Monika Borzym - My place
Nie wiedzieć czemu w tej naszej Polsce utalentowanych wokalistek jazzowych jest od metra. I nie dość, że jest ich coraz więcej, to na dodatek coraz młodsze osóbki nagrywają świetne płyty. Nie wiem czy to słowiańska krew, dobry klimat czy dieta oparta na pierogach z kapustą, ale w jazzowym światku nie mamy się czego wstydzić. Ostatecznym dowodem na to jest tegoroczna nagroda Grammy dla Włodka Pawlika. Wracając do płci pięknej, mamy już rozpoznawaną na całym świecie Agę Zaryan oraz opalającą się w lizbońskim słońcu Annę Marię Jopek, której trasy koncertowe obejmowały dosyć egzotyczne kraje. Listę kandydatek, które niedługo dołączą do wyżej wymienionych pań otwiera Monika Borzym. I o jej ostatnim albumie będzie mowa. Ta młoda, niespełna dwudziestoczteroletnia wokalistka ma już na swoim kącie jeden krążek, który szybko pokrył się platyną. W październiku 2013 roku nagrała drugą, złotą już płytę. Dlaczego więc piszę o niej dopiero teraz? Ponieważ od czasu jej wydania "My place" nie opuszcza mojej listy odtwarzania i wciąż odkrywam nowe jego sekrety.
Jakie jest więc "My place" Moniki? Utrzymane w klimacie debiutanckiej płyty, jednakże tym razem niemal cały materiał jest autorski. A przy tym niezwykle dojrzały. Doskonale słychać, że niczego nie pozostawiono przypadkowi, a młoda wokalistka wiedziała, co i jak chce zrobić. Przykładem na to jest chociażby zaproszenie światowej klasy muzyków. Tony Scherr współpracujący z Norą Jones, Larry Campbell grywający z Bobem Dynalem czy wybitny gitarzysta jazzowo-rockowy John Scofield to tylko kilka z nazwisk, które współtworzyły ten album wraz z Moniką. Jednak najważniejszym partnerem w tym projekcie był Polak, kolega Moniki ze szkolnej ławy - Mariusz Obijalski, który odpowiedzialny był między innymi za aranżacje. Stworzona przez nich całość to subtelny, kobiecy jazz, w którym nie ma ani odrobiny banału, nudy czy nijakości. Klimat "My place" idealnie oddaje singiel "Off to Sea" promujący album. Poza delikatnym głosem Moniki możemy podziwiać również mnóstwo solowych fragmentów, które nadają wielowymiarowości kompozycjom. Utworem w całości instrumentalnym jest "Prelude", prowadzone pod przewodnictwem nostalgicznych skrzypiec. Moim osobistym wyborem jest jednak "Tidal wave", które z zupełnie niezrozumiałym powodów przywołuje we mnie wspomnienie krążka "Unplugged" Korn. Cóż, może to kolejny dowód na muzyczne poszukiwania Moniki, które przerodziły się ostatecznie w tak wielowątkowy album. Wśród 13 utworów znajdziemy trzy świetne covery. Tym razem przearanżowano przebój Rihanny „Only Girl in the World”, „In the Name of Love” Kenny’ego Rankina oraz „The Quiet Crowd” Patricka Watsona. Ten ostatni utwór polecam szczególnie. Jedyne co mnie trochę uwierało w "My place" to wokal, który chwilami zdawał się być bardzo zamknięty. Z większą lekkością i otwartością w głosie byłoby już idealnie.
Z przyjemnością słucha się tak dojrzałej muzyki. A jeszcze większą radość sprawia myśl, że z kolejnymi albumami na pewno będzie jeszcze ciekawiej. Zdaje się bowiem, że młodej wokalistce udało się w coverze Rihanny zaśpiewać o sobie. Ostatnimi czasy jest ona najbardziej ambitną i utalentowaną artystką, z jaką miałam do czynienia... Może faktycznie jedyną taką na świecie.
Artysta: Monika Borzym
Tytuł: My place
Rok wydania: 2013
Gatunek: Jazz
Czas trwania: 55:00
Źródło: Spotify Premium
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze