Bannery górne wyróżnione

Bannery górne

A+ A A-

Metallica - Hardwired... To Self-Destruct

  • Kategoria: Metal
  • Karol Otkała

Metallica - Hardwired... To Self-Destruct

Zacznijmy dość nietypowo. Jeśli liczyliście na to, że "Hardwired... To Self-Destruct" będzie tak zwanym powrotem do korzeni czyli grania sprzed ponad 25 lat, to spokojnie odpuście sobie dalsze czytanie tego tekstu i słuchanie nowej Metalliki. Jeśli mieliście jakiekolwiek oczekiwania wobec ich nowego albumu - patrzcie wyżej. Jeżeli natomiast wychodzicie z założenia, że co ma być to będzie, możecie przejść dalej, ale na własną odpowiedzialność. Długo przyszło czekać fanom na nowy materiał legendy thrash metalu. Po drodze trafiały się przebąkiwania o tworzeniu następcy "Death Magnetic", ale przez długi czas nic z nich nie wychodziło. Ostatecznie stanęło na ośmiu latach. Jest to na tyle dużo czasu, że można przygotować naprawdę genialny materiał, który zmiecie konkurencję z powierzchni ziemi. Jednak z drugiej strony tak długi okres daje do myślenia, że coś może jednak nie być tak jak powinno.

W momencie opublikowania tracklisty oraz informacji o czasie trwania albumu, fanom mogło zapalić się żółte światełko. 12 utworów podzielono na dwie płyty, mimo że całość nie trwa 80 minut zatem spokojnie zmieściłaby się na jednym krążku. Wątpliwości wzbudzał czas trwania poszczególnych utworów - tylko jeden poniżej 4 minut, reszta w okolicach 6 lub wyżej. Z automatu nasuwały się niezbyt miłe skojarzenia z dwoma poprzednimi albumami. Przed premierą rzucono na pożarcie fanom trzy utwory. Pierwszy z nich - tytułowy "Hardwired" faktycznie dawał nadzieję na powrót do rasowego thrashu. Utwór nie powala, na zespołowe klasyki z pewnością by się nie zmieścił, ale wstydu nie przynosi. Jest szybko, ciężko i agresywnie, dodatkowo z całkiem ciekawą solówką. Drażnić może fragment tekstu "we're so fucked, shit outta luck", który ktoś w Internecie bardzo trafnie podsumował cytatem z "Sound Of Muzak" Porcupine Tree - "The music of rebellion / Makes you want to rage / But it's made by millionaires / Who are nearly twice your age". Fakt - śmiesznie brzmi to w ustach ponad 50-letniego milionera ale można to jakoś przetrawić.

Druga zapowiedź - "Moth Into Flame" szybko sprowadziła na ziemię marzenia fanów o rasowym thrashu. Utwór brzmi jak gdzieś zagubiony fragment nowych nagrań '98 z "Garage Inc.". Zdecydowanie mniej tu dynamiki i ciężaru, ale całość jest rozbudowana dzięki czemu specjalnie nie nudzi. Ale jednak ziarenko zwątpienia zostało zasiane. Zwłaszcza, że utwór trwa prawie 6 minut. Trzecim uderzeniem z "Hardwired..." miał być "Atlas, Rise!". W czasie jego pierwszego przesłuchania stwierdziłem, że Metallica to ekipa kawalarzy, którzy nagrali utwór dla jaj i drażnią się z fanami. Okazuje się, że jednak nie... "Atlas, Rise!" nagrany jest na serio a nawet umieszczono go na płycie zaraz po otwierającym całość tytułowym "Hardwired". Brzmi to jak chory pomysł a'la "zagrajmy coś jak Iron Maiden". Utwór jest do bólu banalny, schematyczny i oklepany. Co najgorsze - przy którymś przesłuchaniu wpada w ucho. Jednocześnie w bezczelny sposób odsłania dwie duże bolączki nowego albumu, które w przypadku poprzednich utworów nie były aż tak odczuwalne. Ale o nich za chwilę - w kontekście całości. Co by nie było - światełko ostrzegawcze zapaliło się po raz kolejny.

Pozostało nam 9 z 12 utworów. Na plus wyróżnia się tu zamykający drugi krążek "Spit Out The Bone" - thrashowa petarda, której daleko do dawnych dokonań Mety, ale jednak sprawia, że na twarzy słuchacza pojawia się szeroki uśmiech. Problemem tego utworu jest to, że został umieszczony na końcu albumu i ciężko do niego dotrwać. Dlaczego? Ponieważ 8 pozostałych kawałków jest zwyczajnie nudna. Po przesłuchaniu całości można dojść do wniosku, że albumowe zapowiedzi wcale nie są tak złe jak się wcześniej wydawało. Ba! Wraz ze "Spit Out The Bone" wypadają świetnie na tle reszty. Tu pojawia się dodatkowy problem. "Hardwired", "Moth Into Flame" i "Atlas, Rise!" nie są w żaden sposób reprezentatywne dla albumu jako całości i mogą ukazywać słuchaczowi coś czego na reszcie krążka zwyczajnie nie usłyszy. Ta reszta to coś z pogranicza odrzutów z "Load" i "Reload" rozciągniętych do granic możliwości tym samym zabiegiem co dwa poprzednie albumy zespołu.

"Hardwired..." jest bardzo nieszczęśliwie ułożony. W czterech pierwszych utworach znajdują się trzy zapowiedzi przedzielone "Now That We're Dead". Jedynym beneficjentem takiego rozplanowania jest właśnie ten utwór ponieważ łatwiej przez niego przebrnąć w oczekiwaniu na "Moth Into Flame". Po tym następuje ponad 45-minutowa męczarnia w oczekiwaniu na 7 minut osłody, która w żaden sposób nie jest w stanie zrekompensować tego co działo się wcześniej. Te trzy kwadranse podzielono na 7 utworów do bólu oklepanych, monotonnych, schematycznych, nudnych, prostackich i niepotrzebnie wydłużonych. Dodatkowo utrzymano je w średnim tempie zatem w pewnym momencie następuje kumulacja znużenia. Słuchanie ich w domu męczy, na koncerty również średnio się nadają - istnieje ryzyko, że w czasie odgrywania "Confusion" publiczność zaśnie. Kilka ciekawych momentów odnaleźć możemy w "Halo On Fire". I to by było na tyle.

Powróćmy do dwóch bolączek "Hardwired...". Pierwszą jest bez wątpienia Lars Ulrich. Nie od dziś wiadomo, że nigdy nie był wielkim perkusistą, ale tutaj osiągnął szczyt marazmu. W szybkich utworach partie są ubogie ze względu na jego ograniczenia, w wolniejszych również jest wyjątkowo trywialnie i ubogo na tle konkurencji. Druga bolączka? Hetfield. Nie od dziś wiadomo, że nigdy nie był wielkim wokalistą, ale tutaj słychać to wybitnie wyraźnie. Najlepszym zobrazowaniem jego poziomu jest teledysk do "Atlas, Rise!", w którym James wygląda jakby śpiewał pod przymusem i od niechcenia. Tak właśnie brzmi na znacznej części "Hardwired...". Fragmentów emocjonalnych jest tu zwyczajnie mało. Na tle konkurencji wypada to ubogo. Trzecia bolączka? Po raz kolejny brzmienie. "Hardwired..." jest płaski, nie ma w nim mocy ani ciężaru. Porównanie nowej Mety i na przykłąd Testamentu jest jak ustawienie obok siebie jamnika i amstaffa. Niby i jedno i drugie to pies, ale jednak różnice widać już na pierwszy rzut oka.

Zatem co z tym "Hardwired..."? W innym przypadku napisałbym, że jest dużym rozczarowaniem. Jednak w tej sytuacji nie miałem praktycznie żadnych oczekiwań. Pewnie duża część fanów miała podobnie. I tylko to nas ratuje. Nie oczekiwałem rewelacji i rewelacji nie dostałem. Otrzymałem natomiast produkt, który spokojnie mógłby nie powstać i świat muzyczny na pewno by na tym nie ucierpiał. Po wyrzuceniu kilku utworów (o pierwszeństwo biją się tu "Confusion" i "Here Comes Revenge") i dość poważnym przycięciu pozostałych, miałoby to szansę na obronę. W obecnej konwencji nie ma i wraz z "Super Colliderem" Megadeth może się bić o miano największego potworka thrashowej elity wydanego w XXI wieku. Chociaż trochę boli mnie to stwierdzenie, bo po odcięciu się od historii "Super Collider" słucha się całkiem przyjemnie, a "Hardwired..." nie. Na korzyść Megadeth działa dodatkowo fakt, że po chwilowym spadku formy nagrali udaną "Dystopię". Zatem Dave pewnie słucha "Hardwired..." i się śmieje. I nikt nie może mieć mu tego za złe, bo dzisiejsza Metallica to zespół, który w thrashowym świecie nie ma już kompletnie nic do zaoferowania.

Na przestrzeni ostatnich dwóch lat światło dzienne ujrzały nowe albumy takich ekip, jak Slayer, Anthrax, Overkill, Exodus, Testament, Death Angel czy wspomniany wyżej Megadeth. Każdy z tych albumów zostawia daleko w tyle to, co nagrała Metallica. Zatem "Hardwired..." starych fanów thrashu nie przekona, z fanami metalu jako takiego również może być problem ponieważ nowa "Meta" jest zwyczajnie miałka i słaba. Cała ta sytuacja od razu kojarzy mi się z naszym rodzimym Kultem - na koncertach bawimy się świetnie przy dźwiękach klasyków, ale w studiu robi się coraz większy dramat.

Metallica milczała osiem lat. "Hardwired..." dowodzi, że mogła milczeć dłużej. Konkurencja nie śpi - metalowy świat się kręci i co jakiś czas słuchacze raczeni są świetnymi albumami. Nawet "stara gwardia" bez problemu udowadnia, że mimo upływu lat można grać na poziomie, z klasą i dawnym "pieprznięciem". Niestety w przypadku Metalliki nie można nawet powiedzieć, że ten kolos na glinianych nogach stoi w miejscu, bo "Hardwired..." jest dość dużym krokiem w tył. Dobrym podsumowaniem nowego albumu mogą być słowa mojego znajomego - "okładka jest tragiczna, także zawartość pewnie też będzie biedna". Niestety jest.

Artysta: Metallica
Tytuł: Hardwired... To Self-Destruct
Wytwórnia: Blackened
Rok wydania: 2016
Gatunek: Metal
Czas trwania: 77:26

Ocena muzyki
Poziomy3

Komentarze (8)

  • 1piotr13

    Czyli self-destruct to potwierdzenie obecnej kondycji zespołu. Ciekawe jak z jakością nagrań bo "Death Magnetic" to była porażka produkcyjna.

    0
  • rolu

    Pod względem produkcyjnym jest zdecydowanie lepiej niż na "Death Magnetic" (loudness war nie jest odczuwalny w takim stopniu) ale i tak konkurencja brzmi lepiej - przynajmniej moim zdaniem;)

    0
  • 1piotr13

    Właśnie przesłuchałem i niestety potwierdzam opinię zawartą w artykule. Powiem krótko, oprócz otwierającego i zamykającego kawałka to po prostu jest nudna płyta. Dodam tylko, że na TIDAL-u jest również wersja 3-płytowa.

