Black Sabbath - Headless Cross
Wiele osób uważających się za fanów Black Sabbath uznaje wyłącznie albumy nagrane w oryginalnym składzie, z wokalistą Ozzym Osbournem. Poważaniem cieszą się jeszcze płyty, na których śpiewa Ronnie James Dio, zwłaszcza od czasu jego śmierci. W dyskografii zespołu można jednak znaleźć o wiele więcej wartościowych longplayów. Bez wątpienia zalicza się do nich "Headless Cross", obchodzący w tym miesiącu ćwierćwiecze wydania. To drugie wydawnictwo zespołu, na którym śpiewa Tony Martin – bardzo niedoceniany muzyk, dysponujący ciekawą barwą głosu, a także pierwszy nagrany ze słynnym, nieżyjącym już niestety perkusistą Cozym Powellem (wcześniej występującym w The Jeff Beck Group, Rainbow i Whitesnake). Poprzedni album Black Sabbath, "The Eternal Idol", nagrywany był w ciężkim czasie dla grupy, pełnym zmian składu. Jedynymi muzykami, którzy byli w zespole przez całą sesję nagraniową, byli gitarzysta Tony Iommi (ostatni ze współzałożycieli zespołu) i klawiszowiec Geoff Nicholls. "Headless Cross" powstawał już w znacznie lepszych warunkach, w stabilnym składzie (chociaż rolę basisty pełnił muzyk sesyjny, Laurence Cottle). I to słychać.
Black Sabbath znów brzmi tutaj jak prawdziwy zespół. Zespół chętnie sięgający do swojej przeszłości (teksty Martina, dotyczące tematów okultystycznych, to oczywiste nawiązanie do pierwszych albumów grupy), ale nie czyniący kroku wstecz. Choć muzyka wciąż opierała się na charakterystycznych, ponurych riffach Iommiego, to nie była archaiczna. Brzmienie "Headless Cross" jest typowe dla końcówki lat 80. Nieco wygładzone, zamerykanizowane, z dużą rolą instrumentów klawiszowych.
"The Gates of Hell" to tylko mroczny wstęp, bez którego spokojnie by się obyło. Pierwszym właściwym utworem jest tytułowy "Headless Cross". Rozpoczyna się od mocnych uderzeń Powella, do których wkrótce dołącza charakterystyczna gitara Iommiego i pulsująca linia basu. Laurence Cottle, który choć na co dzień zajmuje się muzyką jazzową, idealnie wpasował się w styl grupy. Wracając do "Headless Cross", utwór posiada fantastyczny klimat, dzięki klawiszowemu tłu Geoffa Nichollsa. Podobny charakter ma nieco szybszy "Devil & Daughter". Kawałek początkowo nosił tytuł "Devil's Daughter", ale został zmieniony, kiedy okazało się, że tak samo zatytułowana kompozycja znalazła się na wydanym pół roku wcześniej "No Rest for the Wicked" Ozzy'ego Osbourne'a. Przypadek? Raczej nie, skoro tytuł utworu "Hero" musiał zostać zmieniony z tego samego powodu (na "Call of the Wild").
Pierwszą stronę winylowego wydania zamyka wspaniały "When Death Calls", w którym balladowe zwrotki zestawione zostały z cięższymi fragmentami. W środku następuje przyśpieszenie i pojawia się świetna solówka, wykonana przez... Briana Maya z Queen. To jedyny utwór w całej dyskografii zespołu, w którym obok Iommiego wystąpił inny gitarzysta. "Kill in the Spirit World" wyróżnia się niesamowicie chwytliwą linią wokalną w zwrotkach. Gdyby nie klimatyczne zwolnienia, pojawiające się zamiast refrenów, byłby to prawdopodobnie najbardziej przebojowy utwór w całym dorobku Black Sabbath. Bardzo chwytliwe są także "Call of the Wild" i "Black Moon". Ten drugi był już wcześniej znany ze strony B singla "The Shining", promującego poprzedni album. W nowej wersji zmieniona została tonacja, co trochę podniosło wartość utworu. Mimo wszystko okazuje się najsłabszym fragmentem "Headless Cross". W pełni rekompensuje go jednak finałowy "Nightwing". Kolejny świetny utwór, łączący momenty balladowe (oparte na akustycznej gitarze i bezprogowym basie) z typowym dla Iommiego, ciężkim riffowaniem.
Podsumowując, "Headless Cross" to jeden z najciekawszych albumów Black Sabbath, nie tylko z okresu post Osbourne'owego. Choć najpopularniejszym albumem zespołu na zawsze pozostanie "Paranoid", to warto sięgnąć także po te mniej znane pozycje z jego dyskografii.
Artysta: Black Sabbath
Tytuł: Headless Cross
Wytwórnia: I.R.S.
Rok wydania: 1989
Gatunek: Heavy Metal
Czas trwania: 40:24
Opakowanie: Winyl
Ocena muzyki
Ocena wydania
Nagroda
-
Ryszard
Cóż, według mnie wokal Tony'ego Martina o wiele przewyższa Ozzy'ego Osbourna. Ozzy ma głos zbyt monotonny, nudny. Natomiast Martin jest rewelacyjny. Płyta "Headless Cross" jest dla mnie najlepszą płytą Black Sabbath.
2 Lubię
Komentarze (1)