MingDa MC34-A
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Rynek sprzętu audio pozostaje zdominowany przez firmy europejskie, amerykańskie i japońskie. Konsumenci zaczynają zapominać o czymś, co jeszcze niedawno stanowiło swego rodzaju gwarancję jakości. Maleńki napis "Made in..." na opakowaniu lub z tyłu urządzenia mówił właściwie wszystko. Dalej mogło być USA, Germany, UK, Japan lub Italy, ale przynajmniej było wiadomo, że klocek nie wyjechał z fabryki położonej w dżungli, do której codziennie rano dojeżdżają autobusami synowie rolników, przyuczeni na szybko do lutowania kabli czy trawienia płytek drukowanych. W pewnym momencie te napisy zaczęły znikać. Niektórzy zamiast tego pisali "Designed in..." zachowując nazwę swej ojczyzny. Inni uznali, że informacja ta jest całkowicie zbędna. Dziś za ten głupi napis trzeba płacić grubą kasę, bo tylko prawdziwi patrioci i hi-endowcy zdołali oprzeć się pokusie przeniesienia produkcji na Daleki Wschód. Chińczycy robią wiele rzeczy taniej, a niektóre nawet lepiej, niż europejskie firmy, których szefom i pracownikom poprzewracało się w głowach od dobrobytu. Szybko nauczyli się kopiować pewne rozwiązania, a nawet podrabiać kompletne produkty. Ludzie wciąż nie mają najlepszego zdania o chińskich produktach. Dochodzi nawet do tego, że dystrybutor chińskich kolumn ma do recenzenta pretensje o to, że napisał w teście, że są chińskie. Pamiętajmy jednak, że nie każdy zakład w Państwie Środka to moloch produkujący dziennie setki kontenerów z podróbkami. Jeżeli u nas powstają manufaktury oferujące audiofilski sprzęt, to dlaczego u nich miałoby ich nie być?
Jedną z firm, która nie wstydzi się swojego rodowodu jest Mei Xing - rodzinna fabryka będąca właścicielem marki Ming Da. Zakład położony jest w mieście Zhuhai w prowincji Guangdong na wybrzeżu Morza Południowochińskiego. Jej właścicielem i głównym projektantem jest pan Jigui Xiao - pasjonat techniki lampowej, który wciąż uczestniczy we wszystkich etapach produkcji, włącznie z wysyłką towarów. Początki marki MingDa sięgają roku 1991. Wtedy to narodził się pomysł stworzenia wzmacniacza lampowego opartego na własnych transformatorach oraz wysokiej klasy obudowach aluminiowych. Dziś w ofercie firmy znajdziemy mnóstwo lampowych klocków, wliczając w to wzmacniacze zintegrowane i słuchawkowe, przedwzmacniacze i końcówki mocy. Na zdjęciach szczególnie efektownie prezentują się takie konstrukcje, jak integra MC368-B5 czy monobloki MC300-C na lampach 300B. W Polsce dostępne są tylko wybrane produkty, w tym wzmacniacze MC34-PL i MC88-PL zaprojektowane specjalnie na nasz rynek. Co ciekawe, wchodząc na stronę Mei Xing dowiedzieliśmy się, że produkty marki MingDa są już tak wysoko cenione, że zaczęto je podrabiać! Zastanawiam się kto w ogóle widział w tym sens ekonomiczny. Wzmacniacze MingDa nie są drogie, więc kto normalny zechciałby zaoszczędzić jeszcze parę stówek, kupując podróbkę? Testowany MC34-A to klasyczny piecyk na lampach EL-34 z metalową obudową, masywnymi transformatorami własnej produkcji, zdalnym sterowaniem i efektownym wskaźnikiem mocy na przedniej ściance. Europejscy specjaliści kazaliby sobie za takie urządzenie zapłacić siedem lub osiem tysięcy złotych, a MC34-A kosztuje 3299 zł. Czy warto? Najwyższa pora to sprawdzić.
