Swans - To Be Kind
- Kategoria: Alternatywa
- Karol Otkała
Społeczeństwo na świecie staje się coraz głupsze, czego ostatni przykład widzieliśmy podczas Eurowizji. Przez kilka dni w Polsce mieliśmy do czynienia z wielkim oburzeniem, zniesmaczeniem i cholera wie czym jeszcze. A prawda jest taka, że ludzi normalnych nie obchodzą konkursy sztuki miałkiej i nijakiej. Podobnie jak Michaela Giry nie obchodzą coraz to głupsze trendy muzyczne. Chłop razem z zespołem robi swoje i po niecałych dwóch latach od premiery "The Seer" zaprasza nas ponownie w podróż przez swój muzyczny świat - świat muzyki brzydkiej, trudnej, męczącej i wymagającej. Podróż ta jest nie byle jaka, bo trwa jeszcze dłużej niż poprzedni album. Łabędziom należy się ogromny szacunek za tempo pracy. W dzisiejszych czasach trudno jest w ogóle nagrać ciekawy materiał. Przykładem może być tu Tool, którego członkowie już od ośmiu lat próbują spłodzić coś, co ma ręce i nogi. Na razie im nie wychodzi. Gira i spółka potrzebowali niecałych dwóch lat na stworzenie dwóch godzin nowego materiału. Myślałem, że po "The Seer" już niewiele rzeczy będzie w stanie mnie zaskoczyć. A tu niespodzianka!
"To Be Kind" utrzymuje podobny poziom, jak poprzednik. Momentami może nawet wzbija się na wyższy. Konstrukcja obu wydawnictw jest podobna - znów mamy tu pomieszanie fragmentów spokojnych ze ścianami dźwięków i hipnotycznych, powtarzanych w nieskończoność motywów. Pojawia się tu również odpowiednik "The Seer" w postaci "Bring the Sun" i "Toussaint L’Ouverture". Obie trwające po ponad 30 minut kobyły są trudne do przełknięcia, ale też cholernie wciągają i intrygują. Ciężko stwierdzić, która z nich jest lepsza. Krążek otwiera "Screen Shot", w którym Gira robi słuchacza w konia. Utwór niby oparty jest na zapętlonym motywie, ale całość brzmi normalnie. W pewnym momencie pojawia się schizofreniczny fortepian i już tak normalnie nie jest. Na podobnej atmosferze opierają się "A Little God In My Hands", "She Loves Us" i "Oxygen". Wspomniałem już, że "The Seer" i "To Be Kind" mają podobną budowę. Jest jednak jedna zasadnicza różnica. Najnowsze dzieło oferuje zdecydowanie mniej grania w stylu "93 Ave", "B Blues" czy "The Apostate" z poprzednika.
Dla mnie jest to dużym plusem, bo fragmenty tego typu na "The Seer" momentami mnie przerastały. Zamiast nich mamy tu spokojniejszą odsłonę Swans. Chociaż też nie do końca normalną. Taki "Just A Little Boy" brzmi jak kawałek nagrywany w zakładzie z drzwiami bez klamek przez gościa z ostrą schizofrenią. Troszkę mniej intensywne objawy mogłyby występować u twórcy "Some Things We Do" i "Nathalie Neal". Na ich tle "Kirsten Supine" wypada niczym pacjent, który do psychiatryka trafił przez przypadek. Podobnie byłoby z utworem tytułowym gdyby nie jego końcówka. No i tak mijają 2 godziny spędzone z To Be Kind, po których słuchacz czuje się jak koń po westernie, jak TOPR-owiec po całonocnej akcji ratunkowej, jak polski piłkarz w drugiej połowie meczu... Skrajne wyczerpanie i mętlik w głowie. Jedni to pokochają, inni znienawidzą i odpuszczą już po chwili spędzonej z najnowszą twórczością Swans. Ci, którym uda się wytrwać do końca, z pewnością do tego krążka wrócą, bo jest to dzieło nietuzinkowe, monumentalne, idące w zupełnie innym kierunku, niż wskazują dzisiejsze trendy. Dodatkowo wielkim jego atutem jest mnogość wykorzystanych instrumentów. Oprócz standardów usłyszymy tutaj klawesyn, skrzypce, mandolinę, puzon, trąbkę i mnóstwo innych wynalazków.
Mimo wszystko trudno jest mi tę płytę ocenić. Po prostu nie mam skali porównawczej, dlatego tym razem oceny nie będzie. Jedno jest pewne - twórczość Swans z ostatnich lat coraz bardziej mnie intryguje i coraz częściej do niej wracam. Spróbujcie sami!
Artysta: Swans
Tytuł: To Be Kind
Wytwórnia: Young God
Rok wydania: 2014
Gatunek: Experimental, Alternative
Czas trwania: 121:12
Źródło: WiMP
Nagroda
Komentarze