Faith No More - Sol Invictus
Dla wielu jest to pewnie najważniejsza premiera tego roku. Wszak minęło już prawie dwadzieścia lat od wydania ironicznie zatytułowanego "Album of the Year" (de facto będącego jednym z największych rozczarowań 1997 roku), po którym nastąpiła długa przerwa w działalności. Co prawda koncertowy powrót zespołu nastąpił już w 2009 roku, ale na album z premierowym materiałem trzeba było czekać aż do teraz. Jego przedsmakiem były dwa wydane wcześniej single. Pierwszy, "Motherfucker", ukazał się już w listopadzie zeszłego roku i wśród fanów Faith No More spotkał się głównie z krytyką. I mnie nie przypadł do gustu ten prosty utwór, zbudowany na nudnych zwrotkach z monotonnym rapowaniem Mike'a Pattona i pompatycznym, śpiewanym refrenie. Zapowiadał on raczej kontynuację "Album of the Year", niż powrót do formy. Ale kilka miesięcy później, w marcu tego roku, muzycy objawili światu kolejną zapowiedź nowego longplaya - utwór "Superhero". A to kompozycja nieporównywalnie ciekawsza. Już od pierwszych sekund niepokojąca partia klawiszy, wsparta gitarowymi uderzeniami w tle, tworzy klimat niczym z albumu "Angel Dust", a gdy dochodzi do tego zwariowana partia wokalna Pattona, otrzymujemy Faith No More w najlepszym wydaniu! Już te dwa utwory sugerowały, że "Sol Invictus" będzie bardzo eklektycznym albumem, łączącym cechy poprzednich dzieł grupy.
Dokładnie taki charakter ma to wydawnictwo. Muzycy zadbali, aby nie zawieść fanów oczekujących nawiązań do przeszłości. Zawiedzeni mogą być tylko ci, którzy liczyli na powrót do samych korzeni zespołu, kiedy w warstwie wokalnej dominowało rapowanie (zwrotki "Motherfucker" są praktycznie jedynym odniesieniem do tamtych czasów). Wielbiciele trzech poprzednich albumów Faith No More powinni być natomiast zachwyceni. Chcecie czegoś w klimacie "Angel Dust"? Proszę bardzo, poza singlowym "Superhero" jest tu jeszcze chociażby "Separation Anxiety", oparty na skradającym się riffie, z "nawiedzonym" klawiszowym tłem i bardzo plastyczną partią wokalną, budzącą skojarzenia z hitem "Midlife Crisis". Albo "Rise of the Fall", łączący gitarowy czad z kabaretowymi wstawkami. A może wolicie coś bardziej surowego, w stylu albumu "King for a Day... Fool for a Lifetime"? Są tu i takie utwory - "Cone of Shame", który po spokojnym wstępie atakuje agresywnym riffowaniem i wściekłym wrzaskiem Pattona, albo "Black Friday", zdominowany przez brzmienie gitary akustycznej, jednak nie pozbawiony ostrzejszych fragmentów. Na albumie nie brakuje również bardziej stonowanych utworów, jakby nawiązujących do "Album of the Year" (ale też do przeboju "Easy") - tytułowy "Sol Invictus", który stopniowo buduje napięcie na początku longplaya, piosenkowy "Sunny Side Up" z zaskakująco chwytliwą melodią (typuję go na trzeci singiel), oraz finałowy, akustyczny "From the Dead".
Warto zwrócić uwagę, że "Sol Invictus" to bardzo krótki album, trwający niespełna czterdzieści minut (najkrócej ze wszystkich pięciu longplayów grupy z Pattonem). I to niewątpliwie jest zaletą tego wydawnictwa. Większość wykonawców wracających po długiej przerwie nie może oprzeć się pokusie, aby pierwszy album po reaktywacji wypełnić po brzegi nową muzyką - z której tak naprawdę tylko część zasługiwała na wydanie. Muzycy Faith No More wyszli obronną ręką z tej próby. Zamiast nadmiaru materiału dostajemy dziesięć dość krótkich utworów, z których większość trzyma poziom ("Motherfucker" to wyjątek potwierdzający regułę). Mam jednak wrażenie, że "Sol Invictus" to dopiero przystawka. Album, który ma przypomnieć o istnieniu grupy - zwłaszcza tym, którzy niegdyś jej słuchali, a później znaleźli sobie nowych idoli. Stąd te wszystkie oczywiste nawiązania do przeszłości. Kolejnym krokiem Faith No More powinno być nagranie następnego albumu, na którym zaproponują coś zupełnie nowego. Zapowiedzią tego jest niejako utwór "Matador" - jedyny na tym longplayu, który nie przypomina niczego, co grupa kiedykolwiek nagrała (może z wyjątkiem tytułowego utworu z "The Real Thing"). Najdłuższy na albumie, pełen rozmachu i niemal prog rockowych zwrotów akcji. Jeżeli tak ma wyglądać przyszłość grupy - nie mam nic przeciwko. Ale być może to tylko jednorazowy eksperyment. Na tyle jednak intrygujący i interesujący, że stanowi punkt kulminacyjny albumu.
Przyznaję, ze nie spodziewałem się wiele dobrego po tym albumie. Tymczasem "Sol Invictus" zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. To naprawdę udany przegląd (prawie) wszystkich wcieleń Faith No More. Longplay łączy zalety poprzednich wydawnictw grupy, przekuwając je w interesującą, spójną całość. Na chwilę obecną, "Sol Invictus" ma realną szansę dostania się na podium mojego podsumowania najlepszych albumów 2015 roku.
Artysta: Faith No More
Tytuł: Sol Invictus
Wytwórnia: Reclamation Records/Ipecac
Rok wydania: 2015
Gatunek: Alternatywny Metal
Czas trwania: 39:30
Ocena muzyki
Nagroda
Komentarze