Z wizytą w Canorze
- Kategoria: Reportaże
- Tomasz Karasiński
Przymierzając się do zakupu hi-endowego sprzętu stereo, o ile oczywiście jesteśmy na tyle zamożni, że możemy pozwolić sobie na taką fanaberię, niemalże odruchowo zaczynamy przyglądać się najnowszym dokonaniom uznanych amerykańskich, niemieckich, japońskich, brytyjskich, włoskich, francuskich, skandynawskich, a od niedawna również chińskich producentów takiej aparatury. Reszta to właściwie margines. A gdybym powiedział, że na uwagę zasługuje również pewna firma ze Słowacji? Zanim powiecie, co o tym myślicie, proponuję zawiesić ten pomysł w powietrzu i dodać do niego kilka faktów, abyśmy mieli pełen obraz sytuacji. Mówimy o samowystarczalnej manufakturze działającej ponad trzydzieści lat, dysponującej dwoma dużymi zakładami produkcyjnymi i zatrudniającej niemal stu pracowników. O firmie, która realizuje zamówienia dla wielu innych marek i wysyła w świat dwie ciężarówki sprzętu miesięcznie. I co, wciąż nic nikomu nie świta? Nie dziwię się, bo zanim wybrałem się w podróż na Słowację, wyobrażałem sobie niewielką fabryczkę, którą będzie można obejść w pół godziny, a zobaczyłem potężny kompleks przemysłowy zdolny zaprojektować i zbudować od zera dowolnie skomplikowane urządzenie. Własna marka owej manufaktury to swego rodzaju odskocznia - żyjący własnym życiem projekt, który pozwala wykorzystać te możliwości w stu procentach. Dla założycieli i pracowników słowackiej fabryki jest jednak bardzo ważny i być może niebawem urządzenia noszące to logo staną się istotne również dla polskich audiofilów, którzy szukają wysokiej jakości, ale nie chcą dopłacać za rozpoznawalny "znaczek".
Paweł