Michał Wrona - Scream Maker
- Kategoria: Wywiady
- Paweł Pałasz
Warszawski zespół Scream Maker, który niedawno zadebiutował dobrze przyjętym albumem "Livin' in the Past", to obecnie jedna z największych nadziei polskiej sceny heavy metalowej - grupa mająca szanse na stanie się naszym kolejnym - po zespołach Vader, Behemoth i Riverside - towarem ekspertowym, z rozpoznawalną na całym świecie nazwą. Póki co, grupa zdążyła zaistnieć już w kraju, zdobywając wysokie miejsca w plebiscytach na najlepszych nowych wykonawców, oraz grając koncerty obok uznanych przedstawicieli gatunku, zarówno polskich (Turbo, Mech), jak i zagranicznych (na przykład byłych wokalistów Iron Maiden, Paula Di'Anno i Blaze'a Bayleya, oraz byłego wokalistę Judas Priest, Tima "Rippera" Owensa), a także w Chinach, gdzie niedawno zagrała krótką trasę koncertową.
Na wszystkie pytania, dotyczące zarówno przeszłości, teraźniejszości, jak i przyszłości Scream Maker, odpowiedział gitarzysta Michał Wrona - jedyny muzyk aktualnego składu występujący w zespole od samego początku. Zapraszamy do lektury!
Jak doszło do powstania Scream Maker?
Powstaliśmy w 2010 roku na gruzach coverowego zespołu, którego nazwy, wierz mi, już nie pamiętam. Graliśmy na próbach w kółko chyba z 30 coverów i w końcu postanowiliśmy odciąć się jakoś od tego, wymyślić jakąś fajną nazwę i zacząć straszyć ludzi własnym heavy metalem [śmiech]. Z ojców założycieli zostałem tylko ja, bo przez cztery lata przewinęło się tu więcej ludzi niż przez Rainbow. Naturalnie mam nadzieję, że aktualny skład wytrzyma próbę ognia i metalowej stali.
Czy w takim gatunku jak heavy metal jest jeszcze miejsce na oryginalność, własne brzmienie?
Uczciwie myślę, że nie za bardzo, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, to być może jego półeczka z płytami nie jest jeszcze taka duża. Naprawdę, jeśli chodzi o zasadnicze kwestie muzyczne w hard'n'heavy, to praktycznie wszystko już zostało powiedziane. Co wcale nie znaczy, że nie mogą powstawać grupy, które umiejętnie czerpią z przeszłości i podają ten heavy metal w swoim fajnym sosie, czyli mają swoje oryginalne fajne riffy czy swoje unikalne melodie. Ale wszystko to jest w ramach pewnej zamkniętej konwencji, która moim zdaniem jest świetna, skończona i nie warto jej zmieniać. Szczerze, granie w stylu Iron Maiden, Judas Priest, Dokken, Queensryche czy Scorpions mam w sercu, więc autentycznie gram to co w 100% lubię i czego sam chciałbym słuchać. Strasznie nam zależy, żeby numery, które robimy, nie były traktowane jak plagiat czy wyraźne nawet zapożyczenia choćby jakichś zagrywek czy paru sylab melodii. Spędzamy nad tym dużo czasu i zwłaszcza ja jestem na to bardzo wyczulony. Po EP-ce "We Are Not the Same" z 2012 roku, która była naprawdę różna stylistycznie, i tak każdy mówił - "polskie Iron Maiden", "polski Judas Priest" czy nawet "polski Helloween" [śmiech]. Z nową płytą już nie ma tak łatwo. Wierzymy, że to coś, co możemy na wyrost nazwać początkami własnego stylu. Już na etapie nagrywania nowego albumu w studio musieliśmy zmienić fragment melodii zwrotki, bo okazało się że, jest to praktycznie jeden do jednego jakiś zapomniany numer Edyty Górniak, który akurat skojarzył nasz inżynier dźwięku Radek Kordowski i zapewne dzięki temu uniknęliśmy pozwu [śmiech].
Heavy metal jest w Polsce wciąż popularnym gatunkiem, o czym świadczy frekwencja na koncertach zagranicznych grup. A jak wygląda sytuacja młodych, polskich zespołów wykonujących taką muzykę? Jest na nie zapotrzebowanie?
Niestety, nie przekłada się to tak fajnie, jakbyśmy wszyscy chcieli i sam się zastanawiam, dlaczego tak jest. Wystarczy na przykład, że jesteś zagraniczną gwiazdą typu Sabbaton i są tłumy, kolejki wręcz pod halą, natomiast jak gra polski nieznany band, który ten, powiedzmy żartobliwie, "krzyżacki" power metal wykonuje nawet fajniej, to jest garstka ludzi. Nawet uznane polskie zespoły heavy metalowe, znacznie lepsze od ich zachodnich odpowiedników, mają ten problem. To wręcz smutne, bo na Maiden przychodzi cały stadion, więc ci ludzie jednak są. Być może za dużo jest tej muzyki, za łatwy do niej dostęp i ktoś, kto już ma swoje ulubione bandy, nie daje zwyczajnie szansy czemuś nowemu. Nam oczywiście stadiony nie grożą. Przynajmniej u nas w kraju. A poważniej, to ubzduraliśmy sobie, że wspólnym mianownikiem naszego zespołu ma być słowo "jakość" i mamy świadomość, że nie będzie to nigdy popularne wśród mas fanów metalu czy rocka. Toaletowy humor w tekstach, pchanie się do reality show czy robienie muzyki pod gimbazę nas nie interesuje. W tym zespole chodzi o to, żeby nasza muzyka broniła się po dwóch trzech czy dziesięciu latach i żeby ludzie, którzy naprawdę lubią heavy metal i słuchają go nie od wczoraj, docenili te nasze zakalce.
Niedawno zagraliście kilka koncertów w Chinach. Jakie tam, w kraju zupełnie innym pod względem kulturowym, było przyjęcie Waszej muzyki?
Chińczycy są bardzo żywiołowi, odbierają muzykę całym sobą i ta ich energia fajnie wraca do nas na scenę, bo sami też czuliśmy się jak mocarze. Pewnie spory wpływ ma na to fakt, że każdy zagraniczny wykonawca jest dla nich jak biały hipopotam i już samo obcowanie z kimś z zewnątrz świetnie ich nakręca. To wszystko trzeba przeżyć i naprawdę ciężko to opisywać słowami. Nie widziałem żadnego zdystansowanego uczestnika naszych koncertów - a to naprawdę były dziesiątki tysięcy ludzi - który by stał jakiś wycofany z założonymi rękami z miną mówiącą "no co tam jeszcze chłopaki zagracie..." - kompletnie nie ma tam zblazowania ani zepsucia, czy tak znanej nam w kraju zawiści. Poza tym to bardzo dumny, ale równolegle uczynny, dobrze zorganizowany naród i czuliśmy się tam naprawdę wyjątkowo.
Jak w ogóle doszło do tych koncertów?
Po wydaniu EP-ki i rozesłaniu jej w świat, zaczęliśmy zbierać bardzo dobre recenzje i pewnego dnia odezwali się do nas chińscy promotorzy, chcący wydać naszą muzykę u siebie, ale pod warunkiem, że zagramy tam trasę, którą oni zorganizują. Zagryźliśmy zęby i pojechaliśmy. Te dwa tygodnie były jak bajka. Autentyczny sen na jawie. Przy okazji wyprowadzę parę osób z błędu - Chińczycy kochają heavy metal w pełnym jego spektrum. Lubią nawet radykalny death i grind core. Pewnego dnia przed koncertem mieliśmy tam fajny wykład w Akademii Muzycznej pod tytułem "Jak to jest być gwiazdą heavy metalu" i grałem im na tej auli na jakimś mikro wzmacniaczu dziesiątki riffów klasycznych metalowych bandów i rozpoznawalność była na poziomie 90%.
W Polsce supportowaliście już wielu zagranicznych wykonawców - Primal Fear, Tima "Rippera" Owensa, Blaze'a Bayleya i Paula Di'Anno. Z tym ostatnim miałeś nawet okazję wspólnie grać. Jakim przeżyciem było występowanie obok swoich idoli?
Uczciwie powiem, że to coś wspaniałego i autentyczne spełnienie marzeń. Każdy, kto mnie zna, wie, że to nie komunał na potrzeby wywiadu. Od dziecka jestem naprawdę mega fanem heavy metalu, a tam na szczycie na wieki są Maiden i Priest. Fajna jest sama świadomość, że grasz ze swoimi idolami, których płyty katowałeś w dzieciństwie, a w dodatku czasem masz szansę porozmawiać z nimi po koncercie czy nawet i poimprezować. Szczytem, dosłownie surrealizmu, jest to, że oni czasem oglądają fragment koncertu twojego zespołu i coś tam ci potem miłego mówią. A granie z gościem z Maiden to już kompletne UFO. Wyobraź sobie taką sytuację - grasz z nim na jego życzenie numer Judas Priest, których Paul jest fanem. Normalnie szok. Zresztą o takich różnych śmieszno-fajnych historiach mógłbym opowiadać i opowiadać, i w połowę z nich na bank byś nie uwierzył.
Niedawno ukazał się Wasz debiutancki album, "Livin' in the Past". Wystąpiło na nim dwóch znanych muzyków - Jordan Rudess z Dream Theater i Wojciech Hoffman z Turbo, a za okładkę odpowiada Rosław Szaybo, znany między innymi z grafik zdobiących albumy Judas Priest. Jak nawiązaliście z nimi współpracę?
Pana Rosława ujęliśmy rzewnym listem i muzyką z nowej płyty, która być może przypomniała mu stare dobre czasy z Londynu kiedy pracował latami dla Judas Priest. Jordana znał wcześniej nasz wokalista Sebastian. Przy okazji koncertów Dream Theater parę razy spędzaliśmy z nim miło czas i po prostu po tym, jak usłyszał kilka numerów z nowej płyty, zgodził się na niej wystąpić. Wojtkowi zaproponowaliśmy gościnny udział po jednym ze wspólnych koncertów i naprawdę nie wierzyłem, że to zrobił, aż to usłyszałem. Dla mnie to dosłownie taki sam zaszczyt, jakby to zrobił np. Adrian Smith. Solo, które zagrał w "Glory for the Fools", jest wspaniałe, idealne do tego rodzaju kompozycji.
Podpisaliście kontrakt na wydanie albumu za granicą. Czy już się tam ukazał, a jeśli tak, to czy wiadomo jak duża jest jego sprzedaż?
Album ukazał się wiosną w prawie całej Europie, Japonii i naturalnie w Stanach. Jeśli chodzi o sprzedaż, to nie mam precyzyjnych danych, bo to skrzętnie chroni nasz wydawca [śmiech]. Realnie po roku od wydania płyty będziemy mogli oszacować czy już jesteśmy miliarderami. Póki co jeżdżę Hondą, tak jak jeździłem.
W ostatnich latach do łask wracają płyty winylowe. Czy są plany wydania w takim formacie "Livin' in the Past"?
To byłaby bajka, bo ja uwielbiam winyle i mimo, że nie umiem tego udowodnić, to jestem przekonany, że zawsze brzmią lepiej niż płyty CD. Nasz album w dodatku nagrywany był na analogowym sprzęcie, w znakomicie wyposażonym HEAR Studio Radka Kordowskiego i jestem pewien, że brzmiałby jeszcze bardziej ciepło i przestrzennie na analogowej płycie. Mówiąc szczerze, to dzięki za to pytanie, bo naprawdę pomyślimy o tym i pomęczymy wydawcę o choćby jakiś limitowany nakład dla koneserów.
Jakie macie plany na przyszłość?
Pracujemy już nad nową płytą którą chcemy nagrać w wakacje 2015 roku i wydamy ją już dosłownie na całym (heavy metalowym) świecie. Tradycyjnie nie uważamy się za omnibusów i geniuszy muzycznych, którzy z miejsca trafiają w dziesiątkę, dlatego podobnie jak przy "Livin' in the Past" chcemy przygotować około trzydziestu nowych i różnych numerów, i dokonamy ostrej selekcji. Mamy też masę niewykorzystanego materiału, ale do niego sięgniemy dopiero na końcu i być może jeden bądź dwa numery będą bazą dla czegoś co wejdzie na nową płytę. Chcemy by album był kolejną odsłoną naszych możliwości, lub niemożliwości, i na wzór kariery Judas Priest pokazywał fajną ewolucję. Równolegle z pracą na kompozycjami planujemy trasę w kraju i zagranicą, ale póki co, to tajemnica.
Zdjęcia: Scream Maker
Komentarze