Sólstafir - Ótta
- Kategoria: Metal
- Karol Otkała
Z ekipą Sólstafir pierwszy raz zetknąłem się na początku tego roku, przeglądając zestawienia najlepszych płyt metalowych wydanych w roku ubiegłym. Jedno z nich było zbiorcze, dotyczyło wszystkich gatunków metalu, a "Ótta" była w nim bardzo wysoko. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to niesamowita okładka - z pozoru prosta, banalna i w zasadzie nie wyróżniająca się niczym, ale jednocześnie intrygująca i na swój sposób magiczna. Tak samo jest z muzyką zawartą na krążku, po który sięgnąłem głównie ze względu na to, że otagowany był pięknymi słowami "post metal", które działają na mnie jak magnes.
Ale nie jest to ta odmiana, którą prezentuje chociażby Neurosis, Isis czy Cult Of Luna. Sólstafir zdecydowanie bliżej do chociażby Rosetty czy Minska. I to tylko ze względu na prezentowanie własnej wizji gatunku. I tak jak w przypadku wyżej wymienionych mieliśmy post metal kosmiczny i plemienny, tak tu jest on "wyspiarski"? Pochmurny, wietrzny, wilgotny, jesienny. Chyba najbardziej zbliżony do francuskiego Dirge - również jednolity, zamknięty i pozbawiony skrajnych wyskoków w stronę muzyki totalnej czy też w drugim kierunku.
Atmosferę panującą na "Ótta" najlepiej odzwierciedla okładka albumu - szara, jesienna i klimatyczna. I to właśnie klimat jest tutaj słowem kluczowym i wyciągnął album Sólstafira na tak wysokie miejsca w różnego rodzaju zestawieniach. Bo spójrzmy prawdzie w oczy - "Ótta" w zasadzie niczym nie zaskakuje. Muzycznie album nie jest w żaden sposób nowatorski, wszystko to już gdzieś było. Wokalnie też szału nie ma. Głos Tryggvasona niczym specjalnym się nie wyróżnia. Na plus działa tu to, że śpiew jest czysty, bez growlingu, dzięki czemu bez problemu można zrozumieć tekst. Z tym, że... I tak 99% ludzkości nie zna islandzkiego zatem nie robi to nikomu różnicy. Podobnie jak to, że "Ótta", praktycznie rzecz biorąc, w żaden sposób nie jest odkrywcza.
W czasie słuchania albumu te wszystkie zarzuty przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, bo zastajemy bezczelnie wchłonięci przez magiczną, islandzką atmosferę. Atmosferę, która gdy już wciągnie, nie ma ochoty wypuszczać. Mnie trzyma w szponach już od kilku ładnych miesięcy i nic nie zapowiada aby ten uchwyt miał się chociaż trochę poluzować. W żadnym wypadku mi to nie przeszkadza bo każdorazowy odsłuch albumu Sólstafir to melancholijna, sentymentalna podróż przez dzicz - pochmurną, deszczową, wilgotną, smaganą przez silny, porywisty wiatr.
Wydaje mi się, że "Ótta" powinna być słuchana jako całość i nie ma sensu opisywać poszczególnych utworów. Jest ich tutaj 8 (w wydaniu rozszerzonym 11) i stanowią odzwierciedlenie pór dnia. Są związane z czasem i tak jak on płyną sobie swoim tempem osiągając w wersji podstawowej niecałe 60 minut. Warto wspomnieć, że panuje tu dość duże bogactwo muzyczne. Oprócz "standardów" usłyszymy tu fortepian, organy hammonda, banjo oraz kilka innych udziwnień. Mimo jesiennego klimatu panującego na krążku nie brakuje tu i tych żywszych momentów, jak "Miodegi" czy "Non", ale praktycznie w każdym z pozostałych odnajdziemy szybsze fragmenty. Ale to właśnie te bardziej posępne utwory napędzają klimat tego wydawnictwa.
"Ótta" jest dowodem na to, że nawet bez odkrywania nowych muzycznych galaktyk i wybitnego warsztatu można nagrać coś naprawdę fajnego. Świetny album, gorąco polecam!
Artysta: Sólstafir
Tytuł: Ótta
Wytwórnia: Season Of Mist
Rok wydania: 2014
Gatunek: Post Metal
Czas trwania: 57:17/77:21
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze