Hegel H390
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Hegel to jedna z firm, których działalność niezmiennie mnie fascynuje. Kiedy bowiem potężna korporacja zatrudniająca setki ludzi na całym świecie i dysponująca budżetem średniej wielkości państwa wypuszcza na rynek urządzenia wyposażone w najnowsze zdobycze techniki, zdobywa najbardziej prestiżowe nagrody, pokazuje się na największych wystawach i jest traktowana jako jedna z ważniejszych firm w branży, nikogo to nie dziwi. Ale gdy takie sukcesy odnosi skromna manufaktura założona przez zdolnego studenta, zatrudniająca raptem siedem osób i mieszcząca się w biurze, które u największych graczy na rynku mogłoby pełnić co najwyżej funkcję schowka na nieużywane graty lub zapasowej sali odsłuchowej, wszyscy zaczynają drapać się po głowie i z uwagą obserwować jej każdy kolejny krok. Co takiego ma Hegel, czego nie mają inni? Pieniądze? Talent? Szczęście? Jako człowiek, który norweską firmę zna doskonale, powiedziałbym, że w jej przypadku kluczem do sukcesu jest rzadko spotykana mieszanka pomysłowości, pracowitości, skromności i dobrego zarządzania. Skandynawowie nie lubią marnotrawstwa i nie robią niczego na pokaz. Wszystko ma czemuś służyć. Uważają, że sprzęt audio powinien dobrze działać i jeszcze lepiej grać. Dlatego na każdym kroku zastanawiają się czy zmierzają właśnie w tym kierunku, czy dana decyzja przybliży ich do celu. Ekstremalnie drogie gniazda, obudowy projektowane przez światowej klasy dizajnerów lub antywbiracyjne nóżki, o których można napisać pracę magisterską to nie ich świat. Ale wysokiej klasy transformatory, przetworniki i tranzystory - tak, to ich interesuje, bo wszystko to później słychać. Norwegowie uważają, że w porównaniu z gigantami branży audio, ich firma jest niczym budka z hot-dogami. Ale chcą robić najlepsze hot-dogi na świecie.
Historia firmy zaczyna się w 1988 roku, kiedy jej założyciel, Bent Holter, kończył studia inżynierskie na Uniwersytecie Technicznym w Trondheim. W swojej pracy dyplomowej skupił się na konstrukcji wzmacniaczy audio, a w szczególności - zupełnie nowym rozwiązaniu mającym wyeliminować wady tradycyjnych układów. Dlaczego zainteresował się akurat wzmacniaczami? To proste. Po zajęciach, wraz z kilkoma kolegami, Bent grał w zespole o nazwie The Hegel Band. Wiosłuje w nim zresztą do dziś. Jeśli nie widzieliście nigdy, jak szef firmy zgarniającej najważniejsze nagrody wyciska ostatnie soki z gitary elektrycznej podczas koncertu w zadymionym klubie, przejrzyjcie facebookową stronę Hegla. Od razu zrozumiecie, że ten człowiek po prostu kocha muzykę. O ile jednak dziś Bent może grać w przyzwoitych warunkach, z dobrym nagłośnieniem, o tyle w czasach studenckich nie było to takie oczywiste. Jego ekipa narzekała przede wszystkim na elektronikę. Ich wzmacniacze były w tak opłakanym stanie, że groziło to rozpadem całego projektu. Na nowe piecyki nikt nie miał pieniędzy, a wsparcie ze strony uczelni było bardzo skromne. Studenci mają się przecież uczyć, a nie wygłupiać. Bent postanowił więc skonstruować wzmacniacze samodzielnie. Rozrysował schematy, chwycił za lutownicę i z części, na które złożyli się wszyscy członkowie zespołu zbudował kilkanaście piecyków, z których prawie wszystkie działają do dziś. Mimo to, młody Norweg nie był do końca zadowolony ze swojej roboty. Bo jego wzmacniacze, jak wszystkie inne, generowały na wyjściu zniekształcenia. Nie interesowało to go, że nikt nie wpadł na pomysł jak je wyeliminować. Nie pomagało przeczesywanie książek ani tłumaczenia ludzi zapewniających go, że tak po prostu musi być. Że taka już jest natura wzmacniaczy i każdy z nich dodaje do dźwięku coś od siebie. Jak to? Więc nawet najdroższe modele zmieniają sygnał wedle własnego uznania i nikt nic z tym nie robi? Tak ma być do końca świata?
PREZENTACJA: Najeźdźca z północy - Hegel
Bent nie mógł się pogodzić z tym, że tak powszechnego problemu nikomu nie udało się rozwiązać. Aż pewnego dnia wpadł na pomysł, który, jak się później okazało, miał zdefiniować większą część jego dorosłego życia. Wzmacniacze generują zniekształcenia, tak? Tak. W porządku, ale czy wiemy jak dokładnie wyglądają owe zniekształcenia, czy potrafimy je zmierzyć i stwierdzić co dokładnie taki układ dodaje od siebie? Tak. I to nawet dość dokładnie. Wobec tego dlaczego mielibyśmy nie wziąć sygnału wyjściowego, porównać go z oryginalnym sygnałem dostarczonym na wejście? Wtedy wynik tej operacji - same zniekształcenia wprowadzane przez dany wzmacniacz - moglibyśmy odwrócić w fazie i dorzucić do sygnału przed samym wyjściem, co skutkowałoby ich skasowaniem. Nie redukcją, nie zmniejszeniem o ułamek procenta, ale niemal całkowitym usunięciem wszystkich artefaktów i naleciałości, których w dźwięku nie powinno być. I nigdy nie było, zanim nie trafił on do wzmacniacza. System dynamicznego eliminowania zniekształceń, działający trochę jak układy redukcji hałasu w nowoczesnych słuchawkach bezprzewodowych, otrzymał nazwę SoundEngine. Rozwiązanie było na tyle ciekawe, że szybko zainteresowała się nim firma Telenor - jeden z największych graczy w branży telekomunikacyjnej. W czasach, gdy dominowała jeszcze technologia analogowa, telefoniczny gigant chciał wykorzystać pomysł Holtera do poprawy jakości swoich usług. Ale nie tylko. Telenor doszedł do wniosku, że tak rewolucyjnym i genialnym w swojej prostocie rozwiązaniem powinni zainteresować się wszyscy producenci audiofilskich wzmacniaczy. Firma starała się więc sprzedać prawa do użycia systemu SoundEngine manufakturom, przed których sprzętem klękali melomani na całym świecie. I co? Nikt, ale to nikt nie był zainteresowany wykorzystaniem tego patentu. Niektórzy podobno nawet nie chcieli oglądać jakichkolwiek schematów i pomiarów. No bo jak to... Oni nie wiedzą jak się robi wzmacniacze? Jakiś młodzieniaszek z Norwegii ma im mówić jak pozbyć się zniekształceń? Won do domu, synku! Biznes się kręci, sprzęt się sprzedaje, więc w każdym nowym modelu będziemy tylko zwiększać moc i jeszcze dokładniej polerować obudowę, aby pięknie się błyszczała. Nie wyglądało to dobrze. Co więcej, w latach dziewięćdziesiątych branża telekomunikacyjna zaczęła szybko przestawiać się na urządzenia cyfrowe, więc SoundEngine przestał interesować także ludzi z Telenora. Niejeden na jego miejscu doszedłby do wniosku, że przygoda się skończyła. Ale ona dopiero się zaczęła. Bent postawił wszystko na jedną kartę. Zaczął konstruować własne wzmacniacze i przetworniki cyfrowo-analogowe pod własną marką - Hegel.
Wygląd i funkcjonalność
Nawet po trzydziestu latach, w sposobie działania firmy można dostrzec ślady jej historii i odwagę jej założyciela. Przykładowo, dziesięć lat temu, kiedy wszystko szło już w bardzo dobrym kierunku, świat stanął w obliczu kryzysu gospodarczego. Większość firm schowało wszystkie pieniądze do materaca i skupiło się na tym, aby jakoś przetrwać tę zawieruchę. Wyjść z niej bez ogromnych strat, zwolnionych pracowników i długów nie do spłacenia. Bent stwierdził natomiast, że jest to doskonały moment na inwestycje. Wykorzystał moment, w którym Hegel mógł dogonić większych, bardziej rozpoznawalnych producentów, pochłoniętych wprowadzaniem kolejnych oszczędności i wstrzymywaniem wszystkich planów do momentu, gdy sytuacja wreszcie się wyprostuje. Złośliwi twierdzą, że Norwegowie mieli po prostu o wiele mniej do stracenia, ale fakt jest taki, że wzięli się do roboty jak szaleni, a kiedy klienci znów zaczęli zaglądać do sklepów w poszukiwaniu nowego sprzętu, Hegel miał im do zaoferowania całą gamę nowych wzmacniaczy, przedwzmacniaczy, końcówek mocy i nowoczesnych, funkcjonalnych przetworników, na które właśnie zaczynała się moda. Podczas, gdy inni producenci mówili audiofilom "zobaczcie, teraz mamy dokładnie taki sam wzmacniacz, ale z gniazdem USB i w wyższej cenie", Hegel wprowadzał już drugą lub trzecią generację piecyków z całą masą wejść cyfrowych i DAC-em zdolnym obsłużyć pliki wysokiej rozdzielczości.
Kolejnym, ogromnym krokiem naprzód była integra oznaczona symbolem H360. Flagowiec otrzymał nie tylko nową generację technologii SoundEngine, ale także łączność sieciową, która otworzyła mu drogę do streamingu, a także łatwej integracji z systemami inteligentnego domu. Dla audiofilów H360 był killerem rozwalającym większość wzmacniaczy w tym przedziale cenowym zarówno pod względem jakości brzmienia, jak i funkcjonalności. Ale to było ponad cztery lata temu. W świecie sprzętu audio to stosunkowo niewiele, ale w sferze technologii cyfrowej, łączności, aplikacji serwisów strumieniowych - kompletnie inna epoka. Jakiś czas temu H360 utracił status flagowca na rzecz nieludzko potężnego modelu H590. To, że nowy "Pan i Władca" otrzymał wszystko, co najlepsze, nikogo nie zdziwiło, ale w pewnym momencie nawet tańszy model H190 wydawał się nowocześniejszy, chociażby z uwagi na obecność pewnych funkcji sieciowych i ładniejszego wyświetlacza. Nie wypadało dłużej produkować 360-tki w dotychczasowym kształcie. Odświeżony model H390 dostał więc wszystko, co w tym czasie pojawiło się w innych urządzeniach Hegla. Tak naprawdę... Poza rozmiarami, masą, mocą wyjściową i ceną, niewiele różni się od dwukrotnie droższej "590-tki". Dlatego właśnie otrzymał wiele mówiący przydomek - Robin Hood.
TEST: Hegel Röst
Norweski piecyk jest naprawdę poważny. Wystarczy wyjąć go z kartonu, aby zorientować się, że nie jest to kolejny ekologiczny wzmacniacz pracujący w klasie D. Hegel doskonale radzi sobie z przetwornikami, streamingiem i szeroko rozumianej "cyfrówki", ale nie ma zamiaru rezygnować z układów analogowych i autorskiej technologii SoundEngine. Lekkie końcówki mocy przypominające zasilacz od starego peceta i procesory dopasowujące dźwięk do akustyki pomieszczenia? To chyba nigdy się tutaj nie stanie. Mało kto wie o tym, że Bent Holter ma świra na punkcie tranzystorów. Zabierzcie go na piwo, a istnieje spore prawdopodobieństwo, że rozgada się o tym, co dzieje się w półprzewodnikach na poziomie atomowym. Nie trzeba mu tłumaczyć jak zdaniem audiofilów powinien wyglądać dobry wzmacniacz. A H390 właśnie tak wygląda. Z przodu? Hegel jak Hegel. Minimalistyczny, lekko uwypuklony w centralnej części front, na którym znajdziemy tylko dwa pokrętła i wyświetlacz. Nawet włącznik przeniesiono na dolną ściankę. To taki nieco ekscentryczny drobiazg. Użytkownicy podobno bardzo go polubili, bo do przycisku nie trzeba daleko sięgać, ale jeśli nie wiemy gdzie się znajduje, sprzętu nie włączymy. Nie jest to zresztą jedyny taki smaczek. Z nowymi wzmacniaczami Hegla można zrobić znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Za pomocą odpowiedniej kombinacji przycisków na pilocie ustawimy na przykład startowy i maksymalny poziom głośności. Wystarczy więc sprawdzić gdzie leży granica, której z naszymi kolumnami nie powinno się przekraczać, a następnie "zablokować" tę wartość. Swego czasu Norwegowie udostępnili na swoim profilu film, na którym na wyświetlaczu takiego wzmacniacza, używając pokręteł z lewej i prawej strony, grają w ponga. To oczywiście tylko zabawa, ale pokazuje, że urządzenia Hegla nie są tak ascetyczne, jak sugeruje ich wygląd.
H390 dzieli z modelami H190 i H590 podstawową platformę i interfejs użytkownika, co w połączeniu z łącznością sieciową i wysokiej klasy przetwornikiem cyfrowo-analogowym umożliwia korzystanie z usług strumieniowych, takich jak Spotify. Urządzenie jest kompatybilne z systemami Spotify Connect i Apple AirPlay, jednak audiofilów jeszcze bardziej ucieszy możliwość skorzystania z aplikacji Roon, która robi w świecie hi-fi zawrotną karierę. Nie bez powodu. Roon zbiera całą muzykę, której słuchamy - zarówno z plików, jak i serwisów streamingowych, do których mamy opłacony dostęp - i pozwala odtwarzać ją na każdym urządzeniu będącym tak zwanym punktem końcowym. To właściwie temat na osobny artykuł, ale dla użytkowników 390-tki to bardzo ważna wiadomość. Norwegowie od dawna powtarzali bowiem, że nie będą inwestować we własną aplikację służącą do odtwarzania muzyki. Uznali, że nie ma to sensu, bo zagadnienie jest tak skomplikowane, że powinny się nim zajmować firmy typowo software'owe. Brzmi mądrze, ale efekt był taki, że wzmacniacze i przetworniki Hegla miały sporo możliwości, z których klienci nie wiedzieli jak skorzystać. Kupując amplituner Denona czy Yamahy, instalujemy na telefonie firmową aplikację i w mgnieniu oka dostajemy dostęp do plików udostępnionych na dysku, radia internetowego i usług sieciowych, a dodatkowo możemy dostać się do ustawień naszego urządzenia, zmienić źródło czy wyregulować głośność. Bent Holter i jego koledzy uznali, że takie aplikacje powinni robić giganci, tacy jak Google. Ale albo nie robią, albo ich systemy są jeszcze niedoskonałe. A Roon jest genialny. To dokładnie ten rodzaj oprogramowania, na które wzmacniacze Hegla były przygotowywane. Jedynym minusem jest cena. 119 dolarów rocznie to, przynajmniej w naszych realiach, bardzo dużo. Wychodzi 40 zł miesięcznie, a przecież aktywacja Roona nie zwalnia nas z konieczności opłacenia abonamentu za Spotify czy TIDAL-a. Nie sądzę jednak, aby koszt tego systemu stanowił wielką przeszkodę dla kogoś, kto właśnie wydał 26999 zł na wzmacniacz. Zawsze można też skorzystać z tańszych lub darmowych alternatyw, jak chociażby BubbleUPnP. Dodajmy, że w zestawie znajduje się bardzo elegancki, metalowy pilot RC8, zapakowany w gustowne pudełeczko wraz z instrukcją obsługi wzmacniacza i standardowym kablem zasilającym. Użytkownicy Roona będą mogli w zasadzie schować sterownik do szuflady. Pozostali z pewnością docenią tak ładny i funkcjonalny dodatek, idealnie pasujący do norweskiej integry.