Wygląd i funkcjonalność
Wzmacniacz przyjechał do naszej redakcji w sporym kartonie, zabezpieczony wielkimi kawałkami przyciętej na wymiar pianki. Jego instalacja w systemie odsłuchowym trwała najwyżej trzy minuty. Po zdjęciu ochronnego woreczka wystarczyło postawić masywny klocek na górnej półce stolika, podłączyć kable i już można było przystąpić do wygrzewania. Lampy nie były zapakowane w oddzielne pudełeczka, więc nie trzeba było wsadzać ich na miejsca po kolei. W komplecie nie było też żadnych przyrządów do kalibracji, ponieważ wzmacniacz wyposażono w układ automatycznej regulacji prądu spoczynkowego lamp mocy. Poza podłączeniem kabli i upewnieniem się, że półka stolika wytrzyma takie obciążenie (22,5 kg) użytkownik ma tu niewiele do zrobienia. Do dyspozycji mamy cztery wejścia liniowe i odczepy dla kolumn o impedancji znamionowej 4 i 8 Ω. Do tego trójbolcowe gniazdo zasilające i włącznik umieszczony trochę nietypowo - na lewej ściance wzmacniacza. Konstruktorzy prawdopodobnie nie chcieli zaburzać symetrii frontu. Wbrew pozorom boczna ścianka to całkiem rozsądne miejsce, bo wzmacniaczowi lampowemu tak czy inaczej trzeba zostawić trochę wolnej przestrzeni. W wielu systemach MC34-A wyląduje na honorowym miejscu, na przykład na górnej półce stolika. Poza tym obudowa ma trochę nietypową szerokość 38 cm, więc nie ma się co czepiać. Przednia ścianka wzmacniacza to kolejny przykład klasycznego minimalizmu. Całe szczęście, że projektanci nie powymyślali jakichś złotych ozdóbek. Mamy tu tylko pokrętło regulacji głośności, selektor źródeł i dyskretnie podświetlany wskaźnik wychyłowy. Po raz kolejny producentowi należą się gratulacje za wzorniczą powściągliwość. Jeśli mam być szczery, to "obrotomierz" w tym wzmacniaczu podoba mi się bardziej, niż okienka McIntoshach i Accuphase'ach. Przypomina wskaźniki z klasycznych aut i samolotów, które nie słyszały jeszcze o kolorowych wyświetlaczach.
Dobrym pomysłem wydaje się być także ochronna pokrywa lamp, wykonana z leciutko brązowego materiału przypominającego pleksi. Podobnie, jak kolumny rzadko kiedy podobają mi się bardziej z maskownicami niż bez, tak i wzmacniacze lampowe wolę oglądać ze zdemontowanymi klatkami bezpieczeństwa. Muszę jednak przyznać, że ta nie jest aż tak paskudna. Na dodatek bardzo dobrze spełnia swoją rolę, bo można nawet przyłożyć do niej rękę bez obaw o natychmiastowe poparzenie. Niektóre metalowe pokrywy są podczas pracy wzmacniacza niewiele chłodniejsze, niż same lampy. Chińskim inżynierom należy się pochwała nie tylko za estetykę, ale i bezpieczeństwo. Klatkę można zdjąć w całości lub - gdyby się komuś chciało - na raty. Każda poprzeczka to oddzielny kawałek pleksi, a w dwóch kolumnach z tyłu występują małe krążki dystansujące. Wszystko trzyma się na czterech długich tulejach. Miłym dodatkiem są bawełniane rękawiczki. Lampy trzeba będzie kiedyś wymienić, a wiadomo, że nie należy ich dotykać gołymi palcami - tłuszcz i inne zabrudzenia na bańkach mogą skrócić ich żywotność.
