Swans - Leaving Meaning.
- Kategoria: Rock
- Karol Otkała
Każdy kolejny album Swans to duże wydarzenie w świecie muzycznym oraz powód do przebierania nogami dla fanów twórczości Michaela Giry. W przypadku "Leaving Meaning." cały proces oczekiwania był o tyle intrygujący, że poprzednie wydawnictwo - "The Glowing Man" - miało być zamknięciem monumentalnego cyklu zapoczątkowanego na "The Seer". Mogliśmy zatem oczekiwać zupełnie nowego otwarcia, czegoś zaskakującego. A tu niespodzianka! "It's Coming It's Real" w ogóle nie zaskoczył. Niby jest zdecydowanie spokojniej, grzeczniej, krócej, pojawiają się również chórki sióstr von Hausswolff, ale to nadal Swans, które doskonale znamy. Ale równie intrygujące i wciągające, jak wcześniej. Ukłonem w stronę trzech wcześniejszych wydawnictw jest druga zapowiedź albumu - "The Hanging Man". Przekraczamy tu magiczne dziesięć minut czasu trwania a atmosfera robi się zdecydowanie gęstsza, cięższa, niepokojąca i psychodeliczna. Można zatem powiedzieć, że "sample" wypuszczone przed premierą tylko podkręciły apetyt na efekt końcowy.
A ten na pierwszy rzut oka również nie zaskakuje. "Leaving Meaning." przynosi standardowo dwa krążki. Liczba utworów również nie odstaje od poprzednich wydawnictw. Pierwsza różnica pojawia się dopiero przy porównaniu czasów trwania całości jak i poszczególnych utworów. Nie odnajdziemy tutaj monumentalnych, półgodzinnych form. Najdłuższy utwór trwa "tylko" 12 minut. Nowy album jest wyraźnie krótszy, bo prawie o 30 minut, jednak nadal jest to ponad półtorej godziny muzyki, która odnajduje furtki do tłamszenia słuchacza w inny sposób niż dotychczas.
Całość zaczyna się stosunkowo niewinnie - sielankowym, instrumentalnym "Hums". Klimat nie zmienia się w "Annaline", gdzie do instrumentów dołącza wokalnie Gira. Do tego momentu można zgodzić się z jednym z komentarzy zamieszczonych w Internecie, w którym autor stwierdza, że "Leaving Meaning." to taki "Song For A Warrior" z "The Seer" tylko rozciągnięty do 90 minut. Weryfikacja opinii następuje wraz z nadejściem "The Hanging Man". Jednak w "Amnesia" ponownie wracamy do delikatnej, sentymentalnej formy, której kumulacja następuje w utworze tytułowym - jednym z piękniejszych momentów albumu. Chociaż w wypadku ponad 11-minutowego utworu trudno mówić o "momencie".
Po wprowadzeniu słuchacza w melancholijny nastrój, Michael Gira wraz z zespołem daje nam obuchem w łeb za sprawą "Sunfucker", który wydaje się być okrojoną i delikatniejszą wersją molochów z poprzednich albumów. Deficyt przytłaczającego ciężaru zastąpiony tu został dużą dawką szaleństwa i niepokoju. Niepokój ten odnajdziemy również w najdłuższym na płycie "The Nub", który w drugiej części wywołuje bardzo mocne skojarzenia z trzema poprzednimi wydawnictwami. Szaleństwo z kolei w zamykającym całość "My Phantom Limb". Pomiędzy nimi słuchacz otrzymuje kilkanaście minut wytchnienia. W tym czasie na szczególne wyróżnienie zasługuje "Some New Things" - najżywsza i najbardziej żywiołowa rzecz zaprezentowana przez nową odsłonę Swans.
Opisywany krążek nie przynosi totalnej rewolucji i przemeblowania, tylko zmianę proporcji na linii ciężar-delikatność-klimat. Elementy tworzące "Leaving Meaning." mogliśmy bez problemu odnaleźć we wcześniejszej dyskografii zespołu. Tutaj gra ona pierwsze skrzypce, a przytłaczanie słuchacza zostało zastąpione dźwiękową oszczędnością i finezją. Swans w 2019 roku to muzyka zdecydowanie bardziej "user-friendly" dla przeciętnego Kowalskiego, który jednak i tak prawdopodobnie przestraszy się widząc 93:14 w rubryczce "czas trwania". Po delikatnych zmianach "Leaving Meaning." moglibyśmy postawić na najwyższej półce w kategorii "najciekawsze smuty 2019 roku" obok "Ghosteen" Cave'a. W obecnej formie album trafi raczej do fanów zespołu, a ci z pewnością będą zadowoleni. Sam liczę na to, że na kolejne wydawnictwo Swans poczekamy krócej niż trzy lata.
Artysta: Swans
Tytuł: Leaving Meaning.
Wytwórnia: Young God
Rok wydania: 2019
Gatunek: Rock, Alternatywa, Experimental
Czas trwania: 93:14
Ocena muzyki
Nagroda
-
Jakub Krawczyński
Uwielbiam Swans - byłem dwa razy na koncertach. To rzadki przykład zespołu, który po tylu latach nadal tworzy świetne albumy. A porusza się przecież w obrębie muzyki alternatywnej, która też znacznie wyżej ustawia poprzeczkę, bo ciągle dzieje się coś ciekawego. A mimo wszystko Mike Gira i spółka - nadal się liczą :)
0 Lubię
Komentarze (1)