Blindead - Absence
- Kategoria: Metal
- Karol Otkała
Kiedy mniej więcej na początku tego roku poznałem "Affliction XXIX II MXMVI", długo nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi. Krążek ten jest dowodem na to, że Polak potrafi. Spokojnie można go zaliczyć do ekstraklasy post metalowego grania. W niczym nie ustępuje albumom zachodnich filarów tego gatunku, a niektóre bez większych problemów bije na głowę. Po zapoznaniu się z dwoma wcześniejszymi albumami utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że Blindead to ekipa, która ma łeb na karku i wie czego chce. Wiadomości o nadchodzącym "Absence" śledziłem z zapartym tchem. Pierwsza lampka awaryjna pojawiła się w momencie wypuszczenia do sieci dwóch reprezentantów krążka - "A3" oraz "S1". Coś mi w nich nie grało, czegoś brakowało. Ale nie można oceniać całości po kilku fragmentach, więc nadal przebierałem nogami w oczekiwaniu na premierę. Sytuacja była o tyle trudna, iż data premiery była kilkukrotnie przesuwana. Ostatecznie album wylądował w sklepach 16 października.
Pierwszy odsłuch był dla mnie ciosem nokautującym. Gdzie jest ciężar? Gdzie dawny wokal? O co w ogóle chodzi? "A3" i "S1" dawały lekką zapowiedź tego, co usłyszymy na całości. Po cichu liczyłem, że to tylko zmyłka, zasłona dymna. Ale nie! Totalnie nie tego oczekiwałem, nie tego się spodziewałem, nie tego chciałem. I tak było przez kilka pierwszych kontaktów z tym wydawnictwem. Później doszedłem do wniosku, że "Absence" należy się jeszcze kilka szans, zatem odciąłem się od tego, co było, skupiając się na tym, co jest. No i zaskoczyło. Takie właśnie powinno być podejście do tego albumu - bez odniesienia do przeszłości. Wtedy nie ma żadnych przeszkód, by praktycznie z miejsca zakochać się w tym wydawnictwie. I wcale nie przesadzam - "Absence" to po prostu genialny album - inny od swoich poprzedników, ale równie fascynujący.
Ponownie mamy do czynienia z konceptem. Cała jego historia była już wielokrotnie katowana na innych stronach, więc nie będę się powtarzał. Skupmy się na muzyce. Niewiele zostało z (post) metalu - ekipa Blindead skierowała się bardziej w rejony progresywne. Dominuje czysty wokal, tu i tam pojawia się krzyk, a growlowania nie uświadczymy. Kompozycji nazbierało się osiem - praktycznie każda z nich jest rozbudowana i wzbogacona brzmieniowo o instrumenty, których u Blindead wcześniej nie było - klarnet, skrzypce, saksofon czy też wiolonczelę. Ciężar gdzieś uleciał, ale pozostało to co na poprzednich krążkach odgrywało bardzo ważną rolę - klimat i ogromny pakiet różnego rodzaju emocji. Ciarki przechodzą po plecach, gdy słucha się niektórych momentów chociażby "B6". Rozmachem poraża "S1", który przy pierwszym kontakcie nie zrobił na mnie praktycznie żadnego wrażenia. W wersji albumowej utwór ten jest trochę dłuższy od "singla” wpuszczonego do sieci. Jak dla mnie te kilkadziesiąt sekund robi wielką różnicę. Niepokój wzbudza saksofonowa solówka w "C7". Cmentarny klimat przywołuje klarnet Mazzolla w "N4". Takich smaczków jest tu zdecydowanie więcej.
Po premierze "Absence" wielu fanów zarzuciło zespołowi odejście od gatunku wyjściowego - dla nich Blindead z zespołu oryginalnego stał się kolejną kopią Katatonii, hybrydą Toola, Dream Theater i nie wiadomo czego jeszcze. Ciężko im nie przyznać racji - wcześniej podobnego grania mieliśmy już na pęczki. Ale szczerze mówiąc - mam to gdzieś. W tym przypadku nie przeszkadza mi to w najmniejszym stopniu. I dopóki zespół będzie nagrywać płyty na tak wysokim poziomie, nie planuję zmieniać zdania. Krążek wgniata w fotel i dla mnie to kandydat do płyty roku obok nowego Riverside'a.
Artysta: Blindead
Tytuł: Absence
Wytwórnia: Mystic
Rok wydania: 2013
Gatunek: Post Metal, Progressive, Rock
Czas trwania: 56:16
Opakowanie: Digipack
Ocena muzyki
Ocena wydania
Nagroda
Komentarze