Deep Purple - Burn
Początek lat siedemdziesiątych to czas ogromnej popularności Deep Purple. Zespół odniósł sukces dzięki wysoko notowanym singlom "Black Night" i "Smoke on the Water", ale przede wszystkim nagrał wówczas kilka albumów będących kamieniami milowymi ciężkiego rocka - "In Rock", "Machine Head" i koncertowy "Made in Japan", uznawany za jedną z najlepszych koncertówek wszech czasów. Jednak ze szczytu bardzo łatwo jest spaść. Zwłaszcza jeśli stosunki wewnątrz grupy nie są najlepsze. Kłótnie w zespole wpłynęły nie tylko na słaby poziom kolejnego albumu, "Who Do We Think We Are", ale również odejście ze składu wokalisty Iana Gillana i basisty Rogera Glovera. W zespole pozostali gitarzysta Ritchie Blackmore, klawiszowiec Jon Lord i perkusista Ian Paice. To wybitni wirtuozi swoich instrumentów, ale jednak brakowało im zdolności nadawania swoim utworom melodyjności, którą posiadali Gillan i Glover. Zastępcy tej dwójki musieli być zatem nie tylko zdolnymi wykonawcami, ale również kompozytorami. Stanowisko wokalisty początkowo zaproponowano Paulowi Rodgersowi, którego zespół Free właśnie się rozpadł. Ten jednak wolał dołączyć do supergrupy Bad Company. W międzyczasie muzykom Deep Purple udało się pozyskać świetnego basistę Glenna Hughesa, wcześniej występującego w mało znanym zespole Trapeze.
Ponieważ Hughes pełnił tam także rolę wokalisty, liczył na to, że również w Deep Purple będzie głównym wokalistą. Pozostali muzycy chcieli jednak zachować skład pięcioosobowy. Po długich poszukiwaniach znaleźli właściwego kandydata - obdarzonego mocnym, bluesowym głosem Davida Coverdale'a. Hughesowi pozwolono śpiewać jako dodatkowy wokalista. To właśnie współbrzmienie głosów obu muzyków stało się największą siłą nowego składu zespołu, nazywanego czasem Mark III, który w lutym 1974 roku zadebiutował albumem "Burn".
Niestety, ambicje Hughes miał spore i nigdy nie zaakceptował roli drugiego wokalisty. Wyraźnie słychać to na tym albumie, zarówno kiedy wokaliści śpiewają na przemian ("Burn", "Lay Down, Stay Down", "Sail Away") jak i jednocześnie ("You Fool No One") - słychać, że Glenn wchodzi na szczyt swoich niemałych umiejętności, aby to jego partie były najlepiej słyszalne i najbardziej zapamiętane przez słuchaczy. Nie znaczy to jednak, że Coverdale pozostaje w jego cieniu, ale o tym później. Pozostali muzycy także mieli motywację, aby dać z siebie wszystko - musieli udowodnić, że nowy skład jest w stanie dorównać dokonaniom poprzedniego. Zdawali sobie też sprawę, że muszą tu zaproponować coś nowego. Zafascynowany muzyką funk i soul Hughes zaproponował pójście w tę stronę. Wplecenie elementów tych stylów w hard rocka dało świetne efekty ("Sail Away", "You Fool No One"). Szkoda, że nie wszystkie eksperymenty były równie udane. W instrumentalnym "A 200" wykorzystano syntezator, którego brzmienie dziś jest już bardzo archaiczne i niezbyt przyjemne dla słuchaczy.
Do najlepszych fragmentów albumu zaliczają się przede wszystkim dwie kompozycje - otwierający całość "Burn" i umieszczony pod koniec "Mistreated". Rozpędzony twór tytułowy opiera się na świetnym riffie Blackmore'a (zapożyczonym z kompozycji "Fascinating Rhythm" Glenna Millera), nie brak w nim także długich solówek, granych zarówno przez gitarzystę, jak i Jona Lorda. A "Mistreated" to już prawdziwe arcydzieło - ciężka ballada bluesowa, w której David Coverdale śpiewa swoją życiową partię wokalną (to jedyny utwór, w którym nie wspiera go Hughes). Co ciekawe, Blackmore napisał muzykę do tego utworu już dwa lata wcześniej, w czasie nagrywania albumu "Machine Head". Dlaczego nie wykorzystał go wtedy, pozostaje tajemnicą. Wracając do "Burn", na tle całości wyróżniają się także wspomniane "Sail Away" - dość stonowany utwór o soulowym posmaku – i funkowy "You Fool No One", napędzany mocną grą Iana Paice'a. Pozostałe utwory, a więc "Might Just Take Your Life", "Lay Down, Stay Down" i "What's Goin' on Here", nie robią już takiego wrażenia, ale słuchane jako część albumu brzmią całkiem przyjemnie.
Podsumowując, "Burn" to jeden z najciekawszych i najlepszych albumów w dyskografii Deep Purple, niemal pozbawiony słabszych momentów. Dawał nadzieję, że grupa w tym składzie stworzy jeszcze wiele wspaniałych dzieł, które przyćmią wcześniejsze dokonania. Niestety, podczas nagrywania jeszcze w tym samym roku kolejnego albumu, "Stormbringer", ambicje Hughesa dały o sobie znać ze zdwojoną siłą. Rezultatem była dominacja elementów funkowych i soulowych nad hard rockowymi. Chociaż na żywo grupa zachowała swój charakter (dowód na "Made in Europe"), to Ritchie Blackmore postanowił pożegnać się z zespołem i założyć własny - Rainbow. Pozostali muzycy pod szyldem Deep Purple nagrali jeszcze jeden, mało rockowy album "Come Taste the Band", po czym zawiesili działalność. Grupa reaktywowała się dekadę później, w składzie z Blackmorem, Gillanem, Gloverem, Lordem i Paicem.
Artysta: Deep Purple
Tytuł: Burn
Wytwórnia: EMI/Purple
Rok wydania: 1974
Gatunek: Hard Rock, Funk Rock, Blues Rock
Czas trwania: 41:37
Opakowanie: Winyl
Ocena muzyki
Ocena wydania
Nagroda
-
Gość
Panie Pawle, może coś Pan doda jakiego wydania Pan słuchał? Czy to było oryginalne tłoczenie, wznowienie z epoki a może współczesne wznowienie?
0 Lubię -
Pablo
Słuchałem oryginalnego tłoczenia. Pod względem brzmienia jest wg mnie idealne, a ocenę wydania zaniża opakowanie - zwykła, nierozkładana koperta.
1 Lubię -
-
-
Gość
Super! To ważne. Wznowienia zazwyczaj są dużo słabsze. Moim zdaniem nie ma lepiej brzmiącego wydania niż oryginał z UK.
0 Lubię -
Pablo
Dobre są też wydania amerykańskie, niemieckie i japońskie. Zwłaszcza do tych ostatnich mam słabość, bo nie dość, że dobrze brzmią, to są naprawdę elegancko wydawane. Np. wspomnianego w recenzji "Made in Europe" mam właśnie japońskie wydanie. Staram się zawsze kupować jak najstarsze wydanie, a do współcześnie remasterowanych reedycji w ogóle się nie zbliżam.
0 Lubię
Komentarze (6)