AudioQuest DragonFly Cobalt
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Wraz ze zmieniającymi się potrzebami klientów, ewoluuje również oferta wielu producentów sprzętu audio. Coraz częściej widzimy wyraźne oznaki poszukiwania czegoś, co pozwoli dotrzeć danej marce do innej grupy odbiorców lub nawet załatać kurczący się budżet. O ile jednak nikogo nie dziwi to, że znany producent wzmacniaczy rozszerza swą ofertę o wzmacniacze słuchawkowe i streamery, albo specjalista od kolumn wprowadza na rynek głośniki bezprzewodowe i soundbary, o tyle nowości zaprezentowane w ciągu kilku ostatnich lat przez AudioQuesta mogą szokować. Słuchawki? I to nie byle jakie. Eleganckie, dopracowane, wyposażone w wysokiej klasy przetworniki z membranami z biocelulozy i obudowami z ciekłego drewna. Skąd taki pomysł u firmy znanej wyłącznie z produkcji kabli? Jeszcze większym hitem okazał się jednak miniaturowy DAC umożliwiający szybką poprawę jakości brzmienia z komputera lub smartfona, i to za śmieszne pieniądze. DragonFly, bo o nim mowa, oderwany od oferty amerykańskiej firmy tak samo, jak słuchawki, nie jest oczywiście jedynym urządzeniem tego typu na świecie. Ale dziś śmiało można powiedzieć, że wyznaczył pewien poziom odniesienia - nie w kategoriach bezwzględnych, ale raczej w kwestii mobilności i uniwersalności tego typu sprzętu oraz relacji jakości brzmienia do ceny. Eksperci z całego świata zgodnie orzekli, że DragonFly to przetwornik, który przyda się każdemu melomanowi. Nie dziwi więc, że AudioQuest poszedł za ciosem i niedługo po premierze oryginalnego modelu wypuścił jego ulepszoną wersję, a potem kolejną i kolejną. Najnowsze wcielenie "ważki" jest ciemnoniebieskie. Przed nami DragonFly Cobalt.
Muszę przyznać, że do kabli AudioQuesta mam może nie tyle sentyment, co szacunek. Amerykańska firma zbudowała sobie renomę wiele lat temu, a w jej katalogu można znaleźć zarówno fajne modele niskobudżetowe, jak i przewody dla hardcore'owców, z przewodnikami czyściutkimi jak łzy anioła, zasilanym akumulatorowo systemem DBS i wtykami przypominającymi raczej coś, co można kupić u jubilera lub w sklepie dla miłośników fizyki kwantowej. Ostatnio jednak AudioQuest coraz mocniej kojarzy się audiofilom z kablami USB i HDMI. Wydaje się, że hi-endowe interkonekty i przewody głośnikowe nie generują takiego zainteresowania, jak kiedyś. Za to niedrogi, ale porządny kabel HDMI, sieciówka zakończona "ósemką" lub popularny "optyk" to w dzisiejszych czasach poszukiwany produkt. Sam mam już kilka takich AudioQuestów, więc wcale, ale to wcale nie dziwi mnie obrany przez producenta kierunek. O ile jednak kable są z definicji skierowane do osób, które już posiadają jakiś sprzęt, DragonFly może być dla wielu melomanów pierwszym poważnym urządzeniem, pierwszym elementem toru audio lub torem samym w sobie. No... Do szczęścia potrzebne jest nam jeszcze jakieś źródło dźwięku - komputer, tablet lub smartfon - oraz, nazwijmy to, urządzenie wyjściowe - słuchawki, głośnik z wejściem analogowym, system mikro albo wzmacniacz słuchawkowy. Generalnie chodzi o to, o co chodzi w każdym DAC-u - możliwość zastąpienia układów audio w naszym laptopie lub smartfonie czymś znacznie, znacznie lepszym. W tym układzie przetwornik pracuje jak zewnętrzna karta dźwiękowa. Z tym, że nie każdemu udało się zmieścić go w tak miniaturowej obudowie.
