
Sennheiser – jak na niemiecką firmę przystało – ma opinię producenta dbającego o jakość i niezawodność swoich wyrobów. Jeżeli nawet nie mieliście do czynienia z żadnym modelem słuchawek tej marki, pewną wskazówką powinna być już sama struktura katalogu, w tym podział produktów na konkretne serie, a także nazewnictwo samych nauszników. Sennheiser jest jednym z największych graczy na tym rynku, a w jego ofercie można znaleźć setki, jeśli nie tysiące modeli słuchawek, mikrofonów, wzmacniaczy, odbiorników i innych precjozów. Mimo to udało się opracować taki system nazewnictwa, aby osoba znająca się na rzeczy wiedziała, o co chodzi. CX 985, HD 600, MM 70i, CX 275s – jeśli tylko poświęcicie chwilę na przejrzenie firmowej strony, zauważycie, że nie są to zupełnie przypadkowe litery i cyfry. Z długiej historii Sennheisera kojarzyliśmy do niedawna tylko jeden model słuchawek, który wyrwał się z tego schematu i został obdarzony także imieniem. To Orpheus – elektrostatyczne słuchawki występujące tylko w komplecie z dedykowanym, lampowym wzmacniaczem. Cena tego cuda szokowała, jakość brzmienia podobno też.

Największe spośród czterech modeli słuchawek JBL-a dostarczonych do testu przez polskiego dystrybutora tej marki dotarły do nas w wersji bez litery "i". W dzisiejszych czasach może się to wydawać szalone, bo niemal wszyscy producenci słuchawek, głośników komputerowych i innych gadżetów chcą dobrać się do posiadaczy sprzętu Apple'a, a konkretnie ich portfeli. W końcu jak ktoś ma iPhone'a, iPoda lub iPada, to wiadomo, że na biednego nie trafiło. Amerykanie uznali, że część klientów ucieszy się z pilota na kablu (dla niektórych będzie to nawet kluczowy argument przemawiający za kupnem tych, a nie innych słuchawek), ale przecież nie każdy używa sprzętu z jabłuszkiem. Można nawet przyjąć, że spośród ludzi szukających słuchawek, tylko część będzie potrzebowała sterowania do iPoda.

Z firmą JBL spotkał się już zapewne każdy. Znana jest z głośników nagłaśniających sale kinowe, studia nagraniowe i stadiony. Tym razem konstruktorzy tej amerykańskiej firmy chcieli stworzyć produkt należący do chyba najbardziej osobistej kategorii sprzętu hi-fi. Owocem ich prac są słuchawki douszne o symbolu J22. Jako, że przyszło nam żyć w czasach, gdzie telefon komórkowy nie służy już jedynie do komunikowania, wachlarz możliwości słuchawek znacznie nam się rozszerzył. Chyba łatwiej już wymienić funkcje, których nowoczesne smartfony nie posiadają, a akcesoria muszą nadążać za ich rozwojem. Dla większości osób jedną z funkcji, które nierozerwalnie łączą się z urządzeniami mobilnymi jest opcja zabrania ulubionej muzyki na spacer i słuchania jej wszędzie tam, gdzie mamy na to ochotę.

Ostatnio wielu producentów wysokiej klasy głośników i zestawów głośnikowych przyłączyło się do wyścigu na rynku słuchawkowym, okupowanym do tej pory głównie przez duże koncerny elektroniczne oraz wyspecjalizowane firmy zajmujące się produkcją mikrofonów, nauszników i sprzętu studyjnego. Nie licząc jakichś pojedynczych wybryków natury i produktów typowo dizajnerskich. Melomani wyczuleni na jakość brzmienia kierowali się więc w stronę takich firm, jak Sennheiser, AKG czy Beyerdynamic. Teraz jednak mogą kupić także słuchawki z logo B&W, Focala, NAD-a, PSB i wielu innych marek znanych z produkcji domowego sprzętu audio. Niedawno całą serię słuchawek wypuścił także jeden z największych graczy na rynku głośnikowym - JBL.

Brainwavz - przyznajcie sami, czy nie jest to kapitalna nazwa dla firmy produkującej słuchawki? Pierwsze skojarzenie to fale dźwiękowe trafiające wprost do mózgu. Drugie może Was trochę zaskoczy, ale sposób pisania słowa „waves” od razu skojarzył nam się z angielskim glam-rockowym zespołem Slade, który zasłynął takim „nieortograficznym” sposobem pisania tytułów swoich płyt i piosenek. Krótko mówiąc, to ciekawa nazwa dla młodej marki powołanej do życia w 2008 roku w Hongkongu i starającej się znaleźć swoje miejsce na rynku audio. Na firmowej stronie internetowej czytamy, że założycielami są fanatycy doskonałego brzmienia i znawcy technologii. Jeśli naprawdę tak jest, to należy się spodziewać produktów i zaawansowanych technicznie i doskonale grających. Brakuje jeszcze jednej, ważnej we współczesnym świecie postaci - księgowego. Dlaczego?