    0
  • rolu

    Potwierdzam. Chociaż ten trzeci krążek jest średnio potrzebny. Nie wytrzymałem przy "Remember Tomorrow" i wyłączyłem.

    0
  • Sławek

    Kupiłem, przesłuchałem - świetny album! Przynajmniej jest jakaś melodia, a nie tylko ostre rżnięcie.

    0
  • 1piotr13

    Cieszymy się Sławek że Tobie się podoba :)

    0
  • Sławek

    Ja też się cieszę!

    1
  • Maciej

    Jestem fanem zespołu, bywam na koncertach, w podstawówce ganiałem po podwórku w koszulce z krzesłem elektrycznym itd. Odsłuchiwałem Hardwired na słuchawkach i przenośnym AK, na systemie stereo i cały czas czułem, że coś jest nie tak. Miałem nadzieję, że to wina sprzętu i trzeba będzie myśleć o jego modyfikacji. Niestety album jest tak płaski, bez dynamiki i polotu, że ustawiając odpowiednio niską głośność mógłbym nim usypiać córkę. Powyższa recenzja znakomicie wytyka wszystkie bolączki ostatniej płyty czwórki z L.A. Całe szczęście na żywo grają w większości materiał z początków kariery.

    0

Skomentuj

Komentuj jako gość

0

Zobacz także

  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rwake - The Return Of Magik

Rwake - The Return Of Magik

Ekipa świrów z Little Rock jest moim zdaniem jedną z najbardziej oryginalnych i nietuzinkowych kapel z nurtu sludge. Rwake jest jednocześnie zespołem wybitnie niedocenionym, któremu nigdy nie udało się wypłynąć na szerokie wody, ale też takim, który zawsze pozostawał w swojej niszy. Duży wpływ na to miała z pewnością specyfika...

Przemysław Rudź & Artur Wolski - Enchanted Lighthouse

Przemysław Rudź & Artur Wolski - Enchanted Lighthouse

Gdynia, listopad retrofuturystycznego 2019 roku, zanurzoną w gęstym smogu latarnię morską mija na niebotycznej wysokości 800 m należący do korporacji AudioPolex zeppelin, na którego obleczonej ciekłokrystalicznymi ekranami powierzchni wyświetlana jest tajemnicza postać z gitarą. Nagły szkwał rozwiewa na chwilę smog i oczom pilota ukazuje się panorama Gdyni - sieć sięgających...

Pentagram - Lightning In The Bottle

Pentagram - Lightning In The Bottle

Kilka tygodni temu pewien starszy pan stał się wielką gwiazdą internetowych memów. Dla dużej części internautów stał się postacią komiczną ze swoimi roztrzepanymi włosami i wytrzeszczem oczu. Jednak z pewnością znalazło się też i grono, które zgłębiło temat i dowiedziało się, że ten starszy pan to Bobby Liebling czyli założyciel...

Dax Riggs - 7 Songs for Spiders

Dax Riggs - 7 Songs for Spiders

Był sobie taki serial dla nastolatków pod tytułem "iZombie". Typowy kryminalny procedural z twistem - główna bohaterka jest współpracującą z policją pracownicą kostnicy i jednocześnie... zombie. W kolejnych odcinkach rozwikłuje mordercze zagadki, wypijając koktajl z mózgów ofiar i zyskując tym samym dostęp do ich ostatnich wspomnień. Jeszcze przed narodzinami mojego...

Red Fang - Deep Cuts

Red Fang - Deep Cuts

W tym roku mija 20 lat od powstania Red Fang. W tym czasie ekipa świrów z Portland nagrała 5 pełnoprawnych albumów (4 jeśli debiutancki "Red Fang" uznać za kompilację, jak to robi chociażby serwis RateYourMusic). Dwie dekady to sporo czasu i warto tę okrągłą rocznicę jakoś uczcić. Można to zrobić,...