Wygląd i funkcjonalność
Maleńkie urządzenie, wyglądające jak elegancki pendrive, zrobiło na rynku prawdziwą furorę. I nie ma się czemu dziwić. Mniejszego, bardziej poręcznego i uniwersalnego sprzętu audio chyba nie sposób sobie wyobrazić. DragonFly nie został zaprojektowany jako alternatywa dla źródeł stacjonarnych (choć niektórzy mogą go w ten sposób używać - na przykład z laptopem i wzmacniaczem lub amplitunerem podłączonym do kolumn), ale jeśli marzymy o przetworniku tudzież wzmacniaczu słuchawkowym, który można zabrać ze sobą wszędzie, wygodniejszą opcją mógłby być już tylko smartfon z wysokiej klasy układami scalonymi i audiofilskim oprogramowaniem na pokładzie. Ponieważ jednak niewielu producentów urządzeń mobilnych przykłada wagę do jakości serwowanego przez nie dźwięku, trzeba sobie radzić inaczej. DragonFly to urządzenie o wielu, wielu zastosowaniach. Jeżeli lubimy słuchać muzyki poza domem i mamy całkiem fajne słuchawki, ale najsłabszym ogniwem jest w tym układzie gniazdo w smartfonie, wystarczy za pomocą odpowiedniej przejściówki podłączyć do niego maleńkiego AudioQuesta i cieszyć się dźwiękiem znacznie wyższej jakości. DAC w formie pendrive'a jest też idealną opcją dla osób, które często pracują przy komputerze, ale nawet nie jednym, a kilkoma - w pracy, w domu lub w podróży. Audiofilski przetwornik stojący na biurku, tuż obok monitora i stojaka z hi-endowymi słuchawkami to, nie powiem, fajna sprawa. Coraz częściej jednak musimy raz po raz się przenosić i "zmieniać ekran". Wychodzimy z biura i pracujemy na laptopie. Później odkładamy laptop, idziemy zrobić sobie herbatę, i bierzemy tablet, aby w spokoju, ze słuchawkami na głowie obejrzeć ulubiony serial. Może to jedna z najpoważniejszych chorób cywilizacyjnych naszych czasów, ale kiepski dźwięk na pewno w niczym nie pomoże. A ten, który oferują wbudowane karty dźwiękowe, miniaturowe głośniczki lub słuchawki bezprzewodowe jest często nie tyle kiepski, co tragiczny. DragonFly Cobalt rozwiązuje ten problem w sposób natychmiastowy i nie wymagający praktycznie żadnych wyrzeczeń. Wsadzamy go do gniazda USB, w gniazdo 3,5 mm wtykamy słuchawki i gotowe.
TEST: AudioQuest DragonFly Red
Wtajemniczonych z pewnością najbardziej interesuje to, czym najnowsza wersja "ważki" różni się od poprzednich, a w szczególności - bardzo dobrze przyjętego DragonFly'a Red. Urządzenie już na pierwszy rzut oka wydaje się trochę większe. Obudowa spęczniała do tego stopnia, że w okolicach gniazda wyjściowego ma kształt zbliżony do elipsy. Oczywiście, z punktu widzenia przeciętnego użytkownika, nie zmienia to zupełnie niczego. DragonFly Cobalt wciąż wygląda jak pendrive. Ot, troszkę większy i minimalnie cięższy, ale też bardziej luksusowy. Nie wiem czy najzwyczajniej w świecie spodobał mi się jego kolor, czy delikatnie poprawiła się również ogólna jakość wykonania, ale efekt jest taki, że mamy wrażenie obcowania z czymś odrobinę nietypowym. Zwiększenie wymiarów obudowy jest oczywiście podyktowane względami konstrukcyjnymi, a w szczególności - rodzajem zastosowanych wewnątrz kości. Wystarczy wspomnieć o przetworniku. AudioQuest zupełnie się już nie szczypał i sięgnął po 32-bitowy układ ESS ES9038Q2M z architekturą HyperStream. To jeden z lepszych chipów, jakie można spotkać w nowoczesnych DAC-ach i odtwarzaczach przenośnych, nie mówiąc już o czymś tak miniaturowym, jak DragonFly. W nowym modelu zastosowano też mikroprocesor PIC32MX274 zwiększający prędkość obróbki danych o 33% i poprawione zasilanie, które zdaniem producenta zwiększa odporność urządzenia na zakłócenia pochodzące chociażby z sieci Wi-Fi czy połączeń Blueooth. Amerykanie musieli także dojść do wniosku, że wielu nabywców Cobalta będzie chciało podłączyć go do smartfona lub tabletu, ale nie będą mieli odpowiedniej przejściówki. W zestawie, oprócz maleńkiego, skórzanego etui, które widzieliśmy już w starszej wersji, znalazł się także króciutki kabel DragonTail z końcówką USB typu C. Fajnie. Szkoda tylko, że od razu nie dołożono do kompletu takiego samego przewodu z wtyczką Lightning. Posiadacze iPhone'ów i iPadów będą musieli zaopatrzyć się w stosowną przejściówkę we własnym zakresie.
Podobnie, jak starsze modele, Cobalt miał być urządzeniem typu plug and play. Użytkownik ma jedynie wetknąć go do gniazda USB i korzystać z komputera lub smartfona tak, jakby nic się nie stało. Odpada nam więc przede wszystkim instalacja sterowników.Wydawałoby się, że producent będzie chciał w pierwszej kolejności pochwalić się parametrami i osiągami najnowszego przetwornika, a jego opis będzie pełen opowieści o najgęstszych plikach i najbardziej audiofilskich formatach, jakie DragonFly Cobalt może odtworzyć. W rzeczywistości jednak firma wciąż skupia się na funkcjonalności tego urządzenia, wyraźnie stawiając na serwisy streamingowe. Podobnie, jak starsze modele, Cobalt miał być urządzeniem typu plug and play. Użytkownik ma jedynie wetknąć go do gniazda USB i korzystać z komputera lub smartfona tak, jakby nic się nie stało. Odpada nam więc przede wszystkim instalacja sterowników. Minus jest taki, że spora część potencjału drzemiącego w nowoczesnych kościach nie zostanie wykorzystana. Konstruktorzy zdecydowali się na ograniczenie obsługiwanej rozdzielczości do 24 bitów i 96 kHz. Należy jednak zauważyć, że wciąż nie jest to jakieś plikowe średniowiecze. W porządku, wiele dostępnych na rynku przetworników idzie w tej materii znacznie dalej, jednak DragonFly Cobalt jest również bezproblemowy i prosty jak młotek, a wciąż pozwala słuchać plików przewyższających jakość płyty kompaktowej. O aktualnej częstotliwości próbkowania informuje nas kolor podświetlenia symbolu ważki na obudowie - zielony (44,1 kHz), niebieski (48 kHz), żółty (88,2 kHz), jasnoniebieski (96 kHz) lub purpurowy (MQA). Co ciekawe, opisywany DAC przeszedł również testy Roona i jest teraz wymieniany na liście produktów, dzięki którym możemy przekształcić dowolny telefon, tablet lub laptop w tak zwany punkt końcowy tej aplikacji. Osobiście uważam, że o wiele ważniejsze są tutaj wszelkiego rodzaju odtwarzacze i streamery. DragonFly Cobalt to tylko przetwornik z wyjściem słuchawkowym, więc czy słuchamy muzyki z serwisu streamingowego, czy za pośrednictwem Roona, sporą część roboty bierze na siebie komputer lub smartfon. Ale może właśnie na tym polega mądrość AudioQuesta, który - podobnie, jak Hegel i kilka innych firm specjalizujących się w produkcji sprzętu stacjonarnego - uznał, że aplikacjami i urządzeniami "sterującymi" powinien zajmować się ktoś inny. Nie można jednak wykluczyć (a właściwie można być tego pewnym), że w przyszłości pojawią się też nowe standardy, formaty i usługi streamingowe lub nowe funkcje w istniejących serwisach. Dlatego oprogramowanie Cobalta można zaktualizować. I fajnie.
