Premiera Hegla H120
- Kategoria: Reportaże
- Tomasz Karasiński
Pod koniec sierpnia w siedzibie firmy Hegel Music Systems odbyła się prezentacja wzmacniacza zintegrowanego H120. Norwegowie, którzy ostatnio koncentrowali się na urządzeniach z górnej półki - w tym na obsypanych nagrodami modelach H390 i H590 - błyskawicznie wprowadzili na rynek kolejną integrę, która ma wypełnić lukę między podstawowym modelem H90 a potężniejszym H190. Ale na tym nie koniec historii. H120 może być dla Hegla bardzo ważnym wzmacniaczem, dlatego do Oslo już od pewnego czasu zaglądali dystrybutorzy i dealerzy z całego świata, a na imprezę zorganizowaną w dniu oficjalnej premiery tego urządzenia zaproszono dziennikarzy z Norwegii, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Polski. Kameralnie? Fakt, jednak na pewno nie będzie to dziwiło nikogo, kto zna tę firmę i jej produkty, a także typowy dla Skandynawów sposób myślenia - przyjacielski i wyjątkowo pragmatyczny. Norwegowie nie lubią organizować wielkich, hucznych eventów z przemalowanymi w firmowe barwy autobusami, czerwonym dywanem, orkiestrą, setkami gości z całego świata i konferencją prasową w stylu gigantów z branży komputerowej. Mimo rosnącej popularności i sukcesów, których z pewnością zazdrości im niejeden producent sprzętu audio, pozostają skromni i normalni. Tym razem zaprosili w sumie sześć osób, dzięki czemu pokaz odbywał się w spokojnej, niemal domowej atmosferze. Z każdym z zaproszonym gości mogli porozmawiać i każdy mógł niemalże przeprowadzić krótki test ich najnowszego wzmacniacza, co normalnie na tego typu zlotach jest niemożliwe. Nie dość, że człowiek usiądzie lub stanie na końcu sali, to jeszcze wszystko jest przygotowane o wiele wcześniej i z odsłuchu można wywnioskować tyle, co z przejażdżki sportowym samochodem po parkingu, na tylnym siedzeniu. Ale nie tutaj. Tym razem czułem się jakbym wszedł do domu z grupą kolegów i zobaczył na stoliku najnowszego Hegla. O pomysłach stojących za modelem H120 opowiedział nam założyciel firmy, Bent Holter, natomiast funkcjonalność i budowę wewnętrzną nowego wzmacniacza przybliżył nam dyrektor handlowy, Anders Ertzeid. Później... Odbył się jeden z najciekawszych odsłuchów, w jakich kiedykolwiek brałem udział.
Wizyta w Oslo była dla mnie szczególnie ciekawa ponieważ siedzibę norweskiej firmy miałem okazję zwiedzać cztery lata temu, a od tego czasu Hegel zdążył przeprowadzić się do nowego, większego lokum z profesjonalnie urządzoną salą odsłuchową i kilkoma innymi atrakcjami, których w starym biurze zwyczajnie nie byłoby gdzie wcisnąć. Odsłuch "sto dwudziestki" był więc tylko jednym z powodów mojej wizyty w Norwegii. Co więcej, otrzymałem również zaproszenie na polską premierę tego urządzenia zaplanowaną na najbliższy poniedziałek. Czwartek w Oslo, poniedziałek w Warszawie. A żeby było jeszcze ciekawiej, prezentację w salonie Top Hi-Fi & Video Design przy ulicy Andersa miał poprowadzić... Anders Ertzeid. Widać, że Polska jest dla Hegla wyjątkowo ważna, i nie ma się czemu dziwić. Skandynawskie wzornictwo, naturalne brzmienie, wysoka jakość wykonania i bogate możliwości połączeniowe to zestaw cech, za który sprzęt tej marki pokochało wielu polskich audiofilów. Hegel ma u nas spore grono wiernych fanów, a każdy nowy model w jego katalogu jest traktowany jako kandydat na rynkowy hit. Ze względu na wysoką cenę, cięższe zadanie miał tylko flagowy H590. Ale H90, H190, a nawet H390 to wzmacniacze, które w swoich przedziałach cenowych wyznaczają pewien punkt odniesienia. Nie twierdzę, że każdy z nich jest najlepszy. Nie o to chodzi. Sęk w tym, że jeśli szukamy wzmacniacza w danym budżecie i stworzymy listę rzeczy, jakie takie urządzenie powinno mieć, okaże się, że przy Heglu odhaczyliśmy większość z nich. Jeśli nie wszystkie. Nie będzie lamp, bo Norwegowie nigdy nie interesowali się tą technologią, ale układy tranzystorowe mają dopracowane do perfekcji (Bent Holter jest specjalistą od półprzewodników i potrafi godzinami opowiadać co dzieje się w tranzystorach i układach scalonych, dosłownie do poziomu atomowego), a większość ich wzmacniaczy to tak naprawdę systemy typu all-in-one, z wysokiej klasy przetwornikiem i streamerem na pokładzie. Wystarczy dodać do tego szereg firmowych technologii, uniwersalne brzmienie i uczciwą cenę, a wychodzi nam niezwykle kusząca propozycja - kompletny pakiet, którego nie można nie wziąć pod uwagę. Można Hegla nie kochać, można nie rozumieć jego filozofii albo zwyczajnie mieć inny gust i inne potrzeby, ale chyba nie sposób go nie szanować i nie doceniać. Szczególnie, jeśli ma się świadomość, jak ten sprzęt powstaje.
