Atoll AM300
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Atoll jest jedną z niewielu firm, które w czasach nadprodukcji informacji, wszechobecnego pierdzielenia o niczym i pompowania różnych baloników do granic możliwości działają na innych, kompletnie niedzisiejszych zasadach. Francuzi już dawno temu postanowili ograniczyć marketingowy bełkot do zera. Reklamy ich sprzętu, jeśli w ogóle gdzieś się pojawiają, są zwykle emitowane z inicjatywy dystrybutorów i dealerów, przyjmując maksymalnie uproszczoną, zwięzłą formę. Profile firmy w mediach społecznościowych są niezwykle skromne. Atoll zazwyczaj wrzuca tylko pojedyncze zdjęcia lub linki do recenzji bez żadnych podpisów, a w tym roku uczynił to zaledwie trzy razy. Starczy. Nic dziwnego, że kiedy na rynek wchodzi jakiś nowy model, dowiadują się o tym tylko zainteresowani. Nie ma komunikatów prasowych pełnych "ochów" i "achów", tłumaczenia filozofii stojącej za zmianą umiejscowienia przycisku trybu czuwania czy cytatów z wypowiedzi projektanta, który wyjaśnia, że nowy dizajn przedniej ścianki nawiązuje do sklepień krzyżowo-żebrowych w gotyckich katedrach, a gałka potencjometru była wzorowana na kołach marsjańskich łazików. Atoll wypuszcza nowy klocek, publikuje kilka zdjęć oraz dane techniczne i to właściwie wszystko. Resztę zrobią dealerzy i niektórzy recenzenci, ale to też nie jest do końca potrzebne, bo nawet te urządzenia, których testy można policzyć na palcach jednej ręki, sprzedają się naprawdę nieźle. Można odnieść wrażenie, że cała para idzie gdzie indziej - tam, gdzie przekłada się to na jakość produktów. Bazując na moich doświadczeniach ze sprzętem tej marki, mogę powiedzieć, że dokładnie tak jest. Atoll to pewniak. Manufaktura z Brécey jest jednak kojarzona głównie z elektroniką ze średniej półki cenowej, takimi jak wzmacniacze IN80 Signature (4690 zł), IN100 Signature (5190 zł) czy opisywany przeze mnie półtora roku temu IN200 Signature (7990 zł). Co się stanie, gdy zechcemy wspiąć się wyżej? Cóż, właśnie nadarzyła się okazja, aby to sprawdzić, ponieważ w Polsce pojawiły się pierwsze egzemplarze klocków z nowej serii 300 - streamer ST300 Signature i końcówka mocy AM300.
Gdyby nie oszczędny w treści mail od dystrybutora, zawierający tylko linki do stron z parametrami obu urządzeń i informację o ich polskich cenach, ich premiery prawdopodobnie nawet bym nie zauważył. Od razu zapytałem, czy dostępne są jakiekolwiek dokumenty lub strony z dokładniejszymi opisami tych klocków, zawierające na przykład odniesienia do innych modeli tej marki, jednak moja wiadomość pozostała bez odpowiedzi. Teraz nawet się nie dziwie, bowiem na stronie producenta jedyny normalny fragment opisu końcówki mocy ogranicza się do trzech zdań, a właściwie wypunktowanych cech konstrukcyjnych. "Double mono integral structure, symmetrical stages with discrete components polarized in Class A/B, audio stages stabilized in current by a proprietary system." - poza tym mamy tylko liczby i cztery zdjęcia (to i tak niesamowita nonszalancja, bo klientom powinny przecież wystarczyć dwa - przód i tył). Jak stąpam po tym łez padole już niespełna czterdzieści lat, jednego jestem pewien - w ten sposób można sprzedawać co najwyżej kondensatory lub węże ogrodowe, a nie kosztowne wzmacniacze i odtwarzacze sieciowe. W tej branży nawet jeśli zechcecie kupić coś teoretycznie bardzo prostego, jak stolik pod sprzęt albo uchwyt do telewizora, będziecie musieli najpierw naczytać się o jego wyjątkowej konstrukcji, podkładkach antywibracyjnych wykonanych ze specjalnego stopu stali, sprytnych systemach prowadzenia kabli, mechanizmach umożliwiających idealne wypoziomowanie i tak dalej. Francuzi tymczasem mają to wszystko w nosie. Wzmacniacze, kartofle, bagietki, panie kochany - jeden pies. Są parametry, są zdjęcia, jest cennik, więc prosimy kupować albo nie zawracać gitary.
Najlepsze jest jednak to, że taka taktyka najwyraźniej działa. Oczywiście pod warunkiem, że produkty faktycznie są świetne, a ceny znośne, ale akurat w przypadku komponentów Atolla oba te kryteria niemal na pewno będą spełnione. Z punktu widzenia klienta wygląda to dość nietypowo. U dealerów Atolla raczej nie ma wyprzedaży, promocji walentynkowych, programów lojalnościowych ani cashbacków. Sprzęt jest solidny i na wskroś audiofilski. Jego wnętrzności wyglądają tak, jak wyglądały u szanowanej konkurencji kilkanaście lat temu, zanim zaczęto rezygnować z dwóch transformatorów na rzecz jednego, a potem wywalać normalne, dobre, sprawdzone układy elektroniczne, zastępując je cyfrowym badziewiem i gotowcami za sto złotych. Ceny też są rozsądne. Atoll nie dyktuje wysokich cen tylko po to, aby za chwilę ogłosić promocję albo dać ciche przyzwolenie na to, że pierwszy lepszy klient u pierwszego lepszego dealera po pięciominutowej rozmowie dowie się, że od kwoty podanej w cenniku możne odjąć 20-30%. Jest to oczywiście sprawa indywidualna i nie chciałbym jej zbyt mocno drążyć, ale od dawna optuję za tym, aby ceny audiofilskiej aparatury nie były celowo zawyżane w katalogach tylko po to, aby za chwilę obniżano je w sklepach na masową skalę. To niczemu nie służy, a najbardziej tracą na tym klienci, choć początkowo są tego zupełnie nieświadomi. Niektórym wydaje się, że zrobili świetny interes, upolowali okazję, tymczasem po kilku latach taki sprzęt na rynku wtórnym jest warty jeszcze mniej, niż jego nabywca przewidywał w najczarniejszym scenariuszu. Wówczas okazuje się, że na taką samą "promocję" załapało się wiele osób, a portale aukcyjne pełne są ogłoszeń z takim sprzętem w idealnym stanie za 30-40% pierwotnej ceny katalogowej. Klocki Atolla też nie są wielką egzotyką, ponieważ sprzedaje się ich całkiem sporo, za to kwoty podawane przez sprzedających są baaardzo wysokie, dochodząc czasami do 70-80% ceny nowego urządzenia. Na tle plastikowego sprzętu, który już po kilku latach jest warty mniej niż skrzynka kapisty, jest to aż nieprawdopodobne.
Wygląd i funkcjonalność
Tutaj dochodzimy do bohatera naszego testu - stereofonicznej końcówki mocy AM300. Od dawna chciałem wypróbować w kontrolowanych warunkach jakiś droższy model Atolla i początkowo nastawiałem się na komplet złożony z opisywanego piecyka i zaprezentowanego razem z nim streamera. Wypuszczenie obu komponentów w tym samym momencie wydaje się nieprzypadkowe. Tworzą one przecież nowoczesny, elegancki system zbudowany wedle zasady, którą uważam za niezwykle pociągającą i która, co wielokrotnie miałem okazję potwierdzić w praktyce, może skutecznie podnieść jakość brzmienia - przenieść funkcję przedwzmacniacza na źródło, tworząc może odrobinę nietypowy, nieortodoksyjny, ale za to mądry i w pewnym sensie optymalny pod względem elektronicznym zestaw dzielony. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy podzielają mój pogląd, ale też nie wszyscy mieli okazję takie połączenie wypróbować. Tymczasem u mnie za każdym razem przynosi ono niesamowite rezultaty, zupełnie jakby za pomocą tego sprytnego zabiegu każdy element systemu otrzymał turbodoładowanie. Dla niektórych będzie to szokujące, szczególnie biorąc pod uwagę to, że dawniej regulowane wyjście w odtwarzaczu płyt kompaktowych, jeśli w ogóle było, w ogromnej większości przypadków okazywało się kiepskie, tandetne, nadające się do współpracy z porządną końcówką mocy mniej więcej tak samo jak wyjście słuchawkowe z małym pokrętłem i odpowiednią przejściówką. W pewnym momencie w tej materii nastąpił nagły zwrot. Producenci elektroniki zdali sobie sprawę z tego, że coraz więcej klientów wykorzystuje rozmaite dodatkowe funkcje, na przykład po to, aby podłączyć swój streamer do kolumn aktywnych albo zafundować sobie amplifikację w formie dwóch monobloków. Bo czemu nie? Z tego powodu projektanci musieli coraz mocniej przykładać się do elementów, które wcześniej traktowali po macoszemu - wyjść słuchawkowych, przedwzmacniaczy gramofonowych czy wbudowanych przetworników. Wcześniej wystarczyła informacja, że jakieś gniazdo jest i - o radości, iskro bogów - nawet działa! Później nabywcy zaczęli coraz głośniej wyrażać swoje niezadowolenie z faktu, że okej, może i jest, może i działa, ale gra koszmarnie. I co z tego, że wyjście dla nauszników, wbudowany phono stage lub przetwornik są zaledwie dodatkami do dania głównego, jakim jest wzmacniacz zintegrowany? Skoro już są, to mają być przynajmniej przyzwoite. Wydaje mi się, że na tej samej zasadzie audiofilskie streamery zaczęły przejmować funkcję przedwzmacniacza. I zauważył to nawet Atoll.
TEST: Atoll IN200 Signature
Byłem niezwykle ciekawy, jak wypadnie ST300 Signature, ale spóźniłem się dosłownie o kilka dni. Najpierw długo czekałem na informację o dostawie, a pewnego dnia dowiedziałem się, że owszem, niedawno przyszła, ale streamer natychmiast znalazł nabywcę i został tylko jeden egzemplarz końcówki mocy AM300. Niestety, takie mamy czasy. Niemal wszystko trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, później czekać, a czasami jeszcze dopłacić, bo zdążą się zmienić cenniki, kursy walut albo stopy procentowe. Jestem jednak zaskoczony, że z omawianego kompletu to właśnie streamer sprzedał się jako pierwszy. Fakt, wysokiej klasy źródła są teraz rozchwytywane, ale Atoll akurat nigdy nie był uznawany za specjalistę od odtwarzaczy sieciowych. Francuska manufaktura całkiem nieźle poradziła sobie z tym tematem, za co należy ją pochwalić, bo wielu jej rywali najzwyczajniej w świecie dało sobie spokój, ogłaszając kapitulację, tymczasem firma z Normandii podjęła walkę, oddając w ręce swoich fanów naprawdę fajne źródła, co jest oczywiście o wiele lepsze niż powieszenie na drzwiach komunikatu w stylu "My robimy wzmacniacze i odtwarzacze tych srebrnych płyt wynalezionych w latach siedemdziesiątych, a jeśli chcecie słuchać muzyki jak cywilizowani ludzie, z tajdalów, runów i plików di-es-di, idźcie precz do Chińczyków". ST300 Signature może być ciekawą propozycją, chociażby ze względu na wbudowany przedwzmacniacz ze stopniami wyjściowymi pracującymi w klasie A bez sprzężenia zwrotnego oraz 24-bitowy przetwornik Burr-Browna, który może nie błyszczy na papierze, ale pozwala uzyskać naturalne, spójne i niezwykle przyjemne brzmienie. Musicie jednak przyznać, że Atoll nie jest pierwszą marką, jaka przychodzi nam do głowy, gdy rozglądamy się za wysokiej klasy źródłem. Auralic, Lumin, Rose, Marantz, Primare, Naim, T+A - owszem, ale Atoll? Hmm, nie wiem. W moim przekonaniu francuska firma nie jest jeszcze w tej sferze pierwszoligowym graczem i nie będzie nim, dopóki jej streamery nie pojawią się na liście urządzeń z certyfikatem Roon Ready.
Za rozpakowywanie AM300 zabrałem się z wielką przyjemnością. Och, co za miła odmiana testować urządzenie, czego nie trzeba podłączać do sieci, a następnie aktualizować oprogramowania, instalować firmowej aplikacji i sprawdzać, jak działa każda z miliona funkcji. Tu mamy po prostu ciężkie, metalowe pudło z kilkoma niezbędnymi gniazdami i trzema diodami na przedniej ściance. Końcówka otrzymała oczywiście charakterystyczne dla sprzętu tej marki przetłoczenie, a właściwie zakręcający po lewej stronie uskok na powierzchni grubego, aluminiowego frontu. Poniżej tej linii panel czołowy jest chropowaty, powyżej - szczotkowany i pięknie połyskujący. Pierwsza ze wspomnianych diod została umieszczona nad wyfrezowanym na środku emblematem Atolla i nie została opisana. Jak można się domyślić, sygnalizuje włączone zasilanie. Kolejne dwie, na szczęście stosunkowo dyskretne, lampki znalazły się z prawej strony. Pierwsza świeci się, gdy aktywujemy tryb monofoniczny, druga sygnalizuje natomiast, że wybraliśmy wejście zbalansowane. Wszystkie trzy diody są de facto "połączone" z przyciskami, które znajdują się na tylnej ściance. Główny włącznik sieciowy został zamontowany obok gniazda zasilającego, a dwa pozostałe, okrągłe guziczki wylądowały na metalowej płytce, która wygląda, jakby coś maskowała. Oprócz wspomnianych przycisków znajdują się na niej gniazda RCA - wejściowe i wyjściowe (dzięki któremu doprowadzony do końcówki sygnał możemy przekazać dalej, na przykład do kolejnej końcówki albo subwoofera aktywnego). Jak okazało się po otwarciu obudowy, owa przykręcona czterema śrubkami płytka faktycznie została zamontowana z tyłu tylko po to, aby zaślepić otwory na kolejne gniazda. Jakie gniazda? Ano takie, jakie zobaczymy we wzmacniaczu zintegrowanym IN300. Francuzom najwyraźniej nie chciało się wykonać osobnej metalowej płyty dla AM300, wobec czego zdecydowali się na proste i skuteczne, choć trochę obciachowe rozwiązanie problemu. Dodatkowa warstwa metalu sprawia, że gniazda RCA - i tak niezbyt hi-endowe - wyglądają, jakby zostały lekko wciśnięte do środka. Wystają z obudowy raptem na kilka milimetrów, więc jeśli wybierzecie taki rodzaj połączenia, sugerowałbym nie stosować zbyt ciężkich interkonektów z masywnymi wtykami. Jeżeli tylko jest taka możliwość, lepiej od razu sięgnąć po XLR-y, które znalazły się poza "zaślepką", dzięki czemu dostęp do nich jest w miarę wygodny. Sprawę komplikuje jedynie fakt, że umieszczono je w bezpośrednim sąsiedztwie gniazda zasilającego i terminali dla lewego kanału, więc znów - jeśli zdecydujemy się na grube, sztywne przewody z wtykami o znacznej średnicy, będziemy mieli pod górkę. Humor poprawią nam gniazda głośnikowe, które nie dość, że świetnie się prezentują, to jeszcze umożliwiają bezproblemowe podłączenie dowolnych wtyczek. Gdyby ktoś zechciał skorzystać z tego dobrodziejstwa, z tyłu znalazło się także gniazdo 12-V wyzwalacza.
Przed tą końcówką powinny posłusznie pokłonić się każde w miarę normalne zestawy głośnikowe, nawet te uchodzące za trudne do wysterowania. Gdyby komuś mimo wszystko brakowało watów, pozostaje możliwość dokupienia drugiej identycznej końcówki i przełączenie każdej z nich w tryb mono.Jeśli chodzi o jakość wykonania opisywanego modelu, nie mam większych zastrzeżeń. Szczególnie mając na uwadze to, co zobaczyłem w środku. AM300 to kawał piecyka. Porządny, ciężki, budzący zaufanie. Wystarczy rzut oka na parametry, aby uświadomić sobie, że przed tą końcówką powinny posłusznie pokłonić się każde w miarę normalne zestawy głośnikowe, nawet te uchodzące za trudne do wysterowania. Gdyby komuś mimo wszystko brakowało watów, pozostaje możliwość dokupienia drugiej identycznej końcówki i przełączenie każdej z nich w tryb mono. Po zmostkowaniu otrzymujemy aż 500 W na kanał przy 8 Ω, a i tak zapłacimy mniej niż za Hegla H20, który moim zdaniem jest wzorem hi-endowego wzmacniacza dla ludzi względnie normalnych, przykładem urządzenia zaprojektowanego z zachowaniem minimum rozsądku, bez wchodzenia w świat klocków ważących sześćdziesiąt kilogramów i dysponujących mocą spawarki. Tak, nie ukrywam, że Atoll od początku mi się spodobał, ale też nie mogę pominąć kilku minusów. Pierwszym i najbardziej oczywistym jest ta nieszczęsna zaślepka na tylnym panelu. Ludzie kochani, ile kosztowałoby wykonanie osobnej płyty bez niepotrzebnych wycięć lub całkowite przeprojektowanie tej części urządzenia w taki sposób, aby gniazda RCA i XLR mogły wylądować na samym środku w rozsądnych odstępach? Wiem, że przeciętny użytkownik nie przepina kabli raz na kilka dni, ale nie o to chodzi. Wydając 10990 zł na końcówkę mocy, chcielibyśmy mieć poczucie, że nie jest ona integrą z wyciętą sekcją przedwzmacniacza i dziurami po gniazdach przykrytymi mało elegancką, metalową płytką. Nawet jeśli tak w gruncie rzeczy jest. Szkoda, bo wygląda to jak zrobione na odpierdziel. Niezbyt praktyczne jest też umiejscowienie włącznika z tyłu. Nie każdy ma możliwość ustawienia końcówki mocy na górnej półce stolika, a sięganie na tył za każdym razem przed rozpoczęciem odsłuchu i po jego zakończeniu może po pewnym czasie stać się irytujące. Nie spodobały mi się także miękkie nóżki, które są po prostu za niskie. Atoll stosuje je z lubością, ale z tak niskim zawieszeniem trudno jest wsunąć pod wzmacniacz choćby mały palec. Przenoszenie francuskiej końcówki oraz jej ustawianie na miejscu nie jest więc szczególnie relaksujące, nie wspominając o tym, że wyższe nóżki mogłyby poprawić przepływ powietrza. Żaden z tych mankamentów nie zmienia jednak faktu, że mamy do czynienia z bardzo obiecującym piecykiem. Pora zatem zafundować mu solidną rozgrzewkę i sprawdzić, na co go stać.
Brzmienie
Nie będę ukrywał, że moje oczekiwania w stosunku do brzmienia nowej końcówki mocy Atolla były wysokie. Tak naprawdę wystarczyłyby moje wcześniejsze doświadczenia ze wzmacniaczami tej marki, sama jej reputacja oraz oględziny wnętrza i już nie byłbym w stanie podejść do odsłuchu na świeżo, z zupełnie czystą kartką, jednak przed podłączeniem i uruchomieniem "trzysetki" jeszcze mocniej zafiksowałem się na tym, co zaprezentowała integra IN200 Signature. Choć od jej testu minęło już półtora roku, doskonale pamiętam to brzmienie oraz to, jak duże wrażenie zrobił na mnie ten piecyk. Należy jednak dodać, że nie był to taki stuprocentowy Atoll. Audiofile uważają bowiem, że sprzęt tej manufaktury oferuje neutralny i dynamiczny, ale też wyjątkowo plastyczny, spójny, leciutko zmiękczony i zaokrąglony dźwięk. I nie bez powodu, bowiem większość urządzeń tej marki tak właśnie gra. Jeśli można tak powiedzieć, są to mocne tranzystory z odrobiną wrodzonego ciepła, delikatnym posmakiem lampowej delikatności i analogowej kultury obchodzenia się z muzyką. Mało francuskie podejście, prawda? Może właśnie dlatego elektronika Atolla tak dobrze sprzedaje się nie tylko we Francji, ale też poza nią. IN200 Signature wyłamał się z tego schematu. To wzmacniacz, który po pierwsze ładuje, po drugie ładuje, a po trzecie - tak, zgadliście - zachwyca przejrzystością, stereofonią i poczuciem rytmu. Jeśli w jego brzmieniu jest jakiś pierwiastek lampowo-winylowego romantyzmu, to trzeba go szukać w zakresie średnich tonów, który zresztą wyraźnie wyeksponowano. Ogólnie rzecz biorąc, usposobienie tego modelu bardziej pasowało mi do brytyjskiej szkoły dźwięku, i to nie tej flegmatyczno-kocykowatej, ale rockowo-koncertowej, spod znaku Naima, Exposure'a, Cyrusa, Regi i ATC. Obawiałem się, że w modelu AM300 francuscy konstruktorzy będą chcieli pod każdym względem przebić to, co zaprezentował IN200 Signature, a to z kolei spowoduje, że otrzymamy dźwięk obiektywnie dobry, ale kompletnie oderwany od tego, z czego Atoll znany jest audiofilom. Niesłusznie.
TECH CORNER: Podstawowe własności i parametry wzmacniaczy stereo
Już po kilku minutach wygrzewania opisywanej końcówki wiedziałem, że mam do czynienia ze stuprocentowym Atollem. Jestem pewien, że fani tradycyjnej, porządnie zaprojektowanej elektroniki o delikatnie, niemal niewyczuwalnie osłodzonym brzmieniu będą wniebowzięci. Ani przez chwilę nie miałem bowiem wrażenia, że tak naprawdę stoi przede mną jeden z piecyków Naima lub Exposure'a. Nie żeby to było coś strasznego, bo brytyjski sprzęt darzę ogromnym szacunkiem, ale tak samo lubię ostrą kuchnię, a mimo to nie zawsze, nie każdego dnia i nie o każdej porze mam ochotę na tajską zupę lub kurczaka w pikantnym curry. Tym razem miałem poczucie, że od początku do końca wszystko przebiegało tak, jak powinno - poszedłem do francuskiej restauracji, dostałem wspaniałą wołowinę po burgundzku i crème brûlée na deser. Tłumacząc te kulinarne fantazje na język dźwięku, AM300 jest przede wszystkim wydajnym, dynamicznym wzmacniaczem tranzystorowym o naturalnym, mocnym, rozdzielczym, dobrze zrównoważonym i przekonującym brzmieniu. To taki fundament, który w moim przekonaniu jest gwarancją sukcesu. Jeżeli testowane urządzenie zbyt mocno nie kombinuje z pasmem i barwą, nie wciska nam swojej wizji muzyki, a do tego dysponuje odpowiednim zapasem energii i umiejętnością roztaczania przed nami trójwymiarowego dźwięku nasyconego detalami, nawet kiedy nie przekręcimy potencjometru na godzinę dwunastą lub dalej, jestem już do niego nastawiony nad wyraz pozytywnie i zasiadam do każdego kolejnego odsłuchu ciekawy, co odkryję, gdy zacznę drążyć temat do późnego wieczora.
W przypadku AM300 owa baza, owa osobowość naturalnego, mocnego, uniwersalnego tranzystora stanowi jakieś 80-90% całości. Pozostała część to charakterystyczna dla elektroniki Atolla odrobina ciepła, gładkości i czegoś, co należałoby nazwać delikatnym zmiękczeniem. Nie jest to jednak coś, co kłóci się z przejrzystością, prowadząc w konsekwencji do zamazywania szczegółów i oblewania poszczególnych dźwięków gęstym klejem. Atoll jedynie stara się dbać o to, abyśmy w trakcie naszego spotkania z muzyką nie nadziali się na jakieś drzazgi, nie poszarpali sobie uszu o zbyt ostre krawędzie. Mówiąc wprost, robi dokładnie to, co konieczne, aby odsłuch przeciągał się w nieskończoność. Nawet jeśli początkowo uznacie, że wypolerował coś pochopnie, poczekajcie z wyciąganiem wniosków i słuchajcie dalej. Kiedy zorientujecie się, która jest godzina, będziecie już wiedzieć, z czego to wynika.
AM300 to nie tylko pełnokrwisty Atoll, ale przede wszystkim bardzo kompetentna, wszechstronna końcówka mocy, która powinna sprawdzić się w każdym dobrze skonfigurowanym systemie. Obecność pierwiastka lampowo-analogowego powinna predestynować ten model do pracy z kolumnami o delikatnie rozjaśnionym brzmieniu, zmierzającym w stronę studyjnej przejrzystości i klinicznego chłodu. Cóż, z podłogowymi Audiovectorami QR5 faktycznie wypadła świetnie, aczkolwiek nie wydaje mi się, aby ta odrobina łagodności miała stanąć na przeszkodzie w połączeniu "trzysetki" z zestawami o zupełnie innym, znacznie cieplejszym usposobieniu. Jeżeli tylko nie zainstalujemy testowanego piecyka w systemie, którego każdy element mocno skręca w stronę ciepła i zagęszczenia, nic złego nie powinno się stać. Należy bowiem mieć pełną świadomość, że wszystko, co kojarzymy z tą lampowo-analogową stroną mocy, jest tu zaledwie dodatkiem, deserem, zaś daniem głównym jest dynamiczny, naturalny, chwilami nawet trochę bezkompromisowy wzmacniacz solid state. Gdyby było odwrotnie, na pewno nie byłoby tak dobrze. Pomyślcie tylko, kto chciałby najpierw dostać słodki deser na wielkim talerzu, a później kawałeczek wołowiny w sosie podany w maleńkiej miseczce? Z takiej kolacji byliby zadowoleni tylko najwięksi miłośnicy słodyczy. Tymczasem wychodząc z tej francuskiej restauracji, owszem, czujemy jeszcze smak crème brûlée, ale wiemy, że to tylko kropka nad "i", a w brzuchu mamy mięcho, warzywa, ziemniaczane purée i pyszny, gęsty sos.
AM300 to bardzo kompetentna, wszechstronna końcówka mocy, która powinna sprawdzić się w każdym dobrze skonfigurowanym systemie. Obecność pierwiastka lampowo-analogowego powinna predestynować ją do pracy z kolumnami o delikatnie rozjaśnionym brzmieniu, jednak nie wydaje mi się, aby miała stanąć na przeszkodzie w połączeniu "trzysetki" z zestawami o zupełnie innym, znacznie cieplejszym usposobieniu.Na koniec zostawiłem sobie porównanie z Heglem H20, który w moim systemie pełni funkcję wzmacniacza odniesienia. Walka może nie była do końca uczciwa, ale wielu audiofilów powtarza przecież, że pieniądze nie grają, więc postanowiłem zbytnio nie przejmować się dwukrotną różnicą w cenie. Atoll zagrał wyraźnie ciszej, więc po pierwszym przełączeniu kabli konieczna była korekta poziomu głośności. AM300 szybko pozwolił mi jednak o tym zapomnieć, budując przede mną obszerną panoramę stereofoniczną i dając mi znać, że mogę szykować się na długi odsłuch w atmosferze pełnego zadowolenia i komfortu. Tak minął jeden dzień, potem drugi, trzeci, aż w końcu zacząłem się zastanawiać, czy dystrybutor w ogóle pamięta, że dostarczył mi to urządzenie (zazwyczaj już po kilku dniach z dowolnym urządzeniem Atolla dostaję pierwszy telefon, po czym w regularnych odstępach odbieram kolejne), czy może nie powinienem się wychylać. Ostatecznie postanowiłem dokończyć recenzję i zapakować "trzysetkę" do pudełka, ale szczerze mówiąc, do pełni szczęścia brakowało mi chyba tylko drugiego egzemplarza, abym mógł sprawdzić, jak ta francuska elektrownia zagrałaby po przełączeniu w tryb monobloku. Może kiedyś nadarzy się ku temu okazja. Dopiero powrót do dwukrotnie droższego Hegla H20 uświadomił mi, że w pewnych aspektach Atoll nieznacznie sobie odpuścił. Na przykład w zakresie niskich tonów z AM300 było więcej średniego basu, za to mniej subwooferowych pomruków. Wokale z Atollem były cieplejsze i gęstsze, ale z Heglem - czystsze i mimo wszystko bardziej przekonujące, obecne. Góra w Atollu była oczywiście lekko przygaszona, w Heglu zaś czyściutka i przezroczysta niczym woda w górskim potoku. Dynamika, stereofonia? Tutaj też nie będzie niespodzianek. Norweski skubaniec wygrał, choć skala zmian była mniejsza, niż się spodziewałem. No właśnie - czy proporcjonalna do różnicy w cenie obu urządzeń? Oczywiście, że nie, bo na tym poziomie nie ma czegoś takiego jak liniowy postęp. H20 wygrał logicznymi argumentami, brutalną siłą, skalą prezentacji i neutralnością (mimo nieco nadmuchanego, amerykańskiego basu). Mimo to, jestem w stanie wyobrazić sobie, że w odpowiednich warunkach, z systemem wymagającym nieco ciepła i delikatności, lepiej sprawdziłby się Atoll. Szczególnie jeśli arbitrem będzie osoba, która ponad wszystko ceni sobie wszechstronność i muzykalność.
Budowa i parametry
Atoll AM300 to stereofoniczny wzmacniacz mocy oddający 150 W na kanał przy 8 Ω i 280 W na kanał przy 4 Ω. Po zmostkowaniu otrzymujemy aż 500 W przy 8 Ω, co jak na tę klasę cenową jest wartością wręcz porażającą. Aż trudno sobie wyobrazić, aby właściciele kolumn wymagających tak potężnej amplifikacji zechcieli sięgnąć po dwa egzemplarze końcówki mocy kosztującej "zaledwie" jedenaście tysięcy złotych, ale niczego nie można przecież wykluczyć. Aby otworzyć obudowę o dość standardowych wymiarach wystarczy odkręcić cztery śrubki umieszczone po bokach. Pokrywa pokryta ciekawymi, łukowato rozchodzącymi się na boki otworami została naprężona, a po demontażu jej powierzchnia jest wygięta w łódkę. Jest to celowy zabieg, który ma na celu zwiększenie sztywności całej konstrukcji i ograniczenie efektu "dzwonienia". Wnętrze to, w dobie rozmaitych gotowców i mikroskopijnych zasilaczy, prawdziwa uczta dla oczu. Mamy tu pełny układ dual mono, który prezentuje się tak, jakby tranzystory wraz z radiatorami zostały zepchnięte do bocznych ścianek urządzenia przez umieszczony w jego centralnej części, przewymiarowany zasilacz. Wzrok przyciągają dwa toroidy HR Diemen Efiter o mocy 440 VA każdy. Między nimi a tylną ścianką umieszczono baterię kondensatorów o łącznej pojemności 83300 μF. Ich oznaczenia świadczą o tym, że zostały wykonane na zamówienie Atolla przez korporację Nippon Chemi-Con. Symetryczne stopnie końcowe pracujące w klasie AB zbudowano wyłącznie z elementów dyskretnych. W każdym kanale pracuje 6 tranzystorów MOSFET, które odprowadzają ciepło do stosunkowo niewielkich, aluminiowych radiatorów. Znajdują się one jednak blisko krawędzi obudowy, w miejscach, w których przepływ powietrza umożliwiają wspomniane wyżej otwory, więc o ile wzmacniacz nie zostanie zainstalowany w ciasnej szafce bez odpowiedniej wentylacji, nie powinien się przegrzewać. Dla stuprocentowej pewności można ewentualnie zainteresować się nóżkami wyższymi niż te fabryczne (co nie powinno być kłopotliwe, bo chyba ciężko będzie znaleźć niższe).
Werdykt
Ten wzmacniacz naprawdę wie, jak grać. Co więcej, robi to z prawdziwym zaangażowaniem, pozwalając nam nie tylko cieszyć się muzyką, ale dając nam poczucie, że robimy coś wyjątkowego. Zamknięta w tej metalowej skrzynce aparatura nie myśli o niebieskich migdałach, nie kopie kryptowalut, lecz daje z siebie wszystko, aby sprawić, że zaczniemy coraz mocniej zapadać się w kanapę. AM300 nie jest urządzeniem idealnie neutralnym. Ma odrobinę własnego charakteru, ale na szczęście nie stanowi on dania głównego, a delikatny przechył w kierunku lampowego romantyzmu jest wyjątkowo łatwy do zaakceptowania i zupełnie niegroźny z perspektywy dalszej rozbudowy systemu stereo lub dopasowania testowanej końcówki do tego, który już posiadamy. Relację jakości do ceny oceniam, podobnie jak w przypadku większości urządzeń tej marki, bardzo pozytywnie. 10990 zł to sporo, ale AM300 nie jest przecież pierwszym lepszym piecykiem, tylko końcówką mocy, która - jak pokazała praktyka - jest w stanie nawiązać rywalizację z urządzeniami dwukrotnie droższymi. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby do naszej redakcji dotarły dwa egzemplarze. Czuję, że miałbym spory problem, aby się z nimi rozstać.
Dane techniczne
Moc: 2 x 150 W/8 Ω, 2 x 280 W/4 Ω
Moc w trybie zmostkowanym: 500 W/8 Ω
Wejścia: 1 x RCA,1 x XLR
Wyjścia: 1 x RCA
Czułość: 1,7 V
Zasilanie: 880 VA
Impedancja wyjściowa: 220 kΩ
Zniekształcenia: < 0,005 %
Stosunek sygnał/szum: > 100 dB
Czas narastania: 1,5 μs
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 200 kHz
Wymiary (W/S/G): 10,3/44/36 cm
Masa: 19 kg
Cena: 10990 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Sennheiser HD 600, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, Cardas Clear Reflection, KBL Sound Red Corona, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Marcin
Ooo jak ja bym miał na zbyciu te 11 tysięcy i połączył tą końcówkę z moim IN300, to nie wiem, czy by szyby były całe. Ale racja jest w tym, że Atoll to taka cicha woda, niby nic, skromnie, po kryjomu ale sprzęty robi bezbłędne. IN300 to mój trzeci wzmacniacz i na pewno przez bardzo długi czas będzie tym ostatnim. Brawo za recenzję, pełna dycha dla Pana redaktora.
1 Lubię
Komentarze (1)