Volbeat - Seal the Deal & Let's Boogie
- Kategoria: Rock
- Paweł Pałasz
Jest kilka nowych zespołów, których może i nie słucham na co dzień, ale co jakiś (dłuższy) czas wracam do ich twórczości, zaś zawsze czekam na nowe albumy. Policzyć je można jednak na palcach jednej dłoni. Są to właściwie trzy nazwy - Witchcraft, Ghost i Volbeat. Ten ostatni przypomniał o sobie właśnie szóstym albumem studyjnym, "Seal the Deal & Let's Boogie". Z muzyką Duńczyków zetknąłem się po raz pierwszy pięć lat temu, gdy rozgrzewali publiczność przed występami Motörhead i Iron Maiden na warszawskim Sonisphere Festival. Zaciekawiła mnie ich twórczość, będąca połączeniem ciężkiego rocka, czasem wręcz metalu, z rockabilly, a momentami nawet country. Po powrocie do domu sprawdziłem ich dyskografię - wówczas mieli na koncie cztery albumy, z których wszystkie trzymały równy, wysoki poziom. Piąty album, "Outlaw Gentlemen & Shady Ladies", poznawałem już na bieżąco i pozostawił mnie on z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony jest na nim kilka cięższych i bardziej, jak na ten zespół, rozbudowanych kompozycji, które można uznać za najlepsze i najbardziej dojrzałe w całej jego dyskografii. Reszta albumu była jednak zwrotem w stronę łagodniejszego, bardziej komercyjnego, konwencjonalnego i po prostu banalnego grania.
Niestety, zespół postanowił kontynuować ten kierunek na "Seal the Deal & Let's Boogie". Zamiast połączenia ciężkiego rocka z melodiami w stylu rockabilly, otrzymujemy tutaj głównie granie bliskie tzw. pop punku - nieco cięższe brzmieniowo, ale równie proste i banalne melodycznie ("For Evigt", "Black Rose", "Rebound" i długo można by jeszcze wymieniać). Na poprzednich albumach zespół chętnie mieszał różne, często odległe style - tutaj tego brakuje. Pewien wyjątek stanowi "The Gates of Babylon" (przez chwilę myślałem, że to cover Rainbow), w którym pojawiają się orientalizmy - niespotykane wcześniej w twórczości grupy. Niestety, dobre wrażenie kompletnie rujnuje okropny, tandetnie melodyjny refren. Do mniejszości należą utwory, które się bronią w całości - "The Devil's Bleeding Crown", "The Loa's Crossroad" i najlepszy z nich "Seal the Deal", w których pojawia się konkretne riffowanie i wyważone melodie - chwytliwe, lecz niepopadające w banał. To taki wzorowy Volbeat - wszystkie trzy mogłyby spokojnie znaleźć się na którymś z pierwszych albumów zespołu i nie odstawałyby od reszty. Rozszerzone wydanie albumu zawiera jeszcze utwór "Slaytan", którego warstwa instrumentalna kojarzy się ze Slayerem, ale też i twórczością samego Volbeat z albumu "Beyond Hell/Above Heaven". Tym razem jednak miał to chyba być tylko żart, bo kawałek trwa niespełna minutę - a szkoda, bo to jeden z bardziej udanych fragmentów, wprowadzających nieco urozmaicenia.
"Seal the Deal & Let's Boogie" to jak dotąd najsłabszy album Volbeat. Michael Poulsen, od zawsze główny kompozytor grupy, najwidoczniej zapomniał jak tworzyć dobre, chwytliwe, lecz niebanalne melodie, a także jak ciekawie urozmaicać aranżacje. Dotąd obie te rzeczy były wyznacznikiem zespołu. Tutaj jednak występują w śladowych ilościach, a w zamian nie otrzymujemy niczego wartościowego. Zespół zmierza w złym kierunku, tracąc swoją rozpoznawalność.
Artysta: Volbeat
Tytuł: Seal the Deal & Let's Boogie
Wytwórnia: Universal
Rok wydania: 2016
Gatunek: Rock
Czas trwania: 53:09
Ocena muzyki
Komentarze