Tangerine Dream - Encore
- Kategoria: Elektronika
- Jarosław Święcicki
Macie taką płytę, która ma zapewniony dożywotni status najwspanialszej na świecie? Ja mam. I to już od ponad dwudziestu lat. Czy to oznacza, że słucham jej codziennie? Boże broń! Znudziłaby mi się po tygodniu! Takie przyjemności należy rozsądnie sobie dawkować. Czasem sięgam po nią raz na miesiąc, czasem raz na pół roku. Słucham całej - od pierwszego do ostatniego dźwięku i odkładam na półkę. To jak ładowanie akumulatora - potęga tej muzyki prawie rozrywa mnie od środka. Encore to koncertowy album TD z roku 1977 - złotego okresu działalności grupy. Zawiera cztery urzekające utwory, powalające mocą elektronicznego eksperymentu i potęgą syntetycznej przestrzeni. To kwintesencja el-muzyki z lat siedemdziesiątych, które były według mnie złotymi latami tego gatunku.
Późniejszy rozwój wraz z zarzuceniem technik analogowych i ślepym uwielbieniem cyfrowych instrumentów spowodował nieodwracalne zagubienie pierwotnego muzycznego ducha, którego doskonale słychać na "Encore". Przepiękne "Cherokee Lane" oraz "Monolight" są o tyle łatwiejsze w odbiorze, że składają się z wielu przeplatających się różnych tematów muzycznych, które tworzą kojące melodie.
Ale już ostatnie dwa "Coldwater Canyon" i "Desert Dream" to kwintesencja pełnego niepokoju eksperymentu muzycznego. Nie da się ukryć, że płyta pochodzi z najlepszego okresu działalności grupy, gdy jej skład tworzyło trio Froese, Franke, Baumann. Nagrania zostały zrealizowane podczas amerykańskiej trasy koncertowej (chociaż w przypadku TD nie można za bardzo polegać na podziale koncert - płyta studyjna). Ciekawostką charakterystyczną dla grupy w tamtym okresie było to, że na koncertach praktycznie nie były grane utwory ze studyjnych płyt - za każdym razem był to premierowy materiał. Chociaż słychać tu tematy z wcześniejszej twórczości, to jednak ich aranżacja wywołuje ciarki na całym ciele. Jeśli będziecie mieli okazję, posłuchajcie koniecznie!
Artysta: Tangerine Dream
Tytuł: Encore
Wytwórnia: Virgin
Rok wydania: 1977
Gatunek: Elektronika
Czas trwania: 71:49
Opakowanie: Jewelcase
Ocena muzyki
Ocena wydania
Nagroda
-
peter
Ostatnia wielka płyta tego składu. Nigdy już na oficjalnym wydawnictwie, później, nie usłyszymy tej trójcy, która podłożyła podwaliny pod Berliner Schule Electronic Musik. Doskonały zapis muzyki na najwyższym poziomie w ramach tego gatunku. Mamy co prawda pewne cytaty z wcześniejszej twórczości TD jak w Cheoroke Line, początek utworu, przypomina początek solowego nagrania Edgara Froese Maroubra Bay, zacytowany temat z Betrayal (Sorcerer Theme), ale poza tym doskonała gra muzyków. Nigdy wcześniej nie zaprezentowali takiego poziomu pracy kontrapunktycznej. Trzy doskonale pracujące odrębne organizmy a jakże współgrające. Monolight z początkiem stylizowanym na niezapomniany duet Froese (piano) - Baumann (melotron-flute) z Ricohet Part II, późniejszy fragment mimo doskonałej polifonii jest lżejszego gatunku ale środkowa część utworu z głównym brzmieniem melotronu (brass), przechodzące niepostrzeżenie w Stratosfear, stoi znowu na wyżynach tego co TD wypracowało jako kierunek. Klimatyczne dialogi instrumentów solowych, na tle zmieniających się podkładów sekwencyjnych. Szkoda tylko, że zakończenie Monolight zacytowane z Invisible Limits, zagrane co prawda bardziej dynamicznie ale przy innych środkach wyrazu (brak melotronu). Przy następnych utworach mamy spore wątpliwości, ponieważ uważna lektura nagrań bootlegowych z serii TT (Tangerine Tree) vol. 4, 18, 25, 39, nie natrafia choćby na cytat lub fragment tego co mamy na płycie oficjalnej. Dlatego śmiem twierdzić, że Coldwater Canyon oraz Desert Dream to robota studyjna, bez cytatów z wcześniejszej twórczości. Co prawda w oficjalnej twórczości TD, w tym jak dla mnie najsilniejszym składzie, na próżno szukać utworu z taką ilością partii solowej gitary. Dlatego ten, jak najbardziej zasługuje na uwagę. Gra Edgara Froese jest przemyślana i bez zbędnych ekstrawagancji, które słyszymy na ww. TT z tej amerykańskiej trasy. Co do Desert Dream to już trochę inna bajka. Jak dla mnie to typowy wypad w klimaty znane nam z Pheadry oraz jeszcze wcześniejsze, z uwagi na obszerne cytaty z uwertury do Thyranus Odypus, wydanej na płycie analogowej składankowej, przez Virgin, pod tytułem "V", a jeszcze przed nagraniem Pheadra. Środkowa część Desret Dream, to znamienity przykład umiejętności, kreowania pięknych, wiodących muzycznych tematów, granych na melotronie w brzmieniu brass (Froese) z akompaniamentem fender piano (Baumann) oraz melotronu-string (Franke lub Froese). Taka, pełna zielonej szaty roślinnej, oaza na środku pustyni. Znakomitym dopełnieniem dla tej płyty jest TT vol. 18 (Canada, 9 April 1977, Montreal Place Des Arts). Pełne nagranie koncertu, zupełnego koncertu z transmisji radiowej, całkiem dobrej jakości. Polecam każdemu aby "własnousznie" przekonał się czym mógł być faktycznie Encore. Jak dla mnie nawet potrójnym wydawnictwem. Na koniec taka moja konstatacja, może smutna a może i nie. Żaden z późniejszych twórców, tak zwanej Neue Berliner Schule Electronic Musik, nawet się nie zbliżył do poziomu jaki tamtejsze trio (Froese/Franke/Baumann), ostatni raz w tym składzie, zaprezentowali na tej koncertowej płycie a minęło 40 lat...
0 Lubię
Komentarze (1)