Ostatni ciekawy detal to pilot zdalnego sterowania. Został wykonany w całości z metalu, a jego przyciski to właściwie metalowe kuleczki, obracające się w miejscu pod palcami. Aż mi się przypomniały czasy, kiedy korzystając z komputera trzeba było co jakiś czas czyścić kulkę w myszce. Te wyglądają jednak bardzo elegancko, a cały pilot jest z gatunku tych, którymi można zabić. Lepiej, żeby nie upadł na iPhone'a, bo skończy się to dla tego drugiego bardzo źle. Jedyny minus jest taki, że siedząc na kanapie nie można zmienić źródła dźwięku. Najwyraźniej zmotoryzowany selektor nie zmieścił się w budżecie.
Jeżeli chcecie zaoszczędzić jeszcze 500 zł, możecie wybrać wersję MC34-PL bez pilota i wskaźnika wychyłowego. Czy warto? Chyba nie, bo podświetlane oczko i metalowy sterownik są bardzo fajne, a regulacja głośności działa zaskakująco precyzyjnie - lepiej, niż w wielu wzmacniaczach za dwukrotnie większe pieniądze. Poza tym dlaczego wersja PL nie ma zdalnego sterowania i wskaźnika oddawanej mocy? Czy odmiana przeznaczona na polski rynek nie powinna mieć na przykład jakichś wypasionych lamp i selektora źródeł z silniczkiem? Sorry, ale wygląda to tak, jakbyśmy sami robili z siebie dziadów. Tuż przed opublikowaniem testu poczułem się tak, jakby moje przemyślenia natychmiast wpłynęły na ofertę dystrybutora. Na polskiej stronie MingDa pojawiły się dwa nowe modele - potężna integra MC368-B5 w cenie 12999 zł i specjalna, jubileuszowa wersja MC34-ASE za 6499 zł. Na pierwszy rzut oka widać, że jego obudowa jest zupełnie inna - ma zaokrąglone boczki, a transformatory zamknięto w jednej, ciekawie wyrzeźbionej puszce. Z przodu widać dwa wskaźniki i włącznik sieciowy, a pokrętła przeniesiono na górną płytę, obok lamp, które tym razem dostarczyła słowacka firma JJ Electronic. Wzmacniacz wygląda znakomicie, a jak gra? Może dowiemy się tego w kolejnym teście;-)
Brzmienie
Po wzmacniaczu będącym tak klasycznym przykładem dobrej, lampowej roboty spodziewamy się brzmienia ciepłego, romantycznego i zaokrąglonego. Jest to nawet pożądane, bo przecież ludzie biorący pod uwagę zakup takiego sprzętu dobrze wiedzą, z czym to się wiąże. MC34-A realizuje te założenia w stu procentach, choć jego brzmienie nie jest przesadnie lampowe. To nie jakaś podróbka stereotypowego stylu grania szklanych baniek - to naprawdę dobrze zestrojony piecyk, który ma owszem pewien nalot wynikający z technologii, w której został wykonany, ale słychać też, że zależy mu na utrzymaniu odpowiedniej równowagi, dynamiki i przejrzystości. Dostajemy przyjemną barwę i płynność, ale cechy te są zbudowane na kilku ważnych fundamentach. Pierwszy to pełne pasmo, w którym niskie i wysokie tony są tak samo ważne, jak środkowy zakres częstotliwości. Może to średnica jest najcieplejsza i najbardziej charakterystyczna, ale przecież nie może zgarniać wszystkich pochwał. Bas stawia na głębię i masywność. Wypełnienie jest tu o wiele ważniejsze, niż szybkość reakcji. Skromny, chiński wzmacniacz potrafi zejść naprawdę głęboko i wygenerować bardzo fajne "mięcho".
Wysokie tony stawiają na przejrzystość, ale nie są chamskie czy agresywne. Ukazują wiele detali, ale są znakomicie zintegrowane ze średnicą. Różnego rodzaju dzwoneczki, wysokie klawisze fortepianu i struny gitary akustycznej brzmią przekonująco i słodko zarazem. Miłośnicy absolutnej wierności względem oryginału uznają to za wadę, ale dla większości melomanów takie brzmienie jest po prostu fajne. Konstruktorom udało się osiągnąć znakomity kompromis. Jeśli z jednej strony mamy ciepło, romantyzm i zaokrąglenie, a z drugiej idealną neutralność, to MC34-A należałoby umieścić gdzieś pośrodku. Lampowość jest tutaj dozowana z umiarem, dzięki czemu całość nie zmienia się w jakąś karykaturę. Mało tego - im dłużej wzmacniacz pozostaje na chodzie, tym bardziej jego brzmienie staje się neutralne i rozdzielcze. Przestrzeń nabiera powietrza, bas delikatnie przyspiesza, generalnie aż żal wyłączać piecyk mając świadomość tego, że przy kolejnym włączeniu znów trzeba będzie go trochę przegonić, aby osiągnął pełnię swoich możliwości.
Pora na tradycyjną chwilę brutalnej szczerości. Kiedy wyjmowałem ten wzmacniacz z kartonu, obawiałem się, że wszystko będzie dobrze do momentu rozpoczęcia testów odsłuchowych. Porządna obudowa i wnętrze, aluminiowy pilot - koniec końców to i tak pierdoły. Najważniejszy jest dźwięk, a patrząc na cenę MC34-A mimo wszystko miałem co do niego pewne obawy. Niesłusznie. Po tygodniu użytkowania trudno mi wskazać jakieś ewidentne wady tego lampowca. Gdyby kosztował dziesięć tysięcy złotych mógłbym mówić, że bas jest trochę za wolny, że środek pasma mógłby być bardziej bezpośredni, że są pewne niedoskonałości w konstrukcji obudowy. Ale jeśli ten wzmacniacz kosztuje 3299 zł, to chyba nie ma się co czepiać. Najważniejsze jest to, że naprawdę go polubiłem. Na tyle, że ostatnie dni testu postanowiłem poświęcić na wyciągnięcie z niego jeszcze lepszego dźwięku za pomocą kabli i innych akcesoriów. Potwierdziło się to, że lampa lubi srebro - interkonekt Albedo Geo i kable głośnikowe Sevenrods ROD4 sprawdziły się znakomicie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że właściciel chińskiego wzmacniacza nie zafunduje mu dwukrotnie droższych kabli, ale w tym kierunku należałoby iść. Jeżeli chcecie relatywnie niskim kosztem wycisnąć więcej z tej uroczej lampki, polecam budżetowe modele kabli Argentum. Ot, chociażby testowany wcześniej interkonekt Sw-0,5/1. Z kolumn poszedłbym raczej w coś neutralnego i dynamicznego. Focal, Monitor Audio, Triangle, Audio Physic, Amphion? To mogą być dobre strzały. Z wykorzystanymi w teście Proximami też grało miodnie, choć w takim przypadku raczej trzeba będzie zainwestować w przejrzyste kable, nie wspominając o wysokiej klasy źródle. Tak czy inaczej, nie spodziewałem się, że skromny wzmacniacz może dać tyle radości ze słuchania. Nie jest to jeszcze ten poziom, który prezentują porównywalne (konstrukcyjnie) Unisony, Jadisy czy Ayony, ale cena jest co najmniej dwukrotnie niższa. Moim zdaniem to uczciwa propozycja. Jeżeli tak gra integra za 3299 zł, to ciekawe, co potrafią monobloki MingDa na lampach 300B lub topowe integry tej marki.