Wszystkie wspomniane zmiany, z których moim zdaniem zdecydowanie najważniejsze są zastosowane wewnątrz kości, spowodowały oczywiście wzrost ceny naszego kieszonkowego DAC-a. Nie wiem tylko którą skalę przyjąć, ponieważ od pewnego czasu obowiązują tutaj dwa równoległe światy - ten, w którym obowiązują ceny katalogowe oraz ten, w którym należałoby podać ceny promocyjne. Zdecyduję się na drugi wariant, bo wspomniana promocja trwa już bardzo długo, a przecież nikt normalny nie przyjdzie do sklepu i nie powie "dzień dobry, chciałbym zapłacić więcej, bo tak nakazuje mi sumienie". Żeby było ciekawiej, wcześniejsze wersje DragonFly'a nie wychodzą ze sprzedaży. Jeżeli więc potrzebujemy takiego urządzenia, możemy zdecydować który "poziom zaawansowania" nam odpowiada. Najtańszy DragonFly Black kosztuje 233 zł, za wersję Red zapłacimy 459 zł, a za Cobalta - 999 zł. Sporo. Trzeba jednak pamiętać o tym, co dostajemy w środku. Stacjonarny przetwornik lub odtwarzacz przenośny wyposażony w kości z tak wysokiej półki na pewno kosztowałby więcej. Pozostaje jednak najważniejsze pytanie - czy lepsze podzespoły przełożą się na wyższą jakość brzmienia?
Brzmienie
Opisywanym przetwornikiem, w różnych wersjach, bardzo intensywnie interesują się audiofile, dla których słuchawki są najlepszą, a czasami nawet jedyną sensowną alternatywą dla pełnowymiarowego systemu stereo. Nie każdy może przecież ustawić w salonie kolumny napędzane potężnym wzmacniaczem, nie wspominając już o tym, że takiego zestawu nie da się zabrać ze sobą wszędzie, gdzie tylko nas poniesie. Aktualna pozostaje także teoria mówiąca, że nauszniki mogą zagwarantować nam jakość brzmienia porównywalną z kilkukrotnie droższymi kolumnami. Co najmniej. Akustyki się przecież nie oszuka, a kiedy zakładamy na głowę taki hełmofon, wszystkie niekorzystne zjawiska mogą sprowadzać się co najwyżej do odbić fal dźwiękowych od naszych uszu lub różnic między poduszkami skórzanymi a welurowymi (o czym niektórzy producenci słuchawek lubią się rozpisywać). Nie bez znaczenia jest także to, że wysokiej klasy kolumny trzeba czymś napędzić. Słuchawki też, ale tutaj miłośnicy nauszników znów dostają niemały bonus finansowy, przez co wspomniana wyżej dysproporcja tylko się powiększa. Kiedyś powiedzielibyśmy, że jedynym wspólnym elementem jest źródło i tu już rzeczywistości nie da się oszukać. Aby marzenia o hi-endowym dźwięku się spełniły, pierwszym elementem toru musiał być porządny odtwarzacz płyt kompaktowych. Dzisiaj tę rolę może przejąć komputer, a nawet smartfon. Trudno się dziwić, że przetworniki AudioQuesta cieszą się takim wzięciem. Wielu audiofilów szuka jednak czegoś znacznie lepszego, bo nauszniki z wysokiej półki mają swoje wymagania - zarówno prądowe, jak i jakościowe. Dlatego kolejny upgrade DragonFly'a to moim zdaniem strzał w dziesiątkę.
PORADNIK: Kupujemy słuchawki - co, jak, gdzie
DragonFly Black to fajny przetwornik, który pozwala szybko i bezboleśnie poprawić jakość brzmienia w stosunku do standardowego gniazda w laptopie czy smartfonie. DragonFly Red wprowadził już zupełnie nową jakość. Rozwala tańszą wersję pod względem dynamiki, potrafi wysterować nawet wymagające słuchawki i oferuje mocne, przejrzyste brzmienie, które automatycznie odbieramy jako wyraźniejsze, szybsze, czystsze i lepiej zdefiniowane. Niektórzy spodziewali się, że DragonFly Cobalt pójdzie w tym kierunku jeszcze dalej. Jeśli mam być szczery, chyba nie do końca byłbym z takiej sytuacji zadowolony. Czerwonej "ważce" nie można było bowiem zbyt wiele zarzucić, a już na pewno nie w sferze dynamiki, rozdzielczości i szeroko rozumianej efektowności brzmienia. DragonFly Red to urządzenie o nieproporcjonalnej do swoich rozmiarów i ceny sile przebicia. Jeśli w jego brzmieniu można było coś poprawić, należałoby raczej skupić się na tej "drugiej stronie" - barwie, spójności, muzykalności i kulturze grania. Sprawić, by ten narwany skurczybyk nie stracił żadnej ze swoich zalet, ale nabrał trochę ogłady, nauczył się dobrych manier. Po kilku minutach odsłuchu Cobalta stało się jasne, że właśnie tą drogą poszli jego konstruktorzy. Nowy model ma taką samą energię i dynamikę, jak DragonFly Red. W tej dziedzinie chyba niewiele więcej da się ugrać. Przejrzystość delikatnie się poprawiła, choć jeżeli komuś zależy na wyciąganiu z muzyki najdrobniejszych szczegółów, "czerwony" Audioquest też nie będzie złym wyborem. Jeżeli jednak szukamy czegoś więcej, jeśli skupimy się także na innych aspektach przekazu, Cobalt szybko udowodni nam, że jego brzmienie jest po prostu o wiele bardziej wielowarstwowe i wyrafinowane.
Żebyśmy nie zrozumieli się źle... W kategoriach obiektywnych, DragonFly Cobalt jest urządzeniem o charakterze skręcającym delikatnie w stronę szybkości, klarowności i precyzji, którą podkreśla znakomita mikrodynamika i ciekawa, przyjemnie napowietrzona przestrzeń. AudioQuest nie zszedł z obranej ścieżki, nie zmienił koncepcji, nie przeorganizował priorytetów. Amerykanie popracowali jednak nad elementami, które DragonFly Red, no... Może nie tyle omijał, co nie poświęcał im zbyt wiele uwagi. Mimo wszystkich swoich zalet - a wciąż uważam, że ma ich od groma (szczególnie mając na uwadze aktualną, promocyjną cenę) - był jednak mocno zafiksowany właśnie na tych składnikach przekazu, które przekładają się na "efekt wow". Cel został osiągnięty. Ale takie brzmienie nie zawsze sprawdza się na dłuższą metę i nie wszystkim słuchawkom wystarcza do szczęścia. DragonFly Red to taki niepozorny brutal, który nie wygląda jakby spędzał każdy wieczór na siłowni, ale niejednego przeciwnika powali na matę jednym ciosem, ciesząc się przy tym jak małpa i wydając z siebie podobne odgłosy. Nie da się ukryć, że jest trochę nieokrzesany, ale robi to, do czego został stworzony. Nie da się odmówić mu skuteczności. DragonFly Cobalt potrafi to samo, ale ma zupełnie inny styl. Walczy jak profesor, a rusza się jak tancerz. Potrafi wyprowadzić mocnego kopniaka z półobrotu, ale wygląda przy tym, jakby myślał o powieściach Olgi Tokarczuk.
O ile podczas odsłuchu "czerwonego" DragonFly'a jakoś ciągnęło mnie do ostrzejszej muzyki, tak tym razem nie miałem żadnych oporów, by mieszać repertuar testowy w całkowicie losowy sposób. Możdżer? Okej. System of a Down? Pewnie! Bonobo? Bez problemu. A może nowa Lana Del Rey? Spróbujmy, podobno dobra. DragonFly Cobalt w każdej muzyce potrafi znaleźć coś ciekawego.Na co to wszystko się przekłada? Po pierwsze - zdecydowanie lepszą spójność, homogeniczność i pewien przyjemny spokój towarzyszący słuchaniu muzyki. Nawet jeśli nagranie daje przetwornikowi wiele pretekstów do pokazania swojej dynamiki i przejrzystości, wciąż mamy wrażenie, że urządzenie nie robi niczego na siłę, a w dźwięku nie brakuje "spoiwa" łączącego wszystkie elementy prezentacji. Po drugie - większą uniwersalność materiałową. O ile podczas odsłuchu "czerwonego" DragonFly'a jakoś ciągnęło mnie do ostrzejszej muzyki, tak tym razem nie miałem żadnych oporów, by mieszać repertuar testowy w całkowicie losowy sposób. Możdżer? Okej. System of a Down? Pewnie! Bonobo? Bez problemu. A może nowa Lana Del Rey? Spróbujmy, podobno dobra. DragonFly Cobalt w każdej muzyce potrafi znaleźć coś ciekawego. Ale, co dla mnie dobitnie świadczy o wyższości tej wersji nad poprzednimi, jego brzmienie ani trochę nie męczy. Co tu dużo mówić - jest po prostu bardzo, bardzo dobrze. W kwestii współpracy niebieskiego AudioQuesta z różnymi słuchawkami, mógłbym właściwie powtórzyć to, co napisałem o jego czerwonym braciszku. Cobalt napędzi wszystko, może za wyjątkiem niektórych hi-endowych modeli planarnych (choć i tych nie należy się bać z definicji, bo niektóre, szczególnie te nowsze, są łatwiejsze do wysterowania niż niektóre modele dynamiczne). Powinien również sprawdzić się w systemach stacjonarnych i biurkowych. Nie jest to może rozwiązanie idealne, ale jeśli dysponujemy odpowiednim interkonektem, a nawet smartfon lub tablet możemy zamienić w punkt końcowy Roona lub odpalić muzykę z aplikacji ulubionego serwisu streamingowego, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wykorzystać potencjał tego miniaturowego DAC-a i "pociągnąć" sygnał do wzmacniacza.
Minusy? Hmm... Mając na uwadze stosunek jakości brzmienia do ceny, ciężko mi na cokolwiek narzekać. Dla świętego spokoju nadmienię więc, że DragonFly Cobalt nie jest oczywiście najlepszym przetwornikiem na świecie. Ponieważ każde testowane urządzenie oceniamy przez pryzmat ceny, powyższe obserwacje dotyczą kategorii "DAC-ów do 1000 zł". W tym przedziale cenowym, AudioQuest wymiata. Spokojnie można postawić go obok odtwarzacza Astell&Kern AK70. Z Chordem Hugo 2 miałby jednak niewielkie szanse. Wspominam o tym trochę z dziennikarskiego obowiązku, a trochę w formie "disclaimera". Niektórzy melomani, czytając pozytywną recenzję, są bowiem w stanie wbić sobie do głowy, że oto znaleźli najlepszy sprzęt na świecie. Należy więc postawić sprawę jasno. Za 999 zł, DragonFly Cobalt jest super, ale przetworniki z wyższej półki mogą spać spokojnie. Sęk w tym, że nie wszystkie mogą pochwalić się tak kompaktowymi rozmiarami, łatwością użytkowania, uniwersalnością i mobilnością. A jeśli słuchamy muzyki w różnych miejscach, często przesiadając się z komputera na laptop, a z laptopa na smartfon, może być to argument decydujący. Cyk i przełączamy. Bez kabli zasilających, pudełek i całego tego zamieszania. Najprościej, jak się da. I zawsze dostajemy ten sam, naprawdę dobry dźwięk.
Budowa i parametry
AudioQuest DragonFly Cobalt to urządzenie, które - podobnie, jak jego wcześniejsze wersje - w niewielkiej obudowie łączy moduł przetwornika cyfrowo-analogowego USB, wzmacniacza słuchawkowego i przedwzmacniacza. Miniaturowy DAC pozwala poprawić dźwięk nie tylko z komputera lub laptopa, lecz także z urządzeń przenośnych - smartfonów i tabletów z systemem Android lub iOS. Najnowszy model wykorzystuje 32-bitowy układ ESS ES9038Q2M z architekturą HyperStream. To wysokiej jakości chip, który można spotkać w niektórych stacjonarnych przetwornikach i odtwarzaczach przenośnych. Sięgnęli po niego między innymi konstruktorzy Pro-Jecta, w modelu Pre Box S2 Digital. DragonFly Cobalt wykorzystuje również mikroprocesor PIC32MX274 zwiększający prędkość obróbki danych o 33% oraz poprawione zasilanie, które zdaniem producenta zwiększa odporność urządzenia na zakłócenia pochodzące chociażby z sieci Wi-Fi czy połączeń Blueooth. Rolę wzmacniacza słuchawkowego pełni kość ESS Sabre 9601. Układ ten został wprowadzony na rynek ponad pięć lat temu, jednak wciąż charakteryzuje się bardzo dobrymi parametrami, w tym dość wyczynowym stosunkiem sygnału do szumu (122 dB). Kieszonkowy przetwornik AudioQuesta może też pochwalić się napięciem wyjściowym na poziomie 2,1 V, dzięki czemu obsłuży szeroką gamę słuchawek. Mimo, że w opisach testowanego modelu producent chwali się możliwością odtwarzania gęstych plików, między innymi FLAC-ów w jakości 24 bit/192 kHz z serwisu Qobuz, zdecydował się na ograniczenie