No właśnie... Do "sto dwudziestki" jeszcze dojdziemy, ale jednym z ważniejszych powodów mojej wizyty w Oslo była chęć poznania nowych członków ekipy Hegla i zwiedzenia jego nowej siedziby. W ciągu ostatnich czterech czy pięciu lat firma wykonała ogromny skok do przodu, jednak Bent Holter zawsze wychodził z założenia, że w tak wyspecjalizowanej branży powinni pracować wyłącznie specjaliści. Nie tylko inżynierowie, ale także ludzie zajmujący się marketingiem, sprzedażą czy kontaktem z klientami. Dlatego Hegel to... Zaledwie siedem osób zatrudnionych na pełny etat. Do tego dochodzą oczywiście zewnętrzne firmy dostarczające komponenty elektroniczne, produkujące obudowy lub opakowania, fabryka montująca urządzenia z dostarczonych przez Hegla części, a także pracujący na zlecenie programiści, fotografowie czy graficy. Nie zmienia to jednak faktu, że codziennie do pracy w głównym biurze przychodzi obecnie siedmiu facetów, którzy wszystko to ogarniają. Niesamowite, ale prawdziwe. Przeprowadzka nie była wymuszona brakiem miejsca na kolejne biurka, lutownice i komputery. Stała się jednak konieczna, kiedy skromny, drewniany budynek na przedmieściach Oslo został przebadany i uznany za niezdatny do dalszego użytkowania. Wszystkie mieszczące się w nim firmy otrzymały więc kulturalną, ale stanowczą prośbę, by poszukały sobie nowej siedziby. Jak powiedział mi Anders Ertzeid, gdyby taka decyzja nie przyszła z zewnątrz, załoga Hegla pewnie nadal zajmowałaby te same pomieszczenia. Bent Holter dawno przyjął bowiem bardzo proste założenie, z którym jego współpracownicy się zgadzają - kluczem do sukcesu jest wprowadzanie oszczędności wszędzie tam, gdzie nie ma to bezpośredniego przełożenia na jakość wykonania i brzmienia, oraz wydawanie pieniędzy tam, gdzie taka zależność istnieje. Innymi słowy, piękne biuro z przeszklonymi pokojami i dizajnerskimi żyrandolami to tylko niepotrzebne obciążenie, którego koszt musiałby zostać rozłożony i dodany do ceny każdego jednego wzmacniacza. A to jest bez sensu, bo klienci nic z tego nie mają. Co innego sprzęt pomiarowy, porządne komponenty czy wyposażenie sali odsłuchowej. Na to pieniądze zawsze są.
