Opeth - Morningrise
- Kategoria: Metal
- Radomir Wasilewski
Drugi album Opeth został bardzo szybko napisany i nagrany, a to dzięki Mikaelowi Åkerfeldtowi posiadającemu w swojej szufladzie sporo niewykorzystanych pomysłów na utwory z czasów wczesnego, podziemnego okresu istnienia szwedzkiego zespołu. Po sporym sukcesie debiutanckiego albumu "Orchid" wśród fanów klimatycznego metalu, charyzmatyczny Szwed kuł żelazo póki gorące i już rok później wypuścił na rynek jego następcę. A ponieważ w trakcie przeprawy przez rzekę nie zmienia się koni i wozu, "dwójka" nie wprowadza żadnej rewolucji w brzmieniu zespołu, kontynuując estetykę poprzedniczki. Do tego została nagrana w tym samym składzie co "Orchid", co w historii Opeth nie będzie regułą. Jednak mało kto spodziewał się, że ten album stanie się tak dużym sukcesem artystycznym, osiągnie pozycję kultową i będzie wzorcem do naśladowania dla olbrzymiej rzeszy młodszych zespołów.
Formuła "Morningrise" jest podobna do zastosowanej na poprzedniczce. Także tutaj utwory są bardzo długie. Wszystkie trwają ponad dziesięć minut, a jeden nawet ponad dwadzieścia. Dzieje się dużo. Zespół nie trzyma się ani klasycznych schematów zwrotkowo-refrenowych ani form suitowych, pozwalając sobie na olbrzymią dawkę szaleństwa i nieprzewidywalności, przypominającą sposób komponowania dawnych zespołów rockowo-progresywnych z lat 70. Warstwa muzyczna opiera się na kontrastach fragmentów klasycznie death metalowych - wściekłych, agresywnych, choć utrzymanych w średnich tempach, bez blastów czy galopad z doomowymi, ciężkimi zwolnieniami i fragmentami klimatycznymi, w których pierwszoplanową rolę odgrywają akustyczne i klasyczne gitary oraz wyraziste brzmienie basu. Co ciekawe, w spokojnych momentach nigdzie nie użyto klawiszy, co początkowo może zbić z tropu tych, którym granie klimatyczne jednoznacznie kojarzy się właśnie z takim brzmieniem, a nie gitarową surowością. Kontrastowo przedstawia się także warstwa wokalna, w której Mikael Åkerfeldt potrafi zarówno w sposób wyziewowy ryczeć, a także drzeć się na lekko blackową modłę, jak i melodyjnie, podniośle operować głosem. Fragmentów zaśpiewanych czysto jest trochę więcej, niż na "Orchid", choć dalej, za wyjątkiem finalnej kompozycji "To Bid You Farewell", stanowią one zdecydowaną mniejszość. Choć na "dwójce" czysty śpiew lidera Opeth jest na wyższym poziomie, niż to było w przypadku debiutu, to jednak nie jest to jeszcze ta emocjonalna i delikatna barwa, z której Szwed jest powszechnie znany. Póki co, jego głos przypomina niską, "zapiaszczoną" manierę guru Mikaela z tamtych lat, którym był produkujący "Morningrise" Dan Swano.
Świetną robotę w utworach odstawiają gitarzyści, których charakterystycznych, melodyjnych, a okazjonalnie też agresywnych riffów, a także delikatnych, akustycznych wstawek jest prawdziwe zatrzęsienie. Zaskakująco skromnie za to przedstawiają się solówki, których w porównaniu do innych płyt zespołu, a przede wszystkim gabarytów poszczególnych kompozycji, jest ledwie cztery, a przy tym są dość krótkie i zwięzłe. Słychać w nich zaczątki podziału na techniczne, szybsze popisy Petera Lindgrena i będące w opozycji do nich delikatne, zwiewne brzdąkanie Mikaela, w którym odnaleźć można z jednej strony nawiązania do "płynącego" stylu gry Davida Gilmoura z Pink Floyd, a z drugiej do klimatycznych pogłosów stosowanych przez Piggy'ego z Voivod. Rekompensatą za limitowanie solówek gitar są wyraziste, wychodzące często na pierwszy plan i w wielu miejscach mocno jazzujące partie basu Johana DeFaralla, który na "Morningrise" stworzył najlepsze podkłady basu w całej historii Opeth. Na jego tle średnio wypada perkusista Anders Nordin, który co prawda potrafi dobrze trzymać rytm, jednak daleko mu do wirtuozerii i ciekawych pomysłów, jakie będą prezentować jego następcy - Martin Lopez, a przede wszystkim Martin Axenrot. Minusem w odbiorze perkusji jest też bardzo suche i pozbawione głębi brzmienie werbla. Ukazuje ono największy defekt wydawnictwa, jakim jest jego dość płaska i jednowymiarowa produkcja. Niestety Danowi Swano nie udało się wydobyć z muzyki Opeth głębi i przestrzeni, na jaką zasługuje.
"Morningrise" - tak, jak jej poprzedniczka - to uczta złożona z pięciu dań, tym razem bez żadnych instrumentalnych czy akustycznych przekąsek. Choć poszczególne kompozycje należą do trudnych i rozbudowanych, a pełne ogarnięcie płyty wymaga wielu przesłuchań, warto się temu oddać. Zwłaszcza, że już na wstępie muzycy uderzają z grubej rury. Ponad 13-minutowy "Advent" to idealne połączenie wszystkich najlepszych składników muzyki Opeth - deathowej mocy i agresji, ciężkich, melodyjnych zwolnień a także długich, akustycznych przerywników z pierwszymi prezentacjami czystego śpiewu Mikaela. I tylko gitarowej solówki tu brakuje, ale jej nieobecność rekompensują jazzujące, wyraziste popisy basu. "The Night and the Silent Water" - podobnie, jak "Under the Weeping Moon" z "Orchid" - skupia się głównie na wolnym, ciężkim, mocno doom metalowym walcowaniu, jednak najmocniej w pamięć słuchacza zapada klimatyczna wstawka w środku, z zaskakująco pozytywnym, wiosennym nastrojem. Podobnie pozytywnie przedstawia się utrzymany w średnim tempie, melodyjny "Nectar", który jest wycieczką Opeth w rejony inspirowane w pierwszej połowie lżejszą stylistyką heavy metalową, a w drugiej technicznym, połamanym rytmicznie deathem. Apogeum ówczesnych możliwości zespołu stanowi najdłuższy w jego historii, ponad 20-minutowy "Black Rose Immortal", będący wzorcem jak powinno się komponować ambitne i jednocześnie ciekawe kompozycje. Postawiono w nim na kontrast agresywnej, dynamicznej i czadowej pierwszej połowy z drugą - nastrojową, w większości nastawioną na akustyczne granie, leniwą rytmikę i dominację czystego śpiewu. Jedynym mankamentem tej kompozycji są stanowczo za krótkie partie gitar solowych. Dodatkowo można w nich odnaleźć nawiązania do podobnych popisów z "Forest of October" z poprzedniej płyty. Na zakończenie zespół przygotował największe zaskoczenie. "To Bid You Farewell" to pierwsza w historii Opeth zupełnie pozbawiona growlingu ballada, w której leniwą, nostalgiczną, pierwszą połowę trochę ożywiono cięższą i bardziej podniosłą drugą.
Do wydanych w późniejszych latach reedycji "Morningrise" został dodany utwór bonusowy "Eternal Soul Torture", stworzony w pierwszych latach istnienia zespołu. W przeciwieństwie jednak do trochę nieskładnego "Into the Frost of Winter", dołączonego do "Orchid", w tym przypadku poziom twórczy jest o wiele wyższy, prezentując charakterystyczną już dla Opeth kontrastową muzykę, ale w wersji bardzo surowej, garażowej, z mocno nieczystym brzmieniem. Mimo, że w tym przypadku muzycy nie ustrzegli się przed wpadkami aranżacyjnymi, związanymi przede wszystkim z irytującymi próbami uskuteczniania emocjonalnych jęków przez Mikaela czystym głosem, to jednak mieszanka deathowej agresji, doomowych zwolnień, spokojnych, dłuższych wstawek z delikatnymi gitarami oraz mrocznego klimatu robi wrażenie. Co ciekawe, poszczególne fragmenty utworu wykorzystano później w kawałku "Advent", co jeszcze bardziej potwierdza jego jakość.
"Morningrise" to genialne rozwinięcie pomysłów i patentów stworzonych na "Orchid" w jeszcze bardziej oryginalnym i ambitnym kierunku, bez wpływów czy odwołań do estetyki innych zespołów. Na tym albumie Opeth po raz pierwszy zaprezentował w formie dojrzałej i w pełni świadomej swój charakterystyczny styl gry muzyki metalowej, który w kolejnych latach miał być jedynie przekształcany i udoskonalany. Choć nie jest to płyta lekka, łatwa i przyjemna, obok "Blackwater Park" należy do najlepszych zespołowych dokonań. Przede wszystkim z powodu olbrzymiego wpływu na rodzącą się scenę progresywnego metalu, wykorzystującego połączenie estetyki death metalowej ze spokojniejszym graniem, a później także z czystym, epickim śpiewem. Choć przed "Morningrise" tego typu granie także się pojawiało, na przykład u będącego wzorcem do naśladowania dla Mikaela szwedzkiego Edge of Sanity, to jednak nie w takich proporcjach, jak u Opeth i nie jako element wszystkich zamieszczonych na płycie utworów. W późniejszych latach pojawiło się wiele grup grających w taki kontrastowy sposób, oczywiście w ramach różnorodnych gatunków muzyki metalowej. "Morningrise" należy się więc duży szacunek za palmę pierwszeństwa w tworzeniu tego rodzaju muzyki. Tym bardziej, że wszystkie kompozycje zawarte na krążku prezentują bardzo wysoki poziom, a kilka z nich - przede wszystkim "Advent" i "Black Rose Immortal" - to bezdyskusyjna klasyka twórczości szwedzkiego zespołu.
Artysta: Opeth
Tytuł: Morningrise
Wytwórnia: Candlelight
Rok wydania: 1996
Gatunek: Metal Progresywny
Czas trwania: 66:06
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze