Rory Gallagher - Rory Gallagher
14 czerwca 1995 roku zmarł jeden z najwybitniejszych irlandzkich muzyków, wirtuoz gitary Rory Gallagher. W ciągu tych dwudziestu lat, jakie od tamtej pory minęły, pamięć o nim niemal całkiem przeminęła. Nie stał się legendą na miarę chociażby Jimiego Hendrixa. A jednak w latach siedemdziesiątych odnosił ogromne sukcesy. W 1971 roku w rankingu opiniotwórczego brytyjskiego magazynu Melody Marker został wybrany Międzynarodowym Muzykiem Roku, wyprzedzając między innymi samego Erica Claptona (który w tamtym czasie uznawany był za najlepszego gitarzystę rockowego i bluesowego). To jeszcze nie wszystko. W połowie dekady Gallagher został zaproszony przez muzyków The Rolling Stones na kasting mający wyłowić nowego gitarzystę solowego grupy. Mick Jagger był podobno zachwycony, ale ostatecznie zespół wybrał Ronniego Wooda. Co ciekawe w tym samym czasie muzycy Deep Purple, z którymi właśnie rozstał się Ritchie Blackmore, również rozważali zaproponowanie stanowiska gitarzysty Rory'emu. Pochodzący z Cork muzyk karierę zaczynał w zespole o nazwie Taste. W pierwotnym składzie towarzyszyli mu basista Eric Kitteringham i perkusista Norman Damery, których szybko zastąpili Richard McCracken i John Wilson.
Rory grał na gitarze i śpiewał. Porywające występy tria na żywo, a także blues rockowy materiał zawarty na debiutanckim albumie "Taste" (1969), zapewniły im tytuł "nowego Cream" (na wszelki wypadek dodam, że Cream to bardzo popularny pod koniec lat sześćdziesiątych brytyjski zespół, tworzony przez niezwykle utalentowanych muzyków - Jacka Bruce'a, Gingera Bakera i Erica Claptona). Większe ambicje zespołu pokazał drugi album, "On the Boards" (1970), na którym słyszalne są nie tylko wpływy bluesa, ale także folku i jazzu. Niestety, zespół rozpadł się niedługo później. Oficjalnie z powodu złego zarządzania, przez które muzycy nie odnosili żadnych zysków, mimo licznych koncertów. Nieoficjalnie z powodu zbyt "gwiazdorskiego" zachowania Gallaghera na scenie - tak przynajmniej twierdził John Wilson (obecnie zresztą koncertujący z nowym wcieleniem Taste, bez innych muzyków współtworzących grupę w latach sześćdziesiątych).
Rory nie poddawał się i postanowił kontynuować karierę, już pod własnym nazwiskiem. Pozostało tylko znaleźć nowych muzyków. Odbył kilka prób z Noelem Reddingiem i Mitchem Mitchellem - słynną sekcją rytmiczną The Jimi Hendrix Experience - ale ostatecznie wybrał dwóch nieznanych muzyków z Irlandii Północnej - basistę Gerry'ego McAvoya i perkusistę Wilgara Campbella. Perkusiści zmieniali się później co kilka albumów, ale McAvoy towarzyszył Gallagherowi aż do 1991 roku. Za swojego życia Rory wydał jedenaście albumów studyjnych, a także kilka koncertówek, w tym kultową "Irish Tour '74", przez wielu uważaną za jego najwybitniejsze dokonanie.
Dlaczego zatem z jego bogatej dyskografii zdecydowałem się przypomnieć album debiutancki? Otóż mam wrażenie, że to właśnie ten longplay najlepiej pokazuje wszechstronność Gallaghera, który swobodnie czerpie tutaj z różnych gatunków muzycznych. Po drugie, jest to album bardzo szczery, stworzony bez żadnego kombinowania, a przy tym nie słychać tu jeszcze - jak na wielu późniejszych albumach - niechęci Rory'ego do spędzania czasu w studiu (muzyk uważał, że tylko na koncertach potrafi osiągnąć właściwą energię, a do studia wchodził wyłącznie z powodu zobowiązań kontraktowych). I w końcu ostatni, ale nie mniej ważny od poprzednich, powód - album ten zawiera po prostu świetny repertuar. Wiele z tych utworów należy do najlepszych, jakie Irlandczyk kiedykolwiek skomponował.
