Tivoli Audio Music System Home
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Jesteśmy wzrokowcami. Choćbyśmy nie wiem jak starali się od tego uciec, zwyczajnie się nie da. Naukowcy twierdzą, że nawet 80% informacji dociera do naszego mózgu dzięki zmysłowi wzroku. Mechanizmy, które pierwotnie miały uchronić nas przed dzikimi zwierzętami lub innymi zagrożeniami i pozwolić naszym przodkom skutecznie polować, teraz wykorzystujemy do bezpiecznego poruszania się po mieście oraz błyskawicznej oceny wszystkiego, co pojawi się w naszym otoczeniu. Biologiczna aparatura wideo - choć nie tak doskonała, jak u niektórych zwierząt - działa naprawdę błyskawicznie. Na co dzień się nad tym nie zastanawiamy, ale robimy to odruchowo, niemal całkowicie bezwiednie. Bardzo ciekawy eksperyment przeprowadzili na przykład Nalini Ambady i Robert Rosenthal z Uniwersytetu Harvarda. Chcąc przekonać się, jak studenci odbierają swoich profesorów, pokazali grupie osób spoza uczelni 10-sekundowe filmy nagrane podczas różnych wykładów, oczywiście bez głosu. Ankietowani odpowiedzieli na szereg pytań i każdemu z wykładowców przyznali oceny w różnych kategoriach. Jednych odebrali jako doświadczonych, dobrze przygotowanych i sympatycznych, a innych - przykładowo - jako nerwowych, rozkojarzonych lub nastawionych do studentów wrogo. Następnie długość filmów skrócono do 5 sekund. Obserwacje osób biorących udział w eksperymencie ani trochę się nie zmieniły. Ambady i Rosenthal poszli więc po bandzie i zostawili badanym tylko 2 sekundy na ocenę danego wykładowcy. Wyniki nie uległy zmianie - obserwacje i oceny ankietowanych były właściwie identyczne. Choć pierwsze wrażenie nie musi być zgodne z rzeczywistością, na jego podświadome wygenerowanie potrzeba nam mniej więcej tyle czasu, ile trwa przełknięcie śliny. W ten sposób oceniamy nie tylko ludzi, ale także przedmioty. Zjawisko to wykorzystują specjaliści od tak zwanego marketingu sensorycznego, który ma na celu wywołać pożądane decyzje zakupowe konsumenta i nasilić jego emocjonalne przywiązanie do danej marki. Liczą się oczywiście wszystkie zmysły, jednak zdaniem ekspertów tylko wzrok może oddziaływać na aż siedmiu płaszczyznach - od oświetlenia i wystroju wnętrza przez opakowanie aż po wygląd samego produktu. Dla niektórych to przerażające, dla innych - zupełnie naturalne.
Wbrew pozorom, dokładnie te same zjawiska można zaobserwować na rynku audio. Wydaje się, że z upływem lat włożyliśmy między bajki wszystkie porzekadła mówiące, że sprzęt ma grać, a nie wyglądać. To już nie te czasy, gdy audiofile kupowali brzydkie jak noc urządzenia Naima z jeszcze brzydszymi przyciskami, piecyki Creeka wyglądające jakby zostały zmontowane w garażu i szaro-zielonkawe klocki NAD-a z plastikowymi frontami. A może to też był taki marketing sensoryczny? Może w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych klienci też kupowali elektronikę oczami, z tym, że z wysoką jakością dźwięku i ogólną solidnością kojarzyły im się ascetyczne, ciemnoszare pudełka z wyeksponowanymi radiatorami i wystającymi śrubami? Odnoszę wrażenie, że w tamtych czasach audiofilska aparatura nie mogła być zbyt ładna. Może nie dotyczyło to hi-endu, bo wzmacniacze Alchemista, gramofony Michella i klocki Primare'a z serii 200 wyglądały odlotowo, ale do klocków z niskiej i średniej półki pasowało idealnie. Paskudne obudowy kojarzyły nam się z dobrym dźwiękiem. Dzisiaj wszystkie tego typu cechy chcemy łączyć w jedną, spójną całość. Oczekujemy, że wszystko będzie się zgadzało i uzupełniało. Brzydki sprzęt w ładnym opakowaniu jest takim samym zgrzytem, jak przepiękny i wyjątkowo dopracowany produkt zapakowany w zwykły, krzywo posklejany karton bez żadnych karteczek, gratulacji i kabli zwiniętych z precyzją godną aparatury medycznej. Możemy powtarzać sobie, że wygląd wzmacniacza nie ma dla nas żadnego znaczenia, albo że w porównaniu z jakością brzmienia ma dla nas znaczenie drugorzędne, ale do odsłuchu wytypujemy prawdopodobnie ten, którego wygląd mówi "jestem audiofilski, jestem porządny i gram jak marzenie". Nawet jeśli nie patrzymy na przednią ściankę, ale na wnętrze, zwracając uwagę na rozmiar transformatora i to, czy producent wybrał złote kondensatory z fajnymi napisami, czy może takie zwykłe, czarne, nieciekawe i całkowicie plebejskie. A jak wyglądałby sprzęt grający gdybyśmy naprawdę mieli kupić go oczami? Cóż, prawdopodobnie dokładnie tak, jak Tivoli Audio Music System Home.
Wygląd i funkcjonalność
Tivoli Audio to amerykańska marka, która słynie z takich projektów. Całkiem możliwe, że ludzie zakręceni na punkcie dizajnu, a w szczególności architekci wnętrz, kojarzą jej produkty znacznie lepiej niż audiofile. Firma została założona dwadzieścia lat temu w Massachusetts przez legendarnego inżyniera dźwięku Henry'ego Klossa i przedsiębiorcę Toma DeVesto, który zauważył pewną lukę na rynku audio. Doszedł do wniosku, że klienci mają do wyboru mnóstwo urządzeń, które są albo ładne, albo dobrze wykonane, albo przystępne cenowo, ale nie łączą w sobie wszystkich tych zalet. Pierwszym produktem Tivoli Audio było sympatyczne radyjko o nazwie Model One, które przy okazji miało rozwiązywać problem słabego odbioru fal radiowych w gęsto zabudowanych obszarach miejskich. Model One z miejsca stał się rynkowym hitem, a dziś można powiedzieć, że jest o krok od wpisania się na karty historii jako ikona dizajnu - taka, jak zielona lampka znana jako Emeralite lub fotel 366 zaprojektowany przez Józefa Chierowskiego. W świecie sprzętu audio nie mamy zbyt wielu takich produktów. Wiele urządzeń owszem wygląda fajnie, ale nie aż tak, aby zachwycali się nimi eksperci z dziedziny wzornictwa przemysłowego. Niektórzy z zaciekawieniem przyglądają się hi-endowej elektronice, jednak - mimo wysiłków projektantów - rzadko które urządzenie zyskuje w tym środowisku taką sławę, jak wszechobecne radioodbiorniki Bose, system Brionvega RR126 czy przezroczyste głośniki Harman Kardon SoundSticks, które wystawiono w Museum of Modern Art na Manhattanie. Model One jest urządzeniem, które może stanąć dosłownie wszędzie. I w każdym pomieszczeniu będzie wyglądać dobrze. Przekonali się o tym właściciele sieci hoteli Ritz Carlton, Marriott i Ace Hotels, z którymi Tivoli Audio współpracuje od dłuższego czasu, wyposażając luksusowe pokoje w swoje słodkie, miniaturowe radyjka. W 2016 roku firma wprowadziła na rynek serię ART, tym samym wzbogacając swoje urządzenia o najnowsze technologie audio i funkcje strumieniowe. Klasyczne radioodbiorniki stały się nowoczesnymi systemami audio, które można podłączyć do domowej sieci bezprzewodowej i którymi od tej pory było można sterować za pomocą firmowej aplikacji. W aktualnej ofercie Tivoli Audio można znaleźć kilka tego typu zestawów, nie wspominając o głośnikach przenośnych i całej gamie urządzeń "uzupełniających", takich jak transmitery Wi-Fi, transporty CD czy subwoofery aktywne. Modele należące do serii ART mogą oczywiście współpracować ze sobą tak, abyśmy mogli zarządzać odtwarzaniem muzyki z poziomu smartfona. Najnowszym i najbardziej wszechstronnym z nich jest właśnie Music System Home.
Jeśli chodzi o wygląd, właściwie nie ma czego komentować. Nie wiem czy opisywany model ma szansę powtórzyć sukces swojego mniejszego, kultowego braciszka (pewnie nie - chociażby z uwagi na znacznie wyższą cenę), ale jeżeli zakochaliście się w nim od pierwszego wejrzenia, nie dziwię się. Gdyby cały front został zakryty materiałową maskownicą, Music System Home wyglądałby jak dizajnerska komoda. Być może dlatego jego kształt skojarzył mi się z potężnym systemem JBL D44000 Paragon, który produkowano od 1957 do 1983 roku. W momencie premiery był to zresztą najdroższy zestaw głośnikowy na rynku. Tyle tylko, że to była gigantyczna, szeroka na 2,7 metra szafa, a Music System Home to miniaturka, którą można postawić w dowolnym miejscu, a w razie potrzeby przenieść do innego pomieszczenia, biorąc zestaw pod pachę. Czy to nie jest znak czasów? No bo kto by dzisiaj wstawił sobie do domu (a najczęściej - mieszkania) takiego Paragona? Fakt, na przestrzeni lat nauczyliśmy się skutecznie miniaturyzować otaczające nas przedmioty, dzięki czemu nawet niewielkie głośniki sieciowe potrafią wydobyć z siebie pełny, głęboki dźwięk. Nie można też zapominać, że sześćdziesiąt lat temu na flagowy model JBL-a nie było stać każdego melomana. W przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze D44000 Paragon kosztowałby ponad 15000 dolarów. Jego odpowiednikiem nie jest więc radyjko Tivoli Audio, ale coś w rodzaju połączenia systemu Devialet Expert 140 Pro z kolumnami Bowers & Wilkins 804 D3. Music System Home kosztuje natomiast 3699 zł, więc jest to zupełnie inny pułap i zupełnie inna rozmowa. Możliwe, że moje skojarzenie jest zupełnie nietrafione. Drugie może być równie dziwne. Patrząc na testowane urządzenie dłuższy czas, odniosłem wrażenie jakby to ono przyglądało się mi. Dążenie do odnajdywania znajomych sygnałów i kształtów w losowych bodźcach lub formach (na przykład widzenie twarzy w nieożywionych przedmiotach lub abstrakcyjnych wzorach) jest znane jako pareidolia. Jeżeli widzieliście kiedyś "mordki" w gniazdkach elektrycznych, budynkach lub bateriach łazienkowych z dwoma kurkami, prawdopodobnie zauważycie, że Music System Home przypomina... No właśnie nie wiem co. Jakieś średnio zadowolone zwierzę z małymi oczami i dużym nosem?
Ów nos to oczywiście umieszczony w centralnej części panelu czołowego wyświetlacz otoczony srebrnym pierścieniem, oczy to dwa mniejsze pokrętła, a spłaszczona paszcza - szczelinowy napęd, który chętnie pożera płyty kompaktowe. A więc jednak coś w tym jest... Urządzenie stoi na czterech metalowych nóżkach zakończonych miękkimi, gumowymi stopkami. Rozstawione po bokach głośniki zakryto zamontowanymi na stałe maskownicami z eleganckiego materiału, który zapewne nie jest zupełnie przezroczysty pod względem akustycznym, ale powinien pasować do obicia lajfstajlowej sofy. Do wyboru mamy trzy wersje kolorystyczne - widoczną na zdjęciach odmianę z drewnianą obudową i srebrno-szarym wnętrzem, podobny wariant z białą skrzynką oraz opcję czarną, gdzie oprócz obudowy zmieniają się także nóżki, maskownice oraz aluminiowe panele z przodu i z tyłu. Aby urządzenie wciąż wyróżniało się z tłumu, w wersji czarnej pozostawiono srebrne pokrętła. Wygląda to o tyle fajnie, że szczelinowy napęd nie rzuca się w oczy tak, jak w przypadku dwóch pozostałych wersji. Jeżeli o mnie chodzi, cała ta maszyneria służąca do odczytu srebrnych krążków mogłaby zniknąć całkowicie, ale rozumiem, że Tivoli Audio nie chce kompletnie wypinać się na klientów, którzy posiadają sporą kolekcję cedeków i nie chcą pozbywać się całego tego plastiku. Nie jest to zresztą jedyny akcent, który w dzisiejszych czasach wygląda trochę przedpotopowo. Drugim jest gigantyczna, srebrna, wysuwana antena zamontowana na tylnym panelu. Lata osiemdziesiąte pełną gębą. Oczywiście, ma to swoje uzasadnienie. Projektanci chcieli upewnić się, że użytkownicy nie będą mieli najmniejszych problemów z odbiorem stacji radiowych. Jeżeli się nad tym zastanowić, jest to całkowicie zrozumiałe. Dla wielu klientów testowane urządzenie nie będzie bowiem systemem all-in-one ani elementem domowego centrum rozrywki, ale dizajnerskim radiem. Gdyby odbierało słabo, mogliby poczuć się oszukani. Poza tym drewniany głośnik z długą, srebrną anteną wygląda całkiem oldschoolowo, co w dzisiejszych czasach jest bardzo pożądane. Podobno w USA ważna jest jest nie tylko jakość odbioru w gęsto zabudowanym terenie, ale także możliwość słuchania stacji nadających na falach długich. Ze względu na znaczne odległości dzielące poszczególne miasta i miasteczka, szczególnie w centralnej i zachodniej części kraju, pozostają właściwie dwie możliwości - rozgłośnie nadające na falach AM oraz radio internetowe. Być może dlatego Music System Home wygląda tak, jak wygląda. Gdyby jednak ktoś zechciał skorzystać z jego nowocześniejszych funkcji, będzie mógł podłączyć się do sieci przewodowo (LAN) lub bezprzewodowo (Wi-Fi) i słuchać muzyki z serwisów streamingowych, takich jak Spotify, Deezer czy TIDAL. Szybki dostęp do muzyki ze smartfona i urządzeń mobilnych umożliwia również Bluetooth 4.1, a dodatkowo na tylnym panelu zamontowano dwa "klasyczne" gniazda - wejście i wyjście liniowe ze złączem minijack (3,5 mm). Szkoda, że producent nie pomyślał o wejściach cyfrowych, które pozwoliłyby szybko przekształcić to sympatyczne radyjko w coś na kształt soundbara. Myślę, że wielu klientów z radością powitałoby taką opcję - nawet gdyby było to tylko jedno wejście HDMI i jeden "optyk". Choć głośnik możemy obsługiwać za pomocą aplikacji, w zestawie znajduje się mały, elegancki i poręczny pilot zdalnego sterowania. Niektórzy producenci rezygnują z tego dodatku, bo przecież każdy ma smartfona... Teoretycznie tak, ale nie zawsze jest to najwygodniejsza opcja. Dlatego za tę decyzję projektantów Tivoli Audio mogę jedynie pochwalić. Do gustu nie przypadł mi natomiast zasilacz przypominający ładowarkę od starego laptopa. Powiedzmy, że da się to przeżyć, ale jeżeli planujemy postawić głośnik na jakimś ażurowym stoliku, będziemy musieli wymyślić jakiś sposób na ukrycie tej brzydkiej, plastikowej puszki. Bardziej eleganckim rozwiązaniem byłoby umieszczenie zasilacza wewnątrz urządzenia, jednak mam wrażenie, że jego miejsce zajął transport CD.
Projektanci chcieli upewnić się, że użytkownicy nie będą mieli najmniejszych problemów z odbiorem stacji radiowych. Jeżeli się nad tym zastanowić, jest to całkowicie zrozumiałe. Dla wielu klientów testowane urządzenie nie będzie bowiem systemem all-in-one ani elementem domowego centrum rozrywki, ale dizajnerskim radiem. Gdyby odbierało słabo, mogliby poczuć się oszukani. Poza tym drewniany głośnik z długą, srebrną anteną wygląda całkiem oldschoolowo, co w dzisiejszych czasach jest bardzo pożądane.Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z urządzeniem, które w bardzo zgrabny sposób łączy klasykę (drewniana obudowa, tuner radiowy z wysuwaną anteną, odtwarzacz płyt kompaktowych, tradycyjny pilot) z nowoczesnością (czytelny wyświetlacz wkomponowany w pokrętło, łączność bezprzewodowa, obsługa serwisów streamingowych, kompatybilność z asystentem głosowym Amazon Alexa, obsługa z poziomu aplikacji). Tematu odtwarzania plików DSD nawet nie poruszam, bo nie wierzę, aby kogokolwiek to zainteresowało. Nie sądzę też, aby którykolwiek z użytkowników amerykańskiego radyjka zechciał przetestować coś takiego, jak Roon, z którego akurat korzystam namiętnie, a w którym Music System Home się nie pojawił. Muszę natomiast przyczepić się do dwóch rzeczy. Pierwszą jest jakość wykonania umieszczonych na przednim panelu pokręteł. W szczególności mam tu na myśli to największe. Spodziewałem się, że kręcenie tym srebrnym pierścieniem będzie czystą przyjemnością, jednak teraz już wiem, że nie jest to przykład jakiejś zaawansowanej inżynierii i nie ma nic wspólnego z ociekającymi luksusem gałami, jakie zobaczymy na przykład w jednoczęściowych głośnikach Naima, nowych streamerach Linna lub pilotach Devialeta. Fakt, to jeszcze nie ta półka cenowa, ale odnoszę wrażenie, że projektanci Tivoli Audio zadbali jedynie o to, aby to wielkie pokrętło fajnie wyglądało na zdjęciach. W rzeczywistości jest bardzo lekkie i ma wyraźnie wyczuwalne luzy. Drugi minus to mało intuicyjna obsługa systemu. Rozsądek podpowiadałby, że pokrętło z wyświetlaczem będzie odpowiadało za sterowanie głośnością, a dwa mniejsze będą służyły do zmiany źródła i poruszania się po menu. Ale nie. Okazuje się, że powinniśmy traktować nasz głośnik jak tuner radiowy, w którym duża gałka służy do zmiany częstotliwości, a mniejsze pokrętła pełnią funkcje "poboczne". Niestety, w tym przypadku jedną z owych "pobocznych" funkcji jest właśnie regulacja siły głosu. Żeby było śmieszniej, na tylnej ściance znajdziemy cztery dodatkowe przyciski oznaczone jako Setup, Party Mode, Add/Drop i Mute. Nie dość, że dostęp do nich jest utrudniony (głośnik nie jest zbyt ciężki, ale w niektórych sytuacjach jego odwracanie może być problematyczne), to jeszcze wszystkie mają ten sam kształt i rozmiar, a wcale nie korzysta się z nich od święta. Odnoszę wrażenie, że walcząc o czysty projekt frontu, projektanci posunęli się trochę za daleko. Firmową aplikację mogę ocenić najwyżej na trójkę z minusem. Tuż po jej uruchomieniu i przejściu całej procedury podłączania głośnika do sieci Wi-Fi, wyskoczył mi komunikat mówiący, że dostępna jest nowa wersja, a przy okazji mogę zaktualizować oprogramowanie samego urządzenia. W porządku - jedziesz. Tyle, że nie jedziesz, bo pasek postępu w aplikacji po pewnym czasie zatrzymał się w miejscu, a głośnik zwyczajnie się zawiesił. Pomógł dopiero twardy reset, po którym - przynajmniej tyle dobrego - radyjko zapamiętało wprowadzone wcześniej ustawienia sieciowe. Sama apka jest mało intuicyjna, a jej możliwości - w porównaniu do porównywalnych systemów - skromne. Moje wątpliwości podzielają użytkownicy, bowiem zarówno w sklepie Google Play, jak i App Store średnia ocena Tivoli Audio ART to dwie gwiazdki na pięć możliwych. Ostatecznie można jednak podłączyć głośnik do sieci i odpalić radio internetowe lub Spotify Connect (z TIDAL-em, mimo szczerych chęci, jakoś się nie udało), a coś mi mówi, że użytkownikom tego głośnika w zupełności to wystarczy. Moim zdaniem jest to przykład, że mniejszym producentom pozbawionym wsparcia jakiejś wielkiej korporacji bardziej opłaca się wejść w coś takiego, jak Chromecast. Może nie jest to rozwiązanie idealne, ale przynajmniej nikt się nie czepia, bo za software odpowiada ktoś inny.
Brzmienie
Wielu moich kolegów po fachu uważa, że testowanie jednoczęściowych systemów audio i głośników sieciowych audiofilowi po prostu nie przystoi, jednak ja uważnie przyglądam im się właściwie od samego początku. To właśnie z myślą o tego typu urządzeniach zaprojektowano pierwsze aplikacje umożliwiające zarządzanie muzyką i tworzenie kolejnych stref w domowym systemie multiroom. To dzięki pierwszym głośnikom Sonosa i serwisom streamingowym zaczęliśmy inaczej myśleć o całym tym procesie. Zyskaliśmy nie tylko łatwiejszy dostęp do twórczości naszych ulubionych wykonawców, ale także sprzęt, który za tą rewolucją nadążał. Tak, jestem audiofilem, ale interesują mnie nowe rozwiązania techniczne i ani trochę nie brzydzę się urządzeniami, które nie zostały stworzone wyłącznie z myślą o miłośnikach gramofonów i wzmacniaczy lampowych. W biurze słucham muzyki na dwóch głośnikach Sonos Play:1, w salonie - kiedy przełączam kable albo kiedy główny system z jakiegoś innego powodu jest wyłączony z użytku - czas umila mi Deono HEOS 1 HS2, a w sypialni pracuje soundbar Polk Audio MagniFi Mini. I uważam, że każdy audiofil powinien mieć w domu taki głośnik, albo przynajmniej choć raz w życiu pobawić się takim sprzętem dłużej. Pozwala to złapać pewną perspektywę. Naturalnie, pełny system stereo za dziesięć, dwadzieścia albo czterdzieści tysięcy złotych będzie grał o wiele lepiej. Z drugiej strony, kiedy dostaję do testu budżetowy soundbar wyposażony w kilka gniazd cyfrowych, łączność bezprzewodową, obsługę asystentów głosowych i świetną aplikację dającą dostęp do najróżniejszych ustawień, zaczynam zupełnie inaczej patrzeć na audiofilskie wzmacniacze, których producenci obudzili się z zimowego snu i zamontowali z tyłu jedno gniazdo USB. Specjaliści od wysokiej klasy elektroniki nie muszą się spinać. Uważają, że są na wygranej pozycji, bo ich urządzenia grają dobrze, a wszystkie te plastikowe głośniczki - źle. Dobrze - przyjmijmy, że tak jest. Załóżmy, że po te drugie klienci sięgają tylko dlatego, że są ładniejsze, bardziej funkcjonalne i wygodniejsze w użyciu. A co się stanie, jeśli wszystkie tego typu głośniki nagle zaczną grać dobrze? Ano właśnie...
Music System Home nie jest jakimś wyjątkowym urządzeniem. Nie stara się nam zaimponować ani nie oferuje czegoś, czego nie znajdziemy w żadnym jednoczęściowym głośniku z tego przedziału cenowego. Ale gra dobrze i taka myśl towarzyszyła mi przez cały czas trwania testu. To takie urządzenie, które włączamy i w jakiś przedziwny sposób nie zwracamy uwagi na bas (choć jest całkiem głęboki i sprężysty), wysokie tony (choć i w tym zakresie amerykańskie radyjko pokazuje sporo ciekawych rzeczy) ani nic, co mogłoby odciągnąć naszą uwagę od muzyki. Mam wrażenie, że projektanci trafili z tym brzmieniem w dziesiątkę. Na pewno mogli dokonać innego wyboru i naciągnąć je tak, aby było bardziej efektowne. Ale nie. Tutaj miało być normalnie. Po ludzku. Music System Home gra naturalnie i przyjemnie, choć nie brakuje mu basu, dynamiki ani przejrzystości. Dzięki temu radzi sobie z każdą muzyką. Co więcej, bez większego problemu potrafi wypełnić dźwiękiem nawet duże pomieszczenie. W tej kwestii wiele będzie zależało od ustawienia, jednak ciężko mi sobie wyobrazić, aby ktokolwiek umieścił takie urządzenie w wolnej przestrzeni. Prawdopodobnie będzie to jakaś komoda, szafka, biurko - miejsce, w którym głośniki będą mogły skorzystać z akustycznego wspomagania w postaci tylnej ściany. Dlatego ucieszyła mnie jeszcze jedna rzecz. W odróżnieniu od opisywanego dwa lata temu radyjka Model One Digital, Music System Home nie ma dmuchającego do tyłu bass-reflexu, a co za tym idzie - można swobodnie manewrować jego położeniem bez skokowych zmian natężenia niskich tonów. Doskonale pamiętam, że gdy dosunąłem Model One Digital do ściany zbyt mocno, w pomieszczeniu odsłuchowym wywoływał się jakiś basowy szatan. Ładowało jakbym włączył jakiś niewidzialny subwoofer. Tutaj natomiast wszystko było pod kontrolą, a dziesięć centymetrów w jedną lub drugą stronę nie robiło głośnikowi wielkiej różnicy.
Music System Home nie pokazuje nam jakiejś karykatury dźwięku i nie chce zmieść z powierzchni ziemi wszystkich soundbarów ze wszystkimi bezprzewodowymi subwooferami. Zamiast tego, tak po prostu sobie gra. I super! Właściwie tak powinno być, ale z jakiegoś powodu (głównie ze względu na chęć pokonania konkurencji podczas pięciominutowego odsłuchu w sklepie) rzadko który producent sprzętu "masowego" stosuje ten model, stawiając raczej na podbity bas i przewiercającą się przez uszy górę.Ogólny charakter brzmienia amerykańskiego systemu oceniam bardzo pozytywnie. Cieszę się, że Music System Home nie pokazuje nam jakiejś karykatury dźwięku i nie chce zmieść z powierzchni ziemi wszystkich soundbarów ze wszystkimi bezprzewodowymi subwooferami. Zamiast tego, tak po prostu sobie gra. I super! Właściwie tak powinno być, ale z jakiegoś powodu (głównie ze względu na chęć pokonania konkurencji podczas pięciominutowego odsłuchu w sklepie) rzadko który producent sprzętu "masowego" stosuje ten model, stawiając raczej na podbity bas i przewiercającą się przez uszy górę. No, dobrze... Tutaj pewien fragment niskich częstotliwości także jest delikatnie wypchnięty, jednak mam wrażenie, że projektanci starali się w ten sposób zamaskować brak typowo subwooferowych pomruków - tak, jak robią to niektórzy producenci audiofilskich monitorów. Największym minusem jest oczywiście stereofonia, a właściwie jej brak. Niestety, nie ma się co oszukiwać - jeśli głośniki są od siebie oddalone o dwadzieścia centymetrów, przestrzeni praktycznie nie ma. Niektórzy projektanci soundbarów i jednoczęściowych systemów audio stosują zabiegi mające dać użytkownikowi namiastkę prawdziwej stereofonii - dodają głośniki skierowane w bok, krzyżują je ze sobą albo tworzą dziwaczne konstrukcje emitujące dźwięk dookólny. Tutaj niczego takiego nie znajdziemy, w związku z czym Music System Home gra w zasadzie punktowo. Z jednej strony niezmiennie mnie to dziwi, bo umieszczenie obu kanałów w jednej obudowie oznacza właściwie cofnięcie się do czasów dźwięku mono. W sensie technicznym nie, bo urządzenie ma lewe i prawe głośniki, ale w sensie praktycznym, skoro oba są praktycznie przytulone do siebie - jak najbardziej tak. Rozwiązaniem jest kupno jakiegokolwiek systemu, w którym użytkownik ma możliwość odłączenia głośników od jednostki centralnej albo pary głośników sieciowych, takich jak Yamaha MusicCast 20 (w wersji budżetowej) albo Devialet Phantom Reactor 900 (w wydaniu bardziej hi-endowym). No, ale... Mogę się tutaj produkować na temat stereofonii, a i tak nie ma to żadnego znaczenia. Świadomi swoich decyzji klienci będą wiedzieli z czym wiąże się kupno jednoczęściowego głośnika. Ci mniej świadomi zobaczą ładne radyjko, kupią je oczami, a uszy będą musiały się przyzwyczaić. Chyba, że oczom będzie za mało i w domu wkrótce staną kolejne urządzenia Tivoli Audio.
Budowa i parametry
Tivoli Audio Music System Home to jednoczęściowy system audio, który - jak informuje producent - łączy klasyczne, stylowe wzornictwo z wysokiej jakości dźwiękiem i obszerną listą praktycznych funkcji. Zaprojektowany tak, aby idealnie pasował do pozostałych komponentów z linii ART, model Music System Home wyposażony jest w obudowę z prawdziwego drewna oraz maskownice z wysokiej jakości tkaniny. Kompaktowa obudowa skrywa kompletne wyposażenie, jakiego można oczekiwać od nowoczesnego systemu audio. Miłośnicy fizycznych nośników docenią obecność odtwarzacza CD, a amatorzy transmisji radiowych ucieszą się z wbudowanego tunera FM/DAB+. Projektanci zapewnili także dostęp do radia internetowego i serwisów strumieniowych, a także możliwość korzystania z biblioteki muzycznej udostępnionej w domowej sieci. Dostęp do funkcji sieciowych zapewnia łączność bezprzewodowa Wi-Fi oraz przewodowa (LAN). Szybki dostęp do muzyki z urządzeń mobilnych można uzyskać także przez Bluetooth 4.1, a opcje połączeniowe rozszerzają wejście i wyjście liniowe ze złączem minijack (3,5 mm). Projektanci wyposażyli Music System Home w dwa 89-milimetrowe przetworniki niskotonowe o mocy 20 W oraz dwa 19-milimetrowe głośniki wysokotonowe o mocy 8 W, wszystkie zasilane przez 4-kanałowy wzmacniacz. Ponadto w układzie audio znalazł się również 24-bitowy procesor DSP. Wszystkimi funkcjami można zarządzać za pomocą elementów sterujących na urządzeniu, pilota zdalnego sterowania lub z poziomu aplikacji Tivoli Audio ART. Music System Home obsługuje funkcję sterowania głosowego. Wystarczy aktywować Amazon Alexa, aby móc poprosić o odtworzenie muzyki, włączenie wiadomości, sprawdzenie pogody lub zarządzanie automatyką domową. Wysoką klasę urządzenia potwierdzać mają materiały zastosowane do jego budowy. Drewniana obudowa spoczywa na czterech aluminiowych nóżkach. Głośniki skrywają się za maskownicami wykonanymi z tkaniny firmy Gabriel. Urządzenie dostępne jest w trzech wersjach wykończenia.
Werdykt
Jeden z dystrybutorów audiofilskiego sprzętu opowiedział mi kiedyś pouczającą historię. Wyjazd do klienta - milionera, który właśnie kończył urządzać swój nowy dom. Wewnątrz oczywiście luksusowe meble, ociekająca dolarami kuchnia, wielkie telewizory, basen i czternaście sypialni dla gości. Na ścianach "skromna" kolekcja dzieł mistrzów malarstwa. Celem wizyty było oczywiście zaplanowanie instalacji audio i przygotowanie wstępnego kosztorysu. Elektronika, głośniki, okablowanie, montaż - wszystko. Właściciel posiadłości, zanim oddał się ważniejszym sprawom, zdążył powiedzieć tylko, że chce mieć w domu "coś do grania". Firma zaczęła więc od systemu stereo do salonu. Hi-endowe kolumny, wzmacniacz, odtwarzacz, gramofon, kable, stolik - wszystko "adekwatne" do otoczenia. Na kalkulatorze pojawiła się sześciocyfrowa kwota, co jednak nikogo nie powinno dziwić. Jeden z obrazów wiszących na ścianie w jadalni był zapewne warty znacznie, znacznie więcej. Kiedy klient skończył rozmawiać przez telefon, spojrzał na kosztorys, zamarł i posiniał na twarzy. "Cooo? Mam wydać tyle pieniędzy na radio?!" - krzyknął, po czym wyrzucił ekipę za drzwi. Mam wrażenie, że niejeden sprzedawca audiofilskiego sprzętu mógłby pochwalić się podobnymi opowieściami. Dlatego, tak na wszelki wypadek, warto byłoby wozić ze sobą takie cudo, jak Music System Home. Ten jednoczęściowy zestaw hi-fi w każdym otoczeniu prezentuje się rewelacyjnie, a do tego naprawdę dobrze gra. I takie "radio" to ja rozumiem.
Dane techniczne
Łączność: Wi-Fi, LAN, Bluetooth 4.1
Wejścia: 3,5 mm
Głośniki: 2 x 89 mm, 2 x 19 mm
Tuner: AM, FM, DAB+
Zdalne sterowanie: +
Wymiary (W/S/G): 22,1/41/16,5 cm
Masa: 5,25 kg
Cena: 3699 zł
Konfiguracja
Apple iPhone SE, Astell&Kern AK70, Asus Zenbook UX31A.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Boguś
Musiałbym upaść na łokcie, żeby za te pieniądze kupować coś takiego. W tej (lub niższej) cenie mamy PianoCrafty z większą nawet funkcjonalnością i (niewątpliwie) lepszym dźwiękiem... Ale to dobrze,że są takie dziwności, bo mogą być ekskluzywnym prezentem na przykład dla osób, które właśnie kupiły wymarzoną działkę rekreacyjną na Bemowie i potrzebują czegoś do kuchni...
3 Lubię -
Kuba
Porównywanie do miniwieży, nawet bardzo dobrej jak PianoCraft, świadczy o braku zrozumienia czym ma być taki sprzęt i jakie potrzeby zaspokajać. Jakość dźwięku i funkcjonalność zawsze jest mile widziana, ale dla kupujących liczy się też wielozmysłowe doznanie obcowania z pięknym przedmiotem (tak, wiem że to subiektywne). A że drogo? Przy takim Sonus Faber SF16 to jak za darmo.
0 Lubię -
Piotr
Moim zdaniem nic w tym pięknego. Z daleka wygląda jak projektor. OK, wyróżnia się z tłumu, ale nic poza tym. Cena wzięta z kosmosu, nikt by mi nie uwierzył, że tyle za to dałem. Faktycznie lepiej kupić PianoCrafta lub coś podobnego. Ale kto bogatemu zabroni...
0 Lubię
Komentarze (3)