obsługiwanej przez Cobalta rozdzielczości do 24 bitów i 96 kHz. Dzięki temu, użytkownik nie musi instalować sterowników ani podejmować żadnych innych działań. No, może za wyjątkiem zatwierdzenia najwyższej możliwej jakości w systemowych ustawieniach dźwięku. Trudno jednak nie zauważyć, że firma sprytnie omija temat jeszcze gęstszych plików i czegoś takiego, jak chociażby DSD. Szkoda, że nie ma tu jakiegoś przełącznika, dzięki któremu moglibyśmy odblokować potencjał przetwornika i odtwarzać nawet PCM-y w jakości 32 bit/192 kHz oraz DSD256. Nie zmienia to faktu, że, jak na tak miniaturowy sprzęt, i tak nie ma na co narzekać.
Werdykt
DragonFly Cobalt zachowuje wszystkie zalety swojego "czerwonego" braciszka, uzupełniając je znacznie lepszą spójnością, gładkością, muzykalnością i trudnym do opisania spokojem. Wciąż jest to urządzenie skręcające w stronę dynamiki i przejrzystości, jednak sytuacja nie jest już tak oczywista i jednowymiarowa, jak w modelu DragonFly Red. Cobalt miał w wielu aspektach prezentacji iść znacznie dalej. Musiał pójść dalej. I z pewnością tak właśnie się stało. Pytanie tylko, czy klienci, a przede wszystkim miłośnicy wysokiej klasy słuchawek, zrozumieją koncepcję przetwornika w formie "penrdive'a", który zamiast pamięci flash ma w środku audiofilskie kości gwarantujące dźwięk, który spokojnie można porównać z niewielkimi przetwornikami stacjonarnymi i dobrymi lub bardzo dobrymi odtwarzaczami przenośnymi. Moim zdaniem nie będzie z tym najmniejszego problemu. Poprzednie wersje "ważki" pokazały, że pomysł jest dobry i otworzyły przed AudioQuestem wiele nowych drzwi. DragonFly Cobalt jest całkowicie logicznym rozwinięciem tej idei. Tak, jest zauważalnie droższy od poprzedniej wersji. Ale jest też znacznie lepszy.
Dane techniczne
Przetwornik: 32-bitowy ESS ES9038Q2M
Maksymalna jakość sygnału: 24 bit/96 kHz
Wejścia cyfrowe: USB
Wyjścia analogowe: 3,5 mm
Napięcie wyjściowe: 2,1 V
Regulacja głośności: 64-bitowa
Wymiary (W/S/G): 1,2/1,9/5,7 cm
Cena: 999 zł
Konfiguracja
Asus Zenbook UX31A, Beyerdynamic DT 770 PRO (32 Ω), Beyerdynamic DT 990 PRO (250 Ω), Bowers & Wilkins P5, Meze 99 Neo, Sennheiser HD 600, Melodika Purple Rain, Unison Research Triode 25, Marantz HD-DAC1, Audiovector QR5, Enerr Tablette 6S, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
ROMEQ65
Dziś jest lepiej. Sony Vaio podłączony, gra bez zgrzytów, brzmienie jak pisałem wyżej. Muszę sprawdzić na innym smartfonie, czy tam nie będzie zgrzytów.
0 Lubię -
dariusz
Przepraszam, nie chcę być źle zrozumianym, bardzo trudno opisać dobrze grający przetwornik. Mam Dragona czerwonego od dawna, sprzęt po prostu świetny, na pewno kupię Cobalta, ale poproszę mniej poezji audiofilskiej, odsyłam do recenzji Pana Jakuba Łopatko. Pozdrawiam, życzę samych dobrych recenzji.
0 Lubię
Komentarze (2)