Bannery dolne

Nowe testy

Poprzedni Następny
NAD C389

NAD C389

NAD (New Acoustic Dimension) to jedna z firm, które od samego początku umiejętnie łączyły innowacje i czysto naukowe podejście do tematu ze wspaniałym zmysłem biznesowym i wyczuciem sytuacji na rynku....

Serblin & Son Frankie Preamplifier + Frankie Monoblock

Serblin & Son Frankie Preamplifier + Frankie Monoblock

Rosnące zainteresowanie audiofilów wzmacniaczami dzielonymi jest jednym z najbardziej zaskakujących trendów, jakie ostatnio obserwujemy. Wydawało się przecież, że rynek zmierza w przeciwnym kierunku, a niebawem w sklepach dostępne będą niemal...

Lyngdorf FR-2

Lyngdorf FR-2

Kim jest Peter Lyngdorf? Genialnym inżynierem, czy może raczej wizjonerem i utalentowanym przedsiębiorcą? Tego nie podejmuję się rozsądzać, ale jedno jest pewne - facet nie lubi się nudzić i wspiera...

Bannery boczne

Komentarze

a.s.
Nasz zmysł słuchu nie ma "liniowej charakterystyki przetwarzania". Sygnały o takim samym natężeniu, ale o różnej częstotliwości, wywołują wrażenia różnej głośno...
Rafał
Witam. Posiadam głośniki 120 Club od JBL i te 12 godzin nie wiem na jakiej mocy jest. Podłączyliśmy konsole kablami i dwa głośniki ze sobą też na kable i nieste...
Piotr
Wiem, że o switche można się kłócić tak jak o kable, generalnie nie jestem hejterem różnych niekonwencjonalnych urządzeń audio ale polecam taki eksperyment: w t...
stereolife
@Garfield - Coś nam podpowiada, że chętni się znajdą. Ceny nie są jeszcze tak zaporowe jak u niektórych specjalistów od hi-endu. Patrząc na trendy w salonach au...
Obywatel GC
Wszystko ładnie, pięknie, tylko ja nigdy nie rozumiem w tych wzmacniaczach, w których lampy są schowane w obudowie, jak człowiek ma potem je wymienić, bez narus...

Płyty

Tech Corner

Korekcja sygnału audio - grzech, czy przydatne narzędzie?

Korekcja sygnału audio - grzech, czy przydatne narzędzie?

Podczas jednej z ostatnich rodzinnych wizyt prezentowałem zainteresowanemu członkowi rodziny swój zestaw grający. Usłyszałem wtedy dość intrygujące pytania: "A wzmacniacz nie powinien mieć korektora? Ma tylko pokrętło głośności?". Padły one z ust osoby, dla której czymś całkowicie naturalnym jest, że nawet współczesny amplituner kina domowego, z którego zresztą obecnie korzysta,...

Nowości ze świata

  • Triangle Electroacoustique is one of the oldest French loudspeaker manufacturers. Although the latest anniversary models, still available for sale, were introduced on the occasion of the company's fortieth birthday, at this point we are already halfway to another round anniversary...

  • In Norse mythology, Thor is known as the god of thunder, lightning, marriage, vitality, agriculture, and the home hearth. He was said to be more sympathetic to humans than his father, Odin, though equally violent. He traveled in a chariot...

  • Manufacturers of hi-fi equipment like to brag about their peak performance, but in any company's product lineup, the key role is played by the models that simply sell best. They are the ones that provide funds for further development and...

Prezentacje

W sto lat od mono do multiroomu - Denon

W sto lat od mono do multiroomu - Denon

O historii sprzętu audio można się wiele nauczyć przeglądając dzieje firm, które tworzą go od wielu, wielu lat. Korzeni większości wynalazków stanowiących swoiste kamienie milowe w rozwoju technologii nagrywania i odtwarzania dźwięku należy oczywiście szukać w Europie i USA, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że życie dzisiejszych audiofilów nie...

Cytaty

AchimFreyer.png

Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.