Kiedy zapadła decyzja o przeprowadzce, było więc oczywiste, że nikt nie będzie rozglądał się za nowoczesnym biurem w centrum Oslo. Bo i po co? Szczęśliwie, nowe lokum udało się znaleźć w mieszczącym się nieopodal, dosłownie po drugiej stronie ulicy budynku Norweskiego Instytutu Technologii Drewna (Treteknisk). Jest to prywatne centrum badawczo-rozwojowe zajmujące się testami laboratoryjnymi, kontrolą jakości, dokumentacją i rozpowszechnianiem wiedzy technicznej w norweskim przemyśle drzewnym. Instytut jest finansowany przez stowarzyszenie, do którego należy 128 firm zajmujących się obróbką drewna, produktami ze sklejki, więźbami dachowymi, szkieletami drewnianymi i wszystkim, co ma związek z drewnem, a w szczególności jego wykorzystaniem w różnych gałęziach przemysłu. W nowym lokum można było zorganizować wszystko od nowa, ale ponad połowę dostępnej powierzchni wciąż zajmują stoły pełne transformatorów, tranzystorów, kondensatorów, przewodów, płytek drukowanych i najróżniejszych przyrządów pomiarowych. Na samym końcu tego elektronicznego warsztatu, przy biurku z czterema dużymi monitorami siedzi Bent Holter, pochłonięty projektowaniem obwodów i sprawdzaniem czy ścieżki na płytkach drukowanych biegną tak, jak powinny. Założyciel Hegla jest bowiem jednym z inżynierów, którzy uważają, że odpowiednie prowadzenie ścieżek i ułożenie poszczególnych elementów względem siebie są tak samo ważne, jak jakość zastosowanych kondensatorów czy wielkość transformatora. Wyjmując z pudełka wzmacniacz lub przetwornik, można nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, ile czasu poświęcono na dokładne przeanalizowanie wszystkich aspektów jego budowy. Hegel szczyci się tym, że nie korzysta z gotowych elementów lub nawet całych modułów pochodzących od zewnętrznych poddostawców. Toroidy - tak. Tranzystory - tak. Ale na pewno nie kompletne zasilacze lub płytki z układem przetwornika cyfrowo-analogowego. To wszystko jest od początku do końca projektowane w Oslo. Norwegowie są tak zakręceni, że nie używają nawet gotowych systemów operacyjnych ani popularnych języków programowania. Zamiast tego, wszystko piszą w asemblerze - kodzie maszynowym zrozumiałym dla procesorów. Dzięki temu nic nie trzeba kompilować ani przerabiać, a to z kolei sprawia, że klocki Hegla działają bardzo szybko, nie zawieszają się i mogą wykonywać zadania w najprostszy możliwy sposób. Jeżeli inżynierom Hegla potrzebny jest transformator, zamawiają kilkanaście toroidów o identycznych parametrach, a następnie poddają każdy z nich dokładnym, czasochłonnym testom. Podobno potrafią spędzić długie godziny na próbach odsłuchowych, aby zdecydować jaki transformator lub kondensator powinien znaleźć się w ich nowym wzmacniaczu. Odrzucone części są utylizowane lub wykorzystywane w inny sposób. Nie widzieliście nigdy potężnego trafa służącego jako stoper do drzwi? Tutaj takie sytuacje są na porządku dziennym. Być może wygląda to jak jeden wielki bałagan, ale pamiętajmy, że jest to w gruncie rzeczy laboratorium i żadne z widocznych na zdjęciach urządzeń nie trafiło i nie trafi w ręce klientów. To wszystko jeden wielki poligon doświadczalny. Poszczególne części wędrują z jednego klocka do drugiego, a prototypowe modele są sprawdzane w sali odsłuchowej aż do osiągnięcia zakładanego rezultatu. Kiedy ten dzień nastąpi, egzemplarz ten jest oznaczany odpowiednimi naklejkami i traktowany jako wzorzec. Na tej podstawie przygotowywany jest spis części do wykonania i zamówienia, po czym wszystko to trafia do fabryki zajmującej się montażem "na czysto".
Biuro mieszczące się w budynku Treteknisk dało Norwegom znacznie większe możliwości i wpłynęło na poprawę warunków ich pracy. Całość podzielona jest na dwie części znajdujące się po przeciwnych stronach korytarza. Za pierwszymi drzwiami zobaczymy stoły zasypane elektroniką, stanowiska lutownicze, skromną kuchnię oraz oddzielny pokój pełniący funkcję głównego biura. Druga część składa się z małej wystawy najstarszych i najbardziej oryginalnych urządzenia Hegla (z których nie wszystkie doczekały się rynkowej premiery), firmowego muzeum (w którym znajdziemy nawet takie cuda, jak pierwsze przetworniki czy końcówki mocy z logiem Hegla), magazynu (w którym przechowywane są przede wszystkim materiały reklamowe czy bannery, zabierane lub wysyłane na różnego rodzaju imprezy i wystawy) oraz przyjemnej, urządzonej w prawdziwie skandynawskim stylu sali odsłuchowej. Średniej wielkości pomieszczenie nie zostało wytłumione niczym komora bezechowa. Starano się raczej stworzyć tu takie warunki, w jakich sprzęt będzie normalnie pracował. Drewniana podłoga, duże okna z grubymi zasłonami, dywan, wysokie rośliny doniczkowe, stolik na sprzęt, trochę normalnych mebli, regał z książkami, wzmacniacze, przetworniki i duża, metalowa szafa z zamontowanymi w środku końcówkami mocy z serii C5 (do prezentacji kompletnych instalacji kina domowego i multiroom). Rolę ustrojów akustycznych pełnią cztery drewniane ramki obite ciemnym materiałem i wypełnione prawdopodobnie gąbką lub wełną mineralną. Prosto i tanio, ale skutecznie. Wzrok przyciągają natomiast białe kolumny KEF Blade i kolorowe taśmy Nordosta. Norwegowie od dawna współpracują z tymi markami, co zrodziło się w dość naturalny sposób - podczas odsłuchów. Uważają też, że kolumny i kable mówiące prawdę o jakości podłączonej elektroniki pozwalają im szybciej ocenić brzmienie prototypowych urządzeń i zwyczajnie ułatwiają im pracę. W tylnej części sali odsłuchowej wygospodarowano jeszcze odrobinę miejsca na drugi system, w którym pracują zwykle KEF-y LS50 i wzmacniacz zintegrowany H90. Anders Ertzeid uważa, że jest to alternatywa dla luksusowych, jednoczęściowych głośników i kolumn aktywnych. Jego zdaniem, są to rozwiązania modne i funkcjonalne, ale mocno kompromisowe pod względem jakości brzmienia. Ten drugi zestaw ma więc udowadniać gościom jak dobrze mogą zabrzmieć dwie kolumny z dobrym wzmacniaczem, nawet jeśli staną niemal przy samej ścianie, bez wspomagania w postaci ustrojów akustycznych. Ważnym elementem wyposażenia sali odsłuchowej jest też pluszowa świnka, którą należy postawić w drzwiach przechodząc z jednej części biura do drugiej. Drzwi są bowiem otwierane za pomocą karty magnetycznej, której pracownikom firmy nie wolno powierzać osobom trzecim. Jeśli drzwi się zatrzasną, jesteśmy w lesie (dosłownie). W budynku Treteknisk obowiązują też inne zasady, których bezwzględnie trzeba przestrzegać. Każdy gość musi otrzymać przepustkę z jego imieniem i nazwiskiem, kodem QR oraz danymi pracownika, który bierze za tę osobę pełną odpowiedzialność. Nikomu, ale to nikomu nie wolno też udostępniać hasła do sieci Wi-Fi. Przesada? Możliwe, ale ciężko powiedzieć co takiego dzieje się w innych zakamarkach tego budynku i jakie informacje są tam przetrzymywane. Pracownicy Hegla mają dzięki temu święty spokój. Nie ma możliwości, aby na korytarzu pojawił się ktoś przypadkowy, a do ich biura co chwila dobijali się goście szukający na przykład sklepu ze sprzętem wędkarskim.
Przejdźmy zatem do głównego bohatera naszej dzisiejszej opowieści - wzmacniacza zintegrowanego oznaczonego symbolem H120. Wydaje mi się, że zorientowani w temacie audiofile będą się zastanawiali czym tak naprawdę ma on być. Mocniejszą wersją modelu H90? Zapowiedzią zupełnie nowego rozdania? W końcu na to właśnie wskazywałby symbol nowego piecyka. Możliwe, że tak się stanie, jednak tak naprawdę chodzi o coś zupełnie innego. W dużym skrócie, H120 to ulepszona i unowocześniona wersja Rösta - wzmacniacza, który kilka lat temu zrobił na rynku spore zamieszanie, a dla norweskiej firmy okazał się modelem, co tu dużo mówić, trochę przełomowym. Inżynierowie Hegla zagrali wtedy bardzo odważnie. Jakby podczas jednego ze swoich słynnych spotkań przy piwie postanowili nagiąć zasady, których wcześniej bronili jak niepodległości. Minimalizm? Owszem, sprawdza się doskonale przy projektowaniu ścieżek sygnałowych i ogólnego kształtu obudowy, ale nie jeśli chodzi o wyposażenie i możliwości połączeniowe. Dlatego Röst otrzymał świetny przetwornik cyfrowo-analogowy, łączność sieciową, kompatybilność z systemami inteligentnego domu, a nawet umieszczone z przodu gniazdo słuchawkowe. Szczerze mówiąc, nie był to już wzmacniacz, ale kompletny system all-in-one. Aby podkreślić jego wyjątkowy status, do koszyka dorzucono obudowę w niespotykanym dotąd u Hegla kolorze i wyraźnie wyłamującą się z przyjętego schematu nazwę. Niektórzy fani sprzętu norweskiej firmy byli przekonani, że biała integra jest czymś w rodzaju eksperymentu, ale okazało się, że wielu melomanów dokładnie czegoś takiego potrzebowało i Röst stał się jednym z najlepiej sprzedających się urządzeń w historii Hegla. Można wręcz powiedzieć, że wyznaczył kierunek rozwoju dla wszystkich kolejnych wzmacniaczy tej marki. W trakcie prezentacji modelu H120, Anders Ertzeid przyznał, że Röst rzeczywiście miał być swego rodzaju testem. Po którejś kolejnej burzy mózgów, Norwegowie wiedzieli, że wprowadzenie integry łączącej brzmieniowe wymagania audiofilów z praktycznymi potrzebami melomanów jest świetnym pomysłem. Nie byli jednak pewni czy klienci zrozumieją ich pomysł. Albo inaczej. Nie wiedzieli czy audiofilom spodoba się odejście od minimalizmu w serwowanym dotychczas, lekko hardcore'owym wydaniu, a melomanom - urządzenie, które pod wieloma względami wydaje się idealne, ale jest jednak stosunkowo drogie (w porównaniu do soundbarów, głośników sieciowych, zestawów mikro i innych urządzeń, które też jakoś tam grają). Dlatego symbolicznie, poprzez nadanie mu "normalnej" nazwy i wyróżnienie go innym kolorem obudowy, oddzielili go od pozostałych wzmacniaczy. Gdyby się nie przyjął, mogliby bez problemu wycofać go z oferty i przyjąć inną taktykę. Ale stało się inaczej.
Sukces tego nieco eksperymentalnego modelu utwierdził Norwegów w przekonaniu, że idą w dobrym kierunku, a klienci rozumieją ich tok myślenia i akceptują nawet te pomysły, które teoretycznie stały w sprzeczności z tym, co firma głosiła wcześniej. Sam pamiętam przecież, jak krótko po oficjalnym wejściu na polski rynek, podczas jednego z pierwszych pokazów urządzeń Hegla, Anders Ertzeid tłumaczył, że ograniczenie się do jednej wersji kolorystycznej czy rezygnacja z dodatkowych elementów wyposażenia, takich jak gniazda słuchawkowe, pozwala firmie skutecznie ciąć koszty produkcji, co z kolei przekłada się na wyższą jakość brzmienia (bo zaoszczędzone w ten sposób pieniądze można przeznaczyć na lepsze układy elektroniczne). Röst zdawał się mówić "chrzanić to, tutaj będzie na bogato - będzie świetny DAC, najlepsza firmowa technologia, łączność sieciowa, AirPlay, streaming przez UPnP, wyjście słuchawkowe, 75 W na kanał, a do tego biała obudowa i dźwięk na bardzo wysokim poziomie". A kiedy pomysł wypalił, kolejne wzmacniacze potraktowano w podobny sposób. H90, H190, H390, H590 - wszystkie mają w sobie mniej lub więcej DNA Rösta. Problem wydaje się oczywisty - Röst nie przejmował już żadnych nowych rozwiązań, jakie otrzymały wspomniane integry. A załoga Benta Holtera raz po raz coś ulepszała. A to poprawiono opatentowany system SoundEngine, a to wprowadzono niewielkie zmiany w konstrukcji przedwzmacniacza... W obwodach analogowych była to podobno kosmetyka, ale w układach cyfrowych na przestrzeni kilku lat sprawy posunęły się do przodu bardzo mocno. Röst został w tyle, w związku z czym zdecydowano się wszczepić mu wszystko, co otrzymały nowsze modele. No, może nie wszystko, ale to, co dało się zaktualizować bez wciągania tego wzmacniacza na wyższą półkę cenową. Koncepcja miała pozostać taka sama. W końcu sprawdziła się doskonale. Nowa integra miała otrzymać sporo części przeszczepionych wprost z droższego modelu H190. Zachowano jednak mniejszą obudowę, niższą moc i charakterystyczne, białe wykończenie (choć dostępna będzie również wersja czarna).