Tylna ścianka H390 wygląda dość bogato, choć nie ma tu niepotrzebnych elementów i gniazd, z których mało kto skorzysta. Do dyspozycji mamy dwa analogowe wejścia niezbalansowane, jedno zbalansowane, do tego dwa wyjścia - stałe i regulowane - w standardzie RCA, trójbolcowe gniazdo zasilające, pojedyncze terminale głośnikowe i oddzielną sekcję z gniazdami cyfrowymi. Zobaczymy tu gniazdo LAN, wejście USB do podłączenia komputera lub transportu cyfrowego, trzy wejścia optyczne, jedno koaksjalne oraz dwa gniazda BNC, z których jedno pełni rolę wejścia, a drugie - wyjścia. Dobrze, że konstruktorzy przewidzieli możliwość wyprowadzenia sygnału cyfrowego z urządzenia, które nie jest już tylko wzmacniaczem, ale w zasadzie jednoczęściowym systemem audio z funkcjami sieciowymi. Nie wiem tylko dlaczego zdecydowali się na standard BNC, spotykany w audiofilskich przetwornikach znacznie rzadziej niż gniazda koaksjalne. Jedną z kluczowych nowości wprowadzonych w testowanym modelu jest powiązanie wszystkich wejść cyfrowych z układem DSP USB. Pozwala to na obsługę plików MQA i DSD, a dodatkowo redukuje jitter. Żeby było ciekawiej, H390 oferuje możliwość skonfigurowania każdego z dostępnych wejść jako wejście stałopoziomowe, czyli ominięcia regulacji głośności i poprowadzenia sygnału prosto do końcówki mocy. Ciekawą opcją jest też sterowanie przez IP, co z pewnością przyda się w systemach inteligentnego domu. Wygodę użytkowania norweskiego wzmacniacza zwiększa też funkcja USB Volume, którą użytkownik aktywuje z poziomu menu. Dzięki niej, głośnością można sterować poprzez urządzenie podłączone do portu USB. Szkoda tylko, że H390 nie ma dwóch bardzo liczących się w dzisiejszych czasach dodatków - wyjścia słuchawkowego i wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego. Gniazdo dla nauszników zobaczymy w tańszych modelach H90, Röst i H190, ale tutaj z niego zrezygnowano. Z phono stage'ami Heglowi nigdy nie było po drodze. Szkoda, bo słuchawki i gramofony to dziś dwa bardzo gorące tematy. Norwegowie najwyraźniej doszli do wniosku, że użytkownicy poważnie traktujący nauszniki lub winyle na pewno zaopatrzą się w zewnętrzne urządzenie działające lepiej niż mała płytka we wzmacniaczu. Można też dyskutować o tym, czy brak łączności Wi-Fi i Bluetooth to dobry pomysł. Dla tak zwanego normalnego użytkownika pewnie nie, ale z punktu widzenia audiofila jest to jak najbardziej zrozumiała decyzja. Chodzi przecież o jak najwyższą jakość transmisji, a nie utratę danych i zamulony dźwięk. Norwegowie stawiają sprawę jasno - streaming jest super, słuchanie gęstych plików z komputera też, ale jeśli komuś naprawdę zależy na dźwięku, powinien skorzystać z kabla. Tym, którym zależy mniej, z pewnością wystarczy głośnik bezprzewodowy.
Z jednej strony, mamy tu potężny piec z dużym transformatorem, tradycyjnym układem elektronicznym uzupełnionym autorskimi technologiami Hegla, grzejące się radiatory i 250 W na kanał. Rzadko który audiofil przejdzie obok takiego klocka obojętnie. Z drugiej zaś, H390 otwiera nam drzwi do świata cyfrowej muzyki. Jeżeli dobrze ogarniemy temat, nie będziemy musieli kupować żadnego innego źródła. Tak również najnowsze wzmacniacze norweskiej firmy prezentowane są w firmowych materiałach informacyjnych. Nowoczesne wnętrze, elegancka komoda, na niej jeden klocek, a obok piękne, hi-endowe kolumny. To bardzo zachęcająca wizja.H390 to kawał żelastwa. Wystarczy zajrzeć do środka, aby przekonać się, że Hegel nie sprzedaje nam audiofilskiego powietrza. Nawet gdyby było to urządzenie pozbawione jakichkolwiek gniazd cyfrowych i funkcji sieciowych, moglibyśmy powiedzieć, że jego konstruktorzy wykonali kawał dobrej roboty. Ale w rzeczywistości 390-tka to alternatywa dla hi-endowych systemów all-in-one, takich jak Devialet Expert 140 Pro, Naim Uniti Nova, Micromega M-One 100, AVM Inspiration CS 2.2 czy T+A R 1000 E. W trzewiach tej ciężkiej, audiofilskiej integry, pod płaszczykiem skandynawskiego minimalizmu, kryją się ogromne możliwości, które pewnie nie zostały jeszcze wyeksploatowane. Urządzenie jest otwarte na aktualizacje oprogramowania, więc istnieje spore prawdopodobieństwo, że w przyszłości użytkownicy zyskają dostęp do nowych funkcji i serwisów strumieniowych. Najważniejsze jest jednak to, że ten wzmacniacz jest jakiś taki... Przyjemny. Z jednej strony, mamy tu potężny piec z dużym transformatorem, tradycyjnym układem elektronicznym uzupełnionym autorskimi technologiami Hegla, grzejące się radiatory i 250 W na kanał. Rzadko który audiofil przejdzie obok takiego klocka obojętnie. Z drugiej zaś, H390 otwiera nam drzwi do świata cyfrowej muzyki. Jeżeli dobrze ogarniemy temat, nie będziemy musieli kupować żadnego innego źródła. Tak również najnowsze wzmacniacze norweskiej firmy prezentowane są w firmowych materiałach informacyjnych. Nowoczesne wnętrze, elegancka komoda, na niej jeden klocek, a obok piękne, hi-endowe kolumny. To bardzo zachęcająca wizja. Nie od dziś wiadomo jednak, że umieszczanie całej tej elektroniki w jednej obudowie to mniejszy lub większy kompromis, który odbija się na jakości dźwięku. Warto jednak przyjrzeć się dostępnym na rynku systemom all-in-one, a w szczególności ich architekturze wewnętrznej. W wielu przypadkach sekcja wzmacniacza schodzi na dalszy plan. Gotowe układy pracujące w klasie D zajmują jedną czwartą wnętrza. Reszta to przetworniki, napędy optyczne, procesory, przedwzmacniacze gramofonowe i dizajnerskie pokrętła. H390 jest natomiast wypasionym wzmacniaczem, do którego na drodze ewolucji dodano wysokiej klasy przetwornik, łączność sieciową i nowoczesne menu. A to daje nadzieję na wyjątkowe, jak na ten rodzaj sprzętu, wrażenia odsłuchowe. Z drugiej strony, za 26999 zł można kupić - rzucam przykład - Denona PMA-2500NE i Auralica Vega G1. Dwa urządzenia, dodatkowe kable, mniej wolnego miejsca? To prawda, ale też nie będą to źle wydane pieniądze. Hegel nie robi nam łaski, ale też nas nie oszukuje. H390 wydaje się warty swojej ceny. Przynajmniej w teorii. A jak sprawdza się w praktyce?
Brzmienie
Wzmacniacze i przetworniki norweskiej firmy cieszą się w naszym kraju dużą popularnością. Polscy audiofile szybko zrozumieli filozofię Hegla, polubili oszczędne wzornictwo jego urządzeń i podejście skandynawskich konstruktorów do kwestii projektowania układów elektronicznych na bazie własnych pomysłów i technologii. Norwegowie nie mają w zwyczaju przeprowadzać na swoich klientach eksperymentów. Wolą pięć razy się nad czymś zastanowić, a nawet zaliczyć wieczorną burzę mózgów, aby później raz zrobić to dobrze. W ewolucji ich sprzętu widać ten sam schemat działania, który można zaobserwować u gigantów branży komputerowej. Wbrew pozorom, rewolucyjne zmiany nie są tu mile widziane, za to systematyczna praca i wprowadzanie drobnych ulepszeń idących w dobrym kierunku - jak najbardziej. Wystarczy spojrzeć na system Windows, interfejs Facebooka czy ikony aplikacji w iPhonie. Toczy się tutaj nieustająca walka o to, aby dać użytkownikom więcej przydatnych funkcji, a jednocześnie uczynić interakcję z danym urządzeniem prostszą i bardziej intuicyjną. Spójrzcie na język dizajnu, jakim porozumiewają się z nami wzmacniacze Hegla. Można je narysować przykładając pióro do kartki zaledwie cztery razy. Obudowa, dwa pokrętła i wyświetlacz. Nie da się prościej. A co widzimy na wyświetlaczu? Aktywne wejście i poziom głośności. Czasami również informację o tym, czy słuchamy muzyki przez AirPlay czy może odtwarzamy pliki w formacie MQA. I tyle. Nic do nas nie krzyczy ani nie miga. Sprzęt pozwala skupić się na tym, co najważniejsze. Hegel trafił do audiofilów, którym do szczęścia nie są potrzebne wodotryski. Nie ma tu kilogramów pięknie wypolerowanej stali, nóżek z tłumieniem olejowym ani gniazd z monokrystalicznej miedzi o czystości milion, pierdylion, nieskończoność dziewiątek po przecinku. Poziom bufonady i pozerstwa jest tutaj prawie zerowy. Najważniejszy jest użytkownik i jego muzyka. Potem długo, długo nic.
PORADNIK: Jak wybrać kolumny
Dokładnie to samo można powiedzieć o brzmieniu testowanego wzmacniacza. Może nie powinienem zwracać uwagi na korelację między wyglądem opisywanego urządzenia a jakością i charakterem prezentowanego przezeń dźwięku, jednak w tym przypadku jest ona wyjątkowo silna. H390 jest kolejnym urządzeniem tej marki dążącym do całkowitej neutralności i przezroczystości. Norwegowie nie mają bowiem jakiejś własnej wizji kształtowania brzmienia. Uważają, że elektronika nie jest od tego, aby proponować czy wręcz bezczelnie wpierać słuchaczowi swoją wersję wydarzeń zarejestrowanych podczas nagrania. To nie jest kreskówka ani amerykański serial, którego każdy odcinek zaczyna i kończyć się filozoficznym komentarzem głównego bohatera, ale dobrze zrealizowany film dokumentalny, którego autorzy nie prowadzą nas za rączkę ani nie opowiadają o tym, jak bardzo poruszyło ich to, co właśnie zobaczyli. Bo nie o to chodzi. Chcemy przecież zobaczyć to, co w danym temacie najbardziej nas zainteresowało i poczuć się tak, jakbyśmy byli tam sami. Jeżeli twórcy reportażu usuną się w cień, a nawet postarają się wyeliminować wpływ swojej obecności na rejestrowane wydarzenia, ta sztuka może nam się udać. Zapomnimy wtedy o otaczającym nas świecie i zanurzymy się w zupełnie innej rzeczywistości. Poznamy ciężkie życie górników pracujących w chińskich kopalniach złota albo dowiemy się co musiały przeżyć pierwsze kobiety, którym zamarzył się lot w kosmos. To samo dzieje się z muzyką. Można pokazać ją na wiele sposobów. Ale każdy z nas czuje, a niektórzy nawet doskonale wiedzą, jak dana płyta powinna brzmieć bez zbędnych dodatków i zabiegów upiększających. I urządzenia Hegla właśnie w ten sposób ją pokazują. Żeby nie było wątpliwości, nie zależy im też na tym, aby cokolwiek nam obrzydzić. Nie wybierają samych brudów i potknięć. Potrafią jednak zagrać tak, że po pewnym czasie zyskujemy całkowitą pewność, że cokolwiek by się nie działo, będzie dobrze.
Neutralność. Przezroczystość. Perfekcyjna równowaga tonalna. Brak podkolorowań. Stuprocentowy realizm. I płynąca z tego wszystkiego totalna uniwersalność. Tak, opisywanemu wzmacniaczowi bardzo niewiele brakuje, by zbliżyć się do audiofilskiego ideału druta ze wzmocnieniem. Bo wszystko to jest także podparte niesamowitą energią i dynamiką. Nie taką dziwnie podkręconą, kiedy nawet podczas cichego odsłuchu wzmacniacz wyrywa się do grania i wyciąga z tła szczegóły, które wcale nie powinny znaleźć się na pierwszym planie. Ale kiedy faktycznie zwolnimy mu hamulec, daje nam do zrozumienia, że najwyższy czas zastanowić się nad swoim postępowaniem, bo on wytrzyma wszystko, a my i nasze kolumny - niekoniecznie. Ja doszedłem do sześćdziesiątki. Dalej się bałem. Nie myślcie jednak, że H390 to takie dźwiękowe nic. Co bardzo mnie ucieszyło (po pierwsze dlatego, że lubię sprzęt z odrobiną własnego charakteru, a po drugie dlatego, że mam o czym pisać), można zidentyfikować tu trzy elementy świadczące o tym, że nie mamy do czynienia z bezdusznym komputerem, przez który muzyka przelatuje jak powietrze przez klimatyzator - bez emocji, bez zapachu, mechanicznie i niemal bezszelestnie. Pierwszym jest przestrzeń. Obszerna, napowietrzona i trójwymiarowa, ale też troszeczkę, hmm... Nie wiem jak to powiedzieć. Zanurzona w delikatnej mgiełce? Z pogłosami i delikatnymi wibracjami, o jakie podejrzewałbym raczej dobrą lampę. Generalnie zbliżona do tej, jaką oczarował mnie H360. Bardzo się cieszę, że jego następca nie wyrzucił jej przez okno. Drugim ciekawym punktem programu jest bas. Jeżeli chcecie usłyszeć jak nisko schodzą subwooferowe pomruki w soundtracku z "American Beauty" albo "Incepcji", H390 spełni to życzenie z największą przyjemnością. Istnieje nawet spore prawdopodobieństwo, że to i owo od siebie doda. Niewiele, ale jednak. Cóż to jednak za grzech, że potężny wzmacniacz gra potężnym, zamaszystym dźwiękiem i nie odpuszcza sobie żadnej okazji, by udowodnić, że 250 W na kanał z pieca ważącego dwadzieścia kilogramów, z dwoma transformatorami toroidalnymi, układem dual mono i "dźwiękowym silnikiem" Benta Holtera to nie żadne pitu pitu. Trzeci, ledwo wyczuwalny dodatek to odrobina przyjemnej gładkości dająca poczucie, że muzyka stanowi całość. Przy całej swojej neutralności, H390 wie jak ważna jest spójność i barwa. Nie oznacza to, że mamy do czynienia z ociepleniem. Jeśli już, to delikatnym. Chodzi raczej o umiejętność prezentowania dźwięku w sposób całościowy - od dołu do góry i od potężnych impulsów po drobniutkie mikrodetale. Nie ma tu ani jednego elementu, który stoi gdzieś z boku i albo co chwila wyskakuje do przodu zupełnie niepotrzebnie, albo pominięty czeka cichutko na swoją kolej. Wszystko tutaj gra razem.
H390 to wzmacniacz, do którego obiektywnie ciężko się przyczepić. A subiektywnie? Cóż, mógłbym powiedzieć tylko tyle, że bardzo mi się podobało, ale powiem coś jeszcze. H390 to moim zdaniem najlepszy wzmacniacz zintegrowany w historii norweskiej firmy.Minusy? Przepraszam, ale tym razem sobie daruję. Musiałbym wymyślać je na siłę. H390 to wzmacniacz, do którego obiektywnie ciężko się przyczepić. A subiektywnie? Cóż, mógłbym powiedzieć tylko tyle, że bardzo mi się podobało, ale powiem coś jeszcze. H390 to moim zdaniem najlepszy wzmacniacz zintegrowany w historii norweskiej firmy. Wiem, że jest jeszcze H590, jednak jego cena jest dla mnie zaporowa. Nawet jego konstruktorzy przyznają, że jest to zabawka dla posiadaczy bardzo, bardzo, bardzo wymagających zestawów głośnikowych oraz audiofilów, którzy nie lubią bawić się w szukanie optymalnego rozwiązania, tylko jadą po bandzie i biorą to, co najlepsze. Jeżeli należycie do którejś z tych grup, spoko - H590 na pewno wyprzedza 390-tkę pod wieloma względami. Ja jednak na dużym luzie i bez poczucia życiowej porażki mógłbym pogodzić się z niższą mocą w zamian za szesnaście tysięcy złotych w portfelu. I dlatego wybrałbym testowaną integrę. H390 to wzmacniacz dla audiofilów, którzy szukają wzmacniacza o neutralnym i muzykalnym brzmieniu, a także melomanów, którzy chcą załatwić temat elektroniki szybko, prosto i skutecznie, a potem już tylko słuchać, słuchać i słuchać. Do tak mocnego i uniwersalnego pieca można podłączyć dowolne zestawy głośnikowe. Takie, jakie tylko nam się spodobają. Bogate wyposażenie oznacza z kolei, że do szczęścia nie będziemy potrzebowali jeszcze trzech innych klocków. Wystarczą wysokiej klasy kolumny, zasilanie i dostęp do sieci. Czy da się prościej? Tak, jeśli zdecydujemy się na nowoczesne zestawy aktywne. Ale czy można prościej i lepiej? Tak, aby uzyskać jeszcze wyższą jakość dźwięku? Chyba nie.