Całość rozpoczyna "Laundromat" - chwytliwy utwór o ciężkim hard rockowym brzmieniu, oparty na charakterystycznym, bardzo nośnym bluesowym riffie. Jednak już w drugim na trackliście "Just the Smile" następuje drastyczna zmiana klimatu - kompozycja opiera się na brzmieniach akustycznych, wyraźnie słyszalna jest inspiracja folkiem. Od dźwięków gitary akustycznej rozpoczyna się także "I Fall Apart", ale tym razem mamy do czynienia z bardziej rozbudowaną kompozycją, w której powoli budowane napięcie prowadzi do intensywnej, natchnionej końcówki. Utwór przyciąga jednak uwagę już od pierwszych sekund wspaniałą melodią. "Wave Myself Goodbye" to kolejna zmiana klimatu - akustyczny blues z bardziej mówioną, niż śpiewaną, partią wokalną i partią pianina w nowoorleańskim stylu. Za ten ostatni element odpowiada zaproszony na sesję gość, Vincent Crane z grupy Atomic Rooster (która zresztą kilka miesięcy wcześniej wydała rewelacyjny album "Death Walks Behind You"). Pierwszą stronę winylowego wydania kończy cięższy "Hands Up". W klimacie hard rocka zabarwionego bluesem utrzymany jest także kolejny utwór, "Sinner Boy" (wykonywany przez Rory'ego na żywo już w czasach Taste), w którym można podziwiać grę Gallaghera techniką slide.
"For the Last Time" to klasyczna blues rockowa ballada, w której znów rewelacyjnie budowane jest napięcie, a elektryzującym popisom gitarzysty towarzyszy wyrazista gra sekcji rytmicznej. Niestety, poziom odrobinę spada w dwóch kolejnych utworach, nie wznoszących wiele do albumu. "It's You" to kolejny prosty utwór o zabarwieniu folkowym, a "I'm Not Suprised" - z udziałem Crane'a - to jeszcze jeden akustyczny blues. Brak tych kawałków wyszedł by na dobre, gdyż album i tak jest wyjątkowo długi, jak na czasy przed pojawieniem się płyt CD. Wszystko wynagradza jednak finałowy "Can't Believe It's True". To kontynuacja jazz rockowych eksperymentów z albumu "On the Boards". Podobnie jak tam, Gallagher zagrał na saksofonie - i wyszło mu to świetnie. Największe wrażenie robią tu jednak jego fantastyczne solówki na gitarze, a także popisowa gra sekcji rytmicznej (znów pięknie brzmi uwypuklony bas), natomiast chwytliwa linia wokalna głęboko zapada w pamięć.
Mimo tej całej różnorodności, inspiracji różnymi stylami, album brzmi bardzo spójnie. Całość ma fantastyczny, niepowtarzalny klimat, czyniący ją wyjątkową pozycją w dyskografii Gallaghera. Bo chociaż Irlandczyk nagrał później jeszcze wiele świetnych płyt, to na żadnej nie udało mu się zbliżyć do tego poziomu. Co nie znaczy bynajmniej, że nie warto sięgać po jego późniejsze dzieła. Szczególnie godny polecenia jest wydany jeszcze w tym samym roku album "Deuce" - bardzo surowy, prawie w całości zarejestrowany "na setkę", bez żadnych dogrywek (prawdziwą perłą jest pochodzący z niego utwór "I'm Not Awake Yet", czarujący irlandzkim klimatem). Warto zwrócić uwagę na przebojowy album "Tattoo" (1973), aczkolwiek najlepsze jego fragmenty zostały zaprezentowane w bardziej porywających wersjach na rewelacyjnym "Irish Tour '74" (1974). Ta koncertówka to obowiązkowa pozycja dla wszystkich miłośników bluesa i blues rocka. Z późniejszych dokonań Gallaghera warto sięgnąć po wyprodukowany przez Rogera Glovera z Deep Purple album "Calling Card" (1976), na którym Irlandczyk wyraźnie zwrócił się ku muzyce hard rockowej, a także utrzymany już w całości w tym stylu "Top Priority" (1979). Nie są to może jego najwybitniejsze osiągnięcia, ale znalazło się na nich sporo fantastycznych utworów.
Artysta: Rory Gallagher
Tytuł: Rory Gallagher
Wytwórnia: Polydor Records
Rok wydania: 1971
Gatunek: Blues Rock, Hard Rock, Folk Rock, Jazz Rock
Czas trwania: 55:10
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze