Ghost - Prequelle
- Kategoria: Rock
- Paweł Kłodnicki
Większość zapewne zgodzi się, że jeden żart, powtórzony zbyt wiele razy, staje się nieśmieszny i zwyczajnie irytujący. Świadomy tego wydaje się także dowodzący grupą Ghost Tobias Forge, choć zamiast po prostu wymyślić i opowiedzieć nowy kawał, postanowił pozostać przy starym i opowiedzieć go na nowo, nadając mu nieco inną formę. Niekoniecznie taką, jakiej można się było spodziewać. Trzeci album zespołu, "Meliora", był najmroczniejszym longplayem w jego dorobku, a przy tym jednocześnie najlepiej przyjętym (nie jestem tu wyjątkiem). Wielu zapewne oczekiwało, że Ghost podąży właśnie w takim kierunku. Tymczasem Forge po raz kolejny w mistrzowskim stylu zrobił sobie jaja ze słuchaczy, przygotowując chyba najbardziej popowy i pogodny materiał, na jaki tylko było stać grupę mimo wszystko obracającą się w metalowych kręgach.
Gitary, poza graniem i tak odsuniętych na dalszy plan riffów, nie mają zbyt wiele roboty, wokal Forge'a (teraz znanego nie jako Papa Emeritus, lecz Cardinal Copia) jest jeszcze bardziej egzaltowany niż wcześniej, a klawisze często serwują wręcz bezwstydne melodyjki rodem z tandetnych przebojów z lat 80. I może trudno w to uwierzyć, ale Ghost mimo wszystko wciąż zachował twarz. Muzycy postawili wszystko na jedną kartę i nagrali taki album, który można jedynie uwielbiać lub nie znosić dokładnie za to samo - kompletny kicz i brak choćby cienia wstydu. Sam jestem gotów zadać każdemu pytanie - jak można tego nie pokochać? Jednocześnie wyraźnie słychać, że to kreacja, a zespół doskonale zdaje sobie sprawę, jak tandetnie to wszystko wygląda i brzmi. Trzeba być kompletnie pozbawionym poczucia humoru, by potraktować poważnie "Prequelle" lub jakikolwiek element towarzyszącej mu otoczki. Jednocześnie, samej muzyki słucha się po prostu dobrze.
Najsilniejszym punktem wciąż są melodie, w których tworzeniu, na tle współczesnego rocka, Ghost wydaje się nie mieć sobie równych. Utwory są chwytliwe, na swój sposób porywające, i często uroczo infantylne. Jednak sam początek jest mylący, bo "Rats" (trafny pierwszy singiel) i "Faith" to najostrzejsze kawałki na albumie. Oba zapowiadały raczej lekki zwrot w stronę bardziej pogodnej muzyki, jaki grupa wykonała wcześniej na "Infestissumam". Gdyby miały bardziej mroczny klimat, mogłyby trafić nawet na "Meliorę". Pierwszy z nich to zresztą jedna z pereł w dyskografii grupy, doskonale pokazująca jej zmysł kompozytorski (oczywiście, w swojej specyficznej stylistyce) i talent do operowania kiczem, ale także nieprzeciętne zdolności wokalne Forge'a. Za to w "See The Light" zaczyna się jazda na całego. Nie sposób się nie zaśmiać, słuchając tej tandetnej melodii połączonej z nadętym śpiewem. Przy tym utworze zacząłem odczuwać dysonans poznawczy. Z jednej strony zwykle wyłączam takie koszmarki po kilkunastu sekundach, ale urok całości i świadomość, że dokładnie tak miało być, nie pozwoliły mi tego zrobić.
Zresztą to uczucie towarzyszyło mi przez dużą część albumu, wzmagając poczucie cringe'u. I nie widzę w tym nic złego, bo po to przecież sięgam po twórczość Ghost, a nie dla głębokich doznań artystycznych. Granice przesady nieco przekroczył jedynie drugi singiel, "Dance Macabre", który zdołał załatwić nawet mnie (a w muzyce jestem w stanie znieść bardzo wiele) i zmusić do wyłączenia mniej więcej w połowie. Jednak nawet ten kawałek ma swoją magię. Do takich cudownie koszmarnych momentów mogę jeszcze zaliczyć smyczkowy wstęp i manieryczne wokale (wyraźnie wzorowane na charakterystycznym sposobie śpiewania Petera Gabriela z Genesis) w "Pro Memoria", brzmienia klawiszowe rodem z najgorszych utworów Bon Jovi w "Miasma" (za to zgrabnie wypada solo na saksofonie), czy wesołkowatą solówkę gitarową w "Witch Image". Ale są też fragmenty autentycznie piękne, jak końcówka "Helvetesfonster", zagrana na gitarze akustycznej przez Mikaela Åkerfeldta, lidera Opeth. Świetną końcówką jest nieco poważniejszy "Life Eternal". Jego pierwsza część, przez melodię wokalną, troszkę kojarzyła mi się z "Boulevard Of Broken Dreams" Green Day. Ciekawsza jest jednak druga połowa, z fajnie wplecionymi chóralnymi zaśpiewami, wtórującymi Forge'owi.
Sam się dziwię, że taka płyta mogła mi tak bardzo podejść. Stężenie kiczu zapewne przekracza normy dopuszczalne dla większości słuchaczy, niektóre kawałki są zwyczajnie dziecinne, a przy tym równie wiele jest tu patosu i nadęcia. Ghost jest jednak autentyczny, całkowicie samoświadomy i nieskrępowany, co czyni całą tę mieszankę strawną i w pewien sposób nawet atrakcyjną. Bez prawdziwych zalet w postaci melodii i świetnego śpiewu, słuchać by się tego raczej nie dało, ale tych elementów także jest tu bardzo dużo.
Artysta: Ghost
Tytuł: Prequelle
Wytwórnia: Loma Vista
Rok wydania: 2018
Gatunek: Rock, Hard Rock, Pop
Czas trwania: 41:48
Ocena muzyki
-
1piotr13
Witam. Może jakaś recenzja najnowszego krążka Front Line Assembly - "Wake up the Coma"?
0 Lubię
Komentarze (1)