Tool - Fear Inoculum
- Kategoria: Metal
- Karol Otkała
Stwierdzenie, że wychowałem się na muzyce Toola mogłoby być przesadą, jednak bez dwóch zdań mogę powiedzieć, że ekipa z Los Angeles wpłynęła w znaczący sposób na ukształtowanie mojego (jeszcze wtedy młodego) gustu muzycznego. I tak, jak "Aenimę" w momencie premiery poznawałem z doskoku, z mediów, tak "Lateralusa" i "10,000 Days" oczekiwałem świadomie i dziś to trio oraz debiut znam praktycznie na pamięć. Oprócz bardzo bogatej i wielowątkowej warstwy muzycznej, podobał mi się ten cały mistycyzm zbudowany wokół dźwięków - roztaczanie teorii spiskowych, szukanie drugiego, trzeciego czy czwartego dna, odtwarzanie albumu w zmienionej kolejności, od tyłu, z nakładającymi się warstwami itp. Ale to było w 2006 roku, a od tego czasu wiele się zmieniło. Poszerzyły się horyzonty - nie tylko moje, ale i wielu fanów tamtego Toola. Wielu z nich wyszło poza ramy metalu alternatywnego i progresywnego w świat "post", gdzie bogactwo muzyczne jest porównywalne, występuje w większych ilościach i nie wymaga od słuchacza tak długiego okresu oczekiwania. Tool został godnie zastąpiony i pogodziłem się z tym, że już nic nowego w wykonaniu tej ekipy nie usłyszę. Co jakiś czas pojawiały się pogłoski o nadchodzącym kolejnym materiale, które z roku na rok zaczynały coraz bardziej irytować nie tylko mnie, ale pewnie i innych słuchaczy. W pewnym momencie zrobiła się z tego toolowa odsłona "Chinese Democracy". Oczywiście pojawiły się obawy czy przypadkiem i tu nie skończy się to wielką klapą.
Jakiś czas temu na koncertach zespołu zaczęły pojawiać się utwory z nadchodzącego wydawnictwa. Przyznam, że ominąłem je skutecznie i mój pierwszy kontakt z zapowiedziami "Fear Inoculum" nastąpił w momencie premiery studyjnej wersji utworu tytułowego. Tu zapaliło się pierwsze ostrzegawcze światełko, ponieważ pierwszy raz w życiu materiał od Toola nie wywołał u mnie żadnej reakcji. Po lekko ponad dziesięciu minutach słuchania czułem jedynie znudzenie i brak jakiejkolwiek chęci do ponownego odsłuchu. Drugi sygnał alarmowy pojawił się w momencie prezentacji fizycznej wersji albumu. Chociaż w kontekście pojawienia się twórczości zespołu w serwisach streamingowych, wypuszczenie tylko edycji kolekcjonerskiej za miliony monet można uznać za ukłon w stronę psychofanów i dowód na to, że muzycy żyją z koncertów, a nie standardowych płyt za 50 czy 60 zł. Informacja o nowym albumie za 350 złsprawiła, że pogodziłem się z nadchodzącą dziurą na półce - w miejscu, gdzie stoi dyskografia Toola. O czym może świadczyć 13-letnia przerwa w studyjnej dyskografii zespołu? O braku chęci do grania? Czy może raczej o braku weny i niemocy twórczej? Utwór tytułowy sugerował raczej drugą opcję. Niepokoju nie stłamsiła lista utworów, na której widać czas trwania ocierający się o 80 minut, podzielonych tylko na siedem kompozycji. Dorzucając do tego fakt, że jeden z nich nie zajmuje nawet pięciu minut, średni czas trwania pozostałych sześciu poraża, a nawet lekko przeraża. A jak wygląda efekt końcowy?
Zacznijmy od plusów. "Fear Inoculum" brzmi niesamowicie - niezwykle klarownie, przejrzyście i przestrzennie. Można tu mówić o produkcji na najwyższym poziomie. To samo można powiedzieć o warsztacie muzycznym wszystkich członków zespołu. Ale w przypadku Toola to standard. I to by było na tyle, jeśli chodzi o najbardziej oczywiste plusy, które nasuwają się same, bez szukania na siłę. Czas na łyżkę dziegciu. "Fear Inoculum" jest najmniej różnorodnym albumem w dorobku zespołu. Przy pierwszych kilku przesłuchaniach wszystko zlewa się w jedną, monotonną całość, przez którą momentami ciężko przebrnąć. Jeśli ktoś chciałby rozpocząć swoją przygodę z Toolem i zacznie od "Fear Inoculum", po pozostałe krążki raczej nie sięgnie. Będzie miał spaczony obraz dotychczasowego dorobku zespołu. W Internecie spotkałem się z opinią, iż "Fear Inoculum" jest jak wino - wymaga czasu i z każdym przesłuchaniem staje się lepszy. Brzmi to śmiesznie w kontekście tego, że od premiery nie minął nawet tydzień. Ale trochę prawdy w tym stwierdzeniu jest. Po kilku przesłuchaniach nowy Tool lepiej "podchodzi". Z tej jednolitej, monotonnej bryły zaczynają się wyłaniać świetne riffy, basy, bębny i wokale Keenana. Problem w tym, że nadal są to tylko momenty kolosalnej całości. Całości, która jest ewidentnie za długa i przeciągnięta do granic możliwości. Fakt faktem, "Fear Inoculum" świetnie sprawdza się jako tło, na przykład w czasie wykonywania codziennych prac domowych. Jednak do tej pory potrafiłem wyrwać z kalendarza kilkadziesiąt minut i spędzić je na osobności z "Aenimą" lub "Lateralusem". Tutaj nie widzę takiej opcji, ponieważ spędzenie kilkunastu minut sam na sam z nowym dzieckiem Toola grozi zaśnięciem, chociażby ze względu na takie, a nie inne ułożenie utworów.
Swoistym pstryczkiem w nos dla psychofanów było okrojenie wersji fizycznej o trzy utwory, które pojawiają się tylko w wersji cyfrowej i wydłużają "Fear Inoculum" do ponad 86 minut. Po cichu liczyłem, że wprowadzą one trochę ożywienia i zróżnicowania. Po części tak jest, chociaż są to standardowe, toolowe "przerywniki", które znamy od ponad 20 lat. Nikt Ameryki tutaj nie odkrywa, zatem osoby, które wydały krocie na wersję fizyczną nie powinny czuć się wybitne pokrzywdzone. Chociaż niesmak po takim traktowaniu pozostaje. Tak, jak i po całym "Fear Inoculum", który to krążek przypisuję jednak do kategorii rozczarowań. Po trzynastu latach oczekiwałem materiału, który urwie mi tyłek, a otrzymałem perfekcyjnie wyprodukowaną, rzemieślniczą robotę z niewielką namiastką wcześniejszego polotu, finezji i szaleństwa. Nowy album Toolowi wstydu nie przynosi, ale nie jest też powodem do dumy, bo - powiedzmy sobie szczerze - jest to najsłabsza pozycja w dorobku Amerykanów. Pełna pysznych kąsków pływających w talerzu bezpłciowej zupy, którą jemy już drugi tydzień.
Co ciekawe, jedynym momentem budzącym same pozytywne skojarzenia i wspomnienia poprzednich albumów jest najdłuższy "7empest", który udowadnia, że muzycy nadal wiedzą co to różnorodność, wielowątkowość, emocjonalność i budowanie atmosfery. Szkoda, że kilkanaście minut z tym utworem mija tak niepostrzeżenie, bo tylko po nim mamy ochotę wcisnąć "repeat". Szkoda również, że ten kawałek został umieszczony prawie na samym końcu, przez co wielu słuchaczy może do niego nie dotrwać lub wypaczyć jego obraz po kilkudziesięciu minutach znużenia. Z drugiej strony, "7empest" uznaję za pyszny deser po nie do końca smacznym obiedzie. Może jest to również sygnał, że Tool jest jeszcze w stanie nagrać album, który strąci z podium "Undertow" lub "10,000 Days" (wedle uznania) i z dumą będzie można go postawić obok "Aenimy" i "Lateralusa"?
Artysta: Tool
Tytuł: Fear Inoculum
Wytwórnia: Volcano
Rok wydania: 2019
Gatunek: Metal
Czas trwania: 79:10 (wersja fizyczna), 86:38 (wersja cyfrowa)
Ocena muzyki
-
RadomirW
Jako, że płyty jeszcze nie słuchałem (poza niezłym, choć trochę za długo się rozwijającym utworem tytułowym), podzielę się moją teorią co do ceny fizycznego wydania. Standardowo zespół wydaje płyty co 2-3 lata. Tool milczał przez lat 13 i wydając teraz nowy album uznał, że zastępuje on jakościowo 5-6 płyt standardowych zespołów. I na taką wartość wycenił swą nową sztukę. Nie on jeden zresztą, bo w ostatnim czasie takim "ceniącym się" artystą okazał się też Rammstein czy, na naszym podwórku, Roman Kostrzewski z Kata. Cóż, trzeba cierpliwie poczekać aż wyjdą jakieś mniej "wartościowe" wersje tych płyt dla plebsu. Jest niestety też wersja mniej optymistyczna, bo debiut Kendricka Lamara do dziś jest dostępny tylko w streamingu, a na nośniku fizycznym nie ma. Mam nadzieję, że w przypadku Toola takiego wariactwa nie będzie i jak już wyprzedają to limitowane wydanie, to wypuszczą normalne, najlepiej dwupłytowe.
0 Lubię
Komentarze (1)