezależnie od przeznaczenia i ceny potrafią wywołać na naszej twarzy szczery uśmiech. W porządku, ich wygląd nie każdemu musi pasować, ale kiedy zaczynają grać, błyskawicznie zarażają słuchaczy swoją szczerością i żywiołowością. Tak samo grają Signature Delta, a z racji dość wysokiej pozycji w katalogu wszystkim charakterystycznym dla francuskiej manufaktury cechom towarzyszy poczucie obcowania z dźwiękiem bardzo wysokiej próby. Brzmienie jest naładowane pozytywną energią i endorfinami. Zakres średnich i wysokich tonów to istna petarda, a przejrzystość i blask góry pasma dodaje całości realizmu. Tubowy tweeter jest trochę bezkompromisowy, ale udało się go dobrze zlepić z szybkim głośnikiem średniotonowym. Do tego dochodzą fantastyczna dynamika i obszerna, ale też dobrze poukładana scena stereofoniczna. Wystarczy sięgnąć po neutralną lub skręcającą w stronę lampowego ciepła elektronikę, aby zbudować system, w którego towarzystwie można spędzić długie godziny.
Unison Research Triode 25
Triode 25 to lampowy wzmacniacz zintegrowany, który zdaje się wpisywać w stereotypowy obraz takiego urządzenia. Lampy? Są. Wskaźniki wychyłowe i małe potencjometry do ustawiania biasu? Są. Charakterystyczne dla tej marki ozdóbki z drewna i stali nierdzewnej? Są. Powinniśmy zatem mieć do czynienia ze sprzętem grającym przyjemnie, ciepło, muzykalnie, po prostu rozkosznie. Okazuje się jednak, że to dopiero połowa opowieści, bo Włosi postanowili stworzyć piecyk, który zadowoli również melomanów szukających czegoś zupełnie innego - dynamiki, przejrzystości, przebojowości i mocnego, głębokiego, doskonale kontrolowanego basu. Triode 25 w trybie pentodowym oddaje aż 45 W na kanał, dzięki czemu potrafi napędzić kolumny, do których normalnie raczej nie wystartowalibyśmy z lampą. Do tego można wyposażyć go w przetwornik cyfrowo-analogowy z wejściem USB i choć cena na to nie wskazywała, w praktyce okazało się, że naprawdę warto tę opcję zaznaczyć. Na szczęście Triode 25 nie jest kompletnym przeciwieństwem "tranzystora grającego jak lampa". Wystarczy przełączyć go w tryb triodowy, a w brzmieniu natychmiast pojawia się magia, za którą tak kochamy tę staromodną technologię.
Vermouth Audio Rhapsody
Rhapsody to kable, które w kategorii stosunku jakości do ceny dosłownie rozwalają system. Kiedy je rozpakowaliśmy, byliśmy przekonani, że zaszła jakaś pomyłka i albo dystrybutor wysłał nam coś, czego nie ma jeszcze w regularnej ofercie, albo do cennika wkradł się błąd i w kwotach podanych przy każdym modelu zabrakło jednej cyfry. Czy to dowód na to, że nie znamy się na sprzęcie audio? Albo brutalne potwierdzenie teorii mówiącej, że audiofilskie okablowanie i drogie akcesoria to nic innego jak pułapka na zamożnych naiwniaków, którzy nie potrafią w odsłuchu odróżnić tanich kabli od tych hi-endowych, a jak im się wsadzi druty z marketu budowlanego w ładne, grube koszulki, przykręci na końcach duże, połyskujące złotem wtyki i zapakuje to wszystko w eleganckie pudełeczka, zapłacą jak za zboże i jeszcze podziękują. A może jedno i drugie? W gruncie rzeczy nie nam to oceniać. Wiemy tylko, że Vermouth Audio Rhapsody zaskoczą nawet doświadczonych audiofilów, którzy wiedzą, jak grają naprawdę dobre kable Van den Hula, Cardasa, Fadela, Acrolinka albo Acoustic Zena, ale też zdają sobie sprawę z tego, ile kosztują, nawet jako "używki". Wydawałoby się, że znalezienie czegoś podobnego, co można kupić choćby jutro w jednym z dobrych salonów audio za rozsądne pieniądze jest misją skazaną na niepowodzenie. No bo gdyby to było możliwe, wszyscy by tak zrobili, prawda? A może po prostu nie wszyscy wiedzą, gdzie takich rzeczy szukać?
Wharfedale Linton Heritage
Te kolumny udało nam się przetestować dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Gdybyśmy nie pojawili się we właściwym miejscu we właściwym czasie, byłoby po zawodach, bo kiedy tylko Lintony Heritage pojawiały się w handlowym systemie dystrybutora, znikały dosłownie w ciągu kilku minut. I nie ma w tym nic dziwnego. Wharfedale nie jest oczywiście pierwszą firmą, która wpadła na to, że w epoce mody na elektronikę retro wypadałoby sięgnąć do własnej, bogatej historii i zaproponować klientom fajne, klasyczne monitory z duszą. Ich fenomen polega jednak na tym, że są to chyba pierwsze tego typu zestawy, które można kupić za bardzo, bardzo uczciwe pieniądze. W momencie publikacji testu było to 4398 zł za parę. Żart? Absolutnie nie. Nawet w komplecie z dedykowanymi podstawkami cena wciąż jest atrakcyjna. Gdzie jest haczyk? Czy Lintony są kiepsko wykonane? Nie. Czy grają jak komputerowe głośniki z supermarketu? Nie. Wszystko się tu zgadza. Czy więc przypadkiem nie jest to wyznaczanie nowych standardów? To pytanie pozostawiamy bez odpowiedzi, bo wolelibyśmy aż tak bardzo nie narażać się miłośnikom podobnych monitorów kosztujących kilka razy więcej.
Xavian Perla Esclusiva
Gdybyśmy mieli wyobrazić sobie idealne, modelowe kolumny Xaviana, byłyby to średniej wielkości monitory wykonane z prawdziwego drewna, wyposażone w sprawdzone przetworniki i dostrojone tak, aby niezależnie od wszystkiego na pierwszym miejscu zawsze była muzyka i towarzyszące jej emocje. Okazuje się, że takie kolumny istnieją i nazywają się Perla Esclusiva. To po prostu Xavian w najlepszym wydaniu. W kategoriach obiektywnych tu i ówdzie czegoś im brakuje. Wysokie tony mogłyby być lepiej doświetlone, a ze średnicy konstruktor mógłby zdjąć trochę miodu, czyniąc dźwięk bardziej neutralnym i przezroczystym. Nie są to idealne zestawy do analitycznych odsłuchów. Nie zmienia to jednak faktu, że rzadko kiedy trafiają nam się monitory oferujące tak pełny, głęboki, spójny, muzykalny dźwięk z równie spektakularną przestrzenią i niskimi tonami niczym z dużych, trójdrożnych podłogówek. Widząc tak piękne obudowy, niektórzy audiofile pewnie pomyślą, że byłoby świetnie, gdyby "ekskluzywne perły" grały chociaż w połowie tak dobrze, jak wyglądają. Po odsłuchu to się zmieni. Szybko uświadomicie sobie, że wygląd jest w tym przypadku tylko miłym dodatkiem do znakomitego, niezwykle wciągającego brzmienia.
Yamaha A-S1200
Po teście modelu A-S1100 otrzymaliśmy mnóstwo komentarzy i maili, z których część pochodziła od świeżo upieczonych właścicieli tego wzmacniacza i zawierała wyłącznie podziękowania za recenzję. Trochę nas to zdziwiło, ponieważ w tekście wielokrotnie i wyraźnie zaznaczyliśmy, że nie jest to sprzęt dla każdego. A-S1100 był pięknym, ciężkim, niezwykle porządnym piecem, którego nie mogliśmy z czystym sumieniem polecić w ciemno właśnie ze względu na charakterystyczne, mocno rozjaśnione, typowo japońskie brzmienie. Mimo to wielu melomanów niemal natychmiast się w nim zakochało. Wydawało nam się, że odsłuch A-S1200 będzie powtórką z rozrywki. W końcu zmiana typu transformatora, wzmocnienie obudowy i kilka drobnych modyfikacji układu elektronicznego to trochę za mało, by mieć nadzieję na skokową poprawę jakości dźwięku. A jednak! Nowa integra z zewnątrz wygląda tak samo, a do tego jest zauważalnie droższa, ale oferuje równy, naturalny dźwięk, w którym właściwie niczego nie brakuje. A-S1200 gra w bardzo angażujący sposób. Potrafi wciągnąć w muzykę. Wystarczy zachować minimum ostrożności, omijając kolumny o wyraźnie rozjaśnionym dźwięku, a z pewnością uda się znaleźć optymalne, może nawet synergiczne połączenie. Dlatego właśnie z czystym sumieniem przyznaliśmy japońskiemu wzmacniaczowi naszą rekomendację, a teraz dokładamy do tego nagrodę specjalną. Zasłużył.
-
Jacek
Panie Tomaszu, Szanowna Redakcjo, życzę satysfakcji z pracy, radości z pisania, zdrowia i pieniążków. Wszystkiego dobrego. Działajcie dalej!
3 Lubię -
Piotr
Widzę, że znalazły się tu Audiovectory QR5, których jestem szczęśliwym posiadaczem. Jak dla mnie są one chyba najlepszymi kolumnami w stosunku jakość/cena. Przynajmniej kiedyś tak było, bo teraz widzę, że ich cena znacznie wzrosła.
0 Lubię -
Tomasz Lasota
Fajne podsumowanie. Gratuluję świetnego poziomu merytorycznego całego portalu i świetnych pisanych z polotem recenzji. Życzę dalszych sukcesów.
1 Lubię -
zaskoczony
Szanowna Redakcjo, w nagrodzie dla kabli Cardas Clear Reflection pojawiło się intrygujące zdanie o specyficznym brzmieniu kabli tej firmy. Na czym polega ta specyfika?
0 Lubię -
Cenzurowany
A ja Państwu życzę, aby tu było mniej cenzury, więcej dobrej i szczerej idei w trosce o czytelnika, a mniej gonitwy za doraźnym poklaskiem klienta.
0 Lubię -
-
Ryszard
Od 4 lat posiadaczem kolumn Triangla Signature Delta. Testowałem różne kolumny typu DALI Grand, DALI Skyline 1000, Infinity Renaissance 90, Audiovector SR 3 Super i kilka innych, ale żadne nie zagrzały u mnie więcej niż rok. Z końcówką lampową Octawe i DAC-em PS Audio zamknęły system na lata.
0 Lubię
Komentarze (7)