Co ciekawe, pod uwagę brano również inne wersje kolorystyczne, które mogliśmy podziwiać przy wejściu do sali odsłuchowej. Norwegowie postanowili zasięgnąć języka wśród producentów mebli i architektów wnętrz, a ci zasugerowali, że w nadchodzących latach modna będzie zieleń i błękit, a także połączenie matowej czerni z lśniącą miedzią. Wykonano więc kilka obudów w takich kolorach i zaprezentowano je podczas wystawy High End w Monachium. Zwiedzającym spodobała się tylko wersja miedziana i przez jakiś czas Hegel brał taką opcję pod uwagę. Ostatecznie zdecydowano jednak, że to byłoby zbyt wiele. Urządzenia tej firmy zawsze były proste i skromne, a bijąca po oczach miedź ze skromnością nie ma zbyt wiele wspólnego. Utrzymanie lustrzanego, metalowego frontu w czystości również byłoby sporym wyzwaniem. Na miedzianej powierzchni widać bowiem każde zabrudzenie czy odcisk palca, a zbyt częste przecieranie może zostawić na niej rysy. Jedyną rozsądną alternatywą dla czerni była biel, w związku z czym H120 przejmie ten kolor po swoim poprzedniku. Dlaczego równolegle produkowana będzie wersja czarna? Cóż, jest to nie tylko ukłon w stronę tradycjonalistów, ale także realizacja prośby amerykańskich dealerów Hegla, którzy krótko po premierze Rösta wypatrzyli w jego opisie coś, co w ich kraju po prostu nie ma prawa przejść - "white only". Norwegowie szybko naprawili swój błąd i zamiast tego napisali "black or white", chociaż wszędzie i tak pokazywali wyłącznie wersję białą. A dlaczego następca Rösta otrzymał typowe oznaczenie? To także ma swoje uzasadnienie. Nie mamy już do czynienia z eksperymentem, a Norwegowie nie obawiają się, że w razie niepowodzenia urządzenie trzeba będzie po cichu wycofać z rynku, w związku z czym nowemu wzmacniaczowi przyporządkowano symbol wyraźnie nawiązujący do jego pozycji w katalogu.
W porównaniu do Rösta, H120 jest oczywiście bardziej nastawiony na streaming i obsługę źródeł cyfrowych. Sekcja analogowa jest bardzo, bardzo podobna, ale nie taka sama. Tu i ówdzie wprowadzono niewielkie ulepszenia, z których najważniejszym jest układ wzmacniacza słuchawkowego, charakteryzujący się znacznie niższym poziomem szumów. Urządzenie otrzymało takie samo menu, jakie zobaczymy w droższych modelach, a to z kolei oznacza, że użytkownik będzie mógł skorzystać z kilku ciekawych funkcji. Możliwe będzie między innymi ustawienie maksymalnego poziomu głośności dla słuchawek i głośników (niezależnie), indywidualna konfiguracja wejść cyfrowych i analogowych (każde z nich będzie można przełączyć w tryb bezpośredniego wejścia do końcówki mocy), aktualizacja oprogramowania z poziomu menu, a także wybudzenie wzmacniacza z trybu czuwania przez sieć (na przykład za pomocą aplikacji Spotify). Największą zmianą ma być jednak wprowadzenie nowego przetwornika cyfrowo-analogowego, który jest identyczny, jak ten stosowany w modelu H190. Norwegowie nie bawili się w modyfikowanie DAC-a tylko po to, aby użytkownicy modelu H190 mogli powiedzieć, że ten w H120 jest odrobinę gorszy. I tak mają przecież większy, mocniejszy wzmacniacz. Dzięki nowemu przetwornikowi, H120 ma oferować bardziej naturalny, płynny i dynamiczny dźwięk. Ale na tym nie koniec. Nowa integra będzie też kompatybilna z systemem Roon, który "zbiera" całą muzykę, jaką możemy odtwarzać zarówno z dysków i innych urządzeń widocznych w lokalnej sieci, jak i serwisów strumieniowych, a do tego pozwala użytkownikowi zarządzać przesyłaniem tych zasobów do różnych streamerów, głośników i wzmacniaczy z łącznością sieciową. Co więcej, w momencie oficjalnego potwierdzenia, że H120 może być punktem końcowym Roona, właściciele tego modelu otrzymają również aktualizację, która poprawi pracę układów odpowiedzialnych za odbieranie sygnałów z sieci. Krótko mówiąc, będzie to stuprocentowy bit-perfect. Jak powiedział nam Anders Ertzeid, napisać "bit-perfect" na opakowaniu wzmacniacza jest bardzo łatwo, tylko kto sprawdzi co tam się tak naprawdę dzieje z tymi bitami? Prawdopodobnie nikt. Ale jeżeli sprawa jest ogarnięta w odpowiedni sposób, efekty słychać od razu. Obie te sprawy - Roon i bit-perfect po LAN-ie - są ze sobą powiązane, bo zostaną wprowadzone przy okazji jednej aktualizacji oprogramowania, która ma się pojawić krótko po rynkowej premierze H120.
Po omówieniu wszystkich różnic miedzy Röstem a jego następcą, błyskawicznie przeszliśmy do odsłuchu. W ruch poszło kilka bardzo dynamicznych kawałków, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że H120 potrafi napędzić nawet takie bestie, jak wielokrotnie droższe Blade'y. Biała integra nakarmiła ich membrany prądem bez najmniejszego problemu. Szczególnie imponująca była kontrola basu i ogólny spokój, wysoka kultura pracy, brak jakichkolwiek zgrzytów, zawirowań czy śladów agresji w zakresie średnich i wysokich tonów. KEF-y nie należą do kolumn, które grają dobrze z każdym wzmacniaczem. Nie maskują niedociągnięć, nie wybaczają oczywistych błędów i nie głaszczą elektroniki po główce. Wręcz przeciwnie. Działają jak szkło powiększające, w związku z czym podłączanie do nich jakiegokolwiek sprzętu poniżej poziomu hi-endowego jest ryzykowną zabawą. Może się skończyć płaczem. Ale nie tym razem. Widząc spore zaskoczenie na naszych twarzach, Anders Ertzeid zrezygnował z puszczania kolejnych utworów i ni stąd, ni zowąd zapytał jakie są nasze doświadczenia z odtwarzaniem tej samej muzyki z różnych plików i serwisów strumieniowych. TIDAL czy Qobuz? FLAC czy WAV? Każdy miał swoje zdanie, choć w temacie streamingu większość zebranych wskazywała TIDAL-a jako swego faworyta. A skoro tak, sympatyczny Norweg zabawił się z nami w ślepy odsłuch, puszczając ten sam utwór najpierw z jednego, a potem drugiego serwisu. Rezultat był dość zaskakujący, bo po przesłuchaniu jednego fragmentu kilka razy na zmianę z jednego i drugiego źródła, większość słuchaczy uznała, że wygrał Qobuz. To nie była jazda po parkingu na tylnym siedzeniu. Może nie usiadłem jeszcze za kierownicą, ale czułem się tak, jakbym siedział obok profesjonalnego kierowcy, który opowiada mi o tym, co robi i jakie odczucia temu towarzyszą.
W tym momencie Anders zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy. "Czy wiecie jakie urządzenie w naszej ofercie ma najbardziej dopracowany i wyrafinowany układ zasilający? Nie jest to żadna potężna końcówka mocy, ale przetwornik HD30. Zasilacz w DAC-u ma tak duży wpływ na jakość brzmienia, że Bent siedział nad nim całymi dniami i tygodniami, aż zaprojektował układ, który w zasadzie działa jak dobry kondycjoner sieciowy. Co ciekawe, działa tak nie tylko na elektronikę wewnątrz HD30, ale też na pozostałe komponenty w systemie audio. Chcecie się przekonać?" - powiedział. Wyciągnął wspomniany przetwornik, ustawił go tyłem do nas i puścił muzykę raz jeszcze, po czym wpiął kabel zasilający do HD30 i włączył go. Tylko tyle. W dalszym ciągu grał tylko H120, HD30 teoretycznie nie brał udziału w całym tym procesie. Był tylko podłączony długim kablem do tej samej listwy. Różnica w brzmieniu była niewielka, ale zauważalna. Anders jednak na tym nie poprzestał i wyjął drugi egzemplarz HD30, robiąc z nim dokładnie to samo. Z dwoma przetwornikami działającymi jak "zewnętrzne kondycjonery", dźwięk wyraźnie się uspokoił, oczyścił i wyrównał. Tło stało się zdecydowanie ciemniejsze, jakby ktoś wyłączył jakiś malutki wiatraczek stojący za stolikiem i generujący cichutki, prawie niezauważalny szum. Teraz go nie było. Zrobiło się przyjemniej. Nagłe odłączenie obu DAC-ów przyniosło oczywiście odwrotny skutek - dźwięk delikatnie się "rozjechał". Oczywiście skala tych zmian nie była gigantyczna. Mniej więcej taka, jaką wnosi wymiana kabla zasilającego na lepszy. Ale nikt też nie miał wątpliwości, że "coś się stało". Jeden z moich kolegów po fachu uznał nawet, że najlepsza była opcja z jednym HD30. Tak czy inaczej, Anders wprowadził odsłuch H120 na inny poziom, zahaczający niewątpliwie o audiovoodoo. Co więcej, wszyscy dobrze znaliśmy HD30, bo po chwili okazało się, że każdy z nas testował ten przetwornik kilka lat temu. I nikomu nie przyszło do głowy "posłuchać" go w ten sposób, bez podłączania jakichkolwiek kabli za wyjątkiem zasilającego. Możliwe, że jakaś (bardzo maleńka, ale jakaś) część tego, co uznaliśmy za "brzmienie HD30", była w rzeczywistości wynikiem jego oddziaływania na pozostałe elementy systemu. Norwegowie tłumaczą to tak, że zasilacz w HD30 jest tak dobry w "zjadaniu zakłóceń", że przy okazji pożera także te generowane przez wzmacniacz, a także część brudów, które pochodzą z zewnątrz, z sieci. Nie wiem, nie chcę wchodzić w takie tematy. Ufam swoim uszom i wiem, że coś się zmieniało, ale nie zamierzam kupować HD30 tylko po to, aby stał sobie podłączony do prądu. Choć muszę przyznać, że sam eksperyment był dość pouczający.
Wracając do H120, początkowo zastanawiałem się czy przeskok jakościowy w stosunku do Rösta jest wystarczająco duży, czy operacja unowocześnienia tego wzmacniacza nie pachnie odgrzewaniem produktu, który znamy już tak dobrze, że prawie o nim zapomnieliśmy. Myślę jednak, że na to pytanie trzeba będzie odpowiedzieć dopiero po dokładnym odsłuchu. Znam ekipę Hegla i wiem, że robienie takiego zamieszania tylko dla sztucznie nakręcanego rozgłosu zwyczajnie nie leży w ich naturze. Jeśli po kilku latach mogli bez większego problemu ulepszyć integrę, która przyniosła im wiele dobrego (w tym mnóstwo nagród, ale też zupełnie nowych klientów, dla których był to pierwszy poważny wzmacniacz w życiu), zrobili to bez zastanawiania się co ludzie będą mieli na ten temat do powiedzenia. Poprawili i tak już bardzo dobre urządzenie, i zrobili to bez obciążania klientów dodatkowymi kosztami. Nie znam jeszcze polskiej ceny nowego modelu, ale wydaje mi się, że będzie kosztował dokładnie tyle samo, albo odrobinę więcej niż Röst (w końcu dostajemy tu nie tylko lepszy przetwornik, ale też kompatybilność z kilkoma nowymi systemami i serwisami, za producent zawsze musi zapłacić). Zastanawiam się tylko czy teraz, kiedy między podstawowym modelem H90 a znacznie droższą integrą H190 pojawiło się coś nowego, rola "sto dwudziestki" w katalogu przypadkiem trochę się nie odwróci. Do tej pory wielu audiofilów rozważających zakup Rösta lub H90, wybierało drugą opcję. No bo czy warto dopłacać za białą obudowę, nieznacznie większą moc i parę drobiazgów, których w klasycznym systemie stereo pewnie i tak nie będziemy używać? Teraz sytuacja się zmieniła. H120 odciął się od tańszego brata. Oprócz wyższej mocy i bogatszego wyposażenia, ma teraz nowe menu, lepszy przetwornik, lepszy wzmacniacz słuchawkowy i więcej funkcji sieciowych, a wkrótce zyska także obsługę Roona. To wszystko rzeczy, które prawdopodobnie przełożą się na znacznie wyższą jakość dźwięku, a więc to, za co audiofile akurat są w stanie zapłacić ciut więcej. Wszystko wskazuje na to, że H120 to już nie "biały H90", ale raczej "mały H190". Całkiem możliwe, że jest to też najbardziej opłacalny pakiet w historii Hegla. Ale aby to potwierdzić lub zdementować, będę musiał spotkać się z nim sam na sam. Na razie wiem tylko tyle, że każdy audiofil szukający wszechstronnego wzmacniacza ze średniej półki powinien wpisać go na listę kandydatów do odsłuchu.
Zdjęcia: Tomasz Karasiński, StereoLife.
-
Grzegorz
Hegel H120 na francuskich stronach wyceniany jest na około 2500 €. Obecnie zahacza ceną o niektóre oferty H190. Jak będę miał okazję posłucham, ale pewnie i tak pójdę w Rösta (1500 €)/H90... Chyba, że trafi się H120 za jakiś czas w dobrej cenie.
0 Lubię
Komentarze (1)