Mitchell & Johnson SAP-201V
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Historia powstania tego testu jest dość niestandardowa. Pewnego dnia podczas luźnej rozmowy z właścicielem wrocławskiego salonu Fusic zaczęliśmy narzekać sobie na różne zjawiska i zmiany zachodzące na rynku audio. Konkluzja była mniej więcej taka, że wszystko zmierza ku wyraźnemu podziałowi na porządnie zbudowane i dobrze brzmiące urządzenia z wysokiej półki, nie dla przeciętnego zjadacza chleba, oraz plastikową masówkę dla tych, którzy zadowolą się byle czym, oby tylko było tanie i najlepiej jeszcze z promocji. Postękaliśmy, pojęczeliśmy, nie wypiliśmy tylko piwa, bo przez telefon nie było jak. W pewnym momencie mój rozmówca jakby doznał olśnienia. "A pamiętasz takie wzmacniacze, jak Cambridge Audio A500 czy Creek 4330? Na pewno kojarzysz. No to wyobraź sobie, że ja teraz mam na półce dokładnie taki wzmacniacz. Jest brzydki, ale gra świetnie i kosztuje mniej, niż 2000 zł." Zaciekawiony, wyszedłem z propozycją testu. Dowiedziałem się jednak, że omawianego wzmacniacza z Fusica nie mogę otrzymać do testu ponieważ znajduje się on w ciągłym użyciu. Na szczęście nie był to jedyny egzemplarz sprowadzony do Polski, a ponieważ w przypadku produktów wydelegowanych do testu przez salon i tak warto aby przynajmniej jedna ze stron skonsultowała sprawę z dystrybutorem danej marki, uczyniliśmy to i po chwili otrzymałem informację, że Mitchell & Johnson SAP-201V będzie czekał na mnie w salonie firmy Decibel w Warszawie. To jak, bierzemy i słuchamy?
Elektryczna Pomarańcza okazała się być nie tyle sklepem, co prawdziwą galerią osobliwości. Znajdowały się tam urządzenia wśród których poczułem się jak w latach 90. Wzmacniacze TALK Electronics, odtwarzacz CR Developments, stare Roksany i Exposure'y, nieprodukowane od dawna kable Nordosta czy kolumny Monitor Audio, których nie pamiętają nawet najbardziej wąsaci audiofile. Większość z nich można było kupić za grosze. Sam nawet zastanawiałem się czy nie łyknąć jakiegoś interkonektu. Ale to nie koniec ciekawostek. Jeśli traficie akurat na właściciela firmy, będziecie mieli kabaret na żywo i to całkowicie za darmo. Ja zastałem w salonie tylko jednego pracownika, swoją drogą bardzo sympatycznego, więc przy pierwszej próbie załatwienia czegokolwiek została dla mnie wystawiona ta sama sztuka, tylko w formie telefonicznej. Przyjechałem do Elektrycznej Pomarańczy odebrać pudełko, które zostało już dla mnie zarezerwowane przez właściciela Fusica, ale i tak musiałem wysłuchać niespełna półgodzinnej rozmowy właściciela z pracownikiem. Sam także dwukrotnie zostałem poproszony do słuchawki i dowiedziałem się, że właściciel firmy może akurat brać prysznic i nie być przygotowany na stres, jakim jest potwierdzenie, że sprzęt ma zostać wypożyczony do testu. Miałem już powiedzieć, że ja również wolę brać prysznic niż targać do naszej redakcji wzmacniacz szanownego jegomościa, ale powstrzymałem się z jednego powodu - byłem najzwyczajniej w świecie ciekawy dalszego rozwoju wypadków. Ale jakimś cudem się udało. Wychodząc z salonu, szybko doszedłem do wniosku, że niedługo prawdopodobnie zostanie zamknięty i powstanie tam kolejna pizzeria albo biuro podróży. A jeśli wciąż działa, szczerze polecam. To sklep ze sprzętem audio, muzeum w PRL-owskim klimacie i teatr komediowy jednocześnie. Wybierzcie się tam w wolnej chwili, a może akurat upolujecie fajny kabelek albo piękną końcówkę mocy z czasów, za którymi podobno większość audiofilów strasznie tęskni.
Wygląd i funkcjonalność
Założę się, że niewiele osób kojarzy tę markę i nawet nie ma się czemu dziwić, bo ani nie jest specjalnie znana, ani nie może pochwalić się taką historią, jak chociażby Cambridge Audio czy Creek. Firma została założona w 2011 przez Paula Mitchella i Davida Johnsona, którzy uważają, że sprzęt audio powinien odtwarzać muzykę tak, jak chcieliby tego wykonawcy, a przy tym nie penetrować portfela nabywcy zbyt głęboko. W katalogu oprócz opisywanego wzmacniacza znajdziemy streamer WLD211T, odtwarzacz CDD201V, tuner DR201V, a także akcesoria i słuchawki. Firma ma już na koncie kilka pozytywnych recenzji, głównie z prasy brytyjskiej, jednak powoli zaczyna rozbudowywać swoją sieć dystrybucyjną i w tej chwili jej produkty są już dostępne w kilkunastu krajach na świecie.
SAP-201V rzeczywiście mógłby uchodzić za wzór audiofilskiego wzmacniacza z lat dziewięćdziesiątych. Czarny, stosunkowo ciężki klocek wygląda trochę jak skrzyżowanie małej końcówki mocy z magnetowidem. W centrum mamy spory wyświetlacz, tuż pod nim sześć przycisków aktywujących źródła analogowe i jeden dodatkowy do wyboru jednego z dwóch wejść cyfrowych, po prawej umieszczono włącznik i duże pokrętło regulacji głośności, a z lewej strony dorzucono dodatkowe wejście 3,5 mm dla odtwarzaczy przenośnych czy smartfonów oraz dużego, słuchawkowego jacka. Wzmacniacz jest dostępny w kolorze czarnym i srebrnym. Podobnie, jak w przypadku innego brytyjskiego zawodnika - firmy NAD - aż ciężko powiedzieć która wersja jest ładniejsza, albo po prostu mniej brzydka.
Choć napis na pudełku dumnie głosi, że SAP-201V to wzmacniacz z wbudowanym przetwornikiem, jest jeden problem - nie wyposażono go w wejście USB. Owszem, z tyłu znajdziemy cyfrowe wejście koaksjalne i optyczne, ale komputera nie podłączymy bezpośrednio do integry, chyba że korzystając z dodatkowego wejścia analogowego z przodu. Nie bardzo wiem, komu przyda się wejście cyfrowe lub optyczne w takim wzmacniaczu. Właścicielowi odtwarzacza płyt CD czy może komuś, kto zechce podpiąć do systemu telewizor? Na poprawę brzmienia jakiegoś zewnętrznego streamera raczej bym nie liczył, bo wbudowany przetwornik zbudowano w oparciu o kość Wolfson WM8761, a więc nic hi-endowego. Oprócz tego na tylnej ściance znajdziemy 5 wejść i jedno wyjście RCA, całkiem eleganckie terminale głośnikowe i gniazdo zasilające z dwoma bolcami. W zestawie znajduje się także pilot zdalnego sterowania w formie cienkiej karty zasilanej płaską baterią.
Minusy? Niski WAF jest raczej faktem. Dodatkowo podczas pierwszego odsłuchu, a właściwie jeszcze w trakcie wygrzewania odkryłem, że wzmacniacz najwyraźniej wykrywa obecność sygnału na wejściu, a jeśli takowego nie ma, odłącza jakiś przekaźnik automatycznie odcinając kolumny. Może i nie jest to głupie, ale pstryknięcie jest na tyle głośne i pojawia się tak szybko po zaniknięciu sygnału, że potrafi nieźle przestraszyć. Na przykład podczas wieczornych odsłuchów, kiedy przerwa między utworami będzie o te pół sekundy za długa. Aby wzmacniacz trochę pograł przed testem, pewnej nocy puściłem jakąś playlistę z YouTube'a na tablecie i po chwili musiałem zaprzestać tego procederu ponieważ praktycznie przy każdej zmianie utworu wzmacniacz odłączał kolumny, po czym ponownie pstrykał, przywracając dźwięk. Brak wejścia USB typu B trochę dyskwalifikuje SAP-201V z bycia prawdziwym przetwornikiem. W porządku, technicznie mamy na pokładzie DAC-a, możemy nawet podać mu sygnał na jedno z dwóch wejść cyfrowych, ale moim zdaniem jeśli do przetwornika nie możemy bezpośrednio podłączyć komputera, to już lepiej było sobie tę zabawę darować. Plusy? Regulacja głośności jest bardzo precyzyjna, wyjście słuchawkowe jest całkiem zacne, a wzmacniacz wydaje się być zbudowany całkiem porządnie. Jak brytyjska budżetówka za starych, dobrych czasów.
Brzmienie
Skoro już porównujemy SAP-201V do budżetowych wzmacniaczy sprzed kilkunastu lat, to do którego z nich najlepiej pasowałoby jego brzmienie? Cambridge, Creek, NAD, a może Rotel? Jeśli już miałbym posługiwać się taką klasyfikacją, powiedziałbym że testowanej integrze najbliżej jest do Cambridge'a, może z lekką nutką NAD-a. Mitchell & Johnson proponuje nam wzmacniacz konkretny, choć odpowiednio neutralny. Jego brzmienie jest dynamiczne i dość męskie, ale dobrze zrównoważone. Na niższych poziomach głośności jeszcze niewiele się dzieje, ale po wkręceniu potencjometru na średnie obroty, muzyka dostaje kopa. Tyle energii z tak niepozornego piecyka, który na papierze dysponuje mocą 40 W na kanał? Tego naprawdę się nie spodziewałem. Owszem, nie od dziś w audiofilskim środowisku funkcjonują opowieści o brytyjskich watach, które są jakby bardziej kaloryczne niż te japońskie, francuskie czy nawet amerykańskie. Fakt, sam w jednym z systemów używam 60-watowej dzielonki Naima i chyba tylko raz w ciągu kilku lat odczułem niedobór mocy, ale skromny wzmacniacz kosztujący mniej, niż dwa tysiące złotych to jednak inna bajka i wcale bym się nie zdziwił, gdyby brakowało mu dynamiki. Tymczasem z żadną z trzech par kolumn, z którymi współpracował SAP-201V, nie działo się nic złego. Ba, właściwie wszystkie zatańczyły tak, jak im zagrał, co uważam za spory wyczyn.
Brzmienie brytyjskiego piecyka jest ze wszech miar poprawne, więc nie ma co doszukiwać się w nim ewidentnych niedoskonałości. Wszystko jedno czy przyjrzycie się bliżej niskim czy wysokim tonom, przestrzeni czy rozdzielczości, spójności czy barwie - będzie co najmniej dobrze. W kilku dziedzinach SAP-201V wypada nawet lepiej, niż sugerowałaby jego cena. Pierwszą z takich atrakcji jest przejrzystość. Może jeszcze nie jest to rekord świata i okolic, ale znalezienie w tym przedziale cenowym wzmacniacza potrafiącego wyciągnąć z nagrań więcej cennych detali będzie dość trudnym zadaniem. Wiąże się z tym kolejny atut brytyjskiej integry - rytmiczność i coś, co w jego rodzimym kraju kryłoby się pod pojęciem wskaźnika przytupywania. Najprościej można powiedzieć, że z wysokim wskaźnikiem przytupywania mamy do czynienia wtedy, gdy sprzęt potrafi przekazać nam energię i puls nagrań w taki sposób, aby noga sama zaczęła nam się poruszać w rytm muzyki. Niesamowite, ale SAP-201V to ma! Nie sądziłem, że wzmacniacz za niecałe dwa tysiące złotych może robić takie rzeczy. W odpowiednim towarzystwie i z dobrą muzyką, rzecz jasna. Trzecia największa zaleta tego wzmacniacza to moim zdaniem jakość prezentacji wysokich tonów. Generalnie są czytelne i pełne szczegółów, ale kiedy trzeba, potrafią też pokazać odrobinę delikatności i eleganckiego wykończenia. Nie jest to w każdym razie sycząca, brudna góra charakterystyczna dla wielu urządzeń z tej półki.
Minusy? Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie zachwyciła mnie średnica tego wzmacniacza. Czytałem nawet kilka recenzji, w których przewijał się wątek bardzo audiofilskiego środka pasma, ale mi jakoś nie było dane tego usłyszeć. Może nie trafiłem we właściwe kolumny. Chwilami brakowało mi też najniższego basu, miałem wrażenie, że poświęcono go w imię szybkości. Barwa dźwięku prezentowanego przez SAP-201V nie jest ani ciepła ani zimna, co akurat należałoby uznać za korzystne zjawisko, ale dla mnie to chyba jeszcze nie ten poziom aby mówić o doskonałej neutralności w tym najbardziej audiofilskim znaczeniu. Osobiście wolałbym żeby wzmacniacz za te pieniądze grał nieco cieplej, a przez to jeszcze ciekawiej. To już jednak czepianie się na siłę. Generalnie SAP-201V to bardzo udana maszyna, którą można potraktować jako alternatywę dla kinowych amplitunerów, a nawet niektórych wzmacniaczy za 3000 zł. Może i Mitchell & Johnson jest brzydszy, może nie ma gniazda USB i rozpoznawalnego loga, ale stosunek jakości brzmienia do ceny jest w jego przypadku bardzo korzystny.
Budowa i parametry
Mitchell & Johnson SAP-201V to wzmacniacz zintegrowany dysponujący mocą 40 W na kanał przy ośmiu omach i 50 W na kanał w przypadku obciążenia czteroomowego. Urządzenie prezentuje się dość skromnie, ale jest wykonane nad wyraz solidnie, jak na tę kategorię cenową. Wbudowany DAC bazuje na kości Wolfson WM8761 i obsługuje sygnały w jakości do 24 bit/192 kHz, jednak użytkownik ma do dyspozycji tylko jedno wejście optyczne i jedno koaksjalne. Więcej, bo aż sześć, jest wejść analogowych, w tym jedno przeznaczone dla gramofonów z wkładką MM, a jedno to umieszczone z przodu gniazdo 3,5 mm. Mimo obecności tylko jednego pokrętła na panelu frontowym, wzmacniacz ma regulację barwy i balansu, do której to dostaniemy się naciskając dużą gałkę potencjometru. Regulacja głośności odbywa się na drodze cyfrowej. Z ciekawszych parametrów warto wymienić zniekształcenia na poziomie 0,08%, stosunek sygnału do szumu powyżej 85 dB dla wejść analogowych i 61 dB dla gniazda phono, a także maksymalny pobór energii wynoszący 250 W, co jasno sugeruje, że SAP-201V to nie żadna klasa D. Wzmacniacz zamknięto w obudowie o dość standardowych wymiarach i całkowitej masie 6,3 kg.
Konfiguracja
Pylon Audio Sapphire 31 SLE, Tannoy Mercury 7.2, Chartwell LS3/5, Marantz HD-DAC1, YBA Heritage D100, AriniAudio Individual, Argentum Sw-0,5/1, Enerr Tablette 6S, Enerr Symbol Hybrid, AudioQuest NRG-2.
Werdykt
Mitchell & Johnson SAP-201V to istotnie bardzo sympatyczny wzmacniacz. Jeżeli przy zakupie kierujecie się przede wszystkim jakością oferowanego dźwięku, ciężko będzie znaleźć dla niego konkurencję w zbliżonej cenie. Wygląda mało atrakcyjnie, nie ma żadnej łączności bezprzewodowej ani nawet gniazdka USB, ale brzmieniowo powinien rozwalić prawie każdy amplituner w cenie 2000-2500 zł. Jeśli znajdziecie odpowiednie kolumny i źródło, być może wyciągniecie z niego jeszcze więcej. Niewielkie minusy funkcjonalne są jak najbardziej do przełknięcia. Gdyby SAP-201V pojawił się na rynku kilkanaście lat temu, Cambridge Audio A500, Creek 4330, NAD C350 i Rotel RA-02 miałyby kolejnego godnego rywala. Kto pamięta tamte czasy, ten wie, że dla bohatera naszego testu jest to duży komplement.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 40 W/8 Ω, 2 x 50 W/4 Ω
Wejścia analogowe: 5 x RCA, 3,5 mm
Wyjścia analogowe: 1 x rec-out (RCA)
Wejście phono: MM
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 50 kHz
Zniekształcenia: 0,08%
Stosunek sygnał/szum: >85 dB
Wymiary (W/S/G): 8/43/28,3 cm
Masa: 6,3 kg
Cena: 1890 zł
Sprzęt do testu dostarczył salon Fusic.
Zdjęcia: Marcin Jaworski, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Tadek
Przecież to jest Sansui SAP 201V ze zmienioną naklejką na M&J. Panowie M&J byli dystrybutorami sprzętu firmy Sansui w Wielkiej Brytanii, ale po tym "numerze" rozstali się.
0 Lubię
Komentarze (1)