Budowa i parametry
Hegel H390 to zbudowany w układzie dual-mono wzmacniacz zintegrowany wyposażony w wysokiej jakości przetwornik cyfrowo-analogowy i funkcje sieciowe pozwalające użytkownikowi skorzystać z takich dobrodziejstw techniki, jak Roon, Apple AirPlay czy Spotify Connect. Sercem urządzenia jest opatentowana przez Hegla technologia SoundEngine 2 czyli w pełni analogowy układ eliminujący zniekształcenia w czasie rzeczywistym. 390-tka otrzymała też technologie DualAmp (oddzielne sekcje wzmacniacza prądowego i napięciowego), DualPower (podwójny zasilacz z osobnymi transformatorami dostosowanymi do potrzeb układów o różnym zapotrzebowaniu na prąd), SynchroDAC (system zmniejszający błędy powstające w procesie konwersji cyfrowo-analogowej). Producent twierdzi, że sekcja cyfrowa opisywanego modelu została zbudowana dla niego od zera, jednak mam podstawy sądzić, że jest bardzo podobna, jeśli nie identyczna jak ta, którą zobaczymy we flagowej 590-tce. Jej sercem jest pojedyncza kość Asahi Kasei Microdevices AK4493EQ. Norwegowie uważają, że stosowanie podwójnych przetworników daje minimalne korzyści brzmieniowe. Ich zdaniem lepiej jest już skupić się na odpowiedniej implementacji takiego DAC-a i zapewnić mu komfortowe warunki pracy, aby wycisnąć z niego wszystko, co się da. Hegel zapewnia, że przetwornik w H390 jest układem bit-perfect, co oznacza, że niezależnie od rodzaju sygnału i wejścia, sygnał muzyczny pozostaje niezmieniony. Nowością, jaka została wprowadzana w H390, jest powiązanie wszystkich wejść cyfrowych z układem DSP USB. Takie rozwiązanie pozwala na obsługę plików MQA i DSD poprzez złącza S/PDIF, jeszcze skuteczniej redukując jitter. Kolejnym atutem H390 jest funkcja USB Volume, którą można aktywować z poziomu menu. Pozwala ona na sterowanie głośnością wzmacniacza poprzez urządzenie podłączone do portu USB. Ponadto, H390 wyróżnia się zwiększonym poziomem wzmocnienia na wyjściu liniowym. Norwegowie tłumaczą to tym, że niektórzy użytkownicy starszego modelu H360 mieli problem z wykarmieniem swoich subwooferów. Teraz nie powinni narzekać. Wnętrze wzmacniacza imponuje przemyślaną konstrukcją i schludnością montażu. Mamy tu mnóstwo gęsto upakowanych podzespołów podzielonych na konkretne sekcje. Małym minusem jest spora ilość przewodów. Na pierwszy rzut oka może to sprawiać wrażenie bałaganu, ale domyślam się, że chodzi o coś zupełnie innego. Bent Holter uważa, że nawet ułożenie poszczególnych komponentów na płytkach i sposób prowadzenia ścieżek mają wpływ na brzmienie. Ba! Nie tylko uważa, ale zarówno on, jak i jego koledzy potwierdzili to w ślepych odsłuchach. Dlatego czasami wolą już połączyć dwie płytki krótkimi przewodami niż układać wszystko tak, żeby wyglądało ładniej, ale grało gorzej. W pobliżu przedniej ścianki umieszczono dwa nieekranowane transformatory toroidalne - jeden byczy, drugi znacznie mniejszy. Jeśli chodzi o jakość poszczególnych komponentów, jest przyzwoicie, choć rozsądnie. Bez ociekających złotem kondensatorów. Chociaż... Na tych największych zobaczymy logo Hegla. Ciekawy drobiazg. Jeśli chodzi o parametry, H390 dostarcza moc 250 W na kanał przy obciążeniu 8 Ω, a według producenta poradzi sobie nawet z impedancją spadającą do 2 Ω. Pasmo przenoszenia rozciąga się od 5 Hz do 180 kHz. Największe wrażenia robi jednak współczynnik tłumienia (4000) i zniekształcenia, które nie przekraczają 0,005%, ale nie przy jednym, a pięćdziesięciu watach. W standardowych warunkach podobno nie ma ich jak zmierzyć. Dopiero przy wysokim poziomie wysterowania osiągają poziom warty odnotowania.
Werdykt
Podobnie, jak większość wkręconych w swoje hobby audiofilów, mam w domu system składający się z kilku klocków dobieranych do siebie na przestrzeni kilku lat. Za dużym stolikiem, dzielnie unoszącym kilkadziesiąt kilogramów elektroniki, znajdują się dwie listwy zasilające i tyle kabli, że czasami zdarza mi się znaleźć tam interkonekt, który nie jest do niczego podłączony ani z jednej, ani z drugiej strony. Wielu moich znajomych uważa to za całkowicie normalne, ale to dlatego, że ich pokoje odsłuchowe wyglądają jeszcze gorzej. Niektórzy mają po dwa lub trzy takie stoliki i monobloki stojące obok na granitowych płytach. Jasne, lubimy to. Ale niektórzy z nas z zazdrością patrzą na posiadaczy systemów all-in-one, takich jak Devialet Expert 140 Pro, Naim Uniti Nova czy T+A R 1000 E. Perspektywa pozbycia się całej tej graciarni i zastąpienia jej jednym urządzeniem jest niesamowicie kusząca, jednak w dziedzinie jakości brzmienia zawsze będzie to mniejszy lub większy kompromis. W H390 tego kompromisu nie słyszę. To totalnie audiofilski, hi-endowy wzmacniacz, który ma także wysokiej klasy przetwornik i funkcje sieciowe, dzięki którym wielu użytkowników nie będzie już potrzebowało niczego więcej. Szczególnie atrakcyjnym dodatkiem jest obsługa systemu Roon, który wprowadził do świata plików i streamingu zupełnie nową jakość. Jeszcze niedawno, gdybyście spytali czy byłbym w stanie pozbyć się całej swojej elektroniki i zastąpić ją dowolnym dostępnym na rynku urządzeniem all-in-one, zostałbym przy lampowcu, odtwarzaczu sieciowym, przetworniku i plątaninie drogich kabli. Dziś moja odpowiedź byłaby inna. Hegel H390 robi dokładnie to samo, ale zamiast stolika ze zbierającymi kurz klockami, mógłbym mieć piękną komodę z półką na winyle. Fakt, tani nie jest. Ale to wzmacniacz na długie, długie lata. Dla wielu audiofilów i melomanów - sprzęt docelowy.
