Collage - Over And Out
- Kategoria: Rock
- Karol Otkała
Może i wstyd się przyznać, ale o Collage dowiedziałem się dopiero, gdy w Internecie zrobiło się głośno o "Over And Out". Na coraz to nowszych portalach pojawiały się recenzje nowego albumu, bardzo pozytywne i pochlebne. Można zatem było wnioskować, że coś jest na rzeczy i w związku z tym wypadało sprawdzić temat osobiście. Okazuje się, że warszawski zespół jest moim rówieśnikiem i niewiele brakuje mu do czterdziestki. To, że zespołu nie znam, można usprawiedliwić faktem, że nagrywał on do 1996 roku, kiedy to rock progresywny w ogóle nie leżał w kręgu moich zainteresowań, a po wydaniu "Safe" nastąpiło 26 lat studyjnej ciszy. To okres, którego nie przetrawiliby pewnie nawet fani Toola.
Moje zainteresowanie graniem progresywnym rozpoczęło od klasyków, takich jak na przykład Pink Floyd. Później były różnego rodzaju eksperymenty z takimi ekipami jak Dream Theater, ale z nimi nigdy nie było mi po drodze ze względu na to, że ich twórczość była dla mnie wyjątkowo pompatyczna i nadmuchana. Odbierałem to jako przerost formy nad treścią. Ale nie samą ekipą Petrucciego rock progresywny stoi, zatem z pozytywnym nastawieniem odpaliłem "Over And Out" i już na starcie otwierającego album utworu tytułowego zostałem zaatakowany klawiszowo-symfonicznymi wstawkami, które drażnią mnie praktycznie w każdym gatunku muzycznym. Na tyle, że mój pierwszy kontakt z Collage trwał kilka minut, bez chęci powrotu. Dopiero po kilku dniach pojawiły się wyrzuty sumienia, bo nie można oceniać krążka po 3 czy 4 minutach i jednym elemencie, do którego jest się uprzedzonym. Poza tym "gdzieś tam pod spodem całkiem fajnie grało".
Tak rozpoczęła się druga runda mojej przygody z "Over And Out", oparta o zasadę odcięcia się od negatywnych skojarzeń i szukania pozytywów. I w takiej formie było już zdecydowanie lepiej. Co więcej, utwór tytułowy wciągnął mnie na tyle, że w ogóle nie poczułem, że trwa on prawie 22 minuty. Jest tutaj wiele wątków i różnorodnych elementów spinających się w jedną historię, która zwyczajnie wciąga. Zdecydowanie krótszy "What About The Pain" przykuwa uwagę bardzo charakterystycznym refrenem, który wpada w ucho już rzy pierwszym przesłuchaniu. Gdyby nie te prawie 9 minut na liczniku, można by bez wahania powiedzieć, że utwór ma zapędy radiowe. Podobnie jest z jeszcze krótszym "One Empty Hand", który z miejsca przykuł moją uwagę całkowitym brakiem drażniących przeszkadzajek.
Absolutnym mistrzostwem przykuwania uwagi jest jednak "Man In The Middle". Po klawiszowym wstępie pierwsze skrzypce zaczyna grać "rasowa" progresja, która lekko po trzeciej minucie czasu trwania wchodzi na obszary bardzo dobrze znane z solowej twórczości Davida Gilmoura. Teraz poczułem się jak w domu. Jednocześnie było też rozczarowanie, że utwór kończy się po 9 minutach, bo takie dźwięki mogłyby trwać i trwać.
Mam problem z oceną "Over And Out" ze względu na symfoniczne elementy, do których mam zwyczajną awersję. Jednak nie fair byłoby wydawać opinię tylko w oparciu o prywatne uprzedzenie. Poza tym nowy album Collage przynosi prawie godzinę ciekawej muzyki oraz wiele momentów przebojowych. Nie jest to z pewnością album, do którego będę wracał systematycznie, ale za jakiś czas chętnie po niego sięgnę, chociażby ze względu na przebojowość "What About The Pain" czy "gilmourowość" utworu zamykającego krążek.
Artysta: Collage
Tytuł: Over And Out
Wytwórnia: Mystic
Rok wydania: 2022
Gatunek: Rock Progresywny
Czas trwania: 58:26
Ocena muzyki
Ocena wydania
-
Paweł
Mnie ten album mocno kojarzy się z wczesnym Marillion z Fishem na wokalu, a że jestem ich fanem, również twórczości z obecnym wokalistą Stevem Hogarthem, to oprócz walorów artystycznych ucieszyła mnie jakość masteringu, bo wczesne płyty Marillion, nawet te zremasterowane, wciąż kaleczą uszy. Więc zaliczam lekki powrót do przeszłości w lepszym wydaniu?
0 Lubię
Komentarze (1)