Budowa i parametry
MingDa MC34-A to stosunkowo prosty i minimalistyczny wzmacniacz zbudowany w oparciu o cztery lampy EL34 dostarczone przez firmę Jinvina oraz po parze 12AX7 i 12AU7 na których widnieje tylko napis "China". Urządzenie ma klasyczny układ elementów - bańki z przodu, transformatory w trzech puszkach z tyłu, a bazą dla tego wszystkiego jest obudowa skrywająca wszystkie układy elektroniczne. Wzmacniacz został zmontowany w technice punkt-punkt, która jest pracochłonna, ale skuteczna i bardzo ceniona przez audiofilów. W skrócie polega to na tym, że jakieś małe rączki tną kawałki przewodów i łączą nimi kolejne elementy elektroniczne, właśnie na zasadzie "punkt do punktu". Oczywiście niektórzy robią to dość niechlujnie, ale tutaj wszystko wygląda niemal perfekcyjnie. Przewody w różnokolorowych koszulkach są zaginane w odpowiednich miejscach, spinane plastikowymi złączkami w grupy i skręcane ze sobą - wszystko po to, aby w środku wzmacniacza panował ład i porządek. Jeżeli myśleliście, że wewnątrz urządzenia za te pieniądze będzie jakiś śmietnik, przeżyjecie potężny szok. Wrażenie robi nie tylko schludność montażu, ale też jakość zastosowanych podzespołów. Wygląda to naprawdę bardzo koszernie. Jeśli chodzi o parametry, wzmacniacz dysponuje mocą 38 W na kanał, a pasmo przenoszenia według producenta rozciąga się od 18 Hz do 60 kHz z tolerancją +/- 1 dB. Taka moc powinna w zupełności wystarczyć do napędzenia większości dostępnych na rynku kolumn.
Konfiguracja
Wzmacniacz MingDa najdłużej grał z kolumnami Divine Acoustics Proxima i Audium Comp 5. W pierwszym przypadku elementy te były spięte kablem AriniAudio Individual, a w drugim lepiej sprawdzał się Sevenrods ROD4. Pierwszym źródłem w tym systemie był odtwarzacz Naim CD 5XS, a drugim przetwornik Hegel HD11 podłączony do laptopa z systemem Windows 8. Interkonekty pojawiły się dwa - Albedo Geo i Argentum Sw-0,5/1. Całość zasilała listwa Enerr Tablette 6S z kablami Gigawatt LC-2 mkII i jednym Audioquestem NRG-2.
Werdykt
Zaskakująco dobrze mi się żyło z tym wzmacniaczem. Po raz pierwszy miałem okazję sprawdzić produkt firmy MingDa w kontrolowanych warunkach i na moich zasadach. Przećwiczyłem go jak trzeba i nie mam większych uwag. MC34-A ma wszystko, co powinien mieć niedrogi lampowiec. Daje bardzo przyjemny dźwięk - idealny na długie, zimowe wieczory. Jakieś tam minusy oczywiście są, ale przy tej cenie chyba nie warto nawet o nich wspominać. Taki kawał żelastwa za 3299 zł mogą zaoferować chyba tylko Chińczycy. Muszę jednak zaznaczyć, że gdyby to były moje pieniądze, uzbierałbym ich trochę więcej i zażyczył sobie wersję totalnie wypasioną. Bo skoro za trzy tysiące MingDa może zrobić fajną, całkiem porządną lampkę, to może za sześć tysięcy kupimy już totalny, audiofilski wypas? Podejrzewam, że właśnie o to chodzi w modelu MC34-ASE - to może być wzmacniacz, w którym nie ma ani grama tandety. Cóż, nie dowiem się, póki nie dorwę go w swoje łapska. Modelem MC34-A jestem w każdym razie pozytywnie zaskoczony.
Dane techniczne
Moc: 2 x 38 W
Wejścia liniowe: 4 x RCA
Gniazda głośnikowe: 1 para
Wyjście słuchawkowe: -
Zdalne sterowanie: +
Autobias: +
Zniekształcenia: 0,8 %
Stosunek sygnał/szum: 90 dB
Lampy: 2 x 12AX7, 2 x 12AU7, 4 x EL34
Pasmo przenoszenia: 18 Hz - 60 kHz (+/- 1 dB)
Wymiary (W/S/G): 20/38/32 cm
Masa: 22,5 kg
Cena: 3299 zł
Sprzęt do testu dostarczyła firma Elektropunkt.
Zdjęcia: MingDa, Małgorzata Filo, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Komentarze