Dane techniczne
Moc: 2 x 250 W/8 Ω
Wejścia analogowe: 2 x RCA, 1 x XLR
Wyjście analogowe: 2 x RCA (stałe i regulowane)
Wejścia cyfrowe: 3 x optyczne, 1 x koaksjalne, 1 x BNC, 1 x USB, 1 x LAN
Wyjścia cyfrowe: 1 x BNC
Łączność: AirPlay, DLNA, UPnP, Spotify Connect, Roon
Zniekształcenia (THD): < 0,005 %
Stosunek sygnał/szum: > 100 dB
Współczynnik tłumienia: > 4000
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 100 kHz
Wymiary (W/S/G): 14,5/43/44 cm
Masa: 20 kg
Cena: 26999 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Marantz ND8006, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Cardas Clear Reflection, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Light, Enerr Tablette 6S, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Sławek
@Ireneusz - A gdyby wzmacniacz był produkowany ręcznie w Norwegii, ale kosztował 32999 zamiast 26999 zł, kupiłbyś? Czy raczej powiedziałbyś, że za drogo i wziąłbyś Krella zrobionego w Chinach? Bo przy norweskich stawkach, z norweskimi opłatami za lokal na montownię i norweskimi podatkami, ceny nie byłyby trochę wyższe, tylko dużo, dużo wyższe.
0 Lubię -
-
Lumin
Made in China to nie zarzut, bo niemal wszyscy tam produkują, czy to podzespoły czy całe urządzenia. Poza tym Chińczycy mają własną myśl techniczną i osiągnięcia.
2 Lubię -
rafa
Nie chodzi o "Made in China", ale już bardziej o chińskie kondensatory i inne tanie elementy wewnątrz. I to własnie słychać potem.
3 Lubię -
Grzegorz
"Roon zbiera całą muzykę, której słuchamy - zarówno z plików, jak i serwisów streamingowych, do których mamy opłacony dostęp - i pozwala odtwarzać ją na każdym urządzeniu będącym tak zwanym punktem końcowym. To właściwie temat na osobny artykuł...". Czy mógłbym poprosić o osobny artykuł o Roonie? Szykuję się na jakiegoś Hegela + Roon + serwer 2 x SSD 2 TB, chciałbym dowiedzieć się czegoś jak to gra z Heglami, które nie mają swojej aplikacji do sterowania (bardzo delikatnie mówiąc nieporozumienie w urządzeniach sieciowych...).
0 Lubię -
stereolife
Mamy to na uwadze. Temat jest bardzo ciekawy, ale też wymaga dokładnego zbadania sprawy, zarówno pod kątem użytkowym, jak i technicznym. Jednak mając na uwadze szybki rozwój Roona i to, że do "systemu" dołączają kolejne firmy, na pewno będziemy chcieli przyjrzeć mu się bliżej.
0 Lubię -
-
Michał
@Marcin - "Hegel jest w całości składany w Norwegii." - bzdura. Proszę najpierw uzupełnić wiedzę, a potem gadać takie głupoty i wprowadzać ludzi w błąd. Hegel jest z Chin niestety i leży obok wzmaków Consonance. To po pierwsze. Po drugie, proszę kolo tego Hegla postawić wzmacniacz Gato Audio i porównać sobie jakość wykonania. Hegel przy nim to złom. I nie, Gato robi wszystko w Danii, która jest tez niewyobrażalnie droga jeśli chodzi o produkcję i prowadzenie przedsiębiorstwa. Do tego topowy wzmacniacz Gato kosztuje jakieś 17k, wiec ja naprawdę nie rozumiem o co chodzi... No chyba, że ten Hegel posiada niski współczynnik jakość/cena - to wtedy się zgodzę.
1 Lubię -
Piotrek
@Michał - Zapatrzyłeś się kolego na ładną obudowę, ale nie wspominasz o kilku ważnych rzeczach. Przede wszystkim - środek. Zobacz na przykład Gato Audio DIA-250S - klocek z zewnątrz piękny, ale w środku paskudna klasa D z zasilaczem impulsowym. Masakra. Nie ma to nic wspólnego z audiofilskim wzmacniaczem. Hegel H120 zjada to coś na śniadanie. Bebechy dopracowane, porządne, w klasycznym układzie tranzystorowym, z mocnym zasilaniem i technologią SoundEngine, a do tego dostajesz bardzo dobrego DAC-a i streamer. Aha - Hegel nie jest z Chin, tylko jest składany w Chinach, a projektowanie (rzecz zdecydowanie najważniejsza) i kontrola jakości odbywa się w Norwegii. Gato ma super stylówę, to prawda, wygląda cudownie, ale ja jednak wolę to, co naprawdę się liczy - wnętrze i technologię. Zapłaciłeś za wygląd i za pensję jakiegoś montera w Danii, a dźwięk masz gorszy niż z Audiolaba albo Denona za 1/4 ceny Gato.
3 Lubię -
Paweł
Potwierdzam powyższą recenzję w całej rozciągłości, szkoda że nie mogę spotkać się z autorem, świetnie napisana. U mnie gra z leciwymi Audio Physic Virgo 5 i jest genialnie, przestrzeń, bas, dynamika i ta detaliczność, która w ogóle nie zabija tak zwanej muzykalności, delikatnie ciepłej barwy i soczystego środka. Porównywałem z NuVistą 600 i został Hegel. Ktoś polecał mi Hegla H200, teraz wiem dlaczego.
5 Lubię
Komentarze (12)