Od kilku lat w świecie audiofilskich urządzeń, a raczej na jego peryferiach można było zaobserwować wzmożony ruch. Utytułowani producenci kolumn głośnikowych, wzmacniaczy i odtwarzaczy zaczęli penetrować nowe obszary rynku. Obok sprzętu przeznaczonego do słuchania muzyki w domu, w ich katalogach zaczęły się pojawiać stacje dokujące, głośniki komputerowe, słuchawki i inne tego typu gadżety. Niedawno całą serię słuchawek wypuścił JBL, ale to akurat nic dziwnego, bo firma nie zajmuje się tylko kolumnami przeznaczonymi do użytku domowego. Co innego B&W albo Focal. Tacy zawodnicy nie podejmowali się wcześniej produkcji słuchawek czy głośników komputerowych, a teraz - szok! B&W ma już w swojej ofercie kilka modeli słuchawek i bardzo ciekawą stację dokującą, Focal inwestuje także w małe systemy głośnikowe mające zastąpić wieżę lub pełnowymiarowy system kina domowego. Co się jednak stanie, kiedy do wyścigu przyłączy się firma zupełnie nie związana ze stereotypowo rozumianym sprzętem audio?

Po modelach CX 985 i CX 275s przyszła pora na kolejne dokanałowe słuchawki Sennheisera. Tym razem wzięliśmy na warsztat model przeznaczony głównie dla posiadaczy urządzeń firmy Apple - MM 70i. Litera "i" w zasadzie mówi wszystko, aczkolwiek w wielu przypadkach jest używana tylko dla szpanu, w symbolach urządzeń nie mających nic wspólnego z iPodami, iPadami i iPhone'ami. Sennheiser nie dokleja tej litery ot tak sobie - tutaj zawsze oznacza ona, że dane słuchawki zaprojektowano z myślą o współpracy ze sprzętem z nadgryzionym jabłuszkiem. Co ciekawe, model ten występuje także w wersji z literą "s", a więc uniwersalnej - nadającej się do prawie wszystkich urządzeń mobilnych takich, jak smartfony czy tablety. Kiedy wprowadzano słuchawki uniwersalne, niektórzy przepowiadali śmierć modeli oznaczonych literą "i", a jednak niemiecki producent wciąż oferuje klientom obie wersje. Mimo, że "eski" także bezproblemowo współpracują ze sprzętem marki Apple.

Pewnego dnia odwiedził nas znajomy i pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to nowe nauszniki naszykowane do testowania. "O, jakie fajne słuchawki! AKG? To jakaś nowa firma?" - zapytał, a my osłupiali spojrzeliśmy się po sobie... No cóż, w opinii większości ludzi na co dzień nie interesujących się sprzętem audio, szczytem audiofilskiej nirwany jest Sony, Pioneer lub Technics, więc nie ma co się dziwić, że nie każdy rozpoznaje logo AKG - austriackiej firmy założonej w 1947 roku. A przecież w środowisku audiofilskim jest to jedna z najlepiej rozpoznawalnych marek słuchawkowych, nie wspominając już o ludziach związanych z rynkiem profesjonalnym.

Katalog niemieckiego specjalisty od słuchawek i mikrofonów jest tak obszerny, że gdyby nie podział na bardzo konkretne grupy, pewnie ciężko byłoby trafić na odpowiedni model. Podziału można dokonać nie tylko ze względu na konstrukcję, ale także zastosowanie interesujących nas słuchawek. Można wybrać słuchawki do studia lub do domu, zamknięte lub otwarte, ale od jakiegoś czasu można także wybierać spośród wielu modeli, które polski dystrybutor Sennheisera dodał do jednej zakładki - słuchawki do urządzeń mobilnych. Jak wielki jest potencjał rynku wszelkich akcesoriów do smartfonów i tabletów, tego chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Wiele firm chce się podłączyć do tego tematu - przeglądając niektóre informacje prasowe można odnieść wrażenie, że niedługo nawet producenci wkładek gramofonowych będą reklamowali je jako przystosowane do współpracy z iPadem. Taktyka niemieckiej firmy nie polega jednak na wrzuceniu dotychczas produkowanych słuchawek do jednego worka, ale raczej oferowaniu słuchawek, które zostały specjalnie zaprojektowane pod kątem urządzeń mobilnych.

W zeszłym miesiącu mieliśmy okazję zapoznać się z jednym z najwyższych modeli w katalogu Sennheisera - HD 598. Tym razem otrzymaliśmy do testu słuchawki bardzo podobne, choć o wiele tańsze. HD 518 kosztują 609 zł, a więc są niemal o połowę tańsze od modelu testowanego przez nas wcześniej. Na pierwszy rzut oka prezentują się jednak podobnie, a materiały informacyjne niemieckiej firmy również sugerują, że punktów wspólnych jest tutaj znacznie więcej, niż różnic. Dodatkowego smaczku całej sprawie dodaje fakt, że do przesłuchania nie dostaliśmy zupełnie nowej pary w fabrycznym opakowaniu, ale egzemplarz demonstracyjny bez pudełka, noszący wyraźne ślady użytkowania.
Mieszko