Ed Sheeran - Divide
- Kategoria: Pop
- Jędrzej Dobosz
W felietonie poświęconym Edowi Sheeranowi, jeden z dziennikarzy strony Pitchfork zauważył, że absolutnie każdy artykuł o artyście skupia się na dwóch faktach dotyczących jego kariery - jak bardzo popularnym wykonawcą jest Anglik, oraz że pomimo tej popularności, jest on człowiekiem przyziemnie zwyczajnym. Innymi słowy, każdy zachwyca się gwiazdorstwem Sheerana, bo nie jest on typowym materiałem na gwiazdę. Od tamtego tekstu minęły dwa lata i przy okazji trzeciej płyty piosenkarza mogę zacząć od tego samego banału - jaki ten Sheeran sławny, a jaki normalny! Niedawno na Facebooku mignął mi nawet filmik, którego autor zachwyca się, że pomimo milionów funtów na koncie i tysięcy fanów na koncertach, Ed to taki sam gość jak ja i Ty. Wiecznie uśmiechnięty, rozczochrany, ubrany w zwykłą koszulkę i zdarte dżinsy, kolegujący się z fanami i rozczulająco oddany swojej rodzinie. Przyziemność Eda Sheerana jest lansowana tak nachalnie, jakby próbowano nam wmówić, że to nietypowa sytuacja, bo popularni muzycy przeważnie nie są "normalnymi" ludźmi. Zupełnie jakby media, które przecież pożywiają się wizerunkową innością i wyjątkowością gwiazd - którą notabene same kreują - interpretowały normalność jako coś... Innego, nienormalnego. Kreuje to pewien paradoks wyjątkowości. Jeśli jako gwiazda jesteś inny niż my, zwykli ludzie - jesteś wyjątkowy. Jeśli jako gwiazda jesteś taki sam jak my, zwykli ludzie - jesteś wyjątkowy. Tak czy siak, jesteś wyjątkowy, jeśli się o tobie mówi głośno. Kult bycia wyjątkowym przez rozpoznawalność w tłumie osiąga szczyty popularności w epoce internetowego lansu, zaś właśnie Ed Sheeran kreowany jest ikonę tej mentalności. Wielki gwiazdor w przetartej koszulce, który dziś pije z nami browara w pubie, a jutro gra koncert dla prawie ćwierć miliona ludzi (tak, to miało miejsce). Ed Sheeran reklamowany jest jako głos pokolenia, bo przypomina przeciętnego nastolatka. Niestety, nie chodzi jednak o to, co Ed ma do powiedzenia, lecz o to, jak wygląda i jak się prowadzi. Przekaz zamknięty w wizerunku.
Uważne obcowanie z "Divide", nową płytą Anglika, pokazuje, że ów wizerunek Sheerana jako głosu pokolenia to faktycznie niewiele więcej niż oparta na promowaniu wizerunku medialna bańka. Problem w tym, że jak na gościa rzekomo niezwykle luzackiego, "ulicznie" szczerego i z dużym dystansem do siebie, Ed Sheeran jest tu mocno skupiony na sobie. W otwierającym album "Eraser" Ed rapuje o swojej karierze. Drugi w zestawie "Castle on the Hill" opowiada o jego dzieciństwie. Trzeci "Dive" to piosenka miłosna z perspektywy podmiotu lirycznego, podobnie numery czwarty i piąty. Z tej samej perspektywy napisane są kawałki szósty, siódmy... I właściwie każdy w zestawie. Ed Sheeran nie śpiewa o pokoleniu, które rzekomo reprezentuje, tylko o sobie samym. "Divide" to popiersie, który Anglik postawił sam sobie. Celebruje swoje ja - swoją przeszłość i teraźniejszość, swoje sukcesy i porażki, przygody miłosne i całe swoje dwudziestosześcioletnie jestestwo. Na tej płycie nie dowiadujemy się niczego o otaczającym nas świecie, za to możemy pogratulować jej autorowi osiągnięcia sukcesu komercyjnego pomimo nieposiadania wyższego wykształcenia. Nie żartuję. Aż dwukrotnie w zestawie Ed Sheeran chwali się, że nie poszedł na studia. Dlaczego brak wykształcenia jest na tyle ważny, że trzeba nim otworzyć i zamknąć płytę, której docelowymi odbiorcami są nastolatki? W dodatku kiedy nie jest się kowalem swojego losu, tylko stoi za tobą pompująca grube pieniądze potężna machina promocyjna? Analizując "Divide", uczymy się też lekcji, które pan Sheeran senior przekazywał Edowi, kiedy ten był dzieckiem, na przykład "podążaj za swoimi marzeniami", albo "nie mieszaj się w politykę i religię". Głębokie? Bynajmniej. W tekstach aż roi się od powielanych klisz i utartych cytatów z poradników do mentalnego samorozwoju. Zero tu faktycznej refleksji, która mogłaby połączyć intelektualnie artystę z odbiorcami jego muzyki. Jak na głos pokolenia, Ed Sheeran nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Jak na głos rozsądku i normalności w plastikowym i sztucznym popie, Ed jest tu nieznośnie skupiony na sobie, nie mając faktycznie nic interesującego do przekazania.
A o czym wokalista śpiewa, jeśli akurat nie jest skupiony na sobie samym? Ano nie ma zbyt wiele ciekawego ani mądrego do powiedzenia, a momentami wypada wręcz... Głupio. W "New Man" naigrywa się z nowego chłopaka swojej byłej dziewczyny. Żartuje z jego stylu bycia, wyborów zakupowych i wyglądu, i generalnie okazuje się być bardzo dobrze obeznany w temacie ów jegomościa, choć w refrenie zaprzecza sobie śpiewając, że nic nie chce o nim wiedzieć, ponieważ ten związek nie ma szans, gdyż rzeczona była wciąż wydzwania do Eda dopraszając się seksu. Czyli metaforycznie zamyka za sobą drzwi, ale jednocześnie trzyma je otwarte, by wszystko obserwować i wywyższać się moralnie nad swoją "eks". Przewodni przebój "Shape of You" to nieporadnie napisana piosenka, w której Ed chwali się, że uprawiał seks, po czym zapewne zachwyconą tym niecodziennym wydarzeniem dziewczynę zabrał na pierwszą randkę do knajpy z tanim żarciem, gdzie ona spakowała jedzenie do torby, by mieć je na później. "Galway Girl" opowiada o romansie irlandzkiej dziewczyny i angielskiego chłopaka, jakby w roku 2017 taki mezalians robił na kimś wrażenie. "Supermarket Flowers" to hołd dla babci muzyka, niestety popsuty wzniosłą poetyką niezbyt utalentowanego literacko licealisty. Niespecjalnie udanie wychodzą nawet piosenki o miłości, które powinny być główną bronią romantycznego chłopaka z gitarą, bo Ed - który potwierdził, ze wszystkie ballady są o jego obecnej partnerce - wychwalając swoją lubą albo wypowiada się o niej niezwykle ogólnikowo, albo zachwyca się jej urodą. Słuchając peanów podmiotu lirycznego na temat wspaniałości swoich wybranek, można odnieść wrażenie, że kobieta idealna według Sheerana to dobra, piękna i seksowna anielica pozbawiona jakichkolwiek charakterystycznych cech charakteru i intelektu.
Ze wszystkich tych koślawych tematów, najbardziej pokraczna jest jednak fiksacja muzyka na punkcie nostalgii i przemijania. W "Castle on the Hill" Ed Sheeran wspomina szalone lata młodzieńcze, pierwsze imprezy i dorywcze robótki, a nawet wymienia swoich przyjaciół z dzieciństwa i opisuje jak potoczyły się ich losy, zaś w "How Would You Feel (Paean)" mówi swojej ukochanej, że dzięki niej czuje się młodszy. To są wypowiedzi, których spodziewałbym się po Micku Jaggerze, Pet Shop Boys, czy chociażby Jay-Z - po kimś doświadczonym, kto faktycznie ma odległą przeszłość, którą wciąż celebruje w pamięci. Ed Sheeran ma dopiero 26 lat. Co to za lata młodzieńcze, które wspomina - pierwszy dzień w szkole i Komunia Święta? Jak może oceniać, że losy jego dawnych kolegów potoczyły się różnie, skoro żaden z nich jeszcze nawet nie ma trzydziestki? Czy autor tęskni za czasami, które minęły dosłownie pięć lat temu? Jeśli Ed Sheeran faktycznie jest głosem pokolenia, to mamy do czynienia z pokoleniem, które jest wyjątkowo miałkie i nieciekawe. A jako że jestem pewien, iż wcale tak nie jest, to pozostaje druga opcja - Ed Sheeran był w niezwykle słabej formie literackiej gdy pisał "Divide". Może jednak opłacałoby się pójść na te studia?
Warstwa muzyczna nie jest tak zła, jak liryczna, ale również tu nie ma czym się zachwycać. "Divide" balansuje pomiędzy oklepanym, momentami obciachowym popem bez ikry, a quasi-nowoczesnymi próbami odświeżenia oklepanej stylistyki "biały chłopak z gitarą". "Shape of You" symuluje nowoczesne R&B, lecz potyka się o płaską produkcję, przez którą piosenka się nie rozwija. "Castle on the Hill" zalatuje sztampowym indie pop-rockiem spod słusznie zapomnianego znaku Keane i Snow Patrol. "Galway Girl" odznacza się najfajniejszym refrenem w zestawie, ale zdaje się czerpać inspiracje melodyjne z mocno przestarzałych brzmień The Corrs sprzed dwóch dekad. "Perfect" to mdła ballada weselna w bezbarwnym stylu Michaela Bublé. Na szczęście dla "Divide", płytę od totalnej miałkości ratuje występ samego artysty. Sheeran nie jest wybitnie utalentowanym ani charyzmatycznym wokalistą, ale trzeba przyznać, że jest swojej twórczości szczerze oddany. Czy śpiewa, czy rapuje, zawsze słychać, że chłopakowi zależy na utworach, które wykonuje. Czuć, że wkłada w te numery całe serce, choć żadna z piosenek tutaj nie zasługuje na takie zaangażowanie. I tylko dlatego ocena "Divide" nie jest najniższa - ponieważ warto docenić chociażby oddanie artysty swojemu dziełu, nawet pomimo kontrowersji autorskich. Niestety, za Edem Sheeranem ciągną się sprawy o plagiaty, a najświeższa akcja tyczy się podejrzanego podobieństwa melodii "Shape of You" i przeboju TLC "No Scrubs".
"Divide" to słaba płyta. Błaha, logicznie niejasna i intelektualnie pusta w tekstach, oraz oklepana i zwyczajnie nudna muzycznie. Ani nie udowadnia gwiazdorskiego statusu Eda Sheerana, ani nie potwierdza, że fajny z niego gość. Co więcej, jak na ikonę pokolenia, chłop ma zaskakująco mało ciekawego do powiedzenia. Co oczywiście nie ma wpływu na funkcjonowanie maszyny medialnej, która wypromowała tę płytę na trzeci najszybciej sprzedający się krążek solowego artysty płci męskiej w historii brytyjskiego rynku fonograficznego, bo to przecież tak bardzo lubiany i rozchwytywany artysta... Nudy na pudy, flaki z olejem i wielka ściema.
Artysta: Ed Sheeran
Tytuł: Divide
Wytwórnia: Asylum Records, Atlantic Records
Rok wydania: 2017
Gatunek: Pop
Czas trwania: 46:14
Ocena